Chrzest samotności

Droga do wyzwolenia z okowów racjonalizmu wiedzie według Paula Bowlesa przez podróże, narkotyki i muzykę.

30.11.2010

Czyta się kilka minut

Na początku lat 90. amerykański prozaik i podróżnik Paul Theroux, pracujący wtedy nad książką o Morzu Śródziemnym, dotarł do Tangeru: "Od początku podróży - pisał - miałem nadzieję, że pojawię się u Paula Bowlesa; był on tak ważny dla życia kulturalnego Tangeru jak Naguib Mahfouz dla Kairu. (...) Bowles napisał powieści, które podziwiałem, »Pod osłoną nieba«, »Niechaj lunie« i »Dom pająka«. Wiele z jego opowiadań uważałem za olśniewające". Mimo że Bowles ostatnią powieść wydał w latach 60. i nigdy nie został medialną gwiazdą, dla całego pokolenia pisarzy amerykańskich, którzy po drugiej wojnie światowej wyruszyli w świat w poszukiwaniu nowego tworzywa literackiego, jego twórczość stała się jednym z najważniejszych punktów odniesienia. 30 grudnia mija setna rocznica jego urodzin.

Urodzony w zamożnej rodzinie ze Wschodniego Wybrzeża Paul Bowles już jako dziecko objawiał talenty literackie i muzyczne - pisać nauczył się podobno w wieku lat dwóch, pierwszą operę skomponował jako siedmiolatek. Z rodziną łączyły go trudne więzi; "ekscentryczni, nietolerancyjni, kłótliwi" - napisał o nich w autobiografii "Without Stopping". Skonfliktowany z ojcem, niedoszłym skrzypkiem (kiedyś, już jako dorosły człowiek, zaprosił go na monograficzny koncert swoich utworów; kiedy zapytał, jak mu się podobało, usłyszał jedynie westchnienie: "Oto, na co dzisiaj idą nasze podatki. Mój Boże"), schronienia szukał u żeńskiej części swojego rodu. Babcia i ciotka czytały mu teozoficzne dzieła Madame Blavatsky.

Zadebiutował wcześnie w awangardowym piśmie "transi­tion". Wkrótce po swych dwudziestych urodzinach wyruszył za ocean, do Paryża, gdzie - jako podopieczny Gertrudy Stein - poznał środowisko awangardowych artystów amerykańskich.

Prowadził życie nomadyczne; już jako mały chłopiec lubił zabawiać się rysowaniem map, wytyczaniem przez fikcyjne dżungle nowych tras kolejowych i sporządzaniem rozkładów jazdy wyimaginowanych pociągów. Po wyjeździe ze Stanów nigdy do nich na dobre nie wrócił. Przełom lat 30. i 40. spędził w Meksyku. Przez jakiś czas zamieszkiwał na - zakupionej za honoraria pisarskie, a położonej kilkaset metrów od wybrzeża Sri Lanki - maleńkiej wysepce Taprobane. Wśród wielu miejsc, które odwiedził, znalazło się Dżibuti - Rimbaud handlował tu kiedyś kawą i kością słoniową - malezyjski Penang oraz Bangkok. Nie lubił samolotów, mimo że na długodystansowych lotach były wtedy jeszcze wyposażone w prawdziwe łóżka; do Azji podróżował zwykle najtańszym sposobem, na statkach handlowych i pasażerskich (był wśród nich polski drobnicowiec "Generał Walter" oraz transatlantyk M/S "Batory").

Paradoksalnie, jednym z niewielu punktów stałych w jego życiu było małżeństwo z Jane Auer - on zdeklarowany, choć dyskretny homoseksualista (w autobiografii odnajdziemy tylko jeden, enigmatyczny epizod związany z męską miłością) i ona, zakochana w zamężnej kobiecie sprzedającej lecznicze zioła i talizmany na arabskim targowisku, przeżyli wspólnie ponad 30 lat.

Większość życia spędził w Tangerze, który aż do przejęcia go przez Marokańczyków miał status strefy międzynarodowej; tangerskim nazareńczykiem został, zanim jeszcze miasto stało się modne wśród amerykańskich beatników. Lista gości, znajomych i przyjaciół, którzy w ciągu kilku dekad odwiedzili go w Maroku, jest długa i imponująca: Lawrence Ferlinghetti, Francis Bacon, Susan Sontag, Tennessee Williams, Mick Jagger, Christopher Isherwood, William S. Burroughs.

Obok Tangeru szczególnie upodobał sobie w Maroku archaiczny i arystokratyczny Fez; tam też rozgrywa się akcja jego trzeciej powieści "Dom pająka", której historycznym tłem jest rewolucyjny ferment ogarniający miasto w przeddzień uzyskania niepodległości przez Marokańczyków: "Chciałem napisać powieść rozgrywającą się na tle życia codziennego w Fez, jest to bowiem miasto średniowieczne funkcjonujące w dwudziestym wieku. Gdybym zaczął chociaż o rok wcześniej, byłaby to zupełnie inna książka. Chciałem opisać Fez tak, jak wyglądał w momencie pisania, kiedy jednak zacząłem pracę, nastąpiły wydarzenia, których nie można było zignorować. Wkrótce zrozumiałem, że będę musiał pisać nie o tradycyjnych wzorcach życia w Fez, ale o ich rozpadzie".

Zwolennicy studiów postkolonialnych zapewne znaleźliby w prozie Bowlesa niejeden niepoprawny politycznie akapit. Nad teoretykami postkolonializmu miał jednak zasadniczą przewagę: znał Orient z pierwszej ręki. Zamiast produkować fantazmatyczne wizerunki "dobrego dzikiego", trzymał się mocno rzeczywistości, dostrzegał wieloznaczności i niuanse. Udało mu się wyjść poza dwubiegunowe interpretacje stosunków między Orientem a Zachodem - w sposób prosty i łatwostrawny ukazujące je jako starcie między bogatymi a biednymi, liberałami a fundamentalistami czy imperializmem Zachodu a niewinnością Wschodu.

Pisarz, który znał arabski i ponad połowę życia spędził w Afryce i Azji, wiedział świetnie, że relacje te są nieskończenie bogatsze i bardziej skomplikowane. Brak logiki, który dostrzegał w zachowaniu Arabów, pojmował nie jako niedostatek, ale wgląd w istotę rzeczy: "Jak człowiek może być tak przesądny, by wierzyć, że dzień jutrzejszy, nie mówiąc już o przyszłym roku, naprawdę nastąpi" - pisał, medytując nad muzułmańską koncepcją życia jako krótkiej wizyty w świecie, na której przebieg nie mamy żadnego wpływu. "Widzialny świat jest mało istotny, ulotny jak sen, mówią. Byłoby absurdem brać go na poważnie. Zajmijmy się raczej niebiosami, które nas otaczają".

W "Domu pająka" pokazywał brutalność francuskiej żandarmerii, lecz również cynizm politycznych aktywistów ruchu niepodległościowego. W wewnętrznych monologach Amara, młodocianego mieszkańca Fezu, odnaleźć można w komplecie - w połowie lat 50. - poglądy będące zalążkiem myślenia integrystycznego: antyeuropejskie i antyamerykańskie resentymenty, fantastyczne wyobrażenia o wyuzdaniu kobiet Zachodu, a wreszcie marzenia o zostaniu męczennikiem świętej wojny. Zarazem Bowles zdawał sobie sprawę, że pomoc cywilizacyjna, nawet udzielana w dobrej wierze, stanowi zagrożenie dla tradycyjnych kultur. Kiedy przeczytał w lokalnej gazecie o zorganizowanej przez Europejczyków akcji medycznej mającej opanować epidemię dżumy, zanotował: "Ciągle zastanawiam się nad tym, czy - prawie pewne - zwycięstwo nad podobnymi chorobami okaże się warte ceny: wykorzenienia wierzeń i rytuałów nadających satysfakcjonujące znaczenie krótkiemu okresowi świadomości pomiędzy narodzinami a śmiercią. Wątpię".

Gdyby pokusić się o znalezienie jednego wątku scalającego całość twórczości Bowlesa, byłby nim podejmowany wciąż na nowo temat wyjścia poza rzeczywistość ograniczoną zmysłami i rozumem.

"Oparłem mój sens istnienia w świecie na - być może nieuzasadnionym - przekonaniu, że pewne obszary Ziemi zawierają więcej magii niż inne. Gdyby ktoś mnie zapytał, co mam na myśli, mówiąc »magia«, prawdopodobnie zdefiniowałbym to słowo jako sekretne połączenie między świadomością człowieka a naturą; jako ukryty, ale bezpośredni pasaż omijający umysł" - pisał w autobiografii. Droga do wyzwolenia z okowów racjonalizmu wiedzie według Bowlesa przez podróże, narkotyki i muzykę. Wędrując przez subsaharyjskie wioski i cejloński las tropikalny, przyglądał się archaicznym tańcom rytualnym, w czasie których wykonawcy wpadali w trans i tracili przytomność. Wyczulony był na oniryczny fringe rzeczywistości, na senne aspekty otaczające codzienność: "Od wczesnego dzieciństwa marzyłem o tym, by wyśnić jakąś rzecz tak szczegółowo, by można ją było przenieść nienaruszoną przez granicę". Konsekwentnie sondował otchłań nieświadomego i badał granice między snem a jawą; na osiedlenie się w Tangerze zdecydował się po tym, gdy którejś nocy w maju 1947 r. w nowojorskim mieszkaniu przyśniło mu się, że wędruje pasażami arabskiej medyny. Ukochał orientalne bazary, ich labiryntowa forma przypominała mu strukturę marzenia sennego; o tamilskiej świątyni w Madurai napisał, że wygląda tak, jakby "Maxowi Ernstowi dano carte blanche"; kilka sekcji swojej kantaty "Par le Détroit" skomponował we śnie, wędrując przez nierealny Gibraltar.

W wersji komicznej temat wyjścia poza szranki logosu powraca w opowiadaniu "Odległy epizod". Jego bohaterem jest skłonny do medytacji, zajmujący się dialektami marokańskimi profesor lingwistyki, prywatnie pasjonujący się kolekcjonowaniem ozdobnych puzderek z wielbłądzich wymion. Chytry kahwadżi, właściciel kawiarni, wyprowadza go pewnego razu do opuszczonego kamieniołomu i zostawia tam samego; tej samej nocy profesor porwany zostaje przez karawanę stacjonującą pod miastem i w jutowym worku wywieziony na pustynię. Wystrojony w denka z konserw, staje się cyrkowym zwierzęciem, za opłatą pokazywanym wieśniakom; otępiały, bezmyślny, z umalowaną twarzą uczy się obscenicznych tańców, wydawania z siebie dziwacznych i budzących wesołość odgłosów. Wreszcie któregoś dnia zostaje sprzedany i zamknięty przez nowego właściciela w ciasnej lepiance:

"W głowie Profesora zaczęła rozbrzmiewać muzyka uczuć narastająca w miarę jak patrzył na ścianę lepianki; czuł, że wykonuje utwór napisany dla niego dawno temu. Zebrało mu się na płacz (...). Wyjąc co sił w płucach, zaatakował dom i sprzęty. Później natarł na drzwi wyjściowe, które przez chwilę stawiały opór, wreszcie ustąpiły. Profesor przelazł przez wyłom w deskach, po czym, nie przestając wyć i potrząsać rękami w powietrzu, żeby robić jak największy hałas, pogalopował cichą uliczką w stronę bramy miasteczka. Kilka osób obejrzało się za nim z wielką ciekawością. Kiedy przebiegał obok garażu, ostatniego budynku przed wysoką bramą z wysuszonej na słońcu gliny, za którą rozciągała się pustynia, zauważył go francuski żołnierz. - Tiens - powiedział do siebie. - Święty szaleniec" (tłum. Paweł Lipszyc).

Bowles, znany szerszej publiczności głównie jako autor "Pod osłoną nieba" (pojawia się zresztą w kilku scenach filmowej wersji Bertolucciego), uważał się przede wszystkim za kompozytora. Jego muzyczne przebudzenie nastąpiło, kiedy jako kilkulatek na cotygodniowym sobotnim koncercie w Carnegie Hall usłyszał "Ognistego ptaka". Później, w Paryżu, oprócz Strawińskiego studiował utwory Prokofiewa i Hindemitha. Jego mentorem został Aaron Copland, z którym, za poradą Gertrudy Stein, pojechał w pierwszą podróż do Maroka. Ich towarzyszem podróży był osiołek, do którego grzbietu przytroczony został koncertowy fortepian.

Stypendium Fundacji Rockefellera pozwoliło Bowlesowi na nagrywanie marokańskiej muzyki dla zbiorów Biblioteki Kongresu. Na długo jeszcze, nim do Maroka dotarł rockandrollowy cyrk (z lokalnymi muzykami nagrywali wśród wielu innych muzycy The Rolling Stones i Led Zeppelin), wyjeżdżał na tamtejszą prowincję; nagrywał muzykujących Berberów i spotkania muzułmańskich bractw religijnych. Ze 110-woltowym ampexem docierał w odległe, trudno dostępne zakątki kraju i tam przysłuchiwał się la musique de sauvages, perkusyjnym rytmom i antyfonalnym zaśpiewom towarzyszącym tańcom przy ogniskach.

Jednym z najważniejszych źródeł dochodów pisarza było pisanie muzyki teatralnej; nieliczne miesiące, w czasie których żył w relatywnym luksusie, związane były z zamówieniami od amerykańskich teatrów. Współpracował z największymi: Orsonem Wellesem, Tennessee Williamsem, Leonardem Bernsteinem. Komponowanie uratowało go też przed wcieleniem do armii. "Paul Bowles. Pisze symfonie. Niezdatny do służby" - brzmiała lakoniczna diagnoza wojskowego psychiatry.

Nie pozostawił po sobie żadnego "głównego dzieła". Nawet bestsellerowe "Pod osłoną nieba" sprawia miejscami wrażenie szkicu. W autobiografii tak opisał program pisarski, który legł u podstaw debiutanckiej powieści: "Struktura i charakter krajobrazu uzupełniana będzie wyobraźnią (czyli pamięcią). Będę wzmacniać każdą ze scen szczegółami wziętymi z życia w dniu pisania, niezależnie od tego, jakie wrażenie zrobi powstałe w ten sposób zestawienie. Nigdy nie będę wiedział, co napiszę następnego dnia, bo jeszcze nie przeżyłem tego dnia".

Ważniejsza od wersji ostatecznej była dla niego możliwość uchwycenia rzeczywistości we fragmentarycznym zapisie. Należał do tej grupy autorów, o których Susan Sontag przy zupełnie innej okazji, bo pisząc o Eliasie Canettim, powiedziała, że najdoskonalszym narzędziem ich pracy jest notatnik, albowiem jedynym tematem, jakim ich interesuje, jest "wszystko".

Ostatnie trzy dekady życia Bowles spędził przede wszystkim na tłumaczeniu odkrytych przez siebie pisarzy arabskich. Komentarze na temat specyficznego, orientalnego sposobu narracji często odnoszą się też do jego własnej poetyki. Przypowieści mieszkańców Fezu opisywał jako pozbawione struktury i pointy; ważniejsze od "ponieważ...", twierdził, jest w nich "a potem...": "Mam na myśli, że w ich umysłach żadna rzecz nie bierze się z innej rzeczy. Nic nie jest rezultatem czegokolwiek. Wszystko po prostu jest, bez zbędnych pytań. Nawet ich język skonstruowany został w ten sposób. Każdy fakt jest odizolowany, żaden nie zależy od innego. Wszystko wyjaśnia się ciągłą interwencją Allaha. Cokolwiek się zdarzy, musiało się zdarzyć, bo tak było zapisane na początku świata; w żaden sposób nie można sobie nawet wyobrazić, by cokolwiek mogło być inne, niż jest".

Podobny typ narracji pojawia się i u samego Bowlesa. Myślał scenami, krótkimi epizodami, które potem w jakiś sposób scalić musiał w większe, "solidne" narracje. W przedmowie do zbioru "Sto wielbłądów w podwórcu" będącego zapisem odmiennych stanów świadomości wywołanych paleniem kifu, lokalnej odmiany haszyszu, zanotował, że chciał eksperymentować z formą opowiadania, "której materia składałaby się z nie dających się połączyć elementów i nie powiązanych ze sobą charakterów wziętych bezpośrednio z życia i złożonych na kształt mozaiki". Dopiero wyższy rodzaj świadomości, wywoływany przez haszysz, sprawia, "że bariery oddzielające nie związane ze sobą elementy mogą zostać przełamane, a nie powiązane ze sobą epizody umieszczone zostają w symbiotycznych relacjach" (tytuł zbioru nawiązuje do arabskiego powiedzenia "Jedna fajka kifu daje człowiekowi moc stu wielbłądów w podwórcu").

Powieści i opowiadania amerykańskiego autora nie są "dobrze zrobione", przynajmniej zgodnie z zasadami podręczników kreatywnego pisania. Brak w nich jasnej linii dramaturgicznej i punktów kulminacyjnych, klarownych powiązań między rozdziałami; postaci są enigmatyczne i pozbawione konturów, zakończenia otwarte. Tego rodzaju narracja od początku przysparzała mu kłopotów z mainstreamowymi krytykami i wydawcami. Jeden z wielkich angielskich domów wydawniczych odesłał mu manuskrypt "Pod osłoną nieba" z adnotacją: "Niestety nie możemy przyjąć do druku Pana powieści, ponieważ nie jest to powieść".

Ostatecznym celem podróży i eksperymentów ze świadomością Bowlesowskich protagonistów były chwile quasi-mistycznego objawienia. W jednym z ostatnich epizodów "Domu pająka" główny bohater powieści, Stenham, wraz z innymi podróżnikami uciekającymi z ogarniętego antykolonialną rewoltą Fezu, dociera do wioski, w której odbywa się właśnie tradycyjny festyn religijny: "Umysł zaprzątały mu osobliwe, na wpół uformowane myśli. Czasami muzyka sprawiała, że mógł spoglądać bezpośrednio w samego siebie i dostrzegał tam czarny punkt, w którym odbijała się wieczność; tak w każdym razie diagnozował to doznanie. Cogito ergo sum to nonsens; myślę zamiast być, i jestem zamiast myśleć".

"Pod osłoną nieba" zaczyna się od sceny przebudzenia Porta, od trudnego wychodzenia ze sfery onirycznej i przemierzania regionów hipnagogicznych, w których wyłaniać się zaczyna rzeczywistość wciąż jeszcze przetkana włóknami snu; kończy się zaś deliryczną podróżą jego kochanki Kit przez pustynię. Po śmierci swego partnera wspólnie z przygodnym beduińskim kochankiem (porywaczem? demonem?) trafia ona do pustynnej oazy gdzieś między Algierią a Sudanem. Ostatnią, wizyjną część powieści Bowles pisał pod wpływem majoun, psychodelicznego ciasteczka, które pod pewnym adresem w Tangerze można było nabyć za dziesięć pesetów: "To pewne, że majoun dostarczył rozwiązania zupełnie odmiennego od tego, które znalazłbym bez jego użycia". Podobnie "Niechaj lunie" kończy się ekstatyczną wędrówką oszołomionego haszyszem Dyara, uwikłanego w ciemne interesy przemytnicze głównego bohatera, przez wzgórza otaczające Tanger.

Paul Bowles odbył niezliczone podróże po Maroku, interesował się kultem marabutów, lokalnych świętych; zbierał narracje arabskich opowiadaczy, wyjeżdżał do wiosek w górach Rif, których mieszkańcy do dziś żyją głównie z uprawy haszyszu, wzorem dawnych anachoretów najchętniej powracał jednak na pustynię. Przemierzył wydmy Wielkiego Ergu i zanurzał się w mineralnych, wyblakłych pejzażach regionów subsaharyjskich.

W eseju "Chrzest samotności" tak wyjaśniał sens swych hermetycznych wędrówek po pustyni: "Być może rzeczą logiczną byłoby zadanie w tej chwili pytania: po co podróżować? Odpowiedź brzmi, że kiedy człowiek choć raz się tam znalazł i przeszedł chrzest samotności, nie ma już dla niego innej drogi. Kiedy raz znalazł się pod wpływem tej ogromnej, świetlistej, milczącej krainy, żadne inne miejsce nie będzie dla niego wystarczająco mocne, żadne inne otoczenie nie zapewni mu owego przynoszącego doskonałą satysfakcję doznania, że znalazł się pośrodku czegoś absolutnego. Będzie tam powracał, nie dbając o komfort i koszty, bo absolut nie ma ceny".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 10 (49/2010)