Casa Milà

Ponurą wiadomość dostałem esemesem, dokładnie o 10.29. Nie była zaskoczeniem. Spodziewaliśmy się od dawna. On był bardzo chory.

10.04.2016

Czyta się kilka minut

Pierwsza myśl? Nie mogę jej odnaleźć. Pamiętam tylko, że tuż przed 10.29 do głowy przyszedł mi Gruzin Herkules Mieładze. Ten sam! Syn bogatego kupca z Władykaukazu. Oskarżony o krwawy mord.

A ściśle mówiąc, było tak: Najpierw scena sprzed lat. Przy Passeig de Gràcia, całkiem niedaleko słynnej Casa Milà w Barcelonie jest ławeczka. Lubiłem tam siadać. Najbardziej rano. Kiedy było chłodno. Zanim do Quadrat d’Or nadciągnęły tłumy. Specjalnie zakładałem białą koszulę i porządne buty. Nawet jeśli przed chwilą skończyłem podróż „szlakiem” Hemingwaya, to i tak uważałem, że przed Casa Milà powinienem wyglądać przyzwoicie.

Dla mnie to nie był cud architektury. Powyginane ściany nie liczyły się szczególnie. Ważne było, że na dachu tego budynku chudy jak patyk Jack Nicholson spotkał śliczną Marię Schneider.

On był reporterem, który uciekał przed samym sobą, ona zaś piękną dziewczyną. W filmie Antonioniego dom Gaudiego był zwyczajnym domem. Suszyło się pranie na sznurze, na balkonie ktoś robił karczemną awanturę. Stąd znałem Casa Milà i dlatego przychodziłem tu co rano.

Obowiązywały mnie dwa porządki rzeczy. Wieczór pełen czarnego tytoniu, miętowe liście wyjadane z mojito, spojrzenia barmanki w knajpie prowadzonej przez kubańskich emigrantów. Potem noc i włóczęga po mieście. Neony, zapach morza, piołunowa gorycz wąskich, zatopionych w mroku zaułków. Pełne bary, a każdy zza witrażowej szyby obiecywał coś innego, magicznego.

Podobało mi się to. Właśnie z tych barcelońskich knajp młody Hemingway jeździł na krwawą wojnę. Potem przywoził ją z sobą – do Złotego Kwadratu i rozkrzyczanych knajp. Zuchwałość i odwagę tracił z każdą chwilą, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Rachunek z odroczoną płatnością miał nadejść po wielu latach.

Trzeba było mieć silną wolę, żeby uciąć włóczęgę dostatecznie wcześnie, zdążyć do drugiego wymiaru – czyli powitać dzień przy Casa Milà. Wyprawa zawsze poprzedzona zimnym prysznicem i koszulą naciąganą na mokry grzbiet. Kroki na pustej ulicy, pierwszy szum silnika, otwierane witryny sklepów, kawiarni. Światło wychodzi powoli ponad dachy. Białe, wygięte ściany okryją się dziwną poświatą.

Tamtego poranka, siedząc na ławeczce, czytałem właśnie krótkie opowiadanie o Herkulesie Mieładze. Przyjechał do Petersburga, zatrzymał się w najlepszym hotelu. Potem w knajpie u Pałkina zagadnął panią Klarę. Po krótkich negocjacjach udali się saniami, wśród typowej dla styczniowego Pitra śnieżnej zadymki, do jej dwupokojowego mieszkania przy Ligowce. Tam jego niecierpliwa lubieżność została skarcona policzkiem. A on, w odruchu ślepej złości, zabił Klarę jednym uderzeniem ledwie napoczętej butelki różowego szampana. Prosto w skroń!

Zamarłem. Nie potrafiłem pojąć. Banalny kryminałek, a w jednej chwili z barcelońskiej ulicy powędrowałem na Newski Prospekt, którego przecież wówczas nawet nie znałem. I do stolika knajpy u Pałkina, i do dusznej garsoniery przy Ligowce.

Namiętność, cierpienie, ból – cały świat zamknięty w sześciu stroniczkach.
A tymczasem na Passeig de Gràcia pojawili się pierwsi przechodnie. Patrzyłem na nich, tępo oszołomiony jeszcze Buninowym mistrzostwem. Panowie z parasolami uśmiechali się jak zawsze. Panie w kapeluszach odpowiadały skinieniem na ukłon.

Wydawało mi się, że powinienem przychodzić tu codziennie. Przyzwyczaić ich do siebie. Rozmawiać. Rozmowy przed Casa Milà miały złożyć się na tekst. Pisany z bezruchu. Bez tematu, bez pointy. Miał jedynie rejestrować obrazy, jak aparat fotograficzny, opowiadać o przemijaniu. Było to dziwne, bo wbrew regułom – przecież dobry reportaż zakłada ruch, akcję, ryzyko. Tego zawsze szukałem!

Niedługo potem wyjechałem z miasta, żeby już nigdy tam nie powrócić.

A tekst o „ławeczce”? Jaka tam „ławeczka”? Przez lata codziennie pojawiały się „prawdziwe” tematy – ważniejsze, bardziej aktualne, takie, które ktoś chciał kupić, zapłacić.

Dlaczego przypomniało mi się to akurat dzisiaj? Sam nie wiem. Minęło południe. Wiadomości o jego śmierci zamieszczały już portale. To oczywiste. Kiedyś był bardzo znanym redaktorem. Przyjaciele i znajomi dzielili się smutkiem na Facebooku. Jak reagować? Wpisać w komentarzu R.I.P? Czy ograniczyć się do smutnej buźki?

Siedziałem przy komputerze. Napisałem „umarł...”. Teksty zazwyczaj przychodzą mi z trudnością, ale ten „pisał się” błyskawicznie. Zatrzymałem się dopiero na końcu, przy wspomnieniu ostatniej rozmowy. Zapraszał mnie do domu w górach.

Ona zadzwoniła o 19.46: „Ja teraz nie mogę wiele mówić. Ale chcę żebyś wiedział, że jemu podobałby się ten tekst. I możesz do nas przyjechać. Do nas. To znaczy jego już nie ma, ale dom jest nim wypełniony”.

Często zastanawiałem się, dlaczego on nagle wyjechał z Warszawy i zaszył się w tych górach. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016