Cichy zabójca demokracji

To ostatni moment, żeby zastanowić się nad tym, dokąd prowadzi nas w Polsce eskalacja politycznej polaryzacji. Czy na pewno chcemy iść tą drogą?

10.09.2018

Czyta się kilka minut

Podczas obchodów miesięcznicy smoleńskiej, Warszawa, 10 sierpnia 2017 r. / OMAR MARQUES / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Podczas obchodów miesięcznicy smoleńskiej, Warszawa, 10 sierpnia 2017 r. / OMAR MARQUES / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

No to jesteśmy! Po latach eskalacji dotarliśmy do punktu, gdy motywowana politycznie przemoc nie tylko pojawia się w przestrzeni publicznej, ale wręcz przestała być czymś wstydliwym i powszechnie potępianym.

1 września, podczas obchodów Dnia Weterana Walk o Niepodległość RP, grupa demonstrantów skandowała zza barierek: „Konstytucja, konstytucja”. Współorganizująca uroczystość wolontariuszka (w pracy zawodowej związana ze Śląskim Urzędem Wojewódzkim) uderzyła w twarz jedną z protestujących kobiet. „Zachowała się tak, jak wymagała sytuacja”, napisała na Twitterze dziennikarka Dorota Kania. „Przemoc w przestrzeni publicznej jest niedopuszczalna. Ale na swojej krótkiej liście mam trzy nazwiska do wypłacenia z liścia”, wtórował jej Cezary Gmyz. W „Gazecie Polskiej Codziennie” czytamy: „Spadł na nią patriotyczny liść”. Internauci komentują: „Karma wróciła”; „»Ruda z KOD« tym razem została potraktowana tak, jak ona zwykła traktować innych”.

Co nas czeka, jeśli wszyscy w Polsce uwierzymy, że nadzwyczajna sytuacja wymaga podobnych, „nadzwyczajnych” działań?

Filtr polaryzacyjny

Demokrację zwykle przeciwstawiamy różnym formom autorytaryzmu i totalitaryzmu. Boimy się podporządkowania wszystkich głosów w debacie publicznej jednej „prawomyślnej” ideologii. Tymczasem, jak pokazywał m.in. włoski politolog i badacz mediów Giovanni Sartori, równie niebezpieczny dla demokracji może być pluralizm spolaryzowany, polegający – najprościej mówiąc – na podziale na wrogie obozy, których nic już nie łączy. W społeczeństwie spolaryzowanym rozkład opinii w istotnych kwestiach zamiast krzywej Gaussa (dużo niezdecydowanych i umiarkowanych poglądów, mniej postaw skrajnych) zaczyna przypominać literę „U” (dominują postawy skrajne, brak centrum). W dodatku opinii na poszczególne tematy wyborcy (i politycy) nie wyrabiają sobie oddzielnie, lecz łączą je w „tożsamościowe pakiety” ściśle powiązane z etykietami partyjnymi. To właśnie efekt plemion.

W spolaryzowanym społeczeństwie dominuje zasada: „kto nie z nami, ten przeciw nam”. Dialog, debatę, a nawet zapoznawanie się z opinią przeciwników postrzega się jako zdradę, uległość, kunktatorstwo. Nie ma miejsca dla niezdecydowanych, niezabierających głosu czy nawet umiarkowanych. Ich miejsce w debacie publicznej zajmują „symetryści”, czyli ci, których oskarża się o próbę zrównania dwóch niemożliwych do pogodzenia stanowisk.

Polaryzacja polityczna, której nasilenie badacze od kilkunastu lat odnotowują w wielu krajach demokratycznych, to cichy zabójca demokracji. Podstępna choroba, której objawy z łatwością dostrzegamy u przeciwników, lecz nigdy u siebie samych. A kiedy już zajdzie tak daleko, że nawet u ulubionych polityków, bliskich znajomych czy w preferowanych mediach zaczniemy dostrzegać objawy radykalizacji – będziemy skłonni usprawiedliwić je wyższą koniecznością: „Owszem, nowa kampania billboardowa mojej partii opiera się na manipulacji i grze na emocjach, nie przedstawia też żadnego pozytywnego programu. Ale przecież chodzi o to, żeby za wszelką cenę pokonać tych drugich...”.

Zamieszczony niżej test to propozycja konfrontacji z poziomem własnego uwikłania w polityczną polaryzację. Pytania zostały tak pomyślane, by zachęcić do refleksji nad różnymi wymiarami politycznej polaryzacji. Zapraszam teraz do wykonania testu. Zachęcam do szczerych odpowiedzi. Poniżej znajduje się krótka analiza najważniejszych mechanizmów politycznej polaryzacji, a także propozycja „ćwiczeń depolaryzacyjnych”.

Il. Lech Mazurczyk

 

Emocje zamiast argumentacji

Badacze nowych masowych ruchów protestu zwracają uwagę na ich silne zakorzenienie emocjonalne. Współczesna polaryzacja opiera się na dyktaturze emocji. Dlatego właśnie w konstruowaniu pytań testowych wykorzystałem m.in. narzędzie zwane termometrem uczuć, z powodzeniem stosowane przez badaczy uprzedzeń rasowych, religijnych, a coraz częściej także politycznych. Rozpiętość emocjonalnych ocen poszczególnych obozów politycznych daje nam pierwszą wskazówkę dotyczącą stopnia emocjonalnego zaangażowania w politykę.

Niektórzy czytelnicy mogą być zaskoczeni faktem, że cenne szpalty poświęciliśmy na stworzenie dwóch „symetrycznych” kwestionariuszy. Czy nie wystarczyło określenia „PO”, „PiS”, „rząd”, „opozycja” zastąpić po prostu neutralnymi kategoriami „partia, którą preferuję”, „partia, na którą nie głosuję”? Otóż badania potwierdzają, że znaczna część reakcji emocjonalnych odbywa się na poziomie nieświadomym. Dlatego, gdyby w pytaniach nie pojawiły się nazwy partii politycznych, odpowiedzi mogłyby być inne.

Negatywne reakcje ujawniają się na sam widok nielubianych polityków lub dźwięk ich nazwisk. Potwierdza to np. Test Utajonych Skojarzeń. W jednym z szeroko wykorzystywanych badań respondentom wyświetla się na ekranie twarze i nazwiska polityków oraz przedmioty o pozytywnych i negatywnych konotacjach, prosząc o posegregowanie ich za pomocą przycisków. Badania wykazały istotnie szybszy czas reakcji w przypadku, gdy ten sam przycisk przypisano lubianym politykom i pozytywnym przedmiotom. Naukowcy przypuszczają, że dzieje się tak dlatego, że mózg nie musi wówczas tracić czasu na radzenie sobie z dysonansem związanym z przemieszaniem kategorii.

Dyktaturę emocjonalnych odruchów wzmacnia sposób, w jaki prowadzona jest dziś polityka. Coraz szersze jest przyzwolenie na używanie w codziennych rozmowach, a nawet w przekazie medialnym negatywnych etykiet takich jak „mohery”, „platfusy”, „totalna opozycja”, „pisiory” i wiele znacznie dosadniejszych. Dehumanizują one politycznych przeciwników, podporządkowując ich ocenę wyłącznie reakcji emocjonalnej. Na podobnym mechanizmie bazują emocjonalne manipulacje w rodzaju publikowania niekorzystnych, wykrzywionych grymasem zdjęć politycznych przeciwników lub czysto emocjonalnego zestawiania haseł bez wykazania związku przyczynowo-skutkowego. Doskonałego materiału do analizy tego rodzaju nadużyć dostarcza trwająca właśnie na naszych ulicach wojna billboar- dowa. Kto i skąd „wziął miliony” i jaki ma to związek z tym, że wszystko drożeje? Jakim złodziejom „zabrano pieniądze” i czy były to te same, które trafiły do dzieci? Jakie zdjęcia towarzyszą krzykliwym, tabloidowym sloganom?

Nowe i stare media

Wiele mówi się o związkach politycznej polaryzacji z nowymi mediami. Facebook i Twitter zamiast położyć kres autorytaryzmowi i krzewić na świecie demokrację, jak naiwnie przewidywano jeszcze kilka lat temu, sprzyjają radykalizacji języka. Zalew fałszywych wiadomości, płatnych trolli i botów powielających propagandowe przekazy jest ściśle powiązany z narastającą polaryzacją.

Ciekawym głosem w tej sprawie jest wydana w zeszłym roku książka Cassa R. Sunsteina „#Republic: Divided Democracy in the Age of Social Media”. Sunstein pokazuje, że dzięki nowym technologiom spełniło się marzenie, by każdy z nas dostawał tylko te informacje, które go interesują. Facebook dostarcza nam spersonalizowaną dawkę wiadomości, doskonale przykrojoną do naszych preferencji. Bo po co tracić czas na czytanie o czymś, co nas nie interesuje? Otóż Sunstein pokazuje, że „DailyMe” – porcja informacji dobrana specjalnie dla mnie przez algorytmy – prowadzi nie tylko do utrwalania już wyznawanych poglądów, ale też do stopniowej ich radykalizacji. Dawniej osoba, która miała wyraźnie sprecyzowany pogląd na jakąś kwestię, zmuszona była konfrontować się przynajmniej od czasu do czasu z opinią myślących inaczej. Sprzyjało to przesuwaniu się poglądów w kierunku centrum i utrzymywaniu w skali społeczeństwa rozkładu bliskiego gaussowskiemu. Tymczasem internet wzmacnia mechanizmy „komór pogłosowych” (ang. echo chambers), w ramach których użytkownicy otrzymują głównie takie informacje, które utrwalają ich własne opinie. Jeżeli jakieś medium publikuje informacje, na które reagujemy pozytywnie (podajemy dalej, lubimy, czytamy dłużej) – algorytm będzie nam podsuwał więcej tego rodzaju treści. Jeżeli jakieś źródło prezentuje poglądy, z którymi się nie zgadzamy – po prostu wykluczamy je z naszej spersonalizowanej bańki informacyjnej.

Z kolei dzięki sekcjom komentarzy pod artykułami ostatnie słowo mają zawsze czytelnicy. Jeżeli nawet o cierpieniach uchodźców albo zaletach szczepionek pisze ekspert w danej dziedzinie, to na opinię czytelnika wpłynie nie tylko treść jego przekazu, lecz także – a może nawet przede wszystkim – to, co przeczyta pod artykułem. W końcu autorowi artykułu ktoś zapłacił, miał w tym jakiś interes, reprezentował odległą od nas grupę... Komentarze postrzegamy natomiast jako dzieło „zwykłych użytkowników” takich jak my, nie zastanawiając się za bardzo, co też miałoby to oznaczać. Tymczasem, jak pokazują badania, w komentarzach nadreprezentowane są postawy skrajne. Interpretując ich treść jako „głos ludu”, wpadamy więc w pułapkę: postrzegamy ­społeczeństwo jako znacznie bardziej zradykalizowane, niż to ma miejsce w rzeczywistości. W wyniku tego sami, nieświadomie, stopniowo zaczynamy uznawać poglądy skrajne za „typowe” czy „normalne”.

Wpływ na polaryzację mogą mieć również media tradycyjne. Paradoksalnie przyczynia się do niej... pluralizm. Rynek medialny dotknęły te same zmiany, co szampony do włosów: każdy może sobie dobrać takie media, które najlepiej odpowiadają jego preferencjom i wrażliwości. Wielość tytułów na rynku sprawia, że możemy czerpać informacje wyłącznie ze źródeł umacniających nasz światopogląd i jednocześnie trwać w błędnym przekonaniu, że wsłuchujemy się w różne głosy, bo przecież czytujemy trzy czasopisma, oglądamy kanał informacyjny, a czasem włączymy jeszcze radio. W dodatku media tradycyjne są dziś zmuszone konkurować na rynku uwagi, którego reguły wyznaczają technologie cyfrowe. Konieczność przebicia się w natłoku informacji zachęca do rywalizacji na chwytliwe, „klikalne” nagłówki, przyciągające wzrok okładki i szokujące treści.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że nowe media mogą – w pewnych okolicznościach – rozładowywać polaryzację. Badania przeprowadzone przez Pabla Barberę z New York University pokazują, że media społecznościowe mogą zwiększać nasze kontakty z „dalekimi znajomymi”, a przez to sprzyjać ekspozycji na treści niezgodne z naszym światopoglądem, z którymi nie zetknęlibyśmy się rozmawiając wyłącznie z ludźmi, których spotykamy „w realu”. Umiejętne korzystanie z Facebooka czy Twittera może je więc zamienić w tarczę przeciwko polaryzacji.

Monopol na rację

Racja sprzedawana jest detalicznie, a nie hurtowo. Można mieć słuszność w danej kwestii, ale nie można mieć monopolu na rację. Tymczasem im większa polaryzacja polityczna, tym większą mamy skłonność do tzw. myślenia pakietowego. Pisał o tym zjawisku Tadeusz Ciecierski na łamach „Kultury Liberalnej”: „O funkcjonujących w sferze publicznej ideach, konkretnych poglądach, osobach, instytucjach itd. myśli się w sposób zbiorczy, zakładając błędnie, że istnieje jakakolwiek obiektywna i merytoryczna podstawa wiążąca ze sobą rzeczy niemające w rzeczywistości ze sobą wiele wspólnego”. Wszystkie pomysły i opinie pochodzące z danego źródła włącza się do jednej grupy, z góry oceniając jako dobre lub złe. Ciecierski zwraca tym samym uwagę, że w demokracji mogą istnieć całkiem oddolne mechanizmy bez odgórnej ingerencji prowadzące do cenzury i ograniczenia spektrum dostępnych wyborów.

To oczywiście banał, że demokracja opiera się na dialogu. Niestety, że w spolaryzowanym społeczeństwie przestaje on być wartością. Samą rozmowę z osobą o odmiennych poglądach postrzegamy jako nieprzyjemną, a wręcz jako zdradę ideałów. Tymczasem nie ma demokracji tam, gdzie nie ma miejsca na spotkanie z innością.

Dobrze pokazuje to we wspomnianej już książce Sunstein, przekonujący, że warto mieć styczność z wieściami spoza informacyjnej bańki. Po pierwsze dlatego, że szczelnie otaczający nas kokon kontroli informacji niemal wyklucza możliwość, że otrzymamy jakąś niespodziewaną informację, która zakłóci nasz dotychczasowy światopogląd czy system wartości. Czyli redukuje nasze szanse na rozwój, poznanie czegoś nowego, zmianę zdania i poprawienie błędu. Po drugie, podkreśla Sunstein, warunkiem istnienia społeczeństwa obywatelskiego opartego na dialogu jest to, by obywatele w ogóle mieli wspólne tematy do dyskusji. Mechanizm ten można porównać do kształtowania kanonu, który naukowcy uznają za kluczowy dla budowania wspólnej tożsamości. Na przykład dzięki temu, że w szkole wszyscy czytaliśmy te same lektury, wytwarza się wspólna przestrzeń metafor, wyobrażeń, wartości. Podobnie jest z kanonem mitów, dzieł malarskich czy muzycznych. W ten sposób wspólną przestrzeń wyobraźni tworzyła np. drukowana prasa czy stara, dobra telewizja, zwłaszcza w czasach, gdy do wyboru był jeden kanał i wszyscy – z konieczności – oglądali te same filmy. W świecie, w którym każde plemię śledzi tylko swoje media, nie mamy już o czym rozmawiać między sobą.

Polaryzacja szkodzi wszystkim

Ostatecznie polaryzacja szkodzi wszystkim. Żeby to dostrzec, trzeba jednak przez chwilę spojrzeć na politykę nie z punktu widzenia racji, a z punktu widzenia komunikacji.

Nie chodzi wcale o to, że polityka składa się tylko ze „spinów”, „dyskursu” i „narracji”, a prawda nie istnieje. Owszem, z punktu widzenia semiotyki polityka jawi się jako sztuka przekonującego opowiadania o świecie. Ale to samo można powiedzieć np. o fizyce. Badając mechanizmy komunikacji fizyków nikt rozsądny nie stwierdzi, że zasada zachowania energii obowiązuje albo nie obowiązuje w zależności od tego, kto lepiej bajeruje czytelników. Można natomiast wskazać trudności w propagowaniu pewnych teorii albo ich odbiorze przez szeroką publiczność związane z hermetycznością języka, odmienną kulturą pracy intelektualnej między różnymi frakcjami itd. Podobnie jest z polityką. Wskazanie polaryzacji jako głównego wroga demokracji nie oznacza, że w zasadzie wszystko jedno, kto rządzi, a każdy program jest równie dobry. Albo że wszyscy politycy to oszuści bez zasad. Prawda leży tam, gdzie leży. W danej kwestii ktoś może się mylić, a inny – mieć rację.

Problem polega na tym, że w demokracji nie wystarczy mieć racji. Trzeba do niej jeszcze przekonać innych. I tu nagle okazuje się, że analizowane mechanizmy stają się dla przyszłości Polski równie ważne, co trafność diagnoz poszczególnych partii. Co z tego, że nawet – szczęśliwym trafem – akurat rządzić będą ci, co mają więcej racji, jeżeli niemal połowa populacji będzie z każdej ich decyzji niezadowolona?

Kiedy opozycja mówi: „Nie czas teraz na dyskusje o programie, najważniejsze jest obalenie rządu”, a władza odpowiada totalną wojną z „totalną opozycją”, następuje dewaluacja politycznych argumentów. Wszystkie chwyty stają się dozwolone. Inteligentni, kulturalni ludzie powielają bez zastanowienia niesprawdzone informacje i żenujące memy, byle tylko dołożyć znienawidzonym przeciwnikom. W ten sposób nie zwycięża się niedemokratycznych konkurentów, lecz wzmacnia niedemokratyczną kulturę politycznej wojny. W pewnym momencie uznamy, że stawka jest tak wysoka, że wszystkie chwyty są dozwolone. Wówczas walka będzie się toczyła już tylko o to, kto poprowadzi bardziej emocjonalne demonstracje, rozpowszechni bardziej oszczercze fake newsy i mocniej „da z liścia” politycznym przeciwnikom.

A wtedy może się okazać, że wprawdzie wygraliśmy, ale w ferworze walki staliśmy się tym, przeciwko czemu biliśmy się z takim oddaniem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018