Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przedtem koniecznie chciano mi coś przedłużyć, potem proponowano rozmaite spotkania, teraz temperament skrzynki nieco osłabł, a może raczej należałoby powiedzieć: zmienił kierunek. Czy mam się martwić?
Ktoś, jakiś program, prawdopodobnie wie, że znalazłem się w stanie dalekim od finansowego optimum. Albo przeciwnie – uznał, że nie powodzi mi się tak źle, ale staram się jeszcze poprawić swoją sytuację. Może ostatnio częściej korzystałem z karty kredytowej? Albo wykonałem przez internet o jedną operację finansową za dużo? Co jednak ten ktoś – ów program – „myślał” o mnie wcześniej, skoro regularnie proponował mi schadzki, i to bynajmniej nie wyłącznie z kobietami?
Na początku lat 90. pojechaliśmy z żoną do Stanów. Jedną z rzeczy, które najmocniej zapamiętałem z pierwszych spędzonych tam tygodni, była obfitość poczty, jaka co dzień przelatywała przez otwór w drzwiach wejściowych. Pal sześć listy w rodzaju: „Wygrałeś milion dolarów, musisz tylko zrobić to czy tamto”. Wiadomo było, że to bzdura, naciąganie. Ale można było odnieść wrażenie, że na każdy sygnał wysłany do świata – zamówienie pocztą płyt czy zestawu foremek – ten świat odpowiada ze zdwojoną energią. Wystarczyło raz zareagować, a nasz adres trafiał na dziesiątki list, którymi wymieniały się ze sobą rozmaite instytucje. Ktoś, kto kupił cokolwiek, stawał się potencjalnym nabywcą wszystkiego.
Teraz ta wzmożona aktywność świata przeniosła się do internetu. Usuwanie handlowych propozycji stało się szybsze i niekłopotliwe, ale też przybywa ich w postępie geometrycznym. Zanim usiadłem do pisania tego felietonu, zajrzałem na stronę ze słownikiem języka polskiego, a tam od razu opadły mnie reklamy płyt kuchennych i aparatów fotograficznych. Naturalnie to efekt wykonywanych ostatnio ruchów: żona szukała nowego wyposażenia kuchni, ja chciałem się doinformować w kwestii rzeczonych aparatów. Niebawem podobne wątki pojawią się zapewne w mojej poczcie elektronicznej. Kiedy w ubiegłym roku wybierałem się do Rumunii i zajrzałem na jedną – dokładnie jedną – stronę z informacjami o hotelach w interesującym mnie mieście, przez kolejne trzy tygodnie zasypywały mnie propozycje noclegów w całej Transylwanii.
Nadmiar nie jest w naszej kulturze niczym dziwnym. Dziwny jest ten, kto się dziwi nadmiarowi. Czy kiedyś było inaczej? Stare chińskie przysłowie mówi: „W morzu jest więcej ryb niż sieci”. Wszystkiego dużo – tak musi być i nie ma o czym dyskutować. Minimalizm? Proszę bardzo, dla minimalistów też mamy bogatą ofertę.
Przy tym wszystkim nieco uwiera fakt, że jesteśmy traktowani tak mechanicznie i przewidywalnie. Czy programy analizujące naszą aktywność w sieci będą w przyszłości miały więcej finezji? Prawdopodobnie. Dziś zachowują się trochę jak tradycyjni, telefoniczni akwizytorzy – których też, mimo upowszechnienia internetu, nie brakuje. „Dzień dobry”. Pauza. „Nazywam się Mariola Fałszywenazwisko. Chciałabym zaprosić Pana na bezpłatne badanie prostaty, pokaz materaców i bielizny pościelowej, nowy pakiet programów telewizyjnych”. „Skąd pani wie, że ostatnio źle sypiam?”. Cisza w słuchawce. Szkolenie przewidywało, że mogę się zdenerwować, być opryskliwy lub nieufny. Nie przewidziało jednak takiego pytania.
Kiedy piszę o tym wszystkim, patrzy na mnie osiem regałów wypełnionych książkami. Tylko osiem. No, powiedzmy – osiem i pół. Gdybym regularnie nie wynosił książek w siatach, prawdopodobnie nie miałbym już gdzie mieszkać. Ale przecież zdarzają się tygodnie, kiedy tyle samo przynoszę, ile się pozbędę. Oto luby nadmiar. Tu akurat chciałbym, żeby mnie jeszcze bardziej kuszono.
Ale internet robi to dość opieszale. Widocznie „uznał”, że ta moja skłonność nie jest warta uwagi. ©