Co ułatwi PiS rozprawę z mediami

Pzed drugą turą wyborów Jarosław Kaczyński pomstował na „brutalną interwencję ze strony prasy” (w domyśle: zależnej od zagranicznych mocodawców), po drugiej zaś sformułował konkret – jeden z nielicznych w sprawie, która jak bumerang wracała kilka razy po 2015 roku: przepisy o tzw. repolonizacji mediów wejdą w życie do końca tej kadencji Sejmu.

20.07.2020

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński w Telewizji Trwam na dwa dni przed wyborami prezydenckimi, 10 lipca 2020 r. / FOT. Wojtek Laski/East News /
Jarosław Kaczyński w Telewizji Trwam na dwa dni przed wyborami prezydenckimi, 10 lipca 2020 r. / FOT. Wojtek Laski/East News /

Jarosław Gowin, w prawicowej rodzinie pełniący rolę syna marnotrawnego – ale jednak niezbędnego do uchwalenia prawa – zwracał uwagę, że „repolonizacja” to uproszczenie, nie da się bowiem w ramach traktatów unijnych określić narodowości właścicieli mediów. Tak naprawdę więc dyskutuje się o przepisach dekoncentracyjnych, których skutkiem faktycznym powinna być „degermanizacja”, a więc wycofanie się inwestorów niemieckich ze spółek wydających prasę regionalną, wielki tabloid oraz największy portal. A potem – przejęcie ich udziałów przez podmioty polskie, mniej lub bardziej zależne od władzy. Wyrugowanie amerykańskiego właściciela stacji telewizyjnej pozostaje w sferze dalszych marzeń.

Oprócz przepisów narzucających konieczność redukcji udziałów zagranicznych podmiotów władza ma inne narzędzia, by obrzydzać życie i psuć interesy mediom, co może skłonić obecnych właścicieli, by dali sobie spokój z trudnym biznesem w Polsce. Obejmuje to oczywiście ręczne sterowanie zleceniami reklamowymi instytucji publicznych oraz zależnych od państwa spółek – ale nie tylko. Takie zakulisowo stosowane narzędzia mogą być skuteczniejsze od zapowiadanych nowych przepisów z dwojakiego powodu. Po pierwsze, branża tradycyjnych, dużych mediów jest w coraz trudniejszej kondycji finansowej, co jest częścią szerszego procesu – także przemian pokoleniowych w konsumpcji mediów. Po drugie, w latach ekspansji rynku mediów w późnych latach 90. i na początku następnej dekady wydawało się, że to taki sam biznes jak każdy inny. W neoliberalnej atmosferze nikt nie zadbał o regulacje dotyczące struktury właścicielskiej albo wsparcia publicznego, oczywiste na zachodzie Europy. To zaś sprawia, że obecnie wolność mediów (od nacisków polityków, bo naciski reklamodawców to ­niestety od dawna codzienność wielu redakcji) zależy w pewnym stopniu od dobrej woli podmiotów traktujących swoją obecność wyłącznie w kategoriach bilansu inwestycji. Zapowiadane przez PiS regulacje rynku mają jasny podtekst polityczny i służą umacnianiu wpływów monopartii, ale – co paradoksalne – same regulacje jako takie nie muszą być złym pomysłem. ©℗

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2020