Ciemność nie zawsze oznacza zło

Roger Ballen, fotografik: Ludzie mówią, że moje zdjęcia są mroczne, ponieważ boją się zajrzeć w samych siebie. Przeraża ich to, co mogą tam zobaczyć.

23.06.2014

Czyta się kilka minut

„Memento mori”, z cyklu „Ptasi azyl”, 2012 / Zdjęcie Rogera Ballena dzięki uprzejmości Fotofestiwalu w Łodzi
„Memento mori”, z cyklu „Ptasi azyl”, 2012 / Zdjęcie Rogera Ballena dzięki uprzejmości Fotofestiwalu w Łodzi

ANNA MAZIUK: Patrząc na Pana zdjęcia, można odnieść wrażenie, że fascynuje Pana wszystko, co dziwne.

ROGER BALLEN: Rzeczywiście interesuje mnie to, co dziwne, mgliste i dwuznaczne. Co nie znaczy, że nie lubię wygrzewać się na słońcu, pływać w błękitnym morzu czy patrzeć na czyste, niebieskie niebo. Nie lubię dorabiać terminologii do tego, czym się zajmuję, bo słowa nie są w stanie oddać, co widzi lub czuje umysł. Można spojrzeć na siebie w lustrze i pomyśleć: czy to naprawdę ja? Wszystko może wydać się dziwne. Bo co nie jest dziwne?

Jeśli nie dziwne, to co najmniej niesamowite było miejsce, w którym powstał Pana ostatni projekt: „Ptasi azyl”.

O budynku z „ptasim azylem” dowiedziałem się ok. 2003 r. Jest położony na obrzeżach Johannesburga, w otoczeniu squatów, nieczynych kopalni i opuszczonych pól. Właściciel domu to prawdziwy miłośnik zwierząt, szczególnie ptaków. Ma ich kilkaset, głównie gołębi, i pozwala im latać wolno. Ludzie się go boją, więc nikt nie protestuje. Kury i koguty dziobią wszystko wkoło, gołębie latają ludziom nad głowami, siadają na nich podczas snu, kaczki wysiadują jaja pod zlewem i wskakują ludziom do kąpieli. W tym dziwnym miejscu można odnieść wrażenie, że ludzie stają się zwierzętami, a zwierzęta ludźmi.

Czym w zasadzie jest „Ptasi azyl”?

W języku angielskim słowo „azyl” ma dwa znaczenia. Pierwsze to schronienie dla ludzi, którzy są biedni, wykluczeni czy samotni i nie mają gdzie się podziać. Budynek ptasiego azylu to miejsce, w którym tacy ludzie znaleźli dach nad głową. Ale w angielskim „azyl” oznacza również szpital psychiatryczny, miejsce obłąkania. I większość osób to, co dzieje się za ścianami tego budynku, uznałaby za nienormalne.

Kim są ludzie, którzy tam mieszkają?

To outsiderzy. Niektórzy są uchodźcami z różnych zakątków Afryki, część z nich nie jest w stanie zarobić na utrzymanie. Są tam kobiety uciekające przed agresywnymi mężami, przestępcy chowający się przed policją i uciekinierzy z zakładów dla psychicznie chorych.

I tacy ludzie nie mieli nic przeciwko temu, że się Pan kręci po ich domu?

Spędziłem tam bardzo dużo czasu – projekt trwał 5 lat, ale miejsce odwiedzałem w sumie przez blisko 10 lat. Najpierw dobrze poznałem mieszkańców, zyskałem ich zaufanie. Dlatego później byli otwarci na moje pomysły. Polubili moje towarzystwo. Gdyby tak nie było, nie miałbym szans zrealizować tego projektu – to nie jest bezpieczne miejsce.

A co Pana bohaterowie zyskali w zamian za współpracę?

Dałem im głos – malowali ze mną obrazki na ścianach, wspólnie konstruowaliśmy stylizacje do poszczególnych ujęć. Ci ludzie są tak zmarginalizowani społecznie, że kiedy ktoś, kto sam nie jest outsiderem, okazuje im zainteresowanie, czują się bardzo podbudowani. Z niektórymi z nich mam kontakt każdego dnia, zdarza się, że dostaję 20 esemesów z prośbą, żebym do nich zadzwonił. Niektórzy z nich potrzebują pieniędzy, inni chcą po prostu porozmawiać.

Cały czas mówimy o ludziach, ale na zdjęciach w zasadzie ich nie widać. Są to co najwyżej bezgłowe postaci czy fragmenty kończyn, które wystają spod różnych materiałów. Na każdym zdjęciu jest za to ptak.

Ptaki są integralną częścią tych obrazów – czasem jako uczestnicy, innym razem jako obserwatorzy. Nie zawsze widać całego, żywego ptaka. Czasem ich obecność zaznaczona jest tylko pozostawionym gdzieś piórem, w połowie zjedzonym ptakiem czy zabawką w kształcie ptaka. Zawsze lubiłem zwierzęta, nie tylko ptaki, choć właśnie ptaki hodowałem jako dziecko. Dlatego od 30 lat pojawiają się one na moich zdjęciach. Pracowałem z wężami, kotami, psami, kaczkami, szczurami czy insektami. Każde z nich ma inne znaczenie, inną symbolikę.

Jaka to symbolika?

Ptaki są symbolem pokoju, raju, czystości, piękna i natury. Wystarczy sięgnąć do Biblii lub mitologii greckiej. Są pomostem pomiędzy niebiosami a ziemią. Kiedy wchodzą w interakcję ze światem Rogera Ballena, z przestrzenią ptasiego azylu, zostają wplątane w walkę światła z ciemnością, starcie pomiędzy ładem i chaosem.

Czy w tym przypadku ciemnością jest to miejsce i ludzie?

Tak, ale ciemność niekoniecznie oznacza zło. To mogą być głębsze poziomy naszej podświadomości, część naszych własnych lęków. Fotografowanie jest podróżą w głąb samego siebie, do miejsca, w którym rodzą się sny. Moje zdjęcia są takimi lustrami, łącznikami, które pobudzają umysł. Nie jestem fotografem społeczno-politycznym. Stawiam za to tezy związane z psychiką ludzką. Ale nie mówię: to jest dobre, a to złe. Nie oceniam.

Chyba najważniejszym przesłaniem moich zdjęć jest próba pokazania, że sposób, w jaki definiujemy „normalność”, jest chory. Pytam: dlaczego oceniamy życie tych ludzi i ich otoczenie jako niebezpieczne czy mroczne? Odpowiadam: tylko dlatego, że zagraża to naszej psychice.

Nasz brak akceptacji dla takich widoków odzwierciedla brak porozumienia z naszą własną duszą i tożsamością.

Zatem chce Pan w ludziach wywołać niepokój?

Chcę, żeby moje zdjęcia pomagały ludziom więcej zrozumieć. Większość z nas podświadomie myśli o wszystkich tych ponurych sprawach. Tyle że ja nie uważam, że to jest mroczne czy depresyjne. Bo jeśli zmierzysz się ze swoimi własnymi demonami, z ciemnością, która jest w tobie, staniesz się o wiele lepszym człowiekiem.

Ludzie mówią, że moje zdjęcia są mroczne, ponieważ boją się zajrzeć w samych siebie. Przeraża ich to, co mogą tam zobaczyć. To mechanizm obronny.

Wspomniał Pan, że żyjący tam ludzie stają się zwierzętami, a zwierzęta ludźmi. Zdjęcia pełne są hybryd: ni to ludzie, ni manekiny, ni zwierzęta, tylko kreatury o manekinowej głowie, ludzkim tułowiu i ptasich skrzydłach.

Każda rzecz, każdy obiekt i stworzenie ma jakąś symbolikę, jest metaforą czegoś. Manekiny mogą być substytutami ludzi, ale mogą też mieć setki innych znaczeń. Są po prostu częścią większej układanki.

A może chodzi o to, że wszyscy jesteśmy hybrydami?

Więcej: jesteśmy zbudowani z tych samych komórek, jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, co zwierzęta. Gatunek ludzki istnieje dopiero 2-3 miliony lat, podczas gdy ewolucja trwa od miliardów lat.

Tylko że my, ludzie, mamy tendencję do zapominania o naszej znikomej roli w tym procesie.

Dlatego że nie czujemy się bezpiecznie, jeśli chodzi o naszą pozycję w naturze. Stąd całe wieki prób okiełznania i kontrolowania sił natury. To część naszej własnej ewolucji. Tyle tylko że tak się zapędziliśmy w rozwoju technologii i nauki, iż od setek lat systematycznie niszczymy przyrodę. A myślenie, że można zrobić coś, żeby to zatrzymać, jest utopią. Takie zjawiska jak walka o prawa zwierząt mają tylko sprawić, żeby ludzie poczuli się lepiej.

To bardzo pesymistyczna wizja.

Nie nazwałbym się pesymistą. Jestem po prostu realistą. Nie twierdzę, że nie jest istotne, żeby ludzie zdawali sobie sprawę z tego, z czym wiąże się taka eksploatacja zwierząt i przyrody.

I coraz więcej ludzi ma tego świadomość, ale to nie oznacza wcale, że cokolwiek robią z tą wiedzą. Weźmy choćby mnie – jeżdżę samochodem, latam samolotami, piję wodę z plastikowych butelek, jem mięso, noszę skórzane buty, mieszkam w domu, którego budowa kosztowała życie mnóstwo drzew. Wszyscy siejemy podobne zniszczenie. Będzie tylko gorzej, bo ludzie, którzy w tej chwili gdzieś w Afryce żyją w bardzo prymitywny sposób, chcą mieć dokładnie to, co mam ja czy pani. Ale nie wiem, czy można to nazwać problemem. Taka jest ludzka natura. Tak już jest. Od tego nie ma ucieczki.

W „Ptasim azylu” pokazuje Pan jeszcze coś, od czego nie ma ucieczki. Bardzo mnie poruszyło zdjęcie starego człowieka na obdartym, szpitalnym łóżku. Na jego poręczach dwa gołębie i szczur, pod łóżkiem dziecko w przebraniu śmierci.

„Memento mori” to jedno z moich ulubionych zdjęć. Ale najlepsze fotografie to te, których sam nie rozumiem, bo brakuje słów, żeby je opisać. Nie można o nich powiedzieć, że są tym albo tamtym, bo jedna praca może mieć wiele znaczeń, czasem sprzecznych ze sobą. Robienie zdjęć traci sens, jeśli już przed naciśnięciem spustu migawki wiadomo, o co chodzi. Fotografia powinna pomagać zrozumieć te części nas samych, które są dla nas zagadką, z którymi nie jesteśmy pogodzeni.

Dla mnie zdjęcia są puzzlami pomagającymi w ułożeniu kompletnego obrazka. Układanki składającej się na moją osobowość. Jeśli doskonale znałbym swoją naturę, robienie zdjęć nie miałoby sensu. Fotografuję jako artysta, nie ktoś, kto jedynie dokumentuje to, z czego od dawna zdaje sobie sprawę.

Przeżył Pan sporo artystycznych transformacji. Kiedyś fotografował Pan głównie ludzi, teraz zniknęli oni z Pańskich zdjęć. Która z tych zmian była najistotniejsza?

Każde zdjęcie jest krokiem w moim rozwoju. Moja twórczość zmienia się i przechodzi metamorfozy, zupełnie jak ja, moje życie czy środowisko wokół nas. Punktem zwrotnym był dla mnie rok 1997. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o sobie jako artyście. Tę zmianę można zaobserwować w zdjęciach z serii „Outland”, która zupełnie różni się od poprzedzającej ją „Platteland”. „Platteland” to tradycyjne portrety – ustawiałem ludzi w ich domach w taki sposób, w jaki mogłaby to zrobić Diane Arbus. Podczas tworzenia „Outland” zacząłem wchodzić w bardzo teatralne i absurdalne interakcje z portretowanymi.

W 1997 r., kiedy wjeżdżało się do RPA, trzeba było wypełniać specjalny dokument, w którym wymagano m.in. podania zawodu. Przez wiele lat wpisywałem w to pole „biznesmen”, bo to było najprostsze. Po jakimś czasie zacząłem wpisywać „biznesmen/fotograf”, aż wreszcie któregoś razu napisałem „fotograf/artysta”. Ale to nie tak, że pewnego dnia obudziłem się i postanowiłem, że zostanę artystą, tak jak nie stanę się nagle Picassem czy Conradem. To powolna praca, dzięki której z czasem się zmieniasz.

To ciekawe, że nie określał się Pan mianem artysty, podczas gdy nawet Pana dzieciństwo było przepełnione sztuką. Pańska mama pracowała w legendarnej agencji Magnum, miała też własną galerię fotograficzną.

Pewnie gdybym jako dziecko nie był otoczony artystami, fotografikami, książkami i zdjęciami, nie zostałbym fotografem. Moim mentorem był zaprzyjaźniony z matką André Kertész. Dużo się też wtedy o fotografii nauczyłem, trochę mimo woli. Do tego stopnia, że pomimo iż nie skończyłem żadnej szkoły fotograficznej, w wieku 18 lat potrafiłem już robić przyzwoite zdjęcia. One oczywiście nie były jeszcze tak złożone jak te, które robię dziś, była to raczej tradycyjna fotografia uliczna.

Do dziś fotografuje Pan tylko w czerni i bieli.

Jestem przedstawicielem ostatniej generacji, dla której fotografowanie w czerni i bieli było czymś naturalnym. Używam wyłącznie aparatów analogowych i negatywów. Nie można oddzielać estetyki i przesłania moich zdjęć od faktu, że są czarno-białe. Bardzo lubię surowość, czystość i prostotę czarno-białych fotografii. Także ich abstrakcyjność. Kolor przekłamuje rzeczywistość, w końcu kolory fotograficzne niekoniecznie oddają to, jak mózg interpretuje barwy. Przy tym, pomimo że fotografuję w czerni i bieli już blisko 50 lat, wciąż się uczę, czuję, że zawsze mogę pójść jeszcze o krok dalej. To jest niekończące się wyzwanie.

Jak wygląda proces powstawania obrazu? Ma Pan w głowie gotowe scenariusze na zdjęcia?

Nie jestem fotografem konceptualnym, nigdy nie planuję zdjęć z góry. W ogóle ich nie planuję. Pomysły przychodzą do mnie dopiero, kiedy docieram na miejsce, w którym mam fotografować. Po prostu gdzieś jadę i pracuję. Staram się po prostu tworzyć złożone obrazy, które mają pobudzać zarówno emocjonalnie, jak i intelektualnie. Klisza ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, jaki będzie ostateczny efekt. Mnóstwo rzeczy dzieje się o wiele szybciej niż czas, którego potrzebuję, by nacisnąć spust migawki. To tak, jakbym zapytał panią, co się pani dzisiaj przyśni. Pani nie ma o tym przecież pojęcia. Tak samo jest z fotografią, która jest jak podróż – nie wiadomo, gdzie się rozpocznie i gdzie skończy.

Na co dzień pracuje Pan jako geolog. Czy to wpływa na Pańską twórczość?

Nie jestem przekonany, czy fakt, że tydzień wcześniej patrzyłem na jakąś skałę, pomaga mi robić zdjęcia. Jedynym przełożeniem jest to, że jako geolog podróżuję w głąb ziemi, w mojej sztuce zaś podróżuję w głąb siebie. I jeśli mi się poszczęści, udaje mi się dotknąć jakichś wspólnych, ogólnoludzkich doświadczeń.

Dlaczego zainteresował się Pan geologią?

Lubiłem przebywać na świeżym powietrzu, spędzać czas w naturze. Geologia ma w sobie coś z filozofii – kontempluje się aspekty funkcjonowania wszechświata. Życie i śmierć spotykają się w ziemi, w piachu.


Wystawa Rogera Ballena „Shadow Land” w łódzkim Atlasie Sztuki trwa do 31 sierpnia.


ROGER BALLEN (ur. w 1950 r. w Nowym Jorku) jest fotografem. Nie ukończył żadnej szkoły artystycznej, studiował psychologię i geologię. W pierwszej połowie lat 80. XX w. wyjechał do RPA, gdzie do dziś pracuje jako geolog.

Pierwsze zdjęcia Ballena to typowa fotografia uliczna, społeczne i polityczne dokumenty. Swoją fotograficzną pasję rozwijał portretując białych mieszkańców żyjących na marginesie społeczeństwa – biednych, afrykańskich wiosek. Prace z serii „Dorps” i późniejszej „Platteland”, przełamujące panujące wówczas wokół tego tematu tabu, wzbudziły wiele kontrowersji. Pod koniec lat 90. XX w. styl Ballena ewoluował w stronę tak zwanej fikcji dokumentalnej, obrazów improwizowanych, z elementami kreacji artystycznej, co można zaobserwować już w zdjęciach z serii „Outland”. Na malarskich fotografiach z najnowszych projektów, „Boarding House” i „Asylum of the Birds”, granica pomiędzy światem rzeczywistym a fantazją jeszcze bardziej się zaciera. Żeby fotografować squatowiska, Ballen na kilka lat stawał się częścią biednej, często niebezpiecznej dla przybyszów z zewnątrz społeczności, odwiedzał ją codziennie, zaprzyjaźniał się z modelami. Później angażował ich w proces twórczy.

Fotograf, który do scenografii często włącza rysunki, rzeźby i inne przedmioty, stworzył własną, mroczną, bardzo charakterystyczną estetykę. Wykonane w technice analogowej czarno-białe zdjęcia Ballena szokują i niepokoją. Sam artysta tłumaczy, że mają poruszać najgłębsze zakamarki naszej podświadomości, konfrontować z własnymi lękami.

Ballen jest też autorem filmów, m.in. wideoklipu „I Fink U Freeky” południowoafrykańskiego zespołu Die Antwoord. Wszystkie swoje projekty wydaje w formie albumów fotograficznych. Jeden z nich otrzymał nagrodę dla najlepszej książki roku 2001 podczas międzynarodowego festiwalu PhotoEspaña w Hiszpanii. Jego zdjęcia znajdują się w kolekcjach najbardziej znamienitych muzeów na świecie, m.in. Centrum Pompidou w Paryżu, MoMA w Nowym Jorku czy Południowoafrykańskiej Galerii Narodowej w Kapsztadzie. Zdobywca nagrody „Fotografa roku” w jednym z najważniejszych festiwali fotograficznych na świecie – Rencontres d’Arles we Francji.

Był gościem tegorocznego Fotofestiwalu w Łodzi. Wystawę „Shadow Land. Fotografie Rogera Ballena z lat 1982-2013” można oglądać do 31 sierpnia w galerii Atlas Sztuki w Łodzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2014