Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A może z hybrydą, w której jak w zwierciadle odbija się zmęczony i schorowany Zachód? Wokół tych pytań krąży Buden w swej książce, której kluczową figurą jest tytułowe przejście. Przejście od komunizmu do postkomunizmu to dla autora symptom wielkiego zwrotu postindustrialnego, jednoczącego demokratyczny Zachód i socjalistyczny Wschód. Przemiana stosunków społecznych, a więc „bazy” materialnej, wedle marksowskiej zasady, pociąga za sobą zmiany w „nadbudowie” – czyli w całym uniwersum kulturowo-ideologiczno-symbolicznym. To właśnie na tym polu Buden – u którego co chwilę słychać echo Marksa – szuka tropów interesującego go przejścia, zasadniczo na trzech płaszczyznach. Pierwsze przejście dotyczy przemiany społeczeństwa w postspołeczeństwo. Czyli, najprościej mówiąc, tego, jak neoliberalizm (ucieleśniony przez „żelazną damę”) uśmiercił tradycyjną wspólnotę zorganizowaną wokół kwestii społecznych i pozostawił ludzi rozbitych na strefy wpływów i bogactwa. Drugie przejście dokonuje się w obrębie religii i polega na wyjściu religii z kościoła na ulicę. Umożliwiło je specyficzne przetłumaczenie języka wiary na język różnic kulturowych, wobec którego Bóg i Kościół stają w jednym rzędzie z przedsiębiorstwem czy supermarketem. Wreszcie trzecie przejście jest przejściem od utopii do retroutopii. O ile utopia była projektem przekształceń społecznych rzutowanym w przyszłość, o tyle retroutopia jest okrężną drogą przez przeszłość do przemiany przyszłości, jednak już tej prywatnej, jednostkowej.
Nietrudno zauważyć, że w przywoływanych przejściach nieustannie łączy się perspektywa Wschodu i Zachodu. Ta konfrontacja wydaje się stawką książki Budena. Mimo że autor koncentruje się na analizie sytuacji postkomunistycznej, proponując dość interesującą kulturową interpretację zjawisk w niej występujących – pisze o serbskich mnichach, rosyjskiej i słoweńskiej neoawangardzie czy węgierskim „Domie Terroru” – to diagnozę tę można z łatwością przenieść na bolączki świata po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Słowem, postkomunistyczna Europa jest soczewką, w której ogniskują się problemy świata liberalnej demokracji.
Buden trafnie rozpoznaje pęknięcia i rysy na importowanej idylli demokratyczno-liberalnej, a także relacje władzy, jaką wytwarza zachodni eksporter. Problemem pozostają (jak zawsze) konsekwencje takiej perspektywy ideologicznej. Projekt autora znakomicie rezonuje ze strategiami krytyki społecznej uprawianej na Zachodzie, w samej książce pojawiają się mniej lub bardziej jawne odniesienia do mandarynów współczesnej teorii krytycznej: Jamesona, Habermasa, Becka, Rawlsa, Sloterdijka, Žižka czy Groysa. Podobnie jak oni, Buden na pytanie, co zostało z postkomunizmu, odpowiada mglistymi i melancholijnymi marzeniami o restytucji państwa opiekuńczego, o powrocie do ideałów zachodniej socjaldemokracji, o ocaleniu emancypacyjnego dziedzictwa komunizmu i o wielu innych mrzonkach lewicowych intelektualistów, z którymi nie wiadomo, co począć. Można powiedzieć: dążenie, owszem, jest ze wszech miar słuszne, lecz konkretnych celów umożliwiających realną zmianę Budenowi brakuje.