Całe stworzenie

Może kiedyś, za którymś Bożym Narodzeniem, gdy razem z wołem i osłem uklękną przy żłóbku, do niektórych ludzi przemówi ten obraz: zwierzęta są na tym świecie nie tylko dla nas. Są też na nim z nami.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Żłóbek, fragment XV-wiecznego fresku w bazylice św. Franciszka, Amatrice, Włochy / DEAGOSTINI / GETTY IMAGES
Żłóbek, fragment XV-wiecznego fresku w bazylice św. Franciszka, Amatrice, Włochy / DEAGOSTINI / GETTY IMAGES

Kilka lat temu, gdy w księgarniach pojawiła się trzecia część „Jezusa z Nazaretu” papieża Benedykta XVI, traktująca o dzieciństwie Pana, redaktorzy tabloidów zrozumieli zeń niewiele. Podniosło się larum: „Papież usuwa wołu i osiołka ze żłóbka!”.

Papież oczywiście niczego znikąd nie usuwa. Nie da się przecież usunąć czegoś, czego i tak tam nie było. W Ewangeliach nie ma słowa o tym, by w momencie narodzin przy Dzieciątku Jezus byli parzystokopytni towarzysze. Odnotowując to, Benedykt XVI sugeruje też, że w naszej bożonarodzeniowej wyobraźni owe zwierzaki nie są jedynie elementem ocieplającym pejzaż, lecz nośnikiem treści teologicznych.

Dobrych 700 lat przed wydarzeniami w Betlejem Prorok Izajasz walił wszak prosto z mostu: „Nawet wół rozpoznaje swojego pana i osioł żłób swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie”. Z kolei w greckiej wersji Księgi Habakuka stoi jak (nomen omen) wół: „Pośród dwóch istot żyjących zostaniesz poznany, ukażesz się, kiedy czas nadejdzie”. Prorok ma tu, rzecz jasna, na myśli dwóch cherubów, którzy swoimi skrzydłami osłaniali Arkę Przymierza i kryjącą się w niej Obecność.

Znak ubóstwa

Co więc mamy w Betlejem? Ludzkość doprowadzającą do tego, że większą intuicją teologiczną niż rozumny człowiek wykazuje się nierozumne stworzenie. Człowiek, w imieniu całego stworzenia, zawierał z Bogiem przymierze. A teraz co? Bóg przychodzi na świat i całe zasoby ludzkości, jej myśl, bogactwo – wszystko to powinno natychmiast, niczym magnetyczna igła, zorientować się na nagle tak bliski boski biegun. W Betlejem widać już to, co dopełni się na Golgocie (i stąd też w chrześcijańskiej tradycji analogie: pieluszki w żłobie – całun w grobie): choć człowiek wie coraz więcej o „czynieniu sobie ziemi poddaną”, w pogoni za władzą i własną chwałą przehandlował pierwotną intuicję nieba. Po Maryi i Józefie wół i osioł stają się pierwszymi apostołami. Przyjmują rolę stróżów objawiającego się w delikatności i kruchości Boga, na którego ludzkość, zajęta religią, polityką, pieniądzem i ojczyzną – się wypięła.


MOC CZYTANIA NA BOŻE NARODZENIE >>>


Jest jeszcze jeden powód, który pozwolił zadomowić się wołu i osiołkowi w bożo- narodzeniowych obrazkach. Ich obecność jest znakiem ubóstwa, w którym rodzi się Zbawiciel.

Przez wieki słuchacze betlejemskich opowieści reagowali szokiem: Bóg położony w miejscu, z którego je bydło, tak brudnym, biednym, niegodnym? Coraz bardziej miejska społeczność XXI w. tego niuansu już pewnie nie wyłapie – dla niej żłóbek to element romantycznej scenografii z szopek, które, rozpropagowane przez św. Franciszka i jego braci (widzących w tym szansę na podkreślenie bliskich sobie ubogich ideałów), rozniosły się po świecie. Być może bardziej uderzy ją inne skojarzenie: Bóg na początku swej ziemskiej drogi spoczywa w miejscu, w którym kładziono pożywienie dla istot wspierających człowieka w zdobywaniu pożywienia dla siebie. Bóg, który mógłby jednym słowem pozbawić ten świat przywileju istnienia, staje się najniższą częścią łańcucha pokarmowego.

I znowu ten obraz dopełni się za trzydzieści parę lat, podczas Ostatniej Wieczerzy i w Wielki Piątek, gdy Bóg da się zabić jak paschalny baranek, którego spożycie miało zapewnić siłę ludziom ruszającym w drogę do ziemi obiecanej. Boże Narodzenie pozbawione kontekstu Wielkiej Nocy jest jak poruszający wstęp do powieści urywającej się już po pierwszym rozdziale.

Dzieciątko i zwierzęta

Biblioteki puchną od pozycji zaspokajających ciekawość tych, którzy chcą zgłębiać szczegóły obchodów Bożego Narodzenia (polecam tu nową pracę ks. prof. Józefa Naumowicza „Narodziny Bożego Narodzenia”, precyzyjnie lokującego moment startu obchodów tego święta na okolice roku 330 oraz podważającego tezę, że chrześcijanie wybrali 25 grudnia chcąc „ochrzcić” rzymskie obchody ku czci Słońca Niezwyciężonego, Sol Invictus). Ja chciałbym jednak jeszcze zatrzymać się przy owych – mitycznych czy nie – pierwszych „nie-ludzkich” towarzyszach naszego Pana.

Nigdy pewnie nie będziemy już mieć dowodu na to, czy rzeczywiście tam byli. Nie rozstrzygniemy też zapewne sporu o to, czy Maryja rodziła swoje Dziecko w oddzielonej od gospody (w której nie było miejsca), służącej jako kwatera awaryjna jaskini bądź grocie, czy może w stajni. Małe są szanse, byśmy przed końcem świata dowiedzieli się, czy domniemany oberżysta był zły (skoro wysyłał rodzącą do takiego miejsca), czy – przeciwnie – dobry (bo chciał zapewnić jej minimum dyskrecji i spokoju).

Powstała przypuszczalnie w VI w. apokryficzna „Ewangelia Pseudo-Mateusza” łączy tradycyjne wątki i opisuje sytuację tak: „Trzeciego dnia zaś po narodzeniu Pana Maryja wyszła z jaskini i udała się do stajni. Tam złożyła Dzieciątko w żłobie, a wół i osioł przyklękając oddali mu pokłon. I wypełniło się to, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza. (...) Zwierzęta otoczyły Dzieciątko i wielbiły je nieustannie. Wtedy wypełniły się słowa proroka Habakuka”.

Ani wołu bliźniego swego…

Czy jedynym powodem, dla których to wół i osioł, a nie inne zwierzęta, pojawiły się w bożonarodzeniowym kontekście są wspomniane proroctwa Izajasza? Specjaliści (np. Oded Borowski w książce „Every Living Thing. Daily Use of Animals in Ancient Israel” czy Edwin Yamauchi i Martin Wilson, autorzy „Dictionary of Daily Live in Biblical and Post-Biblical Antiquity”) wykazują, że to właśnie owe dwa gatunki były emblematyczne dla tamtej kultury. Stanowiły symbol udomowionego zwierzęcia. Wół służył człowiekowi już na dobrych 60–70 wieków przed narodzeniem Chrystusa. Pracował przy orce, młócce, przewoził towary, a czasem i ludzi. W Starym Testamencie mamy sporo wskazówek co do traktowania wołu i osła – nakazują troskę o nie, gdy pracują lub gdy się zgubią; polecają zadać wołu marną śmierć, przez ukamienowanie, gdy kogoś skrzywdzi. Mocnym dowodem na to, że wół i osioł stanowili podstawowe „wyposażenie” rolnika, jest treść ostatniego przykazania Dekalogu: „Nie będziesz pożądał dobytku swojego bliźniego. Nie będziesz pożądał jego żony, jego sługi, jego służącej, jego wołu, jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego”.

Osioł był niemal wyłącznie środkiem transportu. Ceniono jego wytrzymałość i odporność na morderczy klimat, utyskiwano na przysłowiowy upór. Bliski Wschód przemierzały w tamtych czasach tysięczne ośle karawany, na niektórych gatunkach osłów (oczywiście wyposażonych w odpowiednie „opcje dodatkowe”) podróżowali nawet najwyżsi rangą dostojnicy. Czytelnicy Biblii doskonale znają oślicę Balaama. Starożytni historycy pisali, że w jerozolimskiej świątyni przechowywano pomnik Mojżesza jadącego na ośle. Najsłynniejszym osłem świata jest zaś oczywiście ten młody osiołek, którego Jezus polecił swoim uczniom wypożyczyć, by jako Książę Pokoju (osioł był symbolem pokoju, władcy ruszający na wojnę jeździli raczej konno), zgodnie z proroctwami Starego Testamentu, mógł wjechać na nim do Jerozolimy.

Słowo w nas, Słowo w nich

Jest w tym obrazie znów coś niezwykle wstrząsającego: Bóg, stwórca całego świata, jedzie na zwierzęciu, które Go przeżyje. I w tym wymiarze życie stworzenia okazało się dla współczesnych Jezusa ważniejsze od życia Boga. Właśnie patrząc na te dwie sceny: apokryficzną adorację żłóbka przez ogół stworzeń, reprezentowanych przez wołu i osła, i królewski wjazd Jezusa do miasta, które miało być Jego domem, a stało się zabójcą, można zajrzeć przez chwilę za zasłonę tajemnicy, wyrażonej później przez św. Pawła w jego Liście do Rzymian. Pisze w nim o „całym stworzeniu”, które jęczy i wzdycha, oczekując powtórnego przyjścia Pana. I w zwierzętach, i w ludziach zamknięte jest Słowo, które nas stworzyło. Jasne, jesteśmy na innych szczeblach egzystencjalnej drabiny, inne są nasze role i zadania. Jak duchowo tępym, jak niewrażliwym trzeba jednak być, by nie widzieć, że mamy do swojego Stwórcy wracać razem? Że niszcząc ten świat, brukamy spójny zamysł Boga?

Nie przypuszczam, by na niektórych ludziach, odrzucających teocentrym na rzecz aberracyjnie antropocentrycznej herezji, apele tego typu zrobiły wrażenie. Może jednak jest cień szansy na to, że za którymś razem, za którymś Bożym Narodzeniem, gdy będą razem z wołem i osłem klęczeli przy żłóbku, przemówi do nich ten obraz: zwierzęta są na tym świecie nie tylko dla nas, są też na nim z nami. Trzeba więc mieć naprawdę ważny powód, by je skrzywdzić, zabić. Nie jest nim z pewnością moment gastronomicznej, stylizacyjnej czy związanej z gromadzeniem majątku przyjemności. Skoro zostaliśmy zanurzeni przez Stwórcę w tak ścisłej tajemnicy współistnienia, moja relacja z niższym ode mnie stworzeniem winna być oparta na prostym kryterium: życie mogę odebrać tylko wtedy, gdy bez tego nie będę w stanie sam dalej żyć. Tylko najwyższe dobro – a nie futrzarski gust, smaczek, świąteczna tradycja czy naukowa ciekawość – jest usprawiedliwionym powodem, by zniszczyć stworzenie.

G.K. Chesterton w eseju „Indyk na święta” ujął rzecz nader trafnie: „Sądzę, że nie jest ani ludzkie, ani humanitarne, jeśli widząc głodną, ubogą kobietę pochłaniającą wzrokiem wędzoną makrelę, myślimy nie o uczuciach kobiety, lecz o bliżej nieznanych uczuciach tragicznie zmarłej makreli. Podobnie nie jest ludzkie ani humanitarne, jeśli patrząc na psa, myślimy o bliżej nieznanych odkryciach, jakich moglibyśmy dokonać wywierciwszy mu dziurę w głowie”. A tytułowy indyk? „Indyk jest przecież bardziej sekretny niż wszyscy aniołowie i archaniołowie. Bóg powiedział nam, co znaczy anioł, ale nigdy nie powiedział nam, co znaczy indyk. A jeśli będziecie obserwować żywego indyka przez godzinę lub dwie, odkryjecie, że tajemnica raczej pogłębiła się, niż zmniejszyła”.

Towarzysze broni

Nie wiemy, jak wyglądało CV wołu i osła dyżurujących przy żłóbku, osiołka, na którym być może Święta Rodzina ewakuowała się do Egpitu, oślęcia z Niedzieli Palmowej (nie wiemy nawet, czy Święta Rodzina w Nazarecie miała osła; Józef nie był rolnikiem, ale jako tekton, cieśla i rzemieślnik mógł utrzymywać osła w celach biznesowo-transportowych). Mamy jednak przecież w historii ludzkości aż nadto przykładów na to, jak wiele racji miał Kohelet pisząc, że „ten sam jest los człowieka i zwierzęcia” (i przytomnie dopytywał: „skąd wiadomo, że tchnienie istot ludzkich wznosi się do góry, a tchnienie zwierząt schodzi w dół, do ziemi?”).

Za zastępczy pomnik owych wołu i osła z Betlejem służy mi tymczasem Animals in War Memorial, ustawiony obok jednego z wejść do londyńskiego Hyde Parku. Upamiętnia on miliony stworzeń, które zmuszone były oddać życie na ołtarzu naszych ambicji – w ludzkich wojnach. „Nie miały wyboru”, głosi napis wykuty na kamiennej ścianie, przerwanej wyrwą symbolizującą śmierć. W jej kierunku zdążają obładowane ciężkim wojennym sprzętem koń i muł, których kompani po drugiej, już nieziemskiej stronie idą swobodni, rozglądając się na boki, wreszcie tacy, jakich stworzył ich Bóg, wolni. Jest też kilka dobrych książek stanowiących praktyczny komentarz do słów Koheleta. Ostatnio wpadła mi w ręce rzecz Richarda van Emdena („Tommy’s Ark. Soldiers and Their Animals in The Great War”) opisująca losy konkretnych zwierząt podczas I wojny. Bezdomnych psów, kotów. Kóz, które szły za wojskami w nadziei na utrzymanie się przy życiu i często stawały się ich maskotkami. To opowieść o setkach tysięcy koni i mułów zabijanych przez bomby, gazy bojowe i karabiny. O cudnej urody (jest zdjęcie) terierze Sammym, maskotce oddziału 1/4 Northumberland Fusiliers, który został ranny i przytruty gazem pod Ypres, stale dyżurował ze swoimi żołnierzami w okopach, kilkakrotnie został przysypany (i uratowany przez opiekunów), przeżył też z nimi bitwę pod Sommą.

Wciąż w drodze

Czuwający przy żłóbku Pana i współdzielący z Nim los wół i osioł – to obraz poruszający te same struny, na których grał później jeden z moich ulubionych Ojców Kościoła, św. Maksym Wyznawca. Uważał on, że człowiek jest nie tyle dyktatorem stworzenia, co „warsztatem”, w którym nieustannie wykuwa się jedność złożonej natury jego samego, jak i łączność wszystkich stworzeń z ich Stwórcą. Wszystkie bowiem mają ten sam cel: Jego. Być stworzonym – znaczy dążyć ku swemu źródłu, ku Temu, z którego się wzięliśmy, i który w ostatecznym rozrachunku nie pozwoli na to, by cokolwiek z tego, co stworzył, zostało zbrukane lub zmarnowane.

Święty Maksym pochodził z Konstantynopola. Chrześcijański Wschód, nie humanizując zwierząt i nie popadając w fanatyczny weganizm, dużo wyraźniej niż hiperracjonalny Zachód widzi, że świat naprawdę nie został człowiekowi dany wyłącznie po to, by po holocenie zafundował mu teraz antropocen. Że nie za bardzo powinniśmy się dziś rozsiadać przy zastawionym truchłami stworzeń stole, bo Boże Narodzenie, tak jak Pascha, przypomina nam, że wciąż jesteśmy w drodze. Że naszym celem nie jest celebra własnego panowania, lecz oddanie panowania Jedynemu, któremu się ono należy; że mamy zafundować światu swoisty „teocen”.

Jasne, możemy zabić, zjeść, zajeździć na śmierć wszystkie woły i osły na świecie. Warto jednak – patrząc dziś na piękne szopki – przypomnieć sobie, że to zwierzęta były tam, gdzie nas nie było. I gdzie nadal nas nie ma, bo z tych pewnie (jak podpowiadają statystyki) ponad 300 tys. dzieci, które przyjdą na nasz świat 25 grudnia 2017 r., znaczna część urodzi się warunkach takich samych lub gorszych niż te, którymi ziemia powitała swego Pana. Niczego się przez te dwa tysiące lat nie nauczyliśmy. Rację miał Izajasz: (nowy) lud wybrany niczego nadal nie pojmuje…

Ilekroć patrzę na instalowane teraz w kościołach szopki, przypomina mi się najpierw ta, którą pamiętam z dzieciństwa. Mój świętej pamięci proboszcz umieszczał w niej wszystkie możliwe sprzęty, które jakoś mu się z tematem kojarzyły (w tym np. małe kamienne figury słoników, ale też dwa, nie mam pojęcia skąd wzięte, wielkie drewniane dobermany). Jasne, cieszę się z narodzin Dziecka. Ale patrząc na nie i na jego towarzystwo, myślę też o tym, że za dłuższą lub ciut krótszą chwilę spotkam Tego, kim owe Dziecko się stało. Robię rachunek sumienia. W egipskiej Księdze Umarłych (cytat zawdzięczam jednej z książek ks. Stanisława Musiała) zawarto protokół sądu, na jakim stanął po śmierci jeden z faraonów: „Nie ma żadnej skargi ze strony osoby żyjącej przeciw niemu. Nie ma żadnej skargi ze strony zmarłego przeciw niemu. Nie ma żadnej skargi ze strony gęsi przeciw niemu. Nie ma żadnej skargi ze strony wołu przeciw niemu”.

Kto z nas w to Boże Narodzenie będzie w stanie powiedzieć o sobie to samo? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017