Cato Lein: W fotografowaniu najważniejsze jest spotkanie z drugim człowiekiem

Żyjemy w czasach powszechnego przymusu fotografowania. Jesteśmy coraz bardziej uzależnieni od obrazów i od ich utrwalania. Każdy ma aparat fotograficzny, choćby w telefonie komórkowym, i każdy robi zdjęcia, a potem błyskawicznie przesyła je dalej...

17.12.2012

Czyta się kilka minut

Zadie Smith / Fot. Cato Lein
Zadie Smith / Fot. Cato Lein

...W zalewie obrazów, także tych wyretuszowanych i przetworzonych komputerowo, które dominują w mediach, rzadko zdarzają się takie, które pozostawiają w odbiorcy jakiś ślad, zdjęcia tak wyraziste i charakterystyczne, że nie sposób ich zapomnieć. Cato Lein, fotograf pisarzy i tłumaczy, robi właśnie takie zdjęcia. Trudno powiedzieć, na czym polega ich wyjątkowość. Sam autor podkreśla, że tajemnica jego warsztatu nie ma nic wspólnego z zagadnieniami technicznymi.


KATARZYNA TUBYLEWICZ: Wielu fotografów robi od czasu do czasu zdjęcia ludzi pióra, ale rzadko zdarza się, że pisarze, a w końcu też tłumacze stają się głównym tematem zainteresowań fotografa-portrecisty. Jesteś w tym niezwykle konsekwentny. Jak to się wszystko zaczęło?

CATO LEIN: Kiedy przyjechałem z Norwegii do Szwecji, miałem 23 lata. Norweski jest tak bardzo podobny do szwedzkiego, że trudno mi było znaleźć odpowiedni dla mnie kurs językowy, więc uznałem, że najlepszym sposobem na naukę szwedzkiego będzie czytanie książek. Naprawdę strasznie dużo wtedy czytałem. Mniej więcej w tym czasie dostałem pracę w sieci domów kultury ABF i to dla nich zrobiłem pierwsze zdjęcia pisarzy. Zostały opublikowane w wydawanej przez nich gazecie „Okno”. Potem chcieli kontynuować współpracę ze mną, bo w tamtym czasie organizowali dużo spotkań z autorami. Zapytali, czy mogę pojechać do Görana Tunströma i zrobić mu kilka portretów.


Był to jeden z najwybitniejszych pisarzy szwedzkich. Fascynował go Bruno Schulz. Wspaniały początek drogi dla fotografa pisarzy...

W następnym tygodniu robiłem już zdjęcia Astrid Lindgren! Potem był P.O. Enquist.


Ikony literatury szwedzkiej.

Tak, w ciągu zaledwie miesiąca miałem w archiwum zdjęcia dziesięciu największych pisarzy szwedzkich. Pokazałem je przy okazji jakiegoś spotkania dziennikarzowi „Dagens Nyheter”, a on wpadł w zachwyt i powiedział, że właśnie takich zdjęć potrzebują. Zaprosił mnie do redakcji i dwa dni później robiłem już dla nich pierwszą sesję. Można powiedzieć, że udało mi się po prostu wślizgnąć do tego świata i bardzo szybko zorientowałem się, że to jest właśnie to, co chcę robić w życiu.


Szwedzi kochają czytać, więc w szwedzkiej prasie zawsze było dużo miejsca na rozmowy z ludźmi pióra, a zatem także na ich zdjęcia. Czy fotografowanie pisarzy jest trudne?

Tak, bo z reguły bardzo dbają o swoją integralność. Bywają też dość niepewni, bo dużo czasu spędzają w samotności. Tymczasem dzisiaj nieustannie rośnie presja na pisarzy, mają odwiedzać telewizje śniadaniowe i programy kulturalne. Dobrze radzą sobie z tym autorzy kryminałów, ponieważ większość z nich ma korzenie w dziennikarstwie. Istnieje wręcz cała grupa pisarzy, którzy są w dużej mierze PR-owcami, ale większość dobrych autorów taka nie jest.


Czy masz jakiś specjalny sposób na to, aby otworzyć swoich modeli, sprawić, że będą się z Tobą dobrze czuli, opanują nieśmiałość?

Oczywiście, to jest właśnie cały mój sekret, umiejętność nawiązywania kontaktu. Fotografowie, którzy nie mają tej zdolności, robią świetne zdjęcia krajobrazów albo mebli i można chyba powiedzieć, że jest to zupełnie inny zawód, chociaż oni też posługują się w swojej pracy aparatem fotograficznym. Dla nich kluczowe jest światło, dla mnie spotkanie z drugim człowiekiem. Muszę powiedzieć, że w kontakcie ze szwedzkimi pisarzami pomaga mi, paradoksalnie, mój norweski akcent. Pisarze to ludzie słowa, więc zawsze interesują się, skąd pochodzi mój dialekt, a kiedy opowiadam, że wywodzę się z okolic na wschód od półwyspu Nordkapp i dorastałem patrząc na rosyjską telewizję, od razu robi się zupełnie inna atmosfera. Pisarze to przecież zbieracze ludzkich historii i losów. Pamiętam, że Astrid Lindgren była strasznie ciekawa, skąd się wzięło moje imię Cato, bo w „Braciach Lwie Serce” występuje zły rycerz o tym imieniu. Na spotkaniu z Larsem Norénem czułem się zupełnie jak na kozetce u psychologa, gdyż zadawał mi całe mnóstwo pytań. Myślę, że w kontakcie z wieloma pisarzami istotne jest także to, że jestem zupełnie inny niż oni. Nie wywodzę się ze środowiska akademickiego, tylko z rybackiej wioski, z prostej rodziny. Właśnie ta część mojej osobistej historii budzi zainteresowanie ludzi pióra i bardzo często bywał to sposób na dotarcie do nich.


A co ułatwia nawiązanie kontaktu z pisarzami z innych krajów, którzy nie słyszą Twojego norweskiego akcentu? Masz przecież w swoich zbiorach niezliczone zdjęcia pisarzy ze światowej czołówki?

Bardzo długo moim podstawowym chwytem było to, że robiłem zdjęcia wielkim, starym aparatem – drewnianym polaroidem. Kiedy robi się nim zdjęcia, model musi siedzieć całkowicie bez ruchu. Zawsze tłumaczyłem wtedy, że nie mogę zrobić dobrego zdjęcia bez ich pomocy, że musimy współpracować, bo jest niezwykle ważne, by osoba fotografowana siedziała długo bez ruchu, w przeciwnym razie zdjęcie będzie nieostre. Fakt, że tak robione portrety wydają się potem naturalne, jest rzeczywiście moją tajemnicą. Mój album „Sight”, w którym znalazły się zdjęcia takich sław, jak Paul Auster, Susan Sontag, Czesław Miłosz czy Zadie Smith, został w całości zrobiony takim właśnie aparatem. Ponieważ robienie nim zdjęcia trwa 3-4 sekundy, czasami pozostaje na nich ślad ruchu. Kiedy człowiek siedzi tak, próbując się nie poruszać, musi się bardzo skupić i jego spojrzenie robi się wtedy wyjątkowe.


Na gdańską wystawę zrobiłeś dużo nowych zdjęć w Polsce. Odwiedziłeś wiele polskich miast, spotykając w nich nie tylko pisarzy, takich jak Jacek Dehnel czy Joanna Bator, ale też tłumaczy; którzy bardzo często pozostają w cieniu pisarza, o ich istnieniu często się wręcz zapomina. Czy inaczej robi się zdjęcia pisarzom, a inaczej tłumaczom?

Nie, nie ma żadnej różnicy (wybucha śmiechem). Wszystkich łączy to, że w pierwszej chwili czują się skrępowani sesją zdjęciową. Ja zresztą też się tak czuję, gdy jestem fotografowany.


Które ze spotkań z pisarzami i tłumaczami zrobiło na tobie największe wrażenie?

Było ich tak wiele. Jednym z nich był na pewno John Irving. Denerwowałem się spotkaniem z nim, bo „Świat według Garpa” był moją ukochaną książką w młodości. W latach 70., kiedy jeździłem pociągami dookoła Europy, większość podróżników takich jak ja miało ze sobą tę książkę, Francuzi, Anglicy, Skandynawowie. Irving okazał się niesłychanie kontaktowy, prosty, gadatliwy, po sesji długo staliśmy na ulicy, jego żona i wydawca denerwowali się i pokazywali na zegarek, a my nie mogliśmy skończyć rozmawiać. Co ciekawe, przyszedł na nasze spotkanie w klapkach i krótkich spodniach oraz koszulce. W pierwszej chwili pomyślałem „tragedia”, ale zdjęcia wyszły świetne. Bardzo ważne było też dla mnie spotkanie z Ryszardem Kapuścińskim na Targach Książki w Göteborgu w 2005 roku. Polska była wtedy głównym gościem targów i mój polski kolega fotograf pożyczył mi z tej okazji swój aparat fotograficzny z małym znaczkiem Solidarności. Powiedział mi, że taki aparat pomoże mi nawiązać kontakt z polskimi autorami. Miał rację, wszyscy zauważyli ten znaczek. Kapuściński też. Warto tu wspomnieć, że wiele moich spotkań z polskimi pisarzami umożliwił szwedzki tłumacz literatury polskiej Anders Bodegård, który przez długie lata pilnował, żebym fotografował polskich pisarzy odwiedzających Szwecję.


W Twoich portretach nie widać chęci przypodobania się fotografowanym autorom, nawet tym, których podziwiasz.

Myślę, że w moich portretach jest rzeczywiście coś nagiego, jakiś rodzaj prawdy. Czasami portretowani przeze mnie ludzie mówią, że nagle zobaczyli w sobie swoich rodziców lub że na moim zdjęciu wyglądają dziesięć lat starzej. Innym razem wydają się młodsi. Zdarzało się, że trwało pół roku, zanim ktoś zaakceptował zrobione przeze mnie swoje zdjęcie. Fotografowana twarz często zmienia się, usta nagle opadają w dół, tak jakby spadała maska. Ludzie, którzy wciąż się śmieją, na zdjęciu też chcą się szeroko uśmiechać, ale tak wyglądają zdjęcia szkolne, a uśmiech może być przecież tylko grymasem, coś przykrywającym. Czekam właśnie na ten moment, kiedy maska spadnie.


Robisz zawsze kilka zdjęć, pewnie długo trwają dyskusje na temat tego, które wybrać do publikacji.

Kiedy zdjęcia są zamówione przez wydawnictwo, wybór jednego z nich jest wynikiem kompromisu między wydawnictwem a pisarzem. Jednak jeśli to ja robię album lub wystawę, zawsze wybieram to zdjęcie, które mnie się najbardziej podoba. Jest to już kwestia mojej niezależności artystycznej. Tak samo jest przecież z malarzem, nie zawsze ten, którego portret został namalowany, jest zadowolony. Fotografia artystyczna to także interpretacja człowieka. Moja interpretacja twojej twarzy. W dzisiejszych czasach fotografom coraz więcej czasu zajmuje przerabianie twarzy na zdjęciach. Pamiętam, że w latach 90. szwedzkie wydawnictwa nie chciały używać zdjęć amerykańskich pisarzy robionych w Stanach, bo wszystkie były w stylu ¬glamour. My mieliśmy naszą europejską tradycję, bardziej realistyczną. Dlatego zamawiano nowe zdjęcia u mnie. Dzisiaj zdjęcia pisarzy na okładkach także wydawanych w Europie książek coraz bardziej przypominają tamte amerykańskie. Jednak ja nadal robię zdjęcia tradycyjne, czarno-białe, nieretuszowane. Zdarza mi się sięgać po aparat cyfrowy, ale wciąż wolę zdjęcia analogowe i najważniejsze jest dla mnie spotkanie z drugim człowiekiem. Z pisarzami i tłumaczami jest tak, że czasami wystarczy spotkać ich na chwilę, zrobić parę zdjęć w pokoju hotelowym i wychodzi się z poczuciem, że spotkało się kogoś wielkiego. To daje człowiekowi ogromną energię.


CATO LEIN (ur. w 1957 r.) jest jednym z najbardziej znanych skandynawskich fotografów portrecistów. Najczęściej robi zdjęcia tradycyjną techniką analogową. Jego specjalnością stały się zdjęcia pisarzy. Prace Leina porównywane są do zdjęć takich gwiazd fotografii jak Robert Frank, Richard Avedon i Anton Corbijn. Wystawa zdjęć Cato Leina „Spojrzenia”, której wernisaż w ramach projektu „Odnalezione w tłumaczeniu” zaplanowany został na 26 kwietnia 2013 r. w gdańskiej Galerii Güntera Grassa, będzie pierwszą wystawą, gdzie obok zdjęć pisarzy pokazany zostanie duży wybór portretów tłumaczy literatury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Odnalezione w tłumaczeniu (2013)