Ciche, spokojne miasteczko

Wśród 27 ofiar strzelaniny w szkole w Newtown były głównie małe dzieci. Znów pojawiają się straszne pytania, na które nikt nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Czy tym razem Ameryka zdobędzie się na coś więcej niż rozpacz i złość?

17.12.2012

Czyta się kilka minut

Scenariusz brzmi tragicznie znajomo, ale szczegóły tym razem są bardziej niż zwykle wstrząsające. Ofiarami masakry, do której w piątek 14 grudnia doszło w Newtown w stanie Connecticut, było dwadzieścioro dzieci, które uczyły się właśnie pisać i czytać: 12 dziewczynek i ośmiu chłopców w wieku od sześciu do siedmiu lat. Wszyscy byli uczniami pierwszej klasy i wszyscy zginęli od strzałów z półautomatycznego karabinu typu bushmaster.

W szkole Sandy Hook Elementary zginęły też cztery nauczycielki, dyrektorka i psycholożka. Dwie ostatnie próbowały zatrzymać sprawcę po tym, gdy sforsował drzwi – zamykane co dzień rano, wyposażone w kamerę i domofon. Przed przyjazdem do szkoły zabił on w domu swą matkę. To z jej kolekcji pochodziły co najmniej trzy sztuki broni, którymi posłużył się tego ranka. Na końcu popełnił samobójstwo.

W szkole włączony był system nagłaśniający, strzały słychać było więc doskonale w całym budynku. Przerażeni nauczyciele ryglowali klasy i chowali się z dziećmi w szafach i schowkach. Jedna z nauczycielek zdołała wraz z uczniami swojej klasy uciec przez okno.

Ciała zabitych dzieci znaleziono w dwóch salach lekcyjnych. Wszystkie zginęły od wielokrotnych strzałów, oddanych z bliskiej odległości. Zwłoki były tak zmasakrowane, że rodzicom pokazano jedynie zdjęcia. Sprawca chciał zabijać: tylko jedna osoba została ranna – do szpitala odwieziono postrzeloną w biodro nauczycielkę, która została trafiona, gdy ryglowała drzwi. Wszystkie pozostałe ofiary zginęły na miejscu. Dzieciom, które wyprowadzano z budynku do pobliskiej remizy strażackiej – na szkolnym korytarzu w kałuży krwi leżało ciało dyrektorki – kazano zamknąć oczy.


Newtown to spokojne, zasobne miasteczko, około 100 km od Nowego Jorku. Prawie wszyscy się tu znają. Kilka dni wcześniej, podczas uroczystego zapalania lampek na miejskiej choince, mieszkańcy popijali cydr i gorącą czekoladę.

Sprawca – 20-letni Adam Lanza, który tu się wychował i skończył liceum – nie pozostawił żadnego listu. W chwili, gdy zamykamy to wydanie „Tygodnika”, niewiele wiadomo o jego motywach. W ogóle niewiele o nim wiadomo.

Jak zwykle w takich sytuacjach, ze strzępów informacji cała Ameryka rozpaczliwie próbuje złożyć coś logicznego, choćby zarys racjonalnego wyjaśnienia. Koledzy ze szkoły zauważają, że był małomówny, unikał kontaktów z ludźmi, źle się czuł, gdy zwracano na niego uwagę. Miał doskonałe stopnie z matematyki, ale nie miał przyjaciół. Ktoś dodaje, że lubił ponoć gry wideo, ale nie założył nigdy strony na Facebooku. W 2010 r., kończąc szkołę średnią, wbrew panującym w USA zwyczajom nie chciał umieścić zdjęcia w klasowej księdze pamiątkowej (zamiast zdjęcia pojawił się napis, że jest nieśmiały i nie lubi się fotografować). Nie jest jasne, czy gdzieś pracował.

Matka, Nancy Lanza, jego pierwsza ofiara, była ponoć kolekcjonerką broni. O niej też niewiele wiadomo. Niechętnie podobno zapraszała kogokolwiek do domu. Trzy lata temu rozwiodła się z mężem (wyprowadził się wówczas z Newtown). On o całym zdarzeniu miał się dowiedzieć z internetu. Nie jest jasne, czy zabójca nadal mieszkał z matką w jej eleganckim domu z ogródkiem i basenem. Ze starszym o dwa lata bratem Ryanem, który pracuje w firmie Ernst & Young i początkowo mylnie uznany został za sprawcę masakry (jego zdjęcie i dane opublikowano w mediach), od kilku lat nie utrzymywał kontaktów.


Które z powyższych szczegółów są znaczące? Co przeoczono? Gdzie kryje się odpowiedź na dręczące wszystkich pytanie: „dlaczego?”. Jakich elementów w tej układance brakuje?

Jak zwykle w takich przypadkach, w programach informacyjnych pojawiają się psychiatrzy i psycholodzy: wyczerpująco i przekonywająco mówią o sygnałach ostrzegawczych, o depresji, izolacji, agresji. O tym, kto czego nie zauważył, kto czego zaniedbał, co należałoby robić, a czego unikać. Na łamach prasy, internetu i przy kuchennych stołach toczą się dyskusje na temat amerykańskiej kultury – rozmawia się o przesiąkniętych przemocą filmach i zbyt brutalnych grach wideo. Prawicowi komentatorzy boleją nad rozkładem tradycyjnych wartości rodzinnych i brakiem modlitwy w szkołach. Lewicowi mówią o amerykańskim imperializmie, wojnach, dronach, torturach i eksporcie broni.

W Newtown i wielu innych miastach opuszczono do połowy flagi na masztach. W całym kraju organizowane są nabożeństwa i apele pamięci – ludzie przy świecach, ze łzami w oczach zbierają się, by wyrazić solidarność, współczucie, by dodać sobie nawzajem otuchy.

Amerykanie – zwłaszcza w chwilach trudnych – potrafią się jednoczyć i wspólnie okazywać emocje w sposób szczery, spontaniczny, intensywny. Potrafią się też doskonale organizować i nieść pomoc tym, którzy znaleźli się w potrzebie, nawet jeśli chodzi o działania z pozoru drobne. Ale czy piękne gesty przełożą się na coś bardziej racjonalnego i konsekwentnego? „Mamy dziś pęknięte serca... Zginęły piękne, małe dzieci” – mówił kilka godzin po zdarzeniu prezydent Obama. „Jako kraj przechodziliśmy przez to zbyt wiele razy”.


Mało komu trzeba o tym przypominać. Zaledwie trzy dni wcześniej uzbrojony napastnik otworzył ogień do klientów centrum handlowego w stanie Oregon. Zginęły dwie osoby. W lipcu tego roku, podczas kinowego seansu w stanie Kolorado, w miejscowości Aurora, 12 osób straciło życie, a 58 zostało rannych. Rok wcześniej 6 osób zginęło, a 13 zostało rannych podczas ataku przy okazji otwartego spotkania wyborców z posłanką do Kongresu Gabrielle Giffords (w Tusla, stan Arizona). Wśród poszkodowanych była Giffords, która przez kilka miesięcy walczyła o życie.

Obama zapewniał, że tragedię w Connecticut przeżywa nie tylko jako prezydent, ale też jako ojciec, i że tego wieczoru wraz z żoną Michelle mocniej przytulą swe córki. Ale nawet ci, którzy nie wątpili w szczerość jego słów, zauważali, że wzruszające przemówienia – one również są stałym elementem powtarzającego się z przerażającą regularnością scenariusza – nie załatwią sprawy. Od prezydenta nie oczekuje się emocji, ale racjonalnych rozwiązań, zauważył wieczorem na łamach „New Yorkera” redaktor naczelny tego tygodnika David Remnick. Dziennik „New York Times” przypomniał nazajutrz, w artykule redakcyjnym, że po każdej podobnej tragedii w ostatnich latach politycy zapowiadają podjęcie „znaczących działań i odłożenie polityki na bok”.

„Kiedy nadejdzie ten dzień? Nie zdarzyło się to w 1999 r. po strzelaninie w Columbine ani w 2007 r. po strzelaninie w Virginia Tech, ani po tym, co miało miejsce minionego lata w Aurora – pisze dziennik. – O wprowadzaniu ograniczeń w dostępie do posiadania broni słyszymy od bardzo dawna. Ale im dłużej nic się nie dzieje, tym mniej wiarygodnie one brzmią. Na pewno trudno będzie dać im wiarę, o ile prezydent Obama i przywódcy Kongresu nie okażą odwagi i nie wcielą ich w życie”.


Jeszcze tego samego dnia, odpowiadając na pytanie reportera, rzecznik prezydenta mówił, że moment narodowej tragedii „nie jest odpowiednią chwilą”, by rozmawiać o ograniczaniu dostępu do broni. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że w Ameryce żaden moment nie jest odpowiedni, by rozmawiać na ten temat.

Zwolennicy status quo z uporem godnym lepszej sprawy powtarzają, że chronią tradycję i zagwarantowane w konstytucji przez ojców-założycieli USA prawo obywateli do obrony. Że to fundament, na którym została zbudowana Ameryka: kwestia polegania na sobie samym, indywidualizm, wolność. Ale tak naprawdę, bez względu na wzniosłe odniesienia do historii i pobożne życzenia prezydenta, bieżącej polityki na bok odsunąć się nie da.

Produkcja broni sportowej to prężny sektor amerykańskiej gospodarki. Ocenia się, że w 2011 r. jego dochody przekroczyły 31 mld dolarów. Zrzeszająca miłośników broni i zajmująca się ochroną interesów tego sektora National Rifle Association liczy wprawdzie tylko 4 mln członków, ale jest potężnym sponsorem Partii Republikańskiej. Choć brak dokładnych statystyk (tym bardziej że nie wszystkie darowizny muszą być jawne), ocenia się, że na polityczne kampanie i lobbing organizacja ta wydaje dziesięciokrotnie więcej niż jej przeciwnicy.

Z szacunków „Just the Facts” wynika, że w Ameryce zarejestrowanych jest około 70 mln użytkowników, którzy w sumie posiadają 300 mln sztuk broni. Czemu są to dane jedynie szacunkowe? Bo transakcje, których dokonuje się prywatnie, a także transakcje internetowe nie muszą być rejestrowane. W takich przypadkach nie jest również konieczne sprawdzenie, czy nabywca nie był w przeszłości karany.

Przeciwnicy ograniczeń mówią, że broń jest tylko narzędziem, że posługują się nią ludzie; że nawet jeśli zaostrzone zostanie prawo, to ci, którzy chcą czegoś strasznego dokonać, znajdą na to sposób.

Według cenionego magazynu „Mother Jones”, który we wrześniu tego roku opublikował raport poświęcony broni palnej i masakrom, do jakich doszło z jej użyciem na przestrzeni ostatnich dekad w USA, w znakomitej większości wypadków zostały one popełnione przy użyciu legalnie nabytych pistoletów i półautomatycznych karabinów.


Do tragedii dochodzi zresztą nie tylko przy okazji tak spektakularnych zdarzeń. Każdego dnia w USA w wyniku użycia broni palnej giną statystycznie 84 osoby, a dwa razy tyle zostaje rannych. Liczba tegorocznych zabójstw na ulicach Chicago była większa niż liczba ofiar śmiertelnych wśród żołnierzy USA stacjonujących w Kabulu.

Może zakrawać na ironię losu, że w tym samym dniu, w którym doszło do tragedii w Newtown, podobne zdarzenie miało miejsce w chińskiej prowincji Henan. Tam też uzbrojony napastnik – prawdopodobnie chory psychicznie – wtargnął do miejscowej szkoły podstawowej. Miał jednak do dyspozycji nóż, nie karabin. Dwudziestu dwóch uczniów zostało rannych, nikt nie zginął.

Fakty zdają się mówić same za siebie. Ale mimo to znakomita większość Amerykanów zdecydowanie sprzeciwia się zniesieniu drugiej poprawki do konstytucji, która gwarantuje im prawo do posiadania broni. W sondażu, przeprowadzonym w sierpniu na zlecenie telewizji CNN, aż 89 proc. respondentów – pytanych o to, czy należałoby zdelegalizować dostęp do broni – odpowiadało: „nie”.

Czy jest szansa, że zmienią zdanie? W tym samym badaniu 76 proc. pytanych uważało, że prawo do posiadania broni powinno podlegać jakimś ograniczeniom; 96 proc. było zdania, że potencjalni nabywcy powinni przedstawiać zaświadczenia o niekaralności, a 91 proc., że broni nie powinni posiadać byli przestępcy i osoby chore psychicznie. 57 proc. sądziło, że należałoby zdelegalizować posiadanie półautomatycznych karabinów – takich jak ten, którym posłużył się teraz Lanza.


O strzelaninie w Connecticut dowiedziałam się, gdy poszłam odebrać ze szkoły ośmioletnią córkę. Mieszkamy w podobnym, spokojnym miasteczku na przedmieściach Nowego Jorku. Podobnie jak większość podstawówek w USA, drzwi do naszej szkoły są w ciągu dnia zamykane na klucz. Aby wejść, trzeba skorzystać z wyposażonego w kamerę domofonu, potem zgłosić się do sekretariatu, okazać dokument i uzyskać identyfikator. Co kilka tygodni w szkole przeprowadzane są ćwiczenia, podczas których dzieci uczą się, jak się zachowywać w sytuacjach awaryjnych. Bywa, że złoszczę się trochę, słysząc, że znów musieli wyjść na boisko bez kurtek, choć za oknem minus dziesięć...


W to piątkowe popołudnie, gdy wraz z innymi rodzicami czekaliśmy na nauczycieli, którzy wyprowadzą na dziedziniec szkoły – jak zawsze – nasze dzieci, byłam pełna sprzecznych uczuć. Oprócz tych oczywistych – smutku i współczucia dla rodziców z Newtown, oraz poczucia, jak krucha jest każda chwila i jak wielkim szczęściem jest mieć na kogo czekać pod szkołą – gdzieś z tyłu głowy kołatało się pytanie: czy jest szansa, że tym razem nie skończy się na opuszczonych flagach, nabożeństwach, łzach i kwiatach? Czy ktoś, gdy opadną już emocje, zdobędzie się na odrobinę racjonalności?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012