Smok, deficyt i inne bajeczki
Smok, deficyt i inne bajeczki
Mamy zamieszanie wokół budżetu bez deficytu. Wiele ono mówi o stanie naszej debaty ekonomicznej, która niby taka nowoczesna i zdroworozsądkowa. A jednak ciągle opiera się na zabobonach ze starych neoliberalnych bestiariuszy. Strach przed deficytem to właśnie jeden z takich baśniowych smoków, w które zdaje się wierzyć większość naszej klasy politycznej.
Oto premier Morawiecki (skądinąd tak chętnie się od neoliberalnych miazmatów odcinający) pochwalił się, że po latach nieudolności przeciwników wybawił nas wreszcie od strasznego smoka deficytu. W planie finansowym państwa na rok 2020 wydatki zrównają się z przychodami na poziomie równo 429,5 mld złotych. Co oznacza, że smok ubity. Pierwszy raz w historii III RP! Hura!
Wydatki i zarobki
Tymczasem to oczywiste, że ten wyciągany za uszy (jednorazowe dochody, bardzo optymistyczne założenia dotyczące wpływów podatkowych) „budżet bez deficytu” jest polityczno-marketingowym zagraniem. „I co wy na to?! – krzyczy PiS do anty-PiS-u – od czterech lat straszycie, że nam się budżet posypie! Bo 500 plus itd. A tu proszę! My zrobiliśmy coś, czego waszym rządom nie udało się zrobić nigdy! Mamy finanse publiczne w równowadze. Szach mat!”. „A wcale, że nie! Bo smok wciąż tam jest. Tylko schowaliście go za szafę!” – odkrzykuje na to opozycja i sympatyzująca z nią część opinii publicznej. Wielu zarzuca PiS-owi wręcz uprawianie kreatywnej księgowości. Inni dodają, że przecież budżet będzie można po wyborach znowelizować, że wpływy okazały się jednak mniejsze, niż zakładano, a wydatki urosły, choć miały maleć.
POLECAMY: „Woś się jeży” – autorski cykl Rafała Wosia co czwartek na stronie „TP” >>>
Jeśli chcecie się Państwo w ten sposób bawić, to proszę bardzo. Ja nie zamierzam. Bo ten spór jest jałowy: nie da się w nim ani przegrać, ani wygrać. Po pierwsze dlatego, że budżet państwa w praktyce nie polega na zwożeniu pieniędzy do jakiegoś tajnego skarbca (wpływy), a potem ich rozwożeniu po całej Polsce (wydatki). Nie da się więc postawić kamery, która sprawdzi, czy faktycznie po stronie „ma” i „winien” było koniec końców dokładnie tyle samo. Po drugie, jak się państwo uprze, to budżet domknie choćby nie wiem co. Zwłaszcza w czasie dobrej koniunktury. Gorzej, gdy się państwo nadyma i równoważy finanse publiczne w okresie spowolnienia. Wtedy mamy zazwyczaj „końską kurację” gospodarki i niechybną społeczną katastrofę. Tak było nie raz i nie dwa: od weimarskich Niemiec po Wielką Brytanię sprzed brexitu. Przykłady można mnożyć.
A gdyby tak wyjść poza ten spór, przyjmując do wiadomości, że polityka to nie bajka, w której ten, co zetnie smokowi łeb, otrzyma pół królestwa. A jeśli budżet wypracuje nadwyżkę, to jeszcze i rękę księżniczki. To przecież tak nie działa. W praktyce jest zazwyczaj dokładnie odwrotnie. Tzw. zdrowe finanse publiczne (czyli budżet zrównoważony albo z nadwyżką) najczęściej nie przynoszą zdrowia, tylko są symptomem wielu głębokich chorób trawiących społeczeństwo. Innymi słowy, martwić się należy, gdy smoka nie ma. A już najgorzej jest, gdy wszyscy wokół zaczynają się licytować, kto go pierwszy dopadnie i zdekapituje. Wtedy wiedzcie, że z gospodarką nie jest dobrze.
Gdy smok wróci
Aby zrozumieć w czym rzecz, trzeba najpierw odrzucić wizję państwa jako wielkiego gospodarstwa domowego, które (jak wiadomo) „nie może przecież wydawać więcej, niż zarabia”. Ta analogia jest nieprawdziwa od początku do końca. Już choćby z tego powodu, że człowiek nie decyduje o tym, ile zarabia. A państwo owszem: samo sobie ustala poziom swych dochodów poprzez odpowiednią konstrukcję systemu podatkowego. Na dodatek wydatki państwa (emerytury, pensje, inwestycje) realizowane są zazwyczaj w pieniądzu, na którego produkcję to państwo ma monopol. Co odróżnia gospodarki narodowe od ludzi, którzy najpierw muszą zarobić, a dopiero potem wydawać.
Analogia obalona? Skoro tak, to przestańmy myśleć o deficycie i długu publicznym (czyli o zakumulowanym latami deficycie) jako o grzechu albo nieodpowiedzialności rządzących. A dostrzeżmy w nich to, czym są naprawdę. Czyli amortyzatory gospodarki i społecznego ładu. Dług ma być użyteczny, absorbując ekonomiczny szok, który w gospodarce zdarza się regularnie. Działa to tak: gdy nadchodzi recesja, zadłużenie rośnie. Właśnie po to, by ochronić ludzi przed nagłym spadkiem wydatków publicznych albo nagłym wzrostem opodatkowania. Co pomaga skrócić do maksimum czas i niewygodę recesji.
Niektórzy wyprowadzają stąd wniosek, że aby było czym się ratować w czasie recesji, trzeba koniecznie produkować nadwyżki w czasie dobrej koniunktury. Niestety to też tak nie działa. W świecie, gdzie tzw. zdrowe finanse publiczne stają się fetyszem zdrowej gospodarki, klasa polityczna zaczyna je traktować jak cel sam w sobie. Każdy chce zaszachować (jak teraz premier Morawiecki) politycznego przeciwnika pokazując swoją ekonomiczną odpowiedzialność. Problem polega jednak na tym, że zmierzanie w kierunku nadwyżki budżetowej wiąże się z realną stratą sektora prywatnego, który za tę nadwyżkę płaci (zazwyczaj podatkami oraz chłodzeniem koniunktury). Miałoby to jeszcze sens, gdyby wyższe podatki były wydawane na realizację konkretnych celów politycznych. Np. na walkę z biedą albo konieczne dofinansowanie zaniedbanych wydatków publicznych. Ale one nie mogą być wydawane, bo przecież… wtedy się budżet nie zepnie. I smok wróci. Błędne koło.
Strażnicy królestwa
Oczywiście, że jeśli jakiś nierozważny rząd będzie szalał i wydawał pieniądze na lewo i prawo, to znajdzie się w kłopotach. Ale w sytuacji, gdy władze prowadzą normalną gospodarkę (i nie ma wojen oraz innych kataklizmów), to problemy budżetowe wyleczą się w większości same (w pewnym sensie PiS i Morawiecki są takiego stanu rzeczy beneficjentami). Bo wtedy zaczynają działać automatyczne ekonomiczne stabilizatory. Kiedy rosną dochody ludności, w ślad za tym maleją niektóre wydatki państwa. Na ubezpieczenia społeczne, na bezrobotnych. Takie przypadki były odnotowane w najnowszej historii. Np. w latach 50. i 60., czyli w okresie, który nazywamy dziś złotą erą gospodarki kapitalistycznej. Nie tylko nie było wówczas bezrobocia, ale Europa wręcz sprowadziła do pracy 10–20 mln ludzi. Co najciekawsze, w tym okresie dług publiczny spadał. Po kryzysie 2008 r. było zaś odwrotnie. Desperacka próba szybkiego zrównoważenia budżetów sprawiła, że długi się powiększały. Gdy zmniejszał się dochód narodowy, spadały również dochody ludności. A jak spadają dochody ludności, to rosną wydatki państwa, bo trzeba płacić, np. bezrobotnym. I koło znów się zamyka.
Trudno dziś powiedzieć, w którym kierunku pójdzie polityka fiskalna rządu PiS w kolejnych latach. Jeżeli premier Morawiecki i jego otoczenie nadmiernie rozsmakują się w roli pogromcy smoków i strażników budżetowej równowagi, to w królestwie nie będzie się dobrze działo. A PiS-owską (niezłą jak dotąd) politykę zmniejszania nierówności i walki z biedą czeka szybki kres. Aby ją kontynuować, ugrupowanie rządzące musi jednak przestać bać się deficytu. Nawet jeśli opozycja będzie nim bez wytchnienia straszyła jak smokiem albo innym stworem z neoliberalnego bestiarium.
Ten materiał jest bezpłatny, bo Fundacja Tygodnika Powszechnego troszczy się o promowanie czytelnictwa i niezależnych mediów. Wspierając ją, pomagasz zapewnić "Tygodnikowi" suwerenność, warunek rzetelnego i niezależnego dziennikarstwa. Przekaż swój datek:
Autor artykułu

Dodaj komentarz
Usługodawca nie ponosi odpowiedzialności za treści zamieszczane przez Użytkowników w ramach komentarzy do Materiałów udostępnianych przez Usługodawcę.
Zapoznaj się z Regułami forum
Jeśli widzisz komentarz naruszający prawo lub dobre obyczaje, zgłoś go klikając w link "Zgłoś naruszenie" pod komentarzem.
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
"Możemy rozliczać polityków z
"Polityka to nie bajka", w
Rzeczywiście - temat
jak zdarta płyta w skansenie PRL-u
"Czytam ostatnio wiele
Nobel
nie, no błagam, to "Świerszczyk" czy pooważna gazeta?
Kandydatów do Nobla