Cena zwycięstwa

Śmierć dyktatora pieczętuje koniec jego 42-letniego reżimu. Czy to także koniec wojny domowej i początek nowej, lepszej, demokratycznej Libii? Na odpowiedzi trzeba poczekać. Sposób, w jaki zginął Muammar Kaddafi, nie rokuje najlepiej.

   Czyta się kilka minut

Misurata, 23 października 2011 r. / fot. Philippe Desmazes / AFP / East News /
Misurata, 23 października 2011 r. / fot. Philippe Desmazes / AFP / East News /

W dzień po śmierci Kaddafiego mój przyjaciel z Bengazi, Osama Alfitory, redaktor naczelny nowo powstałego magazynu "The Libyan" (Libijczyk), napisał mi, że widział ciało "wściekłego psa" w chłodni targu warzywnego w centrum Misuraty; przywieziono je tu spod Syrty, gdzie zginął. Na Facebooku Osama dorzucił przerażające zdjęcie: kilku mężczyzn, w tym on, stoi wokół trupa Kaddafiego, trzymając palce ułożone w znak zwycięstwa.

Inny mój libijski przyjaciel, 62-letni przedsiębiorca Baszyr Alszaah z Misuraty - miasta, które podczas zakończonego właśnie powstania przez pół roku było oblegane przez wojska Kaddafiego - pisze mi teraz: "Jesteśmy bardzo szczęśliwi i nie mogę uwierzyć, że po 42 latach bezprawia zobaczyłem jego ciało wyłożone w chłodni naszego targu, to było niewiarygodne! Dziś możemy powiedzieć, że Libia jest wolna, że Kaddafi nie jest już zagrożeniem dla kraju".

Gdy to przeczytałem, stanęło mi przed oczami tamto miejsce, targ w Misuracie, jakoś w połowie czerwca. Właśnie spadła tam rakieta Grad, zabijając matkę z dwójką dzieci. Dla mieszkańców Misuraty była to wieść podwójnie zatrważająca: oznaczała, że "kaddafiści" (jak nazywali zwolenników dyktatora) po miesiącu względnego spokoju podciągnęli znów wyrzutnie rakietowe na dystans, z którego mogli ponownie terroryzować centrum oblężonego od lutego miasta.

Bilans wojny

Teraz w kraju trwa euforia podobna do tej, jaką widziałem w czasie święta Eid Ul Fitr, czyli końca ramadanu, które zbiegło się z upadkiem Trypolisu. Na Placu Męczenników trwała fiesta zwycięstwa, powstańcy strzelali bez końca w powietrze ze wszystkich rodzajów broni; wielopokoleniowe, szczęśliwe rodziny powiewały powstańczymi flagami, słuchając powstańczych pieśni. Dziś, już w telewizji, oglądałem podobne sceny, gdy pijani szczęściem Libijczycy cieszyli się na ulicach swych zniszczonych miast.

Bo bilans tej wojny jest koszmarny. Przez osiem miesięcy działania wojenne przetaczały się przez kraj, niszcząc Libię jak tsunami. Pozostały po niej wszędzie cmentarze z tysiącami nowych mogił, zwykle cementowych, naprędce zalewanych. Brakowało w ciągu tych ośmiu miesięcy często jedzenia, brakowało benzyny, ale nie brakowało cementu.

Nieznana jest liczba ofiar. Mówi się o trzydziestu, może o pięćdziesięciu tysiącach zabitych. Dla 6-milionowej Libii to liczba porażająca - proporcjonalnie podobna do liczby zabitych w Powstaniu Warszawskim... A do tego trzeba doliczyć rannych, w tym mnóstwo dzieci, którzy pozostaną już niepełnosprawni.

Podróżując po Kaukazie, Środkowym Wschodzie i Azji, widziałem kilka wojen. Ale nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką nienawiścią wobec wroga - tu symbolizowanego przez postać Kaddafiego - z jaką powstańcy i sympatyzujący z nimi cywile otaczali tego satrapę. "Kaddafi muszkiela" - Kaddafi to problem: słychać było wszędzie i przy każdej okoliczności; nawet jeśli na drodze doszło do kolizji, to była to wina Kaddafiego, bo zbudował nierówne drogi.

W istocie ten zbrodniarz terroryzował i okradał kraj przez 42 lata, aż w końcu postanowił wytępić "jak szczury" własnych rodaków, którzy odmówili mu posłuszeństwa. Jego oficerowie kazali gwałcić kobiety w zbuntowanych miastach; w czasie walk ówczesna strona rządowa w ogóle nie przejmowała się cywilami po drugiej stronie barykady.

"Z kobietami róbcie, co chcecie"

Do Libii dotarłem na początku maja. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z koszmaru tej wojny, zanim jeszcze trafiłem na front, zanim zobaczyłem walki i ich ofiary.

W wyzwolonym już wtedy Bengazi poznałem doktora Fathiego Alego Bayou. Fathi ukończył Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi i mówił świetnie po polsku. Zrobił na mnie wrażenie ciepłego mężczyzny, pełnego wewnętrznego spokoju. Urządził mi wycieczkę śladami walk w Bengazi. Ciężko mi było uwierzyć, że dopiero co przeżył dramat.

Jego najmłodszy syn, 17-letni Ibrahim, był skautem. Na początku marca wraz z kolegami z drużyny pojechali na front, pomagać powstańcom. Byli nieletni, więc nie wydano im broni; mieli pomagać na tyłach. Wpadli w ręce "kaddafistów" - i wszyscy zginęli, rozstrzelani, zamordowani. Bezbronne dzieci.

Fathi chyba nigdy nie poznałby okoliczności śmierci syna, gdyby u jednego z jeńców, którego później pojmali powstańcy, nie znaleziono aparatu fotograficznego (początkowo żołnierze Kaddafiego chętnie robili zdjęcia i nagrywali filmy, także komórkami). A w nim - zdjęć, na których ojciec rozpoznał ciało syna. Leżało wraz z ciałami trzydziestu innych harcerzy z Bengazi w pustynnym rowie.

Fathi pokazał mi te zdjęcia. Pokazał też filmy z tej samej karty pamięci, na których jeden z synów Kaddafiego, Mutassim, (ten sam, który zginął razem z ojcem) odwiedza swe oddziały na froncie pod Bregą. "Chcę stanąć na rogatkach Bengazi, chcę zobaczyć wschodnią granicę z Egiptem" - mówi młody Kaddafi. I apeluje do żołnierzy: "Zabijajcie każdego mężczyznę między dziesiątym a siedemdziesiątym rokiem życia. Z kobietami róbcie, co chcecie, zabawcie się!".

Jeden piątek w maju

Później trafiłem do oblężonej Misuraty. Popłynąłem tam starym kutrem rybackim wraz z 25 powstańcami. Większość z nich wracała ze szpitali greckich bądź katarskich, choć nie zagoiły się jeszcze ich rany po walkach z lutego-marca. Byli pełni entuzjazmu i nienawiści. Pragnęli zemsty: za to, że ich miasto było bez przerwy bombardowane, za śmierć ojców i braci. I za to wreszcie, że siostry - o czym mówili, zwykle nie nazywając sprawy po imieniu - były gwałcone.

Gdy przybiliśmy do portu w zaciemnionym mieście, jeden z powstańców, Tarik, zaoferował mi gościnę. W domu na powitanie czekała go wiadomość: jego siostra, która mieszkała w centrum, najbardziej bombardowanym, akurat karmiła piersią jedną z trzech córek, gdy w dom uderzyła rakieta. Dwie dziewczynki zginęły; matka i trzecia córka przeżyły, ale 5-letniej Malace urwało nogę. Rano odwiedziliśmy mamę i Malakę w szpitalu Hekma. Musiałem wyjść z pokoju, gdzie leżały, bo czułem, że nie wytrzymam. Zapytałem Tarika: - Jak będziecie żyć po wojnie, razem z nimi, z "kaddafistami"? (chyba głównie dlatego, aby przerwać ciszę). - Nie będziemy - odparł. - Trzeba ich wybić do nogi, dopiero wtedy będziemy wolni. Może zginę, wtedy na moje miejsce przyjdzie mój brat. A jak on zginie, przyjdą inni.

Potem prawie codziennie byłem na froncie, wokół oblężonego miasta. Spotykałem nawet, przypadkowo, powstańców z łajby. Uśmiechnięci, pełni wiary, niezwykle życzliwi - wierzyli, że pierścień oblężenia zaraz pęknie i ruszy ofensywa na Trypolis. Ale front stał w miejscu.

Pamiętam tamten piątek, święty dzień muzułmanów, pod koniec maja. Było ciężko, dramatyczne ciężko, tego dnia zginęło 130 powstańców, 300 było rannych. Misuratczycy stali w długiej kolejce, szukali nazwisk bliskich na listach wywieszonych przed szpitalem. Widziałem pierwszy raz bladych z przerażenia obrońców miasta i bałem się wraz z nimi. Gdyby nie wsparcie NATO, "kaddafiści" mogli przełamać obronę.

Wtedy my, dziennikarze, zaczęliśmy obserwować coś, co nazwaliśmy "misuracką paranoją", choć dotyczyła nie tylko Misuraty. Pod Ażdabią powstańcy odkryli przy wjeździe do miasta małą kamerę, rejestrującą ruchy powstańczych wojsk; w Misuracie rozeszła się plotka, że w mieście jest "piąta kolumna" Kaddafiego, ludzie, którzy przez telefony satelitarne podają współrzędne do ostrzału. Nagle zaczęto patrzeć podejrzliwie i na nas, utrudniano nam wyjazdy na front, co doprowadzało nas do białej gorączki, bo przyjechaliśmy do Libii z pozytywnym nastawieniem do powstania i przyzwyczailiśmy się, że powstańcy nas hołubią - wierząc, że dziennikarze i NATO to prawie jedna rodzina. MY tak samo jak ONI czekaliśmy na rozwój wydarzeń.

Uśmiech i grymas

Chyba każdy, kto ostatnie tygodnie spędził w Libii, spodziewał się, że Kaddafi upadnie - zwłaszcza od sierpnia, gdy powstańcy krok po kroku zbliżali się do stolicy, a NATO intensyfikowało naloty. Ale wcześniej, przez długie miesiące, dziennikarze pytali powstańców, a powstańcy dziennikarzy: kiedy skończy się wojna? Nie wiemy, ale niedługo, inszallah! - padała zwykle odpowiedź. Tymczasem arsenał rakiet, którymi lojaliści bombardowali Misuratę, Bregę, Nalut czy Yafren, wydawał się w ogóle nie topnieć, a powstańcom brakowało broni.

My, dziennikarze, mieliśmy wrażenie, że ci młodzi, często bardzo młodzi powstańcy mają, owszem, zapał i ofiarność, ale są zbyt słabi i niedoświadczeni, aby przełamać opór zawodowych żołnierzy i najemników; że wojna może się ciągnąć długo. Praca dziennikarza w Libii była więc ciągłym i frustrującym oczekiwaniem - na szumnie zapowiadaną "wielką ofensywę".

Mieliśmy też wrażenie, że owszem, latem powstańcy zaczęli odnosić sukcesy, np. w Górach Zachodnich czy na wybrzeżu, ale że stoją wobec największego militarnego wyzwania: bitwy o Trypolis. Wprawdzie powstańcy mówili o rychłym wybuchu powstania wewnątrz miasta, ale wiadomo było, że w Trypolisie stacjonują najbardziej bitni i fanatyczni żołnierze Kaddafiego, często podobno recydywiści wypuszczeni z więzień i walczący za pieniądze.

Wjeżdżając do Libii ostatni raz, tuż przed upadkiem Trypolisu, przeżyłem coś, co mogę nazwać jeśli nie szokiem, to na pewno ogromnym rozczarowaniem. Granica w Dhaba - między Tunezją a Libią, w Górach Zachodnich - pełna była podekscytowanych dziennikarzy z całego świata. Większość wjeżdżała do Libii po raz pierwszy, ale spotkałem też "weteranów". Powstańców pilnujących granicy już znałem, dotąd byli niezwykle życzliwi i aż prześcigali się, aby nam pomóc. Teraz, gdy poczuli, że mogą zarobić, mieli zmienione twarze. Życzliwy uśmiech zastąpił cyniczny grymas. "Do Trypolisu możesz jechać tylko pod naszą eskortą - mówili - a ponieważ benzyna podrożała, musisz zapłacić 800 dolarów. Od tych, których nie znamy, bierzemy dwa tysiące". Oferowali swe usługi, pachnące zwykłą korupcją. "Albo płacisz, albo wracaj do Tunezji!". Chwilę później, już w Trypolisie, spotkałem ludzi, którzy pomagali nam bezinteresownie, choć nie było jeszcze jasne, jak potoczą się losy stolicy.

Śmierć "Króla Afryki"

I tu przypomina mi się scena, śmieszna i straszna, która jednak pokazuje to, co się stało, to, co ma miejsce teraz i z czym trzeba się liczyć w przyszłości. Kaddafi, cokolwiek powiedzieć, miał poparcie u sporej części ludności - i choć powstańcy zwykli tłumaczyć to tylko pieniędzmi, które miał rozdawać zwolennikom, to jednak warto zapytać: kto decydowałby się tylko dla pieniędzy na niemal samobójcze pozostanie ze swym liderem do końca w Syrcie?

Tak zapisałem tę scenę w notatkach prowadzonych w Trypolisie: "W południe robi się zamieszanie. Z balkonu budynku naprzeciw hotelu macha do mnie mężczyzna z portretem Kaddafiego w ręku i pokazuje znak wiktorii. »Kaddafi good!« - krzyczy. Sądzę, że to żart. Mężczyzna unosi kałasznikowa i krzyczy: »Foto, foto!«, więc robię mu zoomem sesję zdjęciową". Następnego wieczora, gdy pod naszym hotelem zebrał się tłum powstańców, gdy było już jasne, że reżim Kaddafiego w Trypolisie upadł, ten sam człowiek z balkonu... wziął swój karabin, zbiegł na ulicę owinięty w powstańczą flagę i przyłączył się do powstania!

Takie sytuacje zdarzały się, jak słyszałem, często, we wszystkich dzielnicach Trypolisu.

No, ale jednak - stało się! Te "szczury, które będzie tępić dom po domu" (tak w jednym z przemówień Kaddafi nazywał powstańców) w końcu wdarły się do domu "Króla Afryki" i Trypolis padł. Resztki wojsk wiernych Kaddafiemu uciekły do Syrty i Bani Walid, ale los wojny był przesądzony. A teraz złapano Kaddafiego, który, ranny, sam jak szczur ukrył się w kanale burzowym. Niewyjaśniony sposób, w jaki zginął, budzi niesmak.

Można mieć wrażenie, że ci wszyscy powstańcy, z którymi rozmawialiśmy, którzy zapewniali, że chcieliby zostawić go przy życiu i oddać pod sąd, tylko blefowali. Że mówili to, co my, Europejczycy, chcieliśmy usłyszeć. A powtarzali, że każdy z "kaddafistów", kto nie ma krwi na rękach, będzie wolny, zaś resztę czekają uczciwe procesy, jak w demokratycznym kraju. Tymczasem wiele wskazuje, że Kaddafiego skatowano i na koniec zastrzelono. Był zbrodniarzem. Ale jak teraz ufać w słowa o demokracji i porządku z ust zwycięzców?

***

Co będzie dalej? Libia to skomplikowana mozaika plemion i miast-oaz, które niekoniecznie za sobą przepadają. Reżim Kaddafiego spajał siłą ten podzielony wewnętrznie kraj. A powstańcy to na ogół ludzie młodzi, bez doświadczenia w sprawowaniu władzy. Chłopcy i mężczyźni mający za sobą osiem miesięcy niezwykle okrutnych walk. To również ludzie, którzy często nie ufają swym przywódcom, jako że wielu z nich jeszcze niedawno służyło Kaddafiemu.

Jak będą budować teraz demokrację w wolnej Libii, o której tak chętnie opowiadali na frontach? Czy będą chcieli oddać karabiny i pracować, odbudować kraj? Na pewno pomogą im w tym petrodolary. Ale po tym, jak obserwowałem tę wojnę przez parę miesięcy, jestem pełen obaw. Na pewno nie przywiązywałbym wagi do słów, poczekałbym na czyny narodu, który po 42 latach opuszcza jakby wielkie więzienie.

W filmach gangsterskich popularna jest taka scena: na bohatera, który wychodzi zza krat, czeka pod bramą przyjaciel, oferujący pomoc. Zaangażowaliśmy się w ten konflikt - i Europa powinna teraz Libii pomóc. Zwłaszcza że przez Libijczyków jest teraz uwielbiana. Korzyści będą po obu stronach.

ANDRZEJ MELLER przebywał w Libii od maja do września bieżącego roku, opisując dla "Tygodnika" powstanie przeciw Kaddafiemu. Od 2008 r. jest stałym współpracownikiem "TP". W warszawskim wydawnictwie The Facto ukazała się właśnie jego książka pt. "Miraż. Trzy lata w Azji": zbiór reportaży m.in. z Gruzji, Birmy, Indii, Pakistanu i Afganistanu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011