Cud nad Odrą

Ryszard Kaczmarek, historyk: Młodzi ludzie najczęściej zwracają się do Muzeum Powstań Śląskich z prośbą o dokumentację na temat osób z ich rodzin. Chcą wiedzieć, co wtedy robił dziadek czy pradziadek.

10.06.2017

Czyta się kilka minut

Powstańcza kuchnia polowa w rejonie Góry św. Anny, 1921 r. / Fot. Muzeum Powstań Śląskich
Powstańcza kuchnia polowa w rejonie Góry św. Anny, 1921 r. / Fot. Muzeum Powstań Śląskich

PATRYCJA BUKALSKA: Prawie 100 lat temu wybuchło III powstanie śląskie. Wojciech Korfanty mówił o nim, nawiązując do Cudu nad Wisłą z 1920 r., że był to „Cud nad Odrą”. Czy istotnie powstanie z 1921 r. było zwycięskie?

RYSZARD KACZMAREK: Ocena polskich powstań jest w ogóle trudna, bo można na nie patrzeć w kilku aspektach: wojskowym, politycznym, a także kulturowym czy tożsamościowym. Choć więc nasze XIX-wieczne powstania zwykle oceniane są jako przegrane, bo powstańcy przegrywali na polach bitew, to np. prof. Stefan Kieniewicz już wiele lat temu przekonująco udowadniał, że ówczesne powstania, nawet jeśli zakończone militarnymi klęskami, zapewniły przetrwanie idei narodowej. Miały więc skutek, koniec końców, pozytywny. Natomiast w przypadku II i III powstania śląskiego możemy mówić o częściowym sukcesie wojskowym.

Jak z tej optyki wygląda III powstanie?

Walki na Górnym Śląsku w 1921 r. skończyły się – jeśli spojrzeć na skutek działań militarnych – połowicznym sukcesem. Udało się zająć Górnośląski Okręg Przemysłowy (GOP) – choć poza dużymi miastami, bo te były pod kontrolą rozjemczych wojsk alianckich. Powstańcy starali się je omijać, by uniknąć starć z ówczesnymi „błękitnymi hełmami”, ale zarazem odcinali je od zaplecza, izolowali. Natomiast głównym siłom powstańczym udało się dotrzeć do linii Odry, co było celem zakładanym przez Korfantego w chwili, gdy decydował o wybuchu powstania. Stąd ów „Cud nad Odrą”, o którym potem mówił.

Ale słynna bitwa o Górę św. Anny została przegrana przez powstańców?

Rzeczywiście, Niemcy przeprowadzili kontrofensywę i udało im się wyprzeć siły polskie z rejonu, który nazywamy potocznie Górą św. Anny. Dawało im to dobre pozycje wyjściowe do ewentualnego dalszego ataku w kierunku GOP-u. Gdyby kontynuowali wtedy ofensywę, nie wiadomo, jak by się skończyła. Jednak nie doszło do niej, zawarto rozejm.

A w aspekcie politycznym?

Pod tym względem III powstanie śląskie zakończyło się polskim zwycięstwem. Cel polityczny osiągnięto. Warunki, które Polska uzyskała dzięki temu powstaniu – najpierw wstępnie jesienią 1921 r., a ostatecznie w 1922 r. po podpisaniu z Niemcami tzw. konwencji genewskiej – byłyby na pewno nie do osiągnięcia po samym tylko plebiscycie.

Czy Korfanty samodzielnie zdecydował o wybuchu III powstania, czy też władze Rzeczypospolitej miały w tym udział? Bo oficjalnie Polska nie wspierała powstańców.

Oficjalnie ani państwo polskie, ani państwo niemieckie nie wspierały walczących stron. Uniemożliwiała im to sytuacja dyplomatyczna. Jak wiadomo, są różne interpretacje na temat tego, jak powinno się określać wszystkie trzy śląskie powstania.

Jedni skłaniają się do interpretacji, że była to wojna domowa. Inni, że był to konflikt dwustronny. Przychylam się do tezy, że była to niewypowiedziana wojna polsko-niemiecka. Oba państwa nie mogły tej wojny prowadzić w otwarty sposób, ale od ok. 1920 r. bardzo mocno się angażowały w działania nieoficjalne, zakulisowe. Przed majem 1921 r., tj. przed wybuchem III powstania, obie strony potajemnie przekazywały na Górny Śląsk broń i wspierały kadrowo przyszłe formacje zbrojne, wysyłając chociażby oficerów. Już w trakcie powstania z obu stron dostarczano zaopatrzenie i uzbrojenie. Były w to zaangażowane oba sztaby, polski i niemiecki, jak też oczywiście oba wywiady wojskowe.

A gdy idzie o decyzję Korfantego: był to jego samodzielny krok?

To jedna z bardziej tajemniczych spraw. Korfanty wziął odpowiedzialność całkowicie na siebie, mając zamiar przeprowadzić rodzaj demonstracji wojskowej w obliczu negatywnych reakcji aliantów na polskie propozycje podziału Górnego Śląska po plebiscycie. Oficjalne stanowisko ówczesnego premiera rządu II RP było negatywne i jeszcze 2 maja 1921 r. premier Wincenty Witos, powołując się też na stanowisko Piłsudskiego, potwierdził gotowość Polski do szukania rozwiązań dyplomatycznych, a nie militarnych. 3 maja w komunikacie rządowym zalecano ludności polskiej spokój i zapewniano, że rozstrzygnięcia jeszcze nie zapadły. Wiemy jednak też, że we wszystkich stolicach europejskich traktowano to jako grę rządu polskiego. Ambasador angielski w Warszawie słał na początku maja noty mówiące wprost o pełnej wiedzy rządu polskiego o powstaniu oraz o wsparciu kadrowym i militarnym, a także otwarciu granicy między terenem plebiscytowym a Polską, by takie wsparcie bez trudności docierało na Górny Śląsk.

Jak wyglądało wsparcie kadrowe z Polski?

Duży procent dowódców na poziomie kompanii, batalionów i pułków to byli doświadczeni ludzie, delegowani tu przez polski Sztab Generalny, choć szacunki dotyczące liczby oficerów i podoficerów z Polski sięgają tylko kilkudziesięciu osób. Byli formalnie „zwalniani” z Wojska Polskiego, by mogli służyć na Śląsku w polskiej konspiracji. Liczba ta nie obejmuje jednak Górnoślązaków, przeszkolonych w Wojsku Polskim w latach 1919-21. Liczba szeregowców jest tu szacowana na co najmniej 700 żołnierzy, choć brak precyzyjnych danych.

Po stronie niemieckiej też walczyli nie tylko ludzie ze Śląska?

Były grupy prawdziwych ochotników lub wysyłanych żołnierzy, zwłaszcza z południowej części Niemiec: Saksonii i Bawarii. Ale dominowali naturalnie ci z Dolnego Śląska, z regionu Legnicy czy Wrocławia. Po stronie niemieckiej walczyli też miejscowi, niemieccy Ślązacy z rejencji opolskiej. Nie w tym jednak rzecz, skąd pochodzili, lecz jak byli organizowani.

Co to znaczy?

Podczas I powstania śląskiego, w 1919 r., po stronie niemieckiej dominowały wojska regularne. Nawet trudno byłoby twierdzić, że to oddziały ochotnicze. To byli regularni żołnierze, tyle że formalnie działający przez pewien czas jako straż graniczna, a później nawet regularna brygada Reichswehry. Natomiast podczas kolejnych powstań, w latach 1920 i 1921, po stronie niemieckiej walczyły oddziały, które co najmniej formalnie były formacjami ochotniczymi. Selbstschutz (Samoobrona), bo tak nazywała się ta formacja, nie była jednostką regularnej armii; składała się z oddziałów ochotniczych (Freikorpsów), które od czasu tzw. puczu Kappa-Lüttwitza w 1920 r. nawet w Niemczech były co najmniej oficjalnie zabronione. Formował je Karl Hoefer, postać kluczowa po niemieckiej stronie konfliktu. Był dowódcą wojsk niemieckich na Górnym Śląsku już w 1919 r. Wewnątrz formacji podział na ochotników z Górnego Śląska i tych z innych terenów Niemiec był jednak wyraźny.

Kim był Hoefer?

Zawodowym wojskowym armii niemieckiej, od 1918 r. w stopniu generała. Dowodził niemiecką 117. Dywizją Piechoty, która stacjonowała na Górnym Śląsku i stała się niejako „platformą”, na podstawie której strona niemiecka organizowała się militarnie.

Mianowicie dywizja ta została formalnie podporządkowana Grenzschutzowi [Straż Graniczna]. Gdy przed plebiscytem na Górny Śląsk weszły alianckie siły rozjemcze, żołnierze ci – teraz w mundurach Grenzschutzu – zostali wycofani, zgodnie z porozumieniem międzynarodowym. Ale niedaleko, bo tylko na niemiecki Dolny Śląsk, gdzie stały się organizacyjnym i kadrowym zapleczem dla Selbstschutzu. W 1921 r. Hoefer został dowódcą Selbstschutzu i dowodził kontrofensywą w rejonie Góry św. Anny. Później jako emeryt napisał wspomnienia, pod znamiennym tytułem „Oberschlesien in der Aufstandszeit 1918–1921” (Górny Śląsk w okresie powstańczym 1918–1921). Oczywiście, używając określenia „powstanie”, Hoefer miał na myśli nie Polaków, ale Niemców; dla niego to oni byli powstańcami. Ciekawe, że przez część podkomendnych był oskarżany co najmniej o brak zdecydowania w kluczowym momencie powstania, jeśli nawet nie o zdradę. Młodzi oficerowie w jego sztabie uważali, że nie wykorzystał szansy na „odbicie” GOP-u po bitwie o Górę św. Anny.

Na ile siły Hoefera były samodzielne?

Formalnie nie podlegały dowództwu armii niemieckiej, lecz działały samodzielnie. Ale tylko formalnie. W istocie związki strony niemieckiej z Berlinem i Wrocławiem były bardzo silne, a pod względem zaopatrzenia działania niemieckie nie miałyby szans powodzenia bez dostaw broni i amunicji. Podobnie jak i po stronie polskiej, gdzie utrzymywanie przez ponad dwa miesiące sił powstańczych na froncie bez wsparcia Warszawy byłoby niemożliwe.

A dowództwo polskie?

Korfanty był wprawdzie dyktatorem powstania, ale za działania wojskowe odpowiadał Michał Mielżyński. Pochodził wprawdzie z Wielkopolski, był jednak znany na Górnym Śląsku z działalności politycznej przed I wojną światową. A może bardziej z dramatu towarzyskiego: w 1913 r. zastrzelił żonę i jej kochanka, po wykryciu ich romansu. Doświadczenie wojskowe zdobył w armii niemieckiej podczas I wojny światowej, a po wstąpieniu do Wojska Polskiego uzyskał stopień majora. Ale III powstanie śląskie nie stało się dla niego szczeblem do kariery. Obarczono go odpowiedzialnością za porażkę w bitwie o Górę św. Anny i kryzys, jaki wówczas nastąpił. Próba samowolnego wprowadzenia na stanowisko dowódcy powstania Karola Grzesika nie udała się na skutek oporu Korfantego, który go aresztował wraz z jego szefem sztabu Michałem Grażyńskim. Co zresztą już w międzywojennej Polsce zaostrzyło spór między piłsudczykami i Grażyńskim, który był wojewodą śląskim, a jego chadeckim przeciwnikiem Korfantym. Ostatnim polskim dowódcą powstania został ostatecznie Kazimierz Zenkteller, zresztą też Wielkopolanin i były żołnierz armii kajzera.

Czy ówczesne podziały były rzeczywiście tak proste? Były rodziny rozdarte między opcją polską i niemiecką?

Oczywiście, że były takie sytuacje. Zresztą podziały w rodzinach nie zaczęły się po roku 1918, gdy odrodziła się Polska i pojawiła kwestia przynależności Górnego Śląska. One były też przed rokiem 1914, tyle że miały inny charakter. Np. ktoś w rodzinie decydował się na społeczny awans, co zwykle wiązało się z przyjęciem opcji niemieckiej, a reszta rodziny pozostawała w tradycyjnym domu, trwając przy polskości. W gruncie rzeczy ten proces był naturalny, a I wojna światowa i jej skutki poniekąd tylko go przyspieszyły i zintensyfikowały.

Rodziny się rozpadały?

Opowiedzenie się przez członków jednej rodziny po różnych stronach konfliktu nie musiało automatycznie oznaczać jej rozpadu. Czasem więzi rodzinne okazywały się silniejsze niż polityka. W Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach, które powstało niedawno, po wielu latach starań, jest prezentowany film, który pokazuje losy dwóch braci, opowiadających się po przeciwnych stronach, którzy jednak już po 1921 r. dochodzą do porozumienia na grobie ojca, zabitego podczas III powstania śląskiego.

Zresztą proces podziałów i postępującej polskiej i niemieckiej akulturacji nie skończył się w 1922 r., gdy znaczna część Górnego Śląska została przyłączona do II RP. On trwał nadal, ludzie ciągle dokonywali trudnych wyborów, opowiadając się za opcją polską lub niemiecką. II wojna światowa nadała temu procesowi wymiar jeszcze bardziej dramatyczny, gdy wprowadzenie volkslisty wymuszało na Górnoślązakach deklarację narodowości niemieckiej, pod groźbą wysiedlenia lub wysłania do obozu koncentracyjnego.

Jaka jest w tym kontekście pamięć o powstaniach na Śląsku? Czy tamte podziały jeszcze rezonują? Zapewne inaczej to wszystko wygląda z perspektywy Warszawy...

Pamięć na Śląsku jest inna niż w Warszawie. U nas silne są nadal ślady w pamięci rodzinnej. Charakterystyczne, że najczęstszym pytaniem, z jakim młodzi ludzie zwracają się dziś do Muzeum Powstań Śląskich, jest prośba o dokumentację na temat osób z ich rodziny. Upłynęło niemal tyle lat, a oni chcą się dowiedzieć, co dziadek, czy nawet częściej już pradziadek, robił w czasie powstań śląskich w latach 1919-21. To pokolenie jest najaktywniejsze, to ci ludzie przychodzą na spotkania. Natomiast pamięć rodzinna rzadko kiedy niesie jeszcze ładunek emocjonalny. Oni po prostu chcą wiedzieć. Bo wiedza na temat powstań śląskich jest jednak skromna. Młodzi ludzie słyszeli, że przodek „był w powstaniu” i nic ponadto. Chcą więc dowiedzieć się, co dokładnie robił, gdzie walczył. Przy czym, co też ciekawe, raczej nie interesuje ich interpretacja „globalna” powstań, lecz aspekt rodzinny czy detale dotyczące poszczególnych potyczek, organizacji.

A pamięć oficjalna, państwowa?

Ona w gruncie rzeczy nie zmieniła się od lat 20. i 30. XX wieku, czyli od takiego kształtu, jaki przyjęła jeszcze w czasach II RP. Według tego przekazu, używanego już w kampanii plebiscytowej, lata 1918-22 były częścią długiego procesu odzyskiwania ziem, które kiedyś należały do państwa polskiego.

Czyli wersja „triumfująca”: Ślązacy połączyli się z Macierzą?

Tak, i ta interpretacja była mocno potwierdzona przez obecność na Górnym Śląsku ludności polskiej czy też mówiącej śląskim dialektem. Stąd też oczekiwania w okresie międzywojennym, że proces ten będzie postępował i „marsz nad Odrę”, a więc zajęcie ówczesnego niemieckiego Śląska Opolskiego, jednak nastąpi. To była obowiązująca pamięć, państwowa, która z pewnymi niuansami – jak usuwanie pamięci o powstaniach w okresie stalinowskim – dominowała też w PRL.

A po roku 1989?

W wolnej już Polsce w wielu pracach polskich historyków pojawiły się bardziej zróżnicowane opisy wydarzeń, pokazujące ich aspekt międzynarodowy i rolę mocarstw, a zwłaszcza cały ich skomplikowany aspekt narodowościowy. W miejsce ewolucyjnego procesu dojrzewania do świadomości narodowej pojawiła się po I wojnie światowej nagle konieczność gwałtownego przyjęcia jednej z dwóch – a biorąc pod uwagę nieudane próby separatystów, nawet jednej z trzech – tożsamości. Dla wielu następowało to zbyt szybko. Wystarczała im wspólnota etniczna, a nie przynależność do, idąc za słowami Romana Dmowskiego, „nowoczesnego” narodu politycznego. W 1921 r. wybierali więc nie tożsamość narodową, ale państwową. Zresztą na kartce plebiscytowej były napisy „Polska” i „Niemcy”, nie żądano decydowania o tożsamości narodowej. Dlatego w latach 30. XX w. Korfanty był przekonany, że może nawet jedna trzecia Górnoślązaków nadal nie ma ukształtowanej „nowoczesnej” świadomości narodowej.

Wydaje się, że pamięć o powstaniach śląskich nie jest obecna zbyt silnie, w każdym razie w porównaniu z pamięcią o innych zrywach?

Do pewnego zatarcia pamięci o powstaniach śląskich przyczyniła się na pewno II wojna światowa, która swym znaczeniem zdominowała pamięć o wcześniejszych zdarzeniach. Pamiętajmy też, że nie trwały one długo. Pierwsze i drugie raptem tydzień.

Trzecie już dwa miesiące, ale poważne działania wojenne toczyły się też niedługo, bo tylko na początku maja, a potem na przełomie maja i czerwca 1921 r. W porównaniu z wojną polsko-bolszewicką, nie wspominając już o II wojnie światowej, wojskowo były one tylko epizodem w polskiej historii.

Muszę wyznać, że wychowałam się w Bytomiu, skończyłam tu liceum, byłam dobrą uczennicą, ale nie zapamiętałam śladów w mieście związanych z powstaniami. Nie wiem nawet, gdzie jest hotel Lomnitz, w latach 1920-22 siedziba Polskiego Komisariatu Plebiscytowego dla Górnego Śląska, którym kierował Korfanty, a także centrala konspiracji zbrojnej. Tu Korfanty podjął decyzję o wybuchu III powstania...

Budynku już nie ma. Ale mogę zapewnić, że pewnie również dziś niewielu uczniów miejscowych szkół potrafiłoby wskazać to miejsce. Tu jednak dochodzimy do innego problemu: jak uczyć historii? Wierzę, że trzeba jej uczyć przez to, co bliskie. Wierzę w wartość edukacji regionalnej. Nie rocznice i wielkie słowa są tu najważniejsze, ale pokazywanie uczniom śladów historii w ich lokalnej przestrzeni. Na zapominanie o powstaniach mają też wpływ procesy migracyjne: już 80 proc. populacji Śląska to ludność napływowa. W tych rodzinach nie można liczyć na przekaz rodzinny. Ale nadal łatwo obudzić zainteresowanie wydarzeniami, które toczyły się tuż obok. Może nawet jest to, paradoksalnie, łatwiejsze. Odkrywanie tego, co nieznane, jest czymś fascynującym dla młodych ludzi. Dajmy im tylko szansę.

I tak żałuję, że jako licealistka nie dowiedziałam się więcej... Pan pracuje nad książką o powstaniach śląskich. Są tu sprawy niewyjaśnione? Można powiedzieć jeszcze coś nowego?

Ostatnia książka Wacława Ryżewskiego na temat III powstania śląskiego ukazała się dawno temu, w 1977 r. To dużo czasu. Teraz mamy dostęp do nowych źródeł. Przełomem było powszechne udostępnienie, dzięki digitalizacji przeprowadzonej przez Archiwum Państwowe w Katowicach – przy zaangażowaniu jego dyrektora i władz samorządowych – większości polskich źródeł dotyczących powstań śląskich. Te setki tysięcy stron – nie tylko z Katowic i Warszawy, ale też z wywiezionego do Nowego Jorku zasobu powstańczego – czekają na badaczy. Ciekawe zbiory zebrało z kolei dzięki zbiórkom prywatnym Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. Dodajmy do tego w pełni otwarte archiwa niemieckie – wojskowe we Fryburgu i polityczne w Berlinie – oraz akta wojsk sojuszniczych i placówek dyplomatycznych, a dostrzeżemy łatwo, że zasób dokumentów, którym dotąd się posługiwaliśmy, był tylko częścią tego, co przetrwało.

Jaki obraz się z tego wyłania?

Po paru latach badań muszę przyznać, że rekonstrukcja tych kilku tygodni konfliktu, który miał miejsce nie tylko na Górnym Śląsku, lecz także w zaciszu politycznych gabinetów prawie wszystkich znaczących krajów Europy, jest zadaniem fascynującym. Zwłaszcza odmienność obserwacji i ocen ferowanych z perspektywy celów wielkiej polityki od tych wyrażanych przez dowódców wojskowych wyższego i niższego szczebla bądź żołnierzy, a także niezaangażowanej niekiedy w konflikt ludności cywilnej, pokazuje dopiero całą złożoność powstań śląskich.

Trafił Pan na jakąś historię, gdzie szczególnie widać dramat Ślązaków?

Jest taka historia, która zapadła mi w pamięć. Dotyczy I powstania z 1919 r. Podczas patrolu niemieccy żołnierze z Grenzschutzu – miejscowi, ze Śląska – zastrzelili na ulicy człowieka, który zaczął uciekać, gdy chcieli go wylegitymować. Kiedy zidentyfikowali zwłoki, okazało się, że podczas I wojny światowej służył w armii niemieckiej i został odznaczony za odwagę Krzyżem Żelaznym. I że służył w tym samym pułku co ci, którzy go zabili... ©℗

RYSZARD KACZMAREK jest profesorem Uniwersytetu Śląskiego, zastępcą dyrektora Biblioteki Śląskiej ds. Instytutu Badań Regionalnych, członkiem Rady Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. Był redaktorem „Historii Górnego Śląska”. Autor książek: „Polacy w Wehrmachcie” i „Polacy w armii kajzera”. W 2018 r. w Wydawnictwie Literackim ukaże się jego książka o powstaniach śląskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017