Coraz więcej ciekawości

Prof. Irena Hausmanowa: Kiedyś zapytałam Janusza Korczaka, co mam zrobić, żeby być sławną. Odpowiedział, że trzeba wziąć miotłę i pomóc dozorcy pozamiatać podwórko. Zraziłam się do niego na długie lata. Rozmawiała Justyna Dąbrowska

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Justyna Dąbrowska: Już trochę Pani żyje na tym świecie, prawda?

Irena Hausmanowa: Długo żyję.

A jak długo? Mogę zapytać?

Może pani, oczywiście, zresztą można to wszędzie znaleźć, w każdym informatorze, to nie jest żadna tajemnica. Żyję już 93 lata. Dużo, prawda?

Bardzo dużo.

Pewnie trzy razy tyle, co pani?

Mniej niż dwa razy.

A, to pani bardzo młodo wygląda.

Jestem ciekawa, jak wygląda życie z perspektywy 93 lat? Co się widzi, co się myśli o tym życiu?

Ja się teraz często zastanawiam, czy bardzo zmieniłam swój pogląd na życie od czasów młodości. Ta młodość, do której ludzie tak tęsknią, to był najgłupszy okres w moim życiu. Jestem teraz znacznie bardziej zaciekawiona wieloma sprawami. Wtedy byłam aktywną i zbuntowaną "rewolucjonistką". Zajmowała mnie polityka. To była moja namiętność.

Dzieliłam świat na stronę prawą i lewą. Jednej strony nienawidziłam, drugiej wszystko wybaczałam. Byłam po prostu - tak w każdym razie patrzę na to z obecnej perspektywy - zidiociała. Dzisiejsza młodzież jest znacznie mądrzejsza, zresztą nie wiem, dlaczego.

Ja właściwie dojrzałam w czasie wojny. To była najważniejsza szkoła w moim życiu.

Czego ta szkoła uczyła?

To był przełom. Wtedy upadło wszystko "poprzednie". To "prawo-lewo", człowiek taki, owaki. Wyszłam z tej wojny zmieniona. No i zaczęłam więcej widzieć. W młodości przegapiłam strasznie dużo rzeczy, co staram się teraz nadrabiać.

Na przykład?

Wszystko. Inni są ludzie, z którymi się teraz stykam, inne książki czytam. Stałam się znacznie bardziej tolerancyjna. Nie uważam siebie za najważniejszą. Umiem słuchać i się nie odzywać. Nie zawsze muszę wygłaszać swoją opinię, nie zawsze muszę uważać, że jestem najmądrzejsza, nie zawsze muszę mówić, co myślę.

Świat się zrobił niezwykle urozmaicony! Myślę, że powinno się zaczynać życie od końca. Bo gdybym mogła teraz zacząć od nowa, to bym umiała korzystać z życia. Ja się wyrzekałam niepotrzebnie tylu rzeczy! Bo żyłam tylko dla sprawy, dla idei, która wydawała mi się mądra, dobra i słuszna. Swoich poglądów potrafiłam bronić do upadłego. Bardzo surowo oceniałam ludzi... I to mi przeszło. Zupełnie.

Zastanawiam się tylko, czy przeszło, bo życie mnie do tego zmusiło, czy to skutek moich własnych doświadczeń i świadomych starań.

Jakich doświadczeń?

Wie pani, ja przez półtora roku pracowałam w szpitalu frontowym. To wyda się pani dziwne... Tam było dużo Rosjan polskiego pochodzenia, dla mnie to było bardzo ciekawe, jak oni przeżywali swoje rany, swoje kalectwo, swój powrót do nieszczęścia... Bo oni potem wracali do straszliwego nieszczęścia, byli naprawdę okropnie pokiereszowani. Dużo się od nich nauczyłam, wiele rzeczy przemyślałam.

No i ten ciągły strach... Wie pani, może i zachowywałam się czasem dzielnie, ale strach nie opuszczał mnie ani na chwilę. I jak się to wszystko skończyło, i nie było samolotów nade mną, i dokoła nie strzelali, i nie widziałam tych ciężko rannych ludzi, to jakbym się na nowo narodziła. I zupełnie zmienił się mój pogląd na życie.

I co uznała Pani za najważniejsze?

Samo życie. Ja czuję teraz radość życia. Naprawdę. Tego przedtem nie miałam. Tylko, żebym mogła się cieszyć życiem, muszą być spełnione jakieś elementarne warunki.

Jakie?

Żeby mi zdrowie w miarę dopisywało, żebym rozumiała, co się dzieje, żebym mogła życie chłonąć. Nie chodzi mi o jakieś używanie życia, tylko żeby ono toczyło się wokół mnie, żeby w nim po prostu tkwić.

Być zanurzoną?

Tak, i wydaje mi się, że się tego dosyć późno nauczyłam. Gdybym urodziła się teraz, żyłabym inaczej. Ja z tą osobą z mojej młodości mam bardzo mało wspólnego.

Ciekawe.

Czy ja wiem? Chociaż... mnie samą to zastanawia. Ja nie mam w ogóle wobec siebie takiego wybaczającego sentymentu. Czasem myślę z przerażeniem: Boże mój, jak ja mogłam tak myśleć?!

Czyli najważniejsze jest samo życie?

No wie pani, może teraz, jak już blisko do końca, to ono nabrało dla mnie wartości? Może tak to jest?

Czuje Pani, że to jest blisko, ten koniec?

Ja nie czuję, ale moje dokumenty to czują! (śmiech) Nie, wprost przeciwnie, nawet tak głupio się zachowuję, nie jak staruszka. Staram się przeczytać i to, i tamto, czytam po nocach i poświęcam wiele czasu rzeczom, z których prawdopodobnie nie będę nigdy korzystać, ale to wszystko mi sprawia ogromną przyjemność. Ogromną.

Jestem też nadal zainteresowana swoją pracą naukową, to mi pomaga być czynną staruszką. Z tym jest mi lżej. Wydaje mi się, że jeszcze potrafię pracować. Może nie tak nadzwyczajnie, ale jestem w stanie coś napisać, coś zrobić. I tak żyję.

A co sprawia radość?

Proszę pani, ja bym powiedziała, że normalne rzeczy. To, że się coś ciekawego widziało, że się spotkało ciekawego człowieka, że się ma bliskich i nie ma się za dużych kłopotów, że można mieć kontakty z ludźmi. Wie pani, to jest trochę może nienormalne, bo ja chciałabym jeszcze bardzo dużo zobaczyć. To jest nierealne, ja wiem, ale się staram.

Ludzie są ważni?

W młodości nie widziałam ludzi - tego, jacy są. Ważne było tylko, czy się zgadzają z moimi poglądami. Jak moje koleżanki się ze mną zgadzały, to były nadzwyczajne, a wszyscy inni to byli drobnomieszczanie, wygodniccy, konformiści. Za grosz nie miałam w sobie tolerancji. Teraz jest inaczej. Często się zastanawiam, jaki jest ten drugi człowiek. I potrafię znieść jego poglądy, także wtedy, gdy są zupełnie inne niż moje. Nawet wśród moich bliskich znajomych są tacy, którzy się bardzo ode mnie różnią.

Mój zawód też wpływa na sposób myślenia, uczy tolerancji. My, lekarze, musimy człowiekowi pomóc, niezależnie od tego, co myśli i jaki jest. Codzienny kontakt z ludzkim cierpieniem też zmienia nastawienie do świata. Więc dzięki temu, że zostałam lekarzem, neurologiem, złagodniałam i uważniej przyglądam się ludziom. Bo wcale niełatwo poznać drugiego człowieka... A co dopiero siebie!

Pani się pewnie wydaje, że jak mam 93 lata, to powinnam wiedzieć już o sobie bardzo dużo, a ja wiem coraz mniej.

Jak to jest, że człowiek zaczyna przemijać? Jakie to uczucie?

A tego właśnie staram się do siebie nie dopuszczać. Żeby za żadne skarby nie myśleć o przemijaniu. To jest złudzenie, które na własny użytek stworzyłam. Wbijam to sobie do głowy - że niezależnie od tego, czy pożyję do jutra, czy jeszcze rok, czy dłużej, nie wolno mi się tym zajmować. To oczywiście, jak wszystkie "nie wolno", jest sztuczne. Tak, ja to wiem.

Ale pomaga?

Na razie tak, to mnie wzmacnia, ale w gruncie rzeczy... człowiek zawsze myśli na kilku poziomach. Więc na tym najgłębszym kołacze się ta myśl: "Nie bądź taka pewna, wszystko przemija"...

No tak, ja wiem, że przemija. I nie chcę o tym myśleć. I nie chcę o tym wiedzieć. Jak grubas, który je ciastko i nie chce wiedzieć, ile to kalorii.

Ratuje mnie też literatura. Kiedy byłam tą nieznośną młodą osobą, kręciłam się trochę wokół ludzi pióra. Jeszcze w szkole miałam kontakty z "Wiadomościami Literackimi". Bywałam na odczytach i wieczorach autorskich, zbierałam autografy znanych pisarzy, odpowiadałam na ankiety "Wiadomości", zabierając głos w sprawach, na których się nie znałam.

Kiedyś przeczytałam "Sławę" Korczaka i poszłam do niego zapytać, co mam zrobić, żeby być sławną. Spojrzał na mnie i powiedział, że trzeba wziąć miotłę i pomóc dozorcy pozamiatać podwórko. Zraziłam się do niego na długie lata! Musiałam się przemóc, żeby mu to potem wybaczyć. (śmiech)

Od dziecka uczyłam się języków i tłumaczyłam (okropnie) wiersze, np. Heinego, takim częstochowskim rymem. Jak doszło do wyboru studiów, to się wahałam między filologią klasyczną a medycyną. Zaczęłam studiować obydwa kierunki, ale się tego nie dało pogodzić. No i zostałam na medycynie (trudno było się na nią dostać), jednak bardzo mi tej filologii klasycznej brakuje. Dużo czytam. Staram się mniej więcej wiedzieć, co kto pisze. Mam na to czas, dużo czasu. Bo nie gotuję, nie chodzę po mieście, nie zaglądam do sklepów... Czasem tylko idę do teatru.

Czytanie sprawia mi wielką przyjemność. Bo przy czytaniu ludzie mogą o różnych przykrościach zapomnieć.

Co Pani czyta?

"Noce i dnie" mogę czytać bez końca. Marię Dąbrowską właściwie znam na pamięć. Lubię tkwić w życiu książkowych bohaterów. Wie pani, że jak wydali Prousta - a byłam wtedy na pierwszym roku medycyny - to opuściłam tydzień zajęć, żeby go przeczytać! Bardzo lubię też "Buddenbrooków" Manna. A literatura rosyjska! "Wojna i pokój" - lektura obowiązkowa! Bułhakowa wzięłabym na bezludną wyspę. Lubię także poezję. Schiller jest wspaniały! A Słowacki - pisał nadzwyczajne erotyki!

A w co Pani wierzy?

Przed wojną bardzo szukałam wiary. Chciałam poznać różne religie, byłam w kościele i w cerkwi, no z synagogą mi nie wyszło, bo nie chcieli tam ze mną rozmawiać. Poznawałam inne religie - wschodnie, islam... bardzo mnie to interesowało, wiele czasu spędziłam z ludźmi innych religii, ale w końcu dałam sobie z tym spokój.

Czego tam Pani szukała?

Odpowiedzi na pytanie, jak żyć.

I znalazła ją Pani?

Nie, nie, oczywiście, że nie! (śmiech) Zresztą... Przyszła wojna, wszystko się zmieniło.

Nigdy w nic Pani nie wierzyła?

Za młodu trafiłam na ludzi, którzy uważali, że trzeba wszystko zburzyć i zbudować na nowo. To był rodzaj wiary. Cokolwiek się działo, znajdowałam na to usprawiedliwienie. Procesy moskiewskie przecież były czysto polityczne. A ja tego wszystkiego nie chciałam widzieć. To było straszne. Mówiłam już, jak bardzo nie lubię siebie z tego okresu. Wstydzę się tego. Byłam po prostu głupia.

Trudno się żyje bez Boga?

Ależ ja nie żyję bez Boga. Naprawdę. Od samego początku mam swego Boga, ale nie mogę go nigdzie umieścić, w żadnym systemie poza mną. W czasie wojny uważałam, że to Bóg mnie chroni.

Może go Pani opisać?

Ja nie mam przed oczami jego wizerunku, ale wiem, czego ode mnie wymaga. On nie pozwolił mi kłamać, nie pozwolił mi krzywdzić ludzi, on stara się, żebym nie była egoistką. Pamiętam, jak miałam 14 lat i Bóg mi kazał oddać moją ukochaną rzecz. Żebym w ten sposób pokazała, że nie przywiązuję wagi do spraw materialnych. Świetnie pamiętam, co wtedy oddałam. Strasznie byłam wściekła, ale oddałam.

Nie mogę powiedzieć, że żyję bez Boga. Ja żyję bez Boga innych ludzi.

Czy On tylko wymaga, czy jest też łaskawy?

Całe moje życie świadczy o tym, że jest łaskawy. On mnie ochronił. Mogłam przecież zginąć tysiąc razy. Każdy człowiek ma jakiś rodzaj wiary, tylko mnie te wszystkie systemy wydawały się jakieś płaskie, zbyt dosłowne. Ja wiem, że są trzy siostry - wiara, nadzieja i miłość. Ale ich matką jest Sofia - mądrość. I dlatego one mogą sobie pozwolić na to, żeby być takie, jakie są.

Irena Hausmanowa-Petrusewicz (ur. 27 grudnia 1917 r.) jest neurologiem; specjalizuje się w elektrofizjologii klinicznej, genetyce klinicznej; głównym przedmiotem jej badań jest neurobiologia. Jest członkiem rzeczywistym PAN, prezesem honorowym Polskiego Towarzystwa Neurologicznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011