Cienka czerwona linia

Etgar Keret, pisarz i Szira Geffen, reżyserka: Polacy są albo antysemitami, albo filosemitami. To bardzo rzadkie. I jeszcze te ich dziwne wierzenia. Na przykład, że jak się zawiesi Żyda z pieniążkiem na ścianie, to będą pieniądze.

20.08.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Renata Dąbrowska dla „TP”
/ Fot. Renata Dąbrowska dla „TP”

SZIRA GEFFEN (do kelnerki): Przepraszam, skręci pani klimatyzację? Marzniemy okropnie.

ETGAR KERET: Mówiłem ci: „weź koszulę”. Ale się uparłaś.

KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET: Sam masz koszulę w zapasie. Żonie nie pożyczysz?

EK: Zawsze to samo, nie słucha! No, masz, załóż.

SG: Nie chcę. Weź sobie.

EK: Nie to nie. Biorę.

Dlaczego właściwie po raz kolejny marzniemy w tej kawiarni? Nie ma w Tel Awiwie innej, jest tylko Cafe Michal?

EK: Mieszkamy w tej okolicy od wielu lat. Wygodnie nam tu, często przychodzimy.

Pytam, bo przy tym temperamencie pewnie trudno Wam dzielić ciasną przestrzeń mieszkania w centrum Tel Awiwu. Na życie, twórczość i syna. 

EK: Nie jest tak źle. Właśnie pracujemy razem nad scenariuszem serialu dla telewizji ARTE – o agencie nieruchomości, któremu zdarza się podróżować w czasie. Gdy tworzymy razem, przebywanie w tym samym miejscu jest proste.

A gdy nie tworzycie razem?

EK: Niedawno zrobiliśmy w mieszkaniu remont. Do tego czasu ja pracowałem w kuchni, a Szira w sypialni. Tam też została, a ja po remoncie przeniosłem się do maleńkiego wydzielonego studia. Po raz pierwszy od czasu, kiedy urodził się nasz syn, mogę zamknąć drzwi i powiedzieć: „Nie wchodzić, pracuję”.

SG: Ja piszę mało, bo u mnie proces twórczy jest wewnętrzny. Zanim napiszę, intensywnie i długo myślę. To pisanie mi się śni, myślę o nim podczas krojenia ogórków. Można to porównać do ciąży i rozwiązania.

Zazdrościsz czasem mężowi?

SG: Zazdroszczę mu tego, że potrafi usiąść i bardzo szybko napisać gładki tekst. U mnie pisanie trwa strasznie długo, piszę i skreślam, bo mi się nie spodobało. Chciałabym pisać tak szybko jak on.

Etgarze, zazdrościsz żonie?

EK: Mam wiele wad, ale zazdrość nie jest jedną z nich. Nie bywam zazdrosny o czyjąś pracę. Z Szirą to nawet niemożliwe, bo dzielimy się nią tak, że to, co robię ja, nie koliduje z tym, co robi ona. Raczej się uzupełniamy, niż wchodzimy sobie w drogę. Chociaż...

Chociaż?

EK: Jest coś bardzo kobiecego w sposobie, w jaki pisze. Przyciąga moją uwagę. Więc może tak, jestem zazdrosny właśnie o to. Chciałbym czasem pisać jak ona. W pracy Sziry podoba mi się poza tym jeszcze jedna rzecz. Zwykle, kiedy coś czytam albo oglądam, potrafię przewidzieć dalszy ciąg fabuły. Ale kiedy czytam Szirę, nigdy, absolutnie nigdy nie wiem, dokąd zmierza. To dziwne, bo przecież znam ją doskonale, a jednak jej teksty mają jakąś odrębną wewnętrzną busolę, co sprawia, że finał zawsze mnie zaskakuje.

Nie łatwiej pracować z kimś, kto myśli tak samo? Niczym Cię nie zaskoczy?

EK: Bardzo lubię artystyczne kooperacje, często się ich podejmuję. Ale nie rozumiem, gdy ludzie mówią: tamten facet myśli tak samo jak ty, powinniście razem pracować. A przecież w pisaniu nie o to chodzi. Po co mam pracować z kimś, kto myśli tak jak ja, i oboje wiemy, jak wykonać daną rzecz? Pracuję z kimś, kto widzi daną rzecz zupełnie inaczej. Tak jak Szira.

Brzmi jak recepta na szczęśliwe małżeństwo. 

SG: Najlepiej wychodzi nam wspólne tworzenie. Bo w małżeństwie, w życiu codziennym, mamy dużo zderzeń, to chyba normalne. W pracy twórczej podział ról jest dla nas tak jasny, że niemożliwością byłoby potknąć się o siebie.

EK: Prowadzimy znacznie bardziej harmonijne życie twórcze niż małżeńskie. Dlaczego? Bo w procesie tworzenia jest jakaś nieskończona przestrzeń, w której jest miejsce na zupełnie skrajne narracje. Nasze narracje – moje i żony – zwykle są bardzo różne, rywalizują ze sobą. I w tej artystycznej przestrzeni mogą istnieć takimi, jakie są. Jednak to, co przeciwstawne i dobrze wygląda na papierze, w życiu wcale nie jest takie proste.

Więc jak się żyje z Szirą?

EK: Jesteśmy bardzo uparci, mamy konkretne światopoglądy, pochodzimy z dwóch kompletnie różnych środowisk. Szira dorastała w rodzinie o hipisowskim nastawieniu do życia, z rodzicami-artystami, bardziej skoncentrowanymi na sobie niż na dzieciach. Przez wiele lat non-stop się przeprowadzali. Ja dziś mam 49 lat i żyłem do tej pory w czterech mieszkaniach. Pochodzę z rodziny ocalonych z Holokaustu, polskich Żydów, imigrantów, którzy nigdy nie pokażą mi domu moich dziadków. Dla których najważniejszą sprawą było posiadanie dzieci i poświęcenie im absolutnie wszystkiego. A więc wyszliśmy z dwóch różnych środowisk, i teraz, będąc razem, uczymy się, że żadne z nich nie jest lepsze ani gorsze. Nie chcę być częścią superorganizmu, wolę sytuację, w której Szira zmusza mnie do myślenia.

SG: Każde z nas pochodzi z nienormalnej rodziny. Ale nawet w takiej rodzinie wzorem dla dzieci są ich rodzice, to oni motywują nas później w drodze przez życie. Zanim poznałam Etgara, nie chciałam zakładać rodziny, nie chciałam mieć męża ani dzieci. Gdy się pojawił, zmieniłam zdanie. Zobaczyłam, że można inaczej. W procesie oswajania naszych różnic staliśmy się dla siebie lustrami – dzięki temu ciągle uczę się od niego nowych rzeczy o sobie, o nim.

Sziro, pochodzisz z rodziny, którą wielu określa mianem „izraelskich Kennedych”. Jesteś córką aktorki i słynnego pisarza Jonatana Geffena, siostrą muzyka Aviva Geffena, siostrzenicą polityka i bohatera wojennego Mosze Dajana. Historia Twojej rodziny brzmi jak bajka. A jednak w wywiadach przyznajesz, że było Ci ciężko. Że nawet jako nastolatka potrzebowałaś opiekunki. 

SG: Moi rodzice pobrali się w bardzo młodym wieku. Gdy na świat przyszedł mój brat i potem ja, nie wiedzieli jeszcze zbyt wiele o samych sobie. Czterokrotnie się ze sobą rozstawali, po czym wracali do siebie. To mnie dezorientowało, traciłam grunt pod nogami. W którymś momencie wymyśliłam sobie, że mam być klejem, który z powrotem poskleja kawałki naszego domu w jedną całość. Żyłam tym przez lata. Ciągle się o nich bałam. Oczywiście nie udało mi się dopiąć celu, bo dziecko nie może brać na siebie ciężaru ratowania małżeństwa swoich rodziców. To nie było bezpieczne środowisko do dorastania.

Dziś świat Cię docenia. Jesteś znaną aktorką, reżyserką, autorką scenariuszy i książek dla dzieci. Niezwykłych, bo poruszających trudne tematy – także te, o których przed chwilą wspomniałaś. Na przykład w „Lajla tov, miflecet” [„Dobranoc, potworze” – przyp. KPA] piszesz o strachu. Po co dzieciom trudne bajki na dobranoc?

SG: Książka to dobre miejsce do omówienia tego tematu. Bezpieczne – bo strach nie wychodzi poza jej ramy, można sobie z nim poradzić, oswoić go. Nie interesuje mnie pisanie dzieciom o błahostkach, przedstawianie im upudrowanego świata. Nie czytałabym takich książek swojemu dziecku, nie oddałabym ich w ręce rodziców.

Co właściwie jest między Wami po ponad 20 latach związku? 

SG: Na pierwszym miejscu przyjaźń i siła twórcza.

EK: Wspólna celebracja życia. Zanim się poznaliśmy, mieliśmy doświadczenia związków z osobami, które były bardzo pasywne. Dowiedzieliśmy się wówczas, że potrzebujemy w swoim życiu kogoś, kto będzie w stanie nam się przeciwstawić, dać solidną kontrę. Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak Szira. Nikt inny nie potrafił tak sugestywnie przedstawiać mi innych punktów widzenia, innych światów. Nasz związek nie zna stagnacji.

I nagle w ten układ wchodzi nowe życie. Wasz syn, Lev. Lew jak zwierzę czy lev jak serce po hebrajsku?

EK: Jak serce lwa. Tak przynajmniej mówię synowi. Wiesz, w języku hebrajskim imiona zawsze mają jakieś konkretne znaczenie. Lubię znaczenie imienia Lev – bo serce jest wielorakie: twarde, miękkie, szczodre.

Zawsze jest w środku czegoś, jest najważniejsze. Gdy przychodzi na świat twoje dziecko, wiesz już, że będzie w centrum twojego świata, ale ostatecznie nie wiesz, co z niego wyrośnie. Dlatego to uniwersalne imię. Od początku chciałem, byśmy nadali je synowi, ale Szira protestowała – mówiła, że jest twarde w brzmieniu. Gdy syn się urodził, popatrzył na nią groźnie spod zmarszczonych ciemnych brwi, i szybko zmieniła zdanie.

SG: Od wczesnego dzieciństwa pokazuje nam, że wie, czego chce. I to jest dobre, bo Etgar i ja jesteśmy takimi osobowościami, że z łatwością przyszłoby nam ustawienie go po swojemu. Takie samodzielnie myślące dziecko bardzo ułatwia nam życie.

Kto jest fajniejszy – mama czy tata?

EK: Ze mną uwielbia grać w piłkę, w gry wideo, mocować się. Z Szirą robi na drutach, naprawia zepsute krzesło (tak, tak – ja nie mam zdolności manualnych). Gdy idzie spać, zawsze zostajemy z nim przez dłuższą chwilę. Ze mną rozmawia albo słuchamy piosenek na YouTubie, z Szirą najczęściej milczy, przytula się. Obecnie prowadzimy dyskusję na temat: pies czy kot? Lev chce mieć kota, ale ja mam alergię, więc wolałbym psa. Szira psów nie lubi. Więc dyskutujemy, co w zamian: wydrę, świnkę, ptaka, lwa? Ta sytuacja pokazuje nas metaforycznie: jesteśmy tak kompletnie różni, w dodatku teraz pojawia się między nami jeszcze jeden mały człowiek i artykułuje nam swoje potrzeby. Myślę, że Lev dostrzega nasze dwa alternatywne światy, i że to jest dla niego dobrą lekcją życia.

Że można się różnić i kochać jednocześnie? 

EK: W rodzinie Sziry są różnice poglądów, ale nigdy nie wychodzą one poza nurt, który je łączy: liberalny, lewicowy. W mojej rodzinie panuje ogromny rozstrzał światopoglądowy. Mój brat to zagorzały lewicowiec i antysyjonista, moja siostra – ultraortodoksyjna żydówka, była osadniczka z Zachodniego Brzegu, mój tata – służący dawniej w Irgunie [prawicowa żydowska organizacja zbrojna działająca w Mandacie Brytyjskim – red.], mama o jeszcze innych poglądach. Te różnice w naszej rodzinie są oczywiste, i naturalnym jest, że miłość jest ponad tym wszystkim. W domu, gdy nie zgadzaliśmy się przy stole, tata mówił zawsze, że jedno jest pewne: wszyscy chcemy, by świat był lepszy, więc mamy ten sam cel, choć inne strategie. Mogę się z tobą nie zgadzać, ale jestem szczęśliwy, że jesteś obok. Z tego właśnie powodu zdarzało mi się nocować u mojej siostry, Dany, w osiedlu na Zachodnim Brzegu, i nie miałem z tym problemu.

SG: Ja nigdy nie poszłabym nocować do osiedla. Dla mnie to udział w przestępstwie, Zachodni Brzeg to nie moja ziemia. Dla mnie to czerwona linia – Etgar ma inaczej.

Jak wobec tego dogadujesz się z jego siostrą?

SG: Teraz mieszka w Mea Szearim [ultraortodoksyjna dzielnica Jerozolimy – red.], kocham ją, mamy naprawdę dobre relacje. Odkąd mieszka w Jerozolimie, mogę ją odwiedzać, łatwiej jest mi z nią rozmawiać. Jest pod wpływem nurtu religijnego, w którym jest wiele wątków podobnych do buddyjskich, co mnie interesuje – to sprawia, że mamy nawet wspólne tematy.

Akceptują Was w Mea Szearim?

EK: Ludzie od razu dostrzegają naszą inność, ale też widzą, że ich respektujemy. Ja zakładam czapkę, obydwoje ubieramy się odpowiednio. W zachowaniu ludzi z otoczenia mojej siostry jest coś wspierającego. Doceniają to, że choć nie podzielamy tych samych poglądów czy wiary, wciąż inwestujemy w naszą relację, robimy wszystko, by ją utrzymać. Sądzę, że wielu z nich próbowało tego samego z niewierzącymi członkami swojej rodziny i nie dało rady. Mówią mi: kochamy twoją siostrę, cieszymy się, że ją odwiedzasz.

Nie boją się, że przynosisz jej ze sobą kawałek świata, który odrzucili?
 

EK: Gdy ją odwiedzam, nie ukrywam faktu, że się z nią w wielu sprawach nie zgadzam. Gdybym wtedy, w osiedlu, powiedział jej, że nie mogę jej tam więcej odwiedzić, być może zrobiłbym coś, co z egoistycznego punktu widzenia byłoby dla mnie dobre – ale nie sądzę, bym przekonał ją tym, żeby się stamtąd wyprowadziła. Lepiej już tam być z nią, przedstawiać jej spokojnie swoje poglądy, podkreślając przy tym, jak jest dla mnie ważna.

Dana nie może przeczytać Twoich książek?

EK: Nie. Myślę, że jedynym tekstem, który przeczytała, był poświęcony jej rozdział z „Siedmiu dobrych lat”. Dostała go od swojego rabina, nie ode mnie. Jest w swojej społeczności nauczycielką, więc często spotyka osoby, które dopiero niedawno stały się ultraortodoksyjne. I mówi mi potem, jak bardzo jest dumna, gdy słyszy, że ktoś czytał moje książki i je lubi. O naszej trójce, sobie, moim bracie i mnie, mówi często, że jesteśmy „poszukującymi”. Uważa oczywiście, że wybrała dla siebie najlepszą z dróg, ale docenia to, że nie poprzestajemy na marzeniach o lepszym mieszkaniu i wakacjach w Monte Carlo. Docenia nasz wysiłek, to, że szukamy wedle własnych ideałów. Myślę, Sziro, że jeśli mówisz, że nigdy nie pojechałabyś nocować w osiedlu, to tylko dlatego, iż nigdy w życiu nie zostałaś postawiona w sytuacji, w której musiałabyś wybrać między osiedlem a swoim bratem. Gdybyś została, to wiem, że decyzja nie byłaby dla ciebie oczywista.

SG: Może i nie, ale jestem przekonana, że skoro już wybierasz życie tutaj – bo przecież zawsze możemy jeszcze wybrać emigrację – musisz głośno mówić o swojej opinii, opowiadać o tym, co się tutaj dzieje, robić coś. Ja ciągle mówię o tym w wywiadach, na Facebooku, w artykułach, nie kupuję rzeczy produkowanych w osiedlach.

Byłaś wolontariuszką Machsom Watch, lewicowej kobiecej organizacji monitorującej działania wojsk izraelskich na checkpointach. Z pracy tej zrezygnowałaś po zajściu w ciążę. 

SG: Gdybym myślała, że w osiedlach jest miejsce na jakąś zmianę, pewnie byłoby mi łatwiej. Ale wiem, że ludzie z osiedli są fanatyczni, ideologiczni, nie sposób z nimi rozmawiać, nie mogę z nimi wejść w spokojny dialog. Osiedla są radykalne – jestem przekonana, że to właśnie one ostatecznie zakończą demokrację w Izraelu.

EK: No widzisz, Karolino, tak sobie właśnie na co dzień dyskutujemy. Sziro, gdy mówisz: nie będę z tymi ludźmi rozmawiała, bo to i tak nie ma sensu, to ja słyszę w tym coś defetystycznego. Moim zdaniem zawsze trzeba mieć nadzieję. Poza tym osadnicy nie są homogeniczną grupą. Masz tam i religijnych, i zsekularyzowanych, i cynicznych, i pragmatycznych, i takich jak Dana, która wyprowadziła się tam także z powodów ekonomicznych [izraelski rząd wspiera osiedla i obniża tam koszty życia – red.].

SG: Są przestępcami, wszyscy, bez wyjątku!

EK: Spotykam przecież ludzi, którzy idą jeszcze dalej i mówią, że jeśli nie emigrujemy z Izraela, to też jesteśmy przestępcami. Posłuchaj, na pewno nie udało mi się dotąd przekonać osadników do zmiany postępowania. Ale poznałem ludzi, którzy rozumieją pojęcia demokracji, wolności słowa, humanizmu. Gdy piszę, nie zakładam, że przekonam czytelników do tego, by robili coś inaczej. Chcę, żeby najpierw wsłuchali się w to, co mówią inni, i robili potem to, co dyktuje im sumienie. Powiesz na pewno, że jestem naiwny, bo przecież pod wpływem takiego myślenia znalazłem się w Gazie w sytuacji, w której przystawiono mi nóż do gardła. Więc może nie mam racji, może przeceniam moją wiarę w ludzi.

Lev pójdzie do armii?

SG: Nie wiem, mam nadzieję, że nie.

EK: A ja myślę, że to jego własna decyzja.

Pewnie Was zaskoczy. 

SG: Na pewno nie podpiszę zgody na to, by wszedł do oddziału bojowego. Jeśli rodzina ma jedno dziecko, to taki podpis jest wymagany.

EK: Jeśli jest jakiś rząd, który skrajnie nie reprezentuje twoich poglądów, i miesza twój kraj w wojny, których mógłby uniknąć, pomysł narażania swojego dziecka na niebezpieczeństwo w sprawie, którą uważasz za niesłuszną czy niekonieczną, jest głupi. To jeden z dylematów, w których nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Każda będzie kompromisem. Ale szczęśliwie – ten temat nie będzie już moją decyzją.

Twoją decyzją było natomiast wystąpienie o przyznanie Ci polskiego obywatelstwa. 

EK: Myślę, że w pierwszej kolejności to było bardzo ważne dla mojej mamy Orny. Po wyjeździe z Polski nigdy się od kraju nie odwróciła, zawsze znalazła jakiś sposób, by mieć z nim kontakt. Czytała nam polską poezję, opowiadała o ojcu walczącym w powstaniu warszawskim. Chciała poczuć jakąś wzajemność w tej swojej relacji z Polską. Uzyskać potwierdzenie na to, że Polska nas szanuje, pamięta o poświęceniu dziadka, który zginął w walce o jej niepodległość. Sądzę, że uzyskanie przeze mnie obywatelstwa miało być dla niej symbolicznym domknięciem tej historii, zaleczeniem rany, którą była dla niej separacja z krajem nie z jej własnej woli. A ja? Przecież mogłem to obywatelstwo dostać dużo wcześniej. Jednak sporo czasu zajęło mi zrozumienie, jak ważny i symboliczny jest to akt.

Jak zareagowała mama?

EK: Poszedłem do niej, by jej o tym powiedzieć. Uśmiechnęła się i przytuliła mnie bardzo ciepło, poczułem, że ogromnie się ucieszyła. Ale w tym samym czasie powiedziała lekko, jak gdyby nigdy nic: „Oczywiście, przecież tak miało być”. Próbowała przede mną ukryć tę swoją radość, żebym sobie przypadkiem nie pomyślał, że brała pod uwagę inną opcję. Nie wiem, może wszystkie polskie mamy tak mają? W każdym razie nie musiała się martwić, bo choć zdobycie obywatelstwa to trudny proces biurokratyczny, wszyscy, których na swojej drodze w tym procesie spotkałem, byli bardzo mili i pomocni. A ja wiedziałem, jakie to wszystko ma znaczenie dla mamy i dla mnie.

Na Festiwal Literacki Sopot, którego będziesz gościem, lecisz jako Polak, z bordowym paszportem. W rozmowie z Agatą Tuszyńską Orna Keret mówi, że Twoja hebrajszczyzna łatwo przekłada się na polski. Pawłowi Smoleńskiemu z kolei zdradza, że „Etgar jest polskim pisarzem osiadłym na obczyźnie”. 

EK: Kiedy mama po raz pierwszy przeczytała polską wersję mojej książki „Gaza blues”, tłumaczonej przez Agnieszkę Maciejewską, rozpłakała się. Powiedziała mi wtedy: „Nie jesteś izraelskim pisarzem, tylko polskim pisarzem na zesłaniu”. Owszem, mógłbym powiedzieć, że to efekt tłumaczenia – bo język ojczysty już na wstępie sprawia, iż stajemy się bardziej emocjonalni. Tym bardziej że wierzę w moją tłumaczkę – wiem, że gdy coś tłumaczy, to wychodzi tak samo dobrze albo lepiej niż po hebrajsku.

Rodzice mówili w domu po polsku?

EK: Polski to był u nas język sekretów. Mówili nim wówczas, gdy nie chcieli, byśmy coś zrozumieli. Oczywiście czytali mi polską literaturę, ale sądzę, że to, co najbardziej na mnie wpłynęło, to wieczorne opowieści mamy, które były reminiscencją tych słyszanych w jej domu rodzinnym. Właściwie wszystko, co usłyszałem od moich rodziców, było bardzo polskie. Wiem, że rzeczy, z których śmiali się lub przy których płakali moi rodzice, to te same, przy których śmieją się i płaczą Polacy. Przekazali mi polski sposób bycia, polską wrażliwość – to dużo więcej niż fakt, że otwierali mnie na tę kulturę.

Polaków i Izraelczyków naprawdę wiele łączy. Mamy podobną wrażliwość na własnym punkcie, czujemy się ofiarą, pomstujemy na świat, że nas zostawił, że nas nie szanuje. Można bez tego żyć?

EK: Nazywam to „Eurowizją bycia ofiarą”. A to dziwne. Bo przecież przyznanie się przed sobą do własnych błędów, wątpliwości, słabości, jest tak naprawdę aktem siły. Sądzę, że ludzie, którzy mówią mi: nie płacz nad dziećmi zabijanymi w Gazie – tak naprawdę się boją. Boją się, że jeśli sami uwewnętrznią swoją skruchę za to, co się tam dzieje, to ta skrucha ich zniszczy, jak jakaś bomba nuklearna wypali ich tożsamość. A przecież ludzie i narody są bardziej jak Raskolnikow niż Luke Skywalker. Jeśli nie akceptujesz swojej złożoności, nie będziesz siebie świadomy, nie poradzisz sobie z rzeczywistością.

Nie chcemy pamiętać o tym, co złe. Opowiadamy historię na nowo, wprowadzamy prawo, którym już wkrótce ukarzemy nie tylko za „polskie obozy koncentracyjne”, ale też przy okazji za pisanie o bolesnych wątkach historycznych. Co się z nami dzieje?

EK: Istnieje międzynarodowa tendencja do mówienia o Polsce jako kraju, który kolaborował z nazistami z powodu antysemityzmu. Zapomina się o okupacji Polski, o największym europejskim cierpieniu, które skumulowało się właśnie tutaj. Dziwi to, jak niektóre kraje wybieliły się po wojnie ze swoich win, a Polska pozostała z etykietką kolaboranta. Polska frustracja w związku z tym jest dla mnie całkowicie zrozumiała. Tym bardziej że przecież tak liczna obecność Żydów w Polsce przed wojną wynikała z tego, iż tu byli najmilej widziani. Dostali więcej szans rozwoju niż w innych krajach. Powodowali kulturowy i ekonomiczny ferment, dynamikę, i przez to przedwojenna Polska wydaje mi się znacznie ciekawsza niż ta homogeniczna, powojenna. To jednak zyskiwało różne narracje, także te antysemickie: mówiono, że zabierają Polakom pracę, wyzyskują naród. I to odwracanie głowy na widok antysemityzmu przedwojennego i wojennego było ogromnym błędem.
Dziś, kiedy jadę za granicę, spotykam zwykle antysemitów albo ludzi, którzy mają jakiś do antysemityzmu stosunek: są za albo przeciw. A w Polsce doświadczam innego zjawiska: ludzi, którzy są albo antysemitami, albo filosemitami. To bardzo rzadkie. Nie pamiętam, żebym w Belgii czy Włoszech spotkał jakiegoś filosemitę. W Polsce spotykam się też przy okazji z dziwnymi wierzeniami. Na przykład, że koszerna wódka nie wywołuje kaca albo że jak się zawiesi Żyda z pieniążkiem na ścianie, to będą pieniądze.

No dobrze, ale jak o tym, co złe, mówić dzisiaj?

EK: Jedynym sposobem na pogodzenie się ze sobą jest zrozumienie tego. Nieupiększanie, nieupraszczanie własnej historii. Przecież nie ma kraju bez trudnych tematów. Byłem niedawno w Nowej Zelandii, która radzi sobie właśnie z tym, jak traktowała w przeszłości rdzennych mieszkańców. Nowozelandczycy robią to dla siebie, bo chcą pokazać, że nie są już tacy jak wcześniej, że to był błąd, który chcą naprawić. Wiedzą, że samokrytyka to oznaka siły. I słusznie, bo wystarczy spojrzeć na mapę: państwa bardziej stabilne, pewne siebie, to te, które uporały się ze swoją przeszłością. Tej samokrytyki brak Izraelowi, co widać po tym, jak Netanjahu mówi o stosunkach izraelsko-palestyńskich. Widać to w tureckim zaprzeczaniu ludobójstwu Ormian. I teraz pomyśl, co by się stało, gdyby Turcy powiedzieli: „Jesteśmy winni”? Jestem przekonany, iż tureccy nacjonaliści myślą, że ich kraj następnego dnia zniknąłby z powierzchni ziemi.

Co więc zrobić z nacjonalistą, jeśli spotkamy takiego na swojej drodze? Zabrać na kawę, pogłaskać po głowie i powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze?

EK: Ja bym tak zrobił, choć mój złamany nos jest raczej świadectwem, że to nie zawsze się udaje. Ale wciąż wierzę, że w każdym człowieku jest chęć słuchania i potencjał zmiany punktu widzenia. Gdy widzę płaczące dziecko, spokojnie do niego mówię. I zawsze, naprawdę zawsze po chwili przestaje płakać. Z samego tylko faktu, że dostrzegam jego płacz, pochylam się nad nim, czymś się z nim dzielę. Szira mi mówi, że gadanie nie ma sensu, że to instynktowne, nieracjonalne. Ale to najlepsze, naprawdę najlepsze, co mogę z siebie dać. ©

ETGAR KERET i SZIRA GEFFEN – pisarz i pisarka, scenarzysta i scenarzystka, reżyser i reżyserka (oraz aktorka). Są jedną z najbarwniejszych par izraelskiej kultury. Keret (ur. 1967) zadebiutował w latach 90. zbiorem opowiadań „Rury”. Kolejny zbiór, „Tęskniąc za Kissingerem”, który znalazł się na liście 50 najważniejszych książek Izraela, przyniósł mu prawdziwą sławę i tytuł mistrza opowiadania. Jego książki nie tylko stały się bestsellerami w Izraelu, ale po przetłumaczeniu na wiele języków obcych zyskały też międzynarodowe uznanie. Jest ulubionym pisarzem izraelskiej młodzieży, autorem komiksów, książek dla dzieci i scenariuszy, wielokrotnie nagradzanych w swoim kraju i za granicą. Szira Geffen znana jest w Izraelu ze swojej pracy aktorskiej i reżyserskiej. Jest również uznaną autorką książek dla dzieci. Za wspólną pracę nad filmem „Meduzy” Szira i Etgar otrzymali nagrodę na festiwalu w Cannes w 2007 r. Obecnie pracują nad scenariuszem serialu „Pośrednik” dla kanału ARTE. Są razem od ponad 20 lat. Etgar urodził się w rodzinie ocalonych z Holokaustu polskich Żydów, Szira – w rodzinie słynnych artystów i polityków. Etgar Keret otrzymał niedawno polskie obywatelstwo. Jego matka mówi o nim, że to „polski pisarz osiadły na obczyźnie”. Etgar wraz z żoną i synem byli gośćmi tegorocznej edycji Festiwalu Literacki Sopot.


CZYTAJ TAKŻE FELIETON ETGARA KERETA >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, scenarzysta, reżyser. Zadebiutował w latach 90. zbiorem opowiadań „Rury”. Kolejny zbiór, „Tęskniąc za Kissingerem”, który znalazł się na liście 50 najważniejszych książek Izraela, przyniósł mu prawdziwą sławę i tytuł mistrza opowiadania. Jego książki… więcej
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2016