Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Claude Lanzmann, reżyser, dziennikarz i pisarz, potomek żydowskich imigrantów, zmarł 5 lipca 2018 r. w wieku 92 lat. Podczas wojny działał w ruchu oporu, związał się z partią komunistyczną, później wspierał niepodległość Algierii, podróżował do Korei Północnej i Chin. Jego przyjacielem był Sartre, jego kochanką – Simone de Beauvoir.
Arcydzieło to „Shoah”, trwający 9 i pół godziny dokument o Zagładzie, ukończony w 1985 r. Wielogłos ofiar, oprawców, milczących świadków i historyków, mistrzowsko skomponowany i osadzony w krajobrazie śmierci. W peerelowskiej telewizji pokazano tendencyjny skrót, a zarzut antypolskości podtrzymał nawet Jerzy Turowicz, znający całość dzieła i doceniający jego wartość. Odbyły się też wtedy – nieliczne – projekcje pełnej wersji. Cztery hipnotyczne, odbierające oddech seanse w krakowskim kinie Mikro pamiętam do dziś. Polska? – przecież nie o nią tam chodziło...
Osiem lat temu wydano u nas „Zająca z Patagonii”, autobiografię Lanzmanna. Joanna Tokarska-Bakir w pełnej furii recenzji zarzuciła wtedy autorowi grafomanię, bufonadę, narcyzm i seksizm. I tak kończyła: „Teraz powinnam napisać o »Shoah«, filmie, jakiego nikt przed nim nie zrobił i nigdy nie zrobi. Ale Claude Lanzmann, taki jakim jest w tej książce, nie zasługuje, by figurować w kontekście podobnego dzieła, nawet jeśli jest to jego dzieło”. Tyle że to właśnie „Shoah” pozostanie. ©℗