Ciepła woda czy zimny prysznic

Jarosław Gowin nie jest sprawcą kłopotów Platformy Obywatelskiej. Jego odejście to raczej ich skutek niż przyczyna.

17.09.2013

Czyta się kilka minut

Przygniatające zwycięstwo kandydata PiS nad reprezentantem koalicji PO-PSL w uzupełniających wyborach do Senatu na Podkarpaciu potwierdziło tendencję rysującą się od miesięcy: partia Jarosława Kaczyńskiego ma w sondażach wyraźną przewagę nad rządzącą Platformą. Mimo że do planowego terminu wyborów parlamentarnych zostały dwa lata, nie sposób nie zauważyć: tak, Prawo i Sprawiedliwość może wrócić do władzy.

PLATFORMA GRZĘŹNIE

Przyznaję, że od czasu błyskawicznego przeobrażenia Jarosława Kaczyńskiego ze stonowanego kandydata na urząd głowy państwa w radykała grającego „kartą smoleńską”, uważałem, iż PiS pod jego przywództwem nie ma już szans na rządzenie. Teraz zmuszony jestem zrewidować ten pogląd – nasuwa się jednak pytanie o przyczyny przesunięcia sympatii społeczeństwa.

Czy zmienił się program i styl uprawiania polityki przez PiS? Część obserwatorów uważa, że poprawie notowań tej partii służyła mniejsza aktywność medialna lidera i wycofanie z pierwszej linii Antoniego Macierewicza. Nie sądzę jednak, by pamięć Polaków była aż tak krótka – uważam raczej, że wielu z nich zmieniło stosunek do PiS-u nie ulegając amnezji. To nie partia Kaczyńskiego zapracowała na obecną pozycję – jest ona raczej skutkiem kryzysu PO. A ponieważ Platforma jest faktycznie zarządzana jednoosobowo, największą odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi premier Tusk.

PO traci poparcie dwóch grup wyborców, stanowiących w przeszłości jej najważniejszą bazę. Pierwszą stanowią ludzie o poglądach centroprawicowych, zwłaszcza konserwatywnych w kwestiach światopoglądowych i obyczajowych, wywodzący się z ruchu Solidarności bądź przywiązani do jej tradycji, utożsamianej z polską drogą do niepodległości. Reprezentują oni zupełnie inny typ prawicowości czy konserwatyzmu niż PiS: identyfikują się z państwem tworzonym od 1989 r., na ogół uważają drogę przebytą od tamtego przełomu za sukces, są proeuropejscy i odrzucają skrajności. Są jednak przeciwni osłabianiu pozycji tradycyjnej rodziny, popieraniu przez państwo rewolucji obyczajowej, a także wojującemu antyklerykalizmowi. Najbardziej wyrazistym przedstawicielem tej tendencji w PO był Jarosław Gowin. Jego odejście jest dla nich złym sygnałem: znakiem, że Platforma stopniowo przesuwa się w lewo.

Druga grupa, stanowiąca do niedawna bazę rządzącej partii, to konsekwentni zwolennicy liberalizmu gospodarczego, domagający się bardziej ambitnych zmian, które pozwoliłyby Polsce odrabiać dystans do najbardziej rozwiniętych państw UE. Chcą reformy finansów publicznych, irytuje ich przerost biurokracji i utrudnienia stwarzane rozwojowi prywatnej przedsiębiorczości. Najbardziej wyrazistą postacią jest tu Leszek Balcerowicz, który długo sympatyzował z PO, a teraz na łamach „TP” stawia diagnozę: „Państwo grzęźnie”.

W CENTRUM CZY NA LEWO

Zbiory konserwatystów światopoglądowych i liberałów gospodarczych nie pokrywają się, ale nie są rozłączne. Formułowany ostatnio w mediach pogląd, że ewentualne nowe ugrupowanie Gowina może liczyć na co najwyżej kilka procent poparcia, uważam za błędny i odnoszący się do rzeczywiście rzadko spotykanej politycznej syntezy poglądów tradycjonalistów katolickich, odrzucających II Sobór Watykański z libertarianizmem w sferze ekonomicznej.

Zdroworozsądkowi konserwatyści będący zarazem zwolennikami wolnego rynku, to gatunek wcale nierzadki. Np. na Pomorzu sprawują nieprzerwanie władzę samorządową od 1990 r., chociaż w kolejnych wyborach zmieniali szyldy partyjne. W 2001 r. ci ludzie z entuzjazmem tworzyli PO i dziś w zdecydowanej większości do niej należą, ale po entuzjazmie nie pozostało ani śladu.

Obecna Platforma jest inna. Na początku przedstawiała się jako ugrupowanie prawicowe: konserwatywne w sferze wartości ideowych i liberalne w kwestiach gospodarczych. Później nastąpiła nieszczęsna fascynacja ideą IV RP, co umożliwiło sojusz z PiS-em, służący przede wszystkim partii Jarosława Kaczyńskiego. Po wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2005 r., PO przeistoczyła się w główną siłę opozycyjną wobec PiS-u i właśnie ten czynnik doprowadził ją do zwycięstwa wyborczego w 2007 r. Przed ostatnimi wyborami Donald Tusk określił PO jako partię „szerokiego centrum”, do której dołączyli ważni politycy lewicy, ale i Joanna Kluzik-Rostkowska, będąca wcześniej twarzą kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Platforma stawała się przede wszystkim partią władzy, z coraz bardziej zamazaną i trudną do zdefiniowania tożsamością ideową.

Donaldowi Tuskowi z wielką pomocą Grzegorza Schetyny udało się stworzyć sprawną machinę wyborczą, ale nie podjął on próby zbudowania prawdziwej wspólnoty politycznej. Sposób potraktowania Schetyny i Gowina dowodzi, że premier nie umie jednoczyć, a przywództwo w partii pojmuje jako sprawowanie niepodzielnej władzy.

LEPIEJ UWAŻAJCIE

Bilans dotychczasowych rządów PO nie jest jednoznaczny, nie ulega jednak wątpliwości, że w kilku ważnych segmentach funkcjonowania państwa wypada negatywnie: biurokracja rozrasta się i utrudnia życie przedsiębiorcom, wymiar sprawiedliwości jest niesprawny, prokuratura kompromituje się (do czego przyczyniły się zmiany ustawowe wprowadzone z inicjatywy PO), stan finansów publicznych pogarsza się. Oczywiste jest także, że premier okazał się reformatorem bardzo ostrożnym, co jaskrawo kontrastuje z jego zapowiedziami po przejęciu władzy w 2007 r. Wydaje się więc, że nawet gdyby chciał odejść od polityki „ciepłej wody w kranie”, trudno byłoby mu uzyskać zaufanie i pobudzić energię społeczną.

A Jarosław Kaczyński jest konsekwentny. Nie zrezygnował z programu IV Rzeczypospolitej, faktycznie delegitymizującego państwo tworzone od 1989 r. i podważającego dokonania Polaków po odzyskaniu niepodległości. W powrocie do władzy ma pomóc populistyczny program ekonomiczny, w którym jest m.in. obietnica wycofania się z podniesienia wieku emerytalnego.

Dla mnie z tą perspektywą związane są przede wszystkim dwa zagrożenia. Pierwsze, to powrót do wykorzystywania prokuratury i służb specjalnych w rozprawach z politycznymi przeciwnikami. Nie mam wątpliwości, że tak właśnie było w sprawie Barbary Blidy i prowokacji wymierzonej w Andrzeja Leppera. Pogodzenie się z takimi praktykami otwiera drogę do tworzenia państwa policyjnego.

Drugie zagrożenie to dalsza eksploatacja absurdalnej tezy o zamachu smoleńskim i współodpowiedzialności zań obecnych władz. Już teraz, gdy PiS pozostaje w opozycji, sprawa wywołuje wielkie emocje i przyczynia się do głębokiego podziału Polaków. Co by się stało, gdyby ludzie, którzy tę tezę głoszą, objęli władzę? Podział, i tak najgłębszy po przełomie z lat 1989-90, mógłby przybrać dramatyczne formy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013