Co widać 
z Pałacu

Na arenie międzynarodowej prezydent porusza się na razie ostrożnie. Ma szansę pozytywnie zaskoczyć - jeśli okaże się samodzielny.

24.08.2015

Czyta się kilka minut

Prezydent Andrzej Duda rozpoczyna pierwszą wizytę  zagraniczną, Tallin, 23 sierpnia 2015 r. /  / fot. STANISŁAW KOWALCZUK /  EAST NEWS
Prezydent Andrzej Duda rozpoczyna pierwszą wizytę zagraniczną, Tallin, 23 sierpnia 2015 r. / / fot. STANISŁAW KOWALCZUK / EAST NEWS

Wraz z nadejściem prezydentury Andrzeja Dudy na agendę wróciła idea międzymorza – bloku państw Europy Środkowej i Wschodniej, zjednoczonych wobec wspólnego rosyjskiego zagrożenia i aspirujących do równoważenia kunktatorskiej polityki Zachodu. Na papierze idea wygląda obiecująco, jej realizacja jednak może napotkać kłopoty – zderzył się z nimi już Lech Kaczyński, którego nowy prezydent chce naśladować. Obecność Andrzeja Dudy na obchodach Europejskiego Dnia Pamięci Ofiar Reżimów Totalitarnych w Tallinie pokazuje, że paliwem napędzającym jego aktywność na scenie międzynarodowej będzie właśnie chęć budowy antyrosyjskiej koalicji. Nikt dziś nie wątpi, że Rosja stanowi zagrożenie dla europejskiego ładu i że istnieje potrzeba współpracy krajów regionu – warto jednak, by obok czynnika negatywnego pojawił się też jakiś pozytywny: spajający region w imię budowy czegoś, a nie przeciw komuś. 

Jego słowa z Estonii, że trzeba przekonywać w „spokojny, ale zdecydowany sposób do powrotu do przestrzegania prawa międzynarodowego”, że potrzeba mądrej dyplomacji i wspólnoty oraz zgody w najważniejszych sprawach (o co również należy zabiegać spokojnie), świadczą, że celem prezydenta było przede wszystkim uspokojenie tych, którzy się boją, że będzie on prowadził politykę konfrontacyjną wobec Rosji. Cieszy, że Andrzej Duda rozumie potrzebę rozważnych kroków i nie zamierza pochopnie machać szabelką. Zapowiedź, że w Berlinie Andrzej Duda będzie zabiegał o zmianę formatu rozmów w sprawie Ukrainy, by za stołem znalazły się także Stany Zjednoczone i może, ale niekoniecznie, Polska – też można uznać za sygnał, że głowa państwa nie zamierza wyrywać się przed szereg i chce współpracować w szerszym gronie.

Międzymorze

Choć zgodnie z Konstytucją prezydent, poza ratyfikowaniem umów międzynarodowych, ma właściwie jedynie współdziałać z rządem w kwestiach polityki zagranicznej, to ambitny polityk jest w stanie ją kreować i narzucać rządowi tempo. Wszyscy poprzednicy Andrzeja Dudy mieli takie ambicje. Najlepiej wychodziło to Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, którego koniec prezydentury wieńczyło zaangażowanie w zmiany na Ukrainie. Także Lech Kaczyński swymi wyprawami do Gruzji (z których druga do dziś może budzić kontrowersje) zyskał nam w tamtym kraju rzesze sympatyków. Na tym tle prezydentura Bronisława Komorowskiego wyglądała mniej spektakularnie, choć pole do popisu miał spore – bo sytuacja na Wschodzie zrobiła się jeszcze bardziej dramatyczna. Komorowski ustępował jednak w międzynarodowym obyciu i charyzmie Radkowi Sikorskiemu (póki ten odpowiadał za dyplomację), w efekcie jego prezydenturę zapamiętamy jako solidną, ale nieszczególnie błyskotliwą.

O poglądach Andrzeja Dudy na sprawy międzynarodowe do niedawna wiedzieliśmy bardzo mało, prawie nic. Właściwie jedyną wskazówką była postać Krzysztofa Szczerskiego w gronie jego doradców – eksperta znanego i cenionego, choć wypowiadającego się zbyt radykalnie. Wkrótce po wyborze sam prezydent dał kilka wypowiedzi, w tym wywiad dla „Financial Timesa”, zapowiadających właśnie starania o tworzenie porozumienia państw regionu i domaganie się od NATO większego zaangażowania na terenie Polski i innych „nowych” członków Sojuszu. Postulat ten padł znów podczas rozmowy z dziennikarzami w Tallinie.

Idea międzymorza jest stara: przyświeca Polakom, odkąd zdali sobie sprawę, że w pojedynku sam na sam z Rosją nie mamy szans, a na przyjaciół z Zachodu jakoś ciężko liczyć. Swymi korzeniami sięga wieków, gdy Polska była regionalnym mocarstwem, pobrzmiewa w niej też nutka mesjanizmu. I tu leży pierwsza trudność – otóż w regionie mało kto postrzega Polskę tak, jak postrzega ją polska prawica. Ani Czechy, ani Litwa nie życzą sobie, żeby nasz kraj im w jakikolwiek sposób liderował. Stosunki z Wilnem mamy marne, biorąc pod uwagę, że to jest nasz formalny sojusznik w NATO i UE. Nie udało się ich poprawić Bronisławowi Komorowskiemu, który zaczął prezydenturę od wyjazdu do Wilna, ale ­potem jakby zarzucił dzieło polepszania relacji z Litwinami. 

Drugą trudność stanowi stosunek części państw Europy Środkowej do Rosji. Nawet jeśli w ostatnich miesiącach w społeczeństwach tych krajów pojawiały się głosy antyrosyjskie, to w większości nie widzą one w Moskwie takiego zagrożenia, jakie zauważamy my albo kraje bałtyckie. Czechy, Węgry, Słowacja narzekają na sankcje, a politycy tych krajów od czasu do czasu otwarcie deklarują sympatię wobec władz Rosji. Bez tych państw układanka się rozsypuje. Dlatego jeśli prezydent Duda chce je przekonać do ścisłej współpracy z Polską, musi zaproponować jeszcze jakąś inną zachętę niż sprzeciw wobec polityki Kremla.

Ukraina

Dużo łatwiej nakłonić do współpracy kraje, które były częścią ZSRR – Bałtowie są wobec Rosji nastawieni niechętnie. Problemem jest nie tylko rosyjska mniejszość, ale wręcz wrogie działania Moskwy na terytorium krajów bałtyckich – jak słynne porwanie estońskiego agenta. Kłopot w tym, że te państwa są małe, ich znaczenie jest ograniczone. Wizyta w Estonii była ładnym gestem, ale politycznie mało produktywnym. O problemach z Litwą już pisałem.

Z pewnością do antyrosyjskiego sojuszu aspirowałby Kijów, który jest w otwartym konflikcie z Moskwą. Polityka wobec Ukrainy będzie trudnym sprawdzianem dla Andrzeja Dudy, który jak dotąd unikał konkretnych wypowiedzi na temat tego, co się dzieje nad Dnieprem (być może po wizycie w Berlinie dowiemy się czegoś więcej; to, czy Angela Merkel podchwyci pomysł zmiany formatu rozmów o Ukrainie, pokaże też, w jaki sposób Niemcy liczą się z nowym przywódcą Polski). Niezbyt jasna sprawa jego niedoszłych spotkań z prezydentem Petro Poroszenką, pominięcie Ukrainy w orędziu, milczenie na temat dozbrajania Ukrainy czy nieobecność Kijowa na liście pierwszych stolic do odwiedzenia mogą świadczyć o pewnym dystansie. Nie do końca jest jasne, co jest tego przyczyną. Z pewnością nastroje na prawicy nie są tak jednoznacznie proukraińskie, jak by się mogło wydawać. Silne są środowiska, które politykę pojednania z Kijowem określają mianem zdrady, związanej z przejściem do porządku dziennego nad sprawą ludobójstwa na Wołyniu. Prawdą jest też, że władze Ukrainy sytuacji nie ułatwiają – gloryfikują właściwie tylko jeden element narodowej tradycji, ten najmniej przyjazny Polakom.

Dystans wobec Kijowa może mieć jednak i inną przyczynę. Jakkolwiek brzmiałoby to absurdalnie: chodzi o sygnał dla Rosjan. Z deklaracji prezydenta zdaje się wynikać, że jako granicę dwóch światów widzi on wschodnią granicę Unii, i na jej zabezpieczenie kładzie nacisk, a co poza nią – może go już mniej interesować.

Byłoby bardzo źle, gdyby tak było w rzeczywistości. Jest dla Polski sprawą bytu umacnianie państw Europy Wschodniej – niezależnie od tego, jakie są ich rządy. Dotyczy to także Białorusi. Oficjalnie stosunki Warszawa–Mińsk są złe. Polska przez lata nie mogła się pogodzić z tym, że na Białorusi rządzi Aleksandr Łukaszenka. Czas najwyższy jednak do tego się przyzwyczaić. Być może otwarcie się na Białoruś (która od kilku dni jest państwem bez więźniów politycznych) mogłoby być jednym z punktów prezydentury Andrzeja Dudy. Łukaszenkę zaniepokoiło postępowanie Moskwy na Ukrainie i od jakiegoś czasu szuka on sposobu na poprawę relacji z Zachodem.

Zachód

Przez lata w Polsce panowało przekonanie, że nasza pozycja na Zachodzie zależy od naszej pozycji na Wschodzie. Szczęśliwie jest akurat odwrotnie. Szczęśliwie – bo nasza pozycja na Wschodzie nie jest zadowalająca. To od tego, jak mocni jesteśmy w Brukseli, jakie mamy stosunki z Niemcami, zależą nasze wpływy w Europie Wschodniej. Jeśli Radosław Sikorski coś osiągnął, to głównie dzięki współpracy ze swoim niemieckim kolegą.

Tradycyjnie polska prawica nie ma najlepszych relacji z zachodnimi sąsiadami. Bierze się to z eurosceptycyzmu, jaki ją cechował w latach 90. poprzedniego wieku i który do tej pory pokutuje w wielu głowach. Na Zachodzie politycy prawicy rzadko mieli dobrą prasę: postrzegano ich jako zaściankowych, fundamentalnie katolickich, skłonnych do kłótni i nielubiących kompromisów. Także teraz wielu komentatorów przywitało zwycięstwo Andrzeja Dudy z nieskrywanym chłodem. PiS nie ma wśród rządzących Europą wielu, choćby potencjalnych, sojuszników. Wyjątek stanowią eurosceptyczni brytyjscy konserwatyści, ale oni akurat są niezbyt życzliwi wobec polskich imigrantów. Obóz Andrzeja Dudy boleje nad masową emigracją młodych, ale zapewne zdaje sobie sprawę, że gdyby wszyscy oni znaleźli się w Polsce, mielibyśmy nie lada kłopot.

Prezydent ma jednak szanse przełamać negatywne stereotypy na temat prawicy, a Zachód może chcieć dać się mile zaskoczyć. Wystarczy, że te same postulaty, które zgłaszał Lech Kaczyński, Duda będzie zgłaszał w sposób bardziej delikatny. Język krytyki i żądań nie jest tym, którym zachodni dyplomaci najchętniej się posługują. Wyliczanie, jak to uczynił Krzysztof Szczerski, warunków, jakie mają być spełnione, by relacje polsko-niemieckie były partnerskie, było właśnie przejawem języka, który drażni. Ale atmosfera w Europie Zachodniej nie jest już tak dobra dla Rosji, jak kilkanaście miesięcy temu. Dziś nawet w niemieckiej prasie można znaleźć pochwały dla postulatów Dudy, by w Polsce pojawiły się siły NATO.

Warto więc tę dobrą koniunkturę wykorzystać, potrzeba tylko pielęgnacji narzędzi, którymi dysponujemy – choćby nielubianego przez prawicę Trójkąta Weimarskiego – i zamiast walić ręką w stół, perswadować.

Sto dni

Kancelaria Prezydenta planuje, że w ciągu pierwszych kilkunastu tygodni przywódca Polski spotka się z około trzydziestoma głowami państw. To ambitne zamierzenia. Oczywiście wiele z tych spotkań będzie miało znaczenie symboliczne, jak wizyta w Estonii. Inne będą bardzo ważne. Do najważniejszych należy spotkanie w Berlinie w tym tygodniu. To właśnie od niego zależy, czy da się przekonać wspólnotę euroatlantycką do rzeczywistego, a nie tylko symbolicznego zaangażowania na wschodniej granicy NATO.

Podczas pierwszych stu dni nie wypada krytykować prezydenta. Trzeba jednak wyrazić zdziwienie brakiem (jak na razie) w kalendarzu wizyty w Brukseli i niejasnymi deklaracjami na temat wyjazdu do Kijowa.

To właśnie kwestia Brukseli pokaże, w jakim stopniu Andrzej Duda jest samodzielny w polityce zagranicznej. Nie da się tu bowiem obejść Donalda Tuska, który dla wielu działaczy PiS wciąż ma wilcze oczy. Pierwsze deklaracje na ten temat – że w interesie kraju jest, by Polacy zajmowali eksponowane stanowiska w strukturach międzynarodowych – są uspokajające. Ale odetchnąć będzie można dopiero po spotkaniu obu panów, jeśli minie ono w dobrej atmosferze. Warto pokazać światu, że Polacy z różnych obozów są w stanie się ze sobą porozumieć. Może to być o tyle łatwiejsze, że Tusk i Duda praktycznie się nie znają – nie ma więc między nimi tylu zaszłości, jak to było w przypadku Lecha Kaczyńskiego. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015