Cukier nie krzepi

Wiola ma trzy lata i nigdy nie jadła czekolady, chipsów czy cukierków. Czteroletnia Natalia dostaje dziennie tylko tyle żelków, ile ma rączek. Kiedyś Matka Polka musiała dziecko nakarmić. Teraz musi je nakarmić zdrowo.

19.11.2012

Czyta się kilka minut

Matka Polka karmiąca nowej generacji rozróżnia zły i dobry cholesterol, wie, co to składniki odżywcze, jak samemu upiec chleb i przygotować siemię lniane. Rezygnuje z nabiałowych przekąsek i obiadków ze słoika. Krzywi się na widok „jajka niespodzianki”. Zakupy robi w sklepach ekologicznych lub na ekofarmach. Lubi gotować, bo wtedy ma kontrolę nad tym, co zje jej dziecko.

ORZECH DO ZGRYZIENIA

Jedno z blokowisk na przedmieściach Białegostoku, 15 minut autobusem od centrum. W jasnej kuchni 32-letnia Anna, psycholog z wykształcenia, przygotowuje obiad dla swojej córeczki, Wioli.

Anna ogląda dorodne rzodkiewki, odkrawa z nich zaciemnienia. Potem bierze sałatę: wybiera tylko liście bez uszkodzeń i brudów. Resztę wyrzuca albo zostawia dla siebie. Wszystkie warzywa dokładnie myje, potem kładzie na suszarce, żeby opadła z nich woda. Stara się nie myśleć, ile szkodliwych związków przeniknęło z rur. W jej domu nie pije się wody butelkowanej, bo plastikowe opakowania zawierają groźne ftalany. Nic dziwnego, że o nich nie słyszeliście, trzeba naprawdę znać się na rzeczy. Cała rodzina pije tylko przefiltrowaną wodę bieżącą. Używają filtru, który kosztował 3 tysiące złotych.

Gdy warzywa są już suche, gospodyni wkłada wszystko do miski i miksuje blenderem.

Po kuchni chodzi Wiola. Jest głodna po spacerze. Prosi mamę o przekąskę. Anna wyjmuje z szafki ekologiczne orzechy nerkowca z certyfikatem. Kupuje tylko takie. – Nasz homeopata twierdzi, że orzechów nie powinno się jeść, bo są zjełczałe, uszkadzają naczynia krwionośne i uwalniają wolne rodniki – mówi. Nadają się do spożycia tylko dwa miesiące po zerwaniu. Mama Wioli znalazła na to złoty środek. Wyjmuje z opakowania każdy orzeszek, przekraja go nożykiem i sprawdza, czy nie ma ciemniejszych fragmentów. Jeśli są, to je odcina. Zajmuje jej to ok. 10 minut. – Gdy orzech jest zjełczały, ma jakby mokre plamki – wyjaśnia. – Z całej paczki do spożycia nadaje się tylko jedna trzecia, ale i tak je kupuję, bo Wiola je uwielbia.

Po tym zabiegu kładzie zdrową część orzecha na stole, dla Wioli, a niezdrową zjada sama. Jej jakoś nie szkodzi. Na obiad Wiola dostanie zmiksowane warzywa z cieciorką, zmielonym siemieniem lnianym i olejem. Potrawa doprawiona będzie miso, czyli japońskimi glonami, które w smaku przypominają sól, ale są oczywiście dużo zdrowsze. – Dla Wioli kupujemy miso z certyfikatem, dla nas zwykłe – tłumaczy mama.

WSZYSTKO EKOLOGICZNE

Anna nie zawsze jadła zdrowo. Doskonale pamięta smak mlecznej czekolady z orzechami, którą zapychała się w trakcie ciąży. Imprezy zakrapiane alkoholem, na których jadła chipsy, paluszki i ciastka. W dzieciństwie była żywiona typowo polskim jedzeniem: na śniadanie bułka z dżemem, na obiad kotlet z ziemniakami, sosem i surówką, na deser truskawki z bitą śmietaną.

Odkąd urodziła Wiolę, wszystko się zmieniło. – Punkt zwrotny nastąpił, kiedy zauważyłam w jej kupce krew. Lekarze kazali badać odbyt dziecka: do męża powiedzieli, żeby włożyć dwa palce do środka, zobaczyć, co tam się dzieje. Potem chcieli córkę położyć do szpitala na salmonellę, a rejonowy pediatra przepisał tabletki na znieczulenie jelit. To było straszne – opowiada.

W końcu Anna zdecydowała się leczyć dziecko medycyną niekonwencjonalną. Kupka wróciła do naturalnych kolorów, alergie przeszły jak ręką odjął. Cała rodzina przeszła na dietę, a rodzice Wioli dodatkowo zrezygnowali z palenia i picia. Jak się w coś angażują, to na sto procent. Dla nich ważniejsze jest zdrowie dziecka niż poczucie komfortu, że córka je to samo co inne dzieci.

Annie nie przeszkadza nawet to, że czuje się trochę osamotniona. Nauczyła się już, że nie warto poruszać tematu zdrowego żywienia publicznie, bo ludzie się szybko oburzają.

NA WYSOKIM POZIOMIE

Wyliczyła, że miesięcznie wydaje na jedzenie 2400 zł na trzyosobową rodzinę. Dlaczego tak dużo? Wybiera tylko produkty z certyfikatem zdrowej, ekologicznej żywności, hodowanej bez chemii. Wszystko po kolei: nasiona, nerkowce, migdały, kasze, oleje, zioła, soczewica, słody z atestem. Warzywa przywozi pod ich drzwi rolnik ekologiczny, raz w tygodniu, żeby były świeże. – Żyjemy na wysokim poziomie, dlatego mój mąż musi dużo pracować i mamy mało czasu dla siebie – mówi mama Wioli.

Mąż Anny jest psychologiem i do domu wraca ok. 19. Rzadko gdzieś razem wychodzą. Do pracy bierze słoik z kaszą z dodatkami. Współpracownicy patrzą dziwnie, ale nie ma wyboru. Anna w tym czasie opiekuje się córą, gotuje, robi zakupy, sprząta, czasem wypala obrazy w drewnie. Jest łagodną mamą: nigdy nie podniosła głosu na córkę, zawsze pyta ją o zdanie. To Wiola decyduje, kiedy wrócą ze spaceru, kiedy zjedzą kolację. – Chciałabym dać mojej córeczce wszystko to, czego sama nie dostałam – mówi wprost Anna. Jedną z tych rzeczy jest zdrowa żywność.

JAK CZŁOWIEK PIERWOTNY

Anna nie kupuje dżemów, majonezów, gotowych dań, mrożonek itp. – Organizm ludzki, tak samo jak psychika, działa tak, jakbyśmy żyli w epoce kamienia łupanego – tłumaczy. – Nasz żołądek jest przystosowany do jedzenia rzeczy nieprzetworzonych. Jak dostaje jogurty albo zupki chińskie, to nie wie, co z tym zrobić.

Dlatego Anna wybiera jedzenie, jakby żyła w okresie zbieractwa. Kupuje przede wszystkim zboża i kasze, sezonowe warzywa i owoce, nasiona, orzechy i pestki. – Czy jakikolwiek ssak pił kiedyś mleko innych ssaków? W naturze tak nie ma – mówi zbulwersowana. Według niej mleko zawiera zbyt dużo wapnia, które w nadmiarze jest szkodliwe dla organizmu. 3-letnia Wiola nigdy nie jadła też chleba, nie zna czegoś takiego jak kanapka, chyba że z wafli ryżowych i masy sezamowej. – Nie jemy chleba, bo najzdrowszy chleb to chleb niejedzony – tłumaczy jej karmicielka. – Czytałam opinie dietetyków: to jest pieczone w 300 stopniach, tam już nie ma żadnych wartości odżywczych. Wystarczy, że jemy kasze, przecież to też zboże – mówi.

Cała rodzina nie korzysta też z białej mąki i cukru, bo rozwijają drożdżaki w organizmie. Oznacza to, że na stole nigdy nie pojawiają się pierogi, naleśniki, ciasta. Unikają słodkich owoców (truskawek, malin) i słodkich warzyw (gotowane, obrane ziemniaki, buraki). Są niezdrowe, więc po prostu się od nich odzwyczaili.

Na pytanie, czy daje córce słodycze, oburza się. – Skąd założenie, że są nam niezbędne do życia? Moja córeczka poznała słodki smak, bo jadła jabłko i stewię (zioło kilkadziesiąt razy słodsze od cukru, kilogram kosztuje 100 zł). To wystarczy – mówi. – Wiolka nie zna smaku czekolady i nie prosi o nią. To proste.

Na deser trzylatka je np. zmielony sezam (takie źródło wapnia, że szok) z olejem słonecznikowym tłoczonym na zimno i szczyptą karobu (zdrowy zamiennik kakao). – Dla niej to jest smakołykiem, a dla innych dzieci lody – mówi z dumą mama.

CHCĘ, ŻEBYŚ BYŁA ZDROWA

Agnieszka Paczkowska, psycholożka, która specjalizuje się w zaburzeniach odżywiania, mówi, że w karmieniu dziecka jest potężny ładunek emocjonalny. Matka buduje w ten sposób bliskość z maleństwem i daje mu poczucie bezpieczeństwa. Relacja zaczyna się tworzyć już podczas karmienia piersią. Dziecko nie zawsze szuka jej dlatego, że jest głodne: czasem chce się po prostu uspokoić, przytulić do mamy albo spokojnie zasnąć. Właśnie dzięki żywieniu matka uczy się rozpoznawać potrzeby maleństwa. To początki komunikacji.

Matka może wygłaszać różne komunikaty. Np. że po prostu warto się zdrowo odżywiać. Ale również: „Tylko kiedy będziesz się zdrowo odżywiać, będziesz dobrą córką”. Kobieta wtedy nieświadomie żąda, żeby dziecko spełniło jej oczekiwania. Mówi: „Chcę, żebyś była zdrowa, bo wtedy ja będę szczęśliwa i zadowolona”.

JEMY ZA BOGATO

Maria ma 35 lat i jest dietetyczką. Na stronie internetowej przedstawia się jako ekspertka od bardzo zdrowego żywienia. Ma kręcone, trochę frywolne włosy i prawie cały czas się uśmiecha. Prywatnie jest mamą 4-letniej Natalii, dla której zdrowo gotuje, choć deklaruje, że nie znosi fanatyzmu w żadnej dziedzinie. Za becikowe kupiła mały młyn, żeby mieć prawdziwą mąkę do pieczenia chleba.

W domu rodzinnym Marii jadło się raczej zdrowo: dużo warzyw, owoców, ryż, sporadycznie mięso. Dziewięć lat temu zaczęły się jej problemy zdrowotne. Konwencjonalne leczenie nie pomagało. Dopiero chirurg i zarazem specjalista od medycyny chińskiej postawił ją na nogi. Powiedział: zero nabiału, zero mięsa, zero ryb. – Pokazał mi, jak powinna wyglądać moja doba, kiedy jeść posiłki, kiedy się wypróżniać i kiedy chodzić spać – opowiada. Zadziałało. Zdrowe żywienie daje Marii spokój umysłu, świadomość ciała i poczucie bezpieczeństwa.

– Przede wszystkim jemy produkty nieprzetworzone, najchętniej kasze, warzywa, owoce, strączki – zaczyna opowieść o żywieniu córki. – Dziecko powinno zaznajamiać się z różnymi smakami, zwłaszcza naturalnymi, bo jak nie pozna ich do piątego roku życia, to jako nastolatek nie będzie jadło żadnych warzyw. Ja podawałam Natalii konsekwentnie do wyboru kilka, np. ogórek kiszony, paprykę, brokuł, a ona coś w końcu wybierała – wspomina. Maria twierdzi, że współczesna dieta jest zbyt odżywcza. Odeszło się od prostych posiłków, np. makaronu posypanego pietruszką. Kiedyś mięso jedzono tylko od wielkiego dzwonu, na święto. A teraz jemy za dużo i za bogato. Organizm sobie z tym nie radzi. Dlatego u siebie w domu gotuje proste rzeczy. Na śniadanie córka dostaje porcję kaszy z jakimś duszonym owocem. Na obiad zupę warzywną, a na drugie makaron czy kaszę z duszonymi warzywami i surówką. Na deser pożywny koktajl z migdałów z surowymi owocami.

Maria unika nabiału, czyli twarożków, jogurtów i serków. Jeśli już, to pozwoli sobie czasem na masło albo mleko do kawy. Dlaczego? – Przy spożyciu nabiału, ryb i mięsa w naszej diecie jest pięć razy więcej białka, niż powinno być. A z nadmiaru białka bierze się większość chorób cywilizacyjnych, np. zakwaszenie, choroby zwyrodnieniowe, nowotwory – wymienia.

SYPIAM Z MIĘSOŻERCĄ

Ani mama, ani córka nie jedzą mięsa. Maria jest wegetarianką od siedmiu lat, a Natalka od urodzenia. Czasem czterolatka ściągnie coś mięsnego z talerza taty.

Maria poznała męża, kiedy jeszcze jadła mięso. Razem jeździli na grilla do znajomych. Stopniowo ich upodobania kulinarne zaczęły się różnić. Maria zmieniła dietę, styl życia, a w końcu znajomych (na „wege”). – Bo przy zmianie sposobu żywienia zmienia się też środowisko – wyjaśnia. Mąż raz nawet zapytał, dlaczego w takim razie jeszcze z nim jest. Odpowiedziała żartem, że właśnie nie wie.

– Bardzo nad tym ubolewam, ale w kwestii mięsa mój mąż należy do osób niereformowalnych – konstatuje. – Nie przyprę go do muru, choć oczywiście chciałabym, żebyśmy długo żyli razem w zdrowiu – mówi. – Chociaż na forum wegańskim miałam komentarze: „jak możesz spać z mięsożercą?”.

W praktyce wygląda to tak, że Maria gotuje dla wszystkich, a jak mężowi się chce, to np. do spaghetti wkroi sobie mięso. Jak on coś gotuje, odkłada dla żony część bezmięsną. I tak leci.

Czasami Maria jest w stanie upiec kurczaka. – Bo się go tylko myje, wrzuca na foremkę i piecze. Gulaszu nie zrobię, bo się brzydzę – mówi. Kiedy zapraszają gości, on przygotowuje udka z kurczaka, ona sałatki, wegetariańską lazanię i przekąski. Znajomi są zachwyceni.

CUKIER UZALEŻNIA

Maria jest przeciwniczką cukru w diecie dziecka: białego, brązowego, trzcinowego, w słodzikach i w serkach dla dzieci. Mąż kiedy chce zjeść snickersa, wychodzi z domu. Ale i tak ich córeczka widzi, co się dzieje na placach zabaw: mamy karmią swoje dzieci słodkimi serkami i biszkoptami. A Maria dostaje gęsiej skórki. – Głównym składnikiem takiego serka jest cukier. A cukier nic nie wnosi do organizmu, tylko straty w minerałach i witaminach. Oprócz tego uzależnia. Huśtawka poziomu energii, cukru we krwi, to nic dobrego – mówi.

Ale to nie znaczy, że w ich domu nie ma słodkości. Owszem są, ale zdrowe. Maria piecze np. ciasteczka zbożowe z płatków owsianych, nasion, bakalii i miodu. Chce, żeby Natalka jadła słodycze. Gdyby było inaczej poza domem rzucałaby się na torty, ciasta oblane kremami i czekoladą. Dlatego idzie z małą na kompromisy. Dziewczynka dostaje po obiedzie żelki, jeden żelek na jedną rękę, czyli dziennie dwa. Smakują jej bardzo. Tak samo jak galaretka, którą czasem wyjada u babci z sernika. Młoda mama przymyka na to oczy, choć boli ją serce. Może nie chce jeszcze raz usłyszeć od teściowej: „Nie dość, że siebie głodzi, to jeszcze dzieciaka”.

JEMY, ŻEBY ŻYĆ

Dr Witold Klemarczyk, pediatra i gastroenterolog z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie, mówi, że od czasu do czasu Polskę zalewają nowe koncepcje żywieniowe. Było ich mnóstwo: od diety kosmonautów, poprzez dietę befsztykową, paleodietę, po weganizm czy frutarianizm. – Tymczasem ja zawsze powtarzam rodzicom, którzy przychodzą do mojej poradni i chcą gotowej diety dla swoich dzieci, że dietę szyje się jak garnitur, na miarę – wyjaśnia lekarz.

– Nie ma wątpliwości, że świadomość żywieniowa wśród rodziców wzrasta i czasami można zauważyć napięcie związane z karmieniem dzieci – dodaje prof. Halina Weker z Instytutu Matki i Dziecka, która prowadzi badania sposobu żywienia dzieci w Polsce. – Ale pamiętajmy, że rodzice mają prawo wyboru sposobu żywienia swojego dziecka. Te mamy nic złego nie robią. Ich powołaniem jest zdrowe odżywianie dzieci. Czy są z tym szczęśliwe? Trudno powiedzieć. Ale nikomu nie robią krzywdy. Ani jako żony, ani jako matki – mówi prof. Weker. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to suplementacja. – Ich dieta jest głównie wegańska, czyli niesie za sobą potencjalne zagrożenie niedoborem wapnia, żelaza, witaminy B12. Lekarz powinien to monitorować – dodaje.

Prof. Weker nie lubi skrajnych rozwiązań. – W żywieniu ważny jest zdrowy rozsądek, trzymanie się bardziej środka niż punktów skrajnych. Co to znaczy? Rodzice powinni dbać o odpowiedni dobór produktów, składniki odżywcze i zdrowe zachowania żywieniowe, ale również pamiętać, że stół zawsze łączył rodziny.

Dr Klemarczyk podsumowuje to jeszcze inaczej: jedzmy po to, żeby żyć, a nie żyjmy po to, żeby jeść.

NIE MAM POCZUCIA WINY

Maja, 26-letnia medioznawczyni z Poznania, ma trzyletnią córkę. Stara się ją zdrowo żywić, ale przyznaje, że nie jest perfekcyjna. Uważa, że współczesna kobieta ma prawo korzystać z udogodnień i np. co jakiś czas podać dziecku gotowy słoiczek, nawet jeżeli zawiera konserwanty. – Kiedyś musiała dbać tylko o dom, męża i dzieci, a w tej chwili musi dużo więcej: fantastycznie wyglądać, zrobić karierę i jeszcze żyć ekologicznie. Gdybym miała dużo czasu, prawdopodobnie hodowałabym swoje warzywa. Ale go nie mam – opowiada, przygotowując makaron z sosem warzywnym. – Albo zajmę się domem i wsiąknę w to na zawsze, albo będę robić coś dla siebie i czasem odpoczywać.

To nie znaczy, że Maja nie dba o dietę córki. Przeciwnie. Cała rodzina je dużo warzyw, chleb razowy, orzechy i suszone owoce zamiast słodkich przekąsek. Jeśli mięso, to tylko z zaufanych sklepów. W domu nie pojawiają się napoje gazowane, czekolada czy frytki. – Ma być w miarę zdrowo, warzywnie i smacznie – opisuje swoją kuchnię matka Antosi. Ale nie boi się tłuszczów, np. zapiekanej mozarelli. Lubi piec ciasta. – Nie mam poczucia winy, gdy daję Tosi szarlotkę, bo sama ją zrobiłam – opowiada. – Jest tam brązowy cukier, ale co z tego? Są też jabłka.

Maja jest świadoma, że jej córka nie zawsze je to, co powinna. Kiedy Tosia trafia na weekend do taty, idzie z nim czasem na kebab czy frytki. Mimo to mama z Poznania nie chce wprowadzać całkowitej kontroli żywieniowej, bo wie, że to fikcja. – Nie chciałabym trzymać córki pod dietetycznym kloszem. W pewnym momencie i tak odkryje ten inny, nieznany świat niezdrowych rzeczy i wtedy może przeżyć szok, dostać alergii albo nawet zachorować. Bardziej istotne jest to, co jemy na co dzień. Rodzice nie mogą wymagać od dziecka jedzenia zdrowych rzeczy, a samemu jeść niezdrowo. Żadne dziecko na to nie pójdzie – dodaje.

DOBRA KARMICIELKA

Jak nie popaść w przesadny rygoryzm żywieniowy? Agnieszka Paczkowska odpowiada, że trzeba się zastanowić, czy dbamy o zdrowie swojego dziecka dla niego, czy dla siebie. Granicę przekraczamy, kiedy w zdrowym żywieniu dziecka mamy własny cel. – Perfekcjonizm pojawia się wtedy, kiedy kobieta nie ma sprecyzowanego pojęcia, co to znaczy być dobrą matką – dodaje psycholożka. – Często definiujemy siebie tylko przez negację: nie chcę być taka jak moja matka. Czyli jaka? Każda z nas musi się zastanowić, czy jeśli nie będzie dawać córce bułek z masłem, już będzie dobrą mamą, czy jeszcze nie? Czy dla mnie bycie matką to tylko bycie dobrą karmicielką? Tak naprawdę nie chodzi o jedzenie, tylko o radzenie sobie z obrazem siebie. Może zdrowe odżywianie ma mi dać poczucie bezpieczeństwa, poprawić mój wizerunek, zmniejszyć lęk?

Dziecko może w przyszłości się zbuntować i pójść w fast foody. Albo na zawsze pozostać przy rygorystycznym odżywianiu, bo zmiana diety spowodowałaby utratę miłości mamy, nielojalność wobec niej. A tego unika każdy z nas.

CIĘŻAR

Czasami matki-ekspertki przeżywają trudniejsze chwile. Czują żal i wyrzuty sumienia, kiedy zjedzą nieekologiczną czekoladę albo napadnie je ochota na mięso. Może nachodzą je wtedy pytania, czy warto się tak starać, skoro inni jedzą dużo gorzej? Czy warto kontrolować każdy kęs swojego dziecka, skoro same w dzieciństwie jadły parówki i serki homogenizowane? Zdrowe odżywianie całej rodziny to ciężka praca. – Ech, jak ma się większą świadomość, czasem ciężko żyć – narzeka Anna spod Białegostoku. – Mam świadomość wszystkiego: relacji, odżywiania, stylu życia. To jest tak obciążające! Czasami chciałabym być taką dresiarą bezrozumną, która ze wszystkiego się chichra i jest zadowolona – mówi, robiąc zdrowy i ekologiczny obiad. – Już teraz wiem, dlaczego umysły bardzo świadome zapadały na choroby psychiczne. Bo to jest po prostu za duży ciężar. 


Imiona bohaterek zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2012