CIA szaleje w Berlinie

Nigdy jeszcze po 1945 r. relacje między Berlinem a Waszyngtonem nie były tak napięte jak dziś. I nigdy jeszcze rysy na ich transatlantyckiej przyjaźni nie były tak widoczne jak tego lata.

20.07.2014

Czyta się kilka minut

Barack Obama i Angela Merkel, Berlin, czerwiec 2013 r. Wkrótce potem ujawniono, że NSA podsłuchiwała telefon pani kanclerz. / Fot. Thomas Peter / REUTERS / FORUM
Barack Obama i Angela Merkel, Berlin, czerwiec 2013 r. Wkrótce potem ujawniono, że NSA podsłuchiwała telefon pani kanclerz. / Fot. Thomas Peter / REUTERS / FORUM

Kryzys zaczął się ponad rok temu, gdy zbiegły do Moskwy pracownik amerykańskiego wywiadu NSA, Edward Snowden, rozsupłał worek ze swymi rewelacjami i świat dowiedział się, na jaką skalę NSA podsłuchuje nie tylko wrogów, lecz także sojuszników. W tym Niemców, włącznie z kanclerz Angelą Merkel. Teraz jednak afera podsłuchowa USA-Niemcy – w minionych miesiącach podtrzymywana kolejnymi zastrzykami z archiwum Snowdena – osiągnęła nowy punkt kulminacyjny.

Transatlantyckie wyobcowanie

Choć, ściśle rzecz biorąc, tym razem wypada mówić o aferze szpiegowskiej. Dziś na relacjach niemiecko-amerykańskich (kolejnym) cieniem kładą się bowiem ujawnione właśnie przypadki szpiegostwa, rzec można, klasycznego. Okazuje się, że amerykański wywiad (tym razem: CIA) zwerbował i prowadził jako szpiegów może nawet ponad tuzin Niemców – pracowników ważnych berlińskich ministerstw. Ujawnienie tego wywołało w Niemczech polityczną burzę, o skutkach trudnych jeszcze do przewidzenia.

„Szpiegowanie przyjaciół to rzecz nie do przyjęcia”: taka była rok temu reakcja kanclerz Merkel. Teraz riposta Berlina jest inna: najwyższy rangą przedstawiciel CIA w Niemczech został poproszony o opuszczenie kraju. Prośba taka jest niemal równoznaczna z wydaleniem. W relacjach między krajami sojuszniczymi to posunięcie mocne i rzadkie, niezwyczajne. Najwyraźniej niemiecki rząd chciał w ten sposób zademonstrować, że Amerykanie przekroczyli „czerwoną linię”. Podobno CIA rozważa teraz wycofanie z Niemiec oficerów operacyjnych, którzy prowadzili niemieckich agentów, i przeniesienie ich do ambasad USA w Warszawie i Pradze.

Tak poważny kryzys – kryzys polityczny, kryzys zaufania – w relacjach między najważniejszym krajem Unii Europejskiej i jedynym supermocarstwem, jakie pozostało na globalnej szachownicy, sam w sobie byłby czymś dostatecznie poważnym. Tym bardziej dziś, gdy w wielu miejscach świata historia przyspiesza – Ukraina, Irak, Syria, Izrael, Palestyna... Tymczasem nie jest wcale pewne, czy kryzys między Berlinem i Waszyngtonem uda się załagodzić – szybko i bez trwałych szkód. Spór ukazuje bowiem coś głębszego, zasadniczego, fundamentalnego: wyobcowanie, jakie najwyraźniej postępuje dziś między Niemcami i Amerykanami.

Emancypacja wzorowego ucznia

W tym miejscu powiedzmy rzecz oczywistą – jednak dobrze, by została wypowiedziana: po 1945 r. Niemcy mieli mnóstwo powodów, aby być wdzięczni Amerykanom. Gdy po II wojnie światowej i narodowosocjalistycznej katastrofie kraj znalazł się na dnie, z własnej winy, to Amerykanie byli tymi, którzy wyciągnęli rękę do „swoich” Niemców, z zachodnich stref okupacyjnych – i pomogli im stanąć na nogi. Nie tylko materialnie, za sprawą planu Marshalla, ale także, jeśli nie zwłaszcza, politycznie: to Stany przyniosły Niemcom wolność i demokrację.

A oni okazali się pojętnymi uczniami. Reguły demokracji wpoili sobie tym razem solidniej i gorliwiej niż po pierwszej przegranej wojnie światowej. Republika Federalna stała się prawdziwą demokracją, prosperującą ekonomicznie i długo uważaną za wzorowego ucznia Ameryki. Także przeniesienie demokratycznych reguł na obszar dawnej komunistycznej NRD, dokonane po zjednoczeniu Niemiec, można uznać za sukces nie tylko niemiecki, lecz także amerykański. Nie kto inny, jak właśnie Amerykanie byli w 1990 r. oparciem dla niemieckich polityków, gdy pojawiła się szansa zjednoczenia.

Nie znaczy to, że w relacjach z USA nie było zakłóceń. Pierwsze ujawniły się w 1968 r., gdy buntujący się studenci protestowali przeciw wojnie w Wietnamie. Ale poważne rysy pojawiły się dopiero w 2002 r., gdy – przed wyborami do Bundestagu – socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schröder otwarcie wystąpił przeciw Stanom i wojnie z Irakiem. Patrząc wstecz, można wprawdzie powiedzieć, iż niemiecka powściągliwość była trafna. Niemniej w relacji z USA polityka Schrödera oznaczała zmianę paradygmatów. Odtąd Amerykanie coraz częściej zadawali sobie pytanie: czy Niemcy są nadal wiernymi sojusznikami i przyjaciółmi? Z drugiej strony Niemcy zaczęli powątpiewać w swego „wielkiego brata”. Padało pytanie: czy musimy wspierać Amerykanów nawet wtedy, gdy uważamy, że postępują błędnie?

Potem były kolejne różnice zdań. W 2008 r. pospieszne pragnienie Amerykanów, by przyjąć Gruzję do NATO, doprowadziło do ostrego sporu z Berlinem. Z kolei wstrzymanie się od głosu przez przedstawiciela Niemiec w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, gdy w 2011 r. głosowała ona nad rezolucją w sprawie Libii, było poważnym błędem Berlina.

Afera Snowdena i rosyjska agresja na Ukrainę jeszcze bardziej zaostrzyły – i tak już poważny – kryzys zaufania na linii Waszyngton–Berlin. Bo także w kwestii ukraińskiej widać różnicę. W niemieckiej polityce silne jest przekonanie, że bez Rosji trudno wyobrazić sobie Europę – mimo Putina. Amerykanie optują za ostrzejszym kursem wobec Kremla.

Rozczarowani i rozgoryczeni

Dziś niemieccy politycy są zmęczeni i rozczarowani Amerykanami oraz ich szpiegowskimi eskapadami. Od roku kanclerz Merkel usiłuje przekonać „przyjaciela Obamę” do korzyści, jakie dałoby zawarcie umowy określanej skrótem „no-spy” (o rezygnacji z wzajemnego szpiegowania). Jak dotąd jej zabiegi są bezskuteczne. Wielu Niemców, także tych sprzyjających Ameryce, odczuwa rozgoryczenie zwłaszcza z powodu, swego rodzaju wielkomocarstwowej arogancji, z jaką Stany odrzucały niemieckie zabiegi o ograniczenie amerykańskich akcji szpiegowskich na terenie Republiki Federalnej. Efekt: wszystkie sondaże pokazują, że zaufanie Niemców do USA spada na łeb, na szyję.

Z drugiej zaś strony, rozczarowani wydają się także Amerykanie. Niemcom zarzucają, że Berlin zbyt łagodnie i ze zbyt dużym zrozumieniem traktuje Putina, w kontekście jego agresywnych poczynań wobec Ukrainy. W istocie, w ostatnich miesiącach także mnóstwo Niemców łapało się za głowę, patrząc na postawę wielu swych rodaków wobec Kremla. Wszelako dla sprawiedliwości odnotujmy tu także, że w sondażach – tych samych, w których mowa jest o spadającym zaufaniu do USA – widać również gwałtowny spadek zaufania Niemców do Rosji, właśnie z powodu jej postępowania wobec Ukrainy.

Gdy zaś chodzi o pytanie, z kim Niemcy chcieliby w przyszłości współpracować, sondaż przeprowadzony przez renomowaną Fundację Körbera ukazuje obraz niemal wyrównany: „z Ameryką” – odpowiada 56 procent; „z Rosją” – uważa 53 procent. Na pierwszy rzut oka nie wygląda to dobrze. Ale myliłby się ten, kto by twierdził, że trzeba dziś wątpić w wierność sojuszniczą Niemiec jako członka struktur zachodnich. Sondaże to tylko zapis chwilowych nastrojów; one nie są erzacem polityki.

Nawet jeśli minister Steinmeier jest w istocie zbyt kompromisowy wobec Kremla, nie oznacza to, że Niemcy przestają być sojusznikiem – Ameryki, Polski itd. Przede wszystkim kanclerz Merkel jest ostoją dla zachodnich wartości. Tym większe jej obecne rozczarowanie wobec amerykańskiej nieufności.

Nieznośna kwestia dojrzałości

Wydaje się, że głębszą przyczyną dzisiejszych irytacji jest proces emancypacji Niemców od Amerykanów. Zresztą nie kto inny, jak przecież Ameryka, niegdysiejszy „nauczyciel” i „wychowawca” powojennych Niemców, powtarza – od wielu już lat – że Republika Federalna powinna wyjść z roli „większej Szwajcarii”, że powinna w końcu dorosnąć, działać bardziej samodzielnie, podejmować odpowiedzialność w świecie itd., itp.

Tymczasem gdy Niemcy stają się bardziej dorosłe, gdy podejmują bardziej samodzielne działania, gdy przyjmują większą odpowiedzialność – zarazem nie reprezentując takich samych poglądów na problemy wymagające rozwiązania – wówczas amerykański „nauczyciel” okazuje rozczarowanie efektami dojrzewania dawnego „ucznia”, nie ufa mu i koniec końców szpieguje, podsłuchując nawet Angelę Merkel. To co najmniej demotywujące, także trochę obraźliwe, a w każdym razie kontrproduktywne. To także „program wspierania antyamerykanizmu”, jak powiedział Thomas Oppermann, przewodniczący frakcji SPD w Bundestagu.

Wątpliwości pojawiają się dziś także w Ameryce. Poczynania NSA i CIA krytykują w Kongresie członkowie republikańskiej opozycji w Izbie Reprezentantów, jak też senatorowie z partii Obamy. Mówi się, że tajne służby znów wymknęły się spod politycznej kontroli.

Znów, gdyż sytuacje takie zdarzały się w powojennych Stanach. W latach 50. XX wieku fanatyczny senator McCarthy sprowadził na USA atmosferę strachu, podejrzewając o sympatie komunistyczne każdego, kto myślał inaczej. Później mieliśmy słynnego szefa FBI J. Edgara Hoovera, którego paranoja posunęła się tak daleko, że kazał szpiegować prezydenta Kennedy’ego. W jednym i drugim przypadku amerykańskie społeczeństwo w końcu sobie z tym poradziło – i to daje nadzieję, że (auto)korekta możliwa jest także dzisiaj.

Mimo wszystko niemieccy politycy są świadomi, że dla sojuszu z Ameryką nie ma alternatywy. Merkel ostro odrzuciła pomysł, by z powodu afery szpiegowskiej przerwać negocjacje z USA o strefie wolnego handlu. W połowie minionego tygodnia Merkel i Obama zakończyli też nareszcie „ciszę w eterze”, jaka panowała między nimi od dłuższego już czasu: w rozmowie telefonicznej prezydent USA obiecał, że zadba o to, aby relacje wywiadowcze wyglądały teraz inaczej. Także Niemcom zależy, aby na nowo ożywić to, co zwykło się nazywać transatlantycką przyjaźnią. Wszystko inne byłoby – mimo wszelkich różnic w spojrzeniu na problemy naszego świata – politycznym samobójstwem.


Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2014