Byliśmy przekonani, że mamy rację

Ks. Józef Tischner: Kościół ma to do siebie, że kiedy wieją wiatry, na których nie potrafi latać, to cofa się do rzeczy podstawowych, a potem powoli, powoli odrabia czas.

19.04.2015

Czyta się kilka minut

Przed bacówką / Fot. Jan Młynarczyk
Przed bacówką / Fot. Jan Młynarczyk

ANNA KAROŃ-OSTROWSKA: Dlaczego właściwie po maturze poszedł Ksiądz na prawo?

KS. JÓZEF TISCHNER: Chciałem iść na filozofię. Była sobota. Na Uniwersytecie Jagiellońskim była wielka dyscyplina, a ja spóźniłem się pięć minut, bo pomagałem koledze wypisywać formularz na medycynę. Już nie chcieli mnie przyjąć w dziekanacie, kazali przyjść w poniedziałek. Co było robić? Nie miałem gdzie zostać w Krakowie, więc wsiadłem w pociąg, który wtedy szedł z Krakowa do Nowego Targu pięć godzin, potem już do Łopusznej musiałem iść na piechotę. Byłem strasznie wkurzony na Kraków, na uniwersytet, na filozofię, na wszystko.
W tym czasie czytałem pracę Adama Krzyżanowskiego „Chrześcijańska moralność polityczna”, wiedziałem, że on wykłada na prawie na UJ, i idąc do Łopusznej, zmieniłem zdanie. Postanowiłem, że nie idę na filozofię, tylko w poniedziałek zapiszę się na prawo i zacznę od strony społecznej. Działy się wtedy, pod koniec lat 40., jakieś straszne rzeczy w Polsce, tu było chrześcijaństwo, tam komunizm, wojna – no i chciałem to wszystko jakoś zrozumieć. Tak znalazłem się na prawie.

Ale na prawie był Ksiądz krótko: tylko rok.

Byłem krótko, bo było nudno. Nie było nudno w sensie towarzyskim, tylko dlatego, że były to studia, których przedmiotem były wytwory ludzkie – mówię o konstrukcjach ustawodawczych, które mogły być takie albo inne w zależności od czasu, od momentu historii. Mnie to nie zadowalało, nie chciałem się uczyć o tym, co ludzie stworzyli i co dalej mogą tworzyć, ale o tym, co naprawdę jest.

Ale chyba nie z nudów poszedł Ksiądz rok później do seminarium?

Do seminarium chciałem iść od razu po maturze, ale w domu orzekli, że jestem wariat, i ja im ten jeden raz postanowiłem ustąpić. Zresztą chciałem się sprawdzić.
Był to najczarniejszy czas stalinizmu. Trochę byliśmy w seminarium jak w oblężonej twierdzy. Kilka zasad było bardzo zdrowych, na przykład nie wolno nam było czytać gazet. Trzeba było wychodzić parami, co było pewną ochroną, bo byliśmy mocno inwigilowani przez SB. Toczył się w tym czasie proces krakowski i działy się rzeczy trudne do opisania. Przyjmował mnie do seminarium książę Sapieha, potem dość szybko umarł i jego miejsce zajął arcybiskup Eugeniusz Baziak. Dla młodego umysłu to wszystko, co działo się wokoło, było bardzo trudne do zrozumienia i przyjęcia.
Było nas na roku trzydziestu, a wyświęconych na księży zostało osiemnastu.

Tym seminaryjnym latom musiało towarzyszyć jakieś poczucie zagrożenia, że mogą Was zamknąć, że mogą zlikwidować seminarium, że trzeba będzie zejść do podziemia.

Nie, wcale nie. Byliśmy przekonani, że mamy rację, że komunizm bardzo szybko upadnie, oni zjedzą samych siebie i przyjdą do nas na kolanach błagać o ratunek.
W seminarium byli bardzo różni ludzie, dojrzali, czasem po ciężkich wojennych przeżyciach. Było dwóch z oddziału „Ognia”, na moim roku dwóch zostało wywiezionych w czasie wojny, jako dzieci, do Rosji, potem byli w sierocińcu w południowej Afryce. Czterech z nas było już po rozpoczęciu innych studiów – jeden po leśnictwie, drugi po politechnice, ktoś po roku matematyki.

A jak wyglądała formacja?

Była dość smętna, pietystyczna, przedwojenna, przedsoborowa. Oczywiście ogromny akcent padał na wierność. Generalnie była bardzo katechizmowa.
Co nie znaczy, żeby w ten tunel nie wpadało światło. Najwybitniejszym z profesorów był ksiądz Kazimierz Kłósak, który miał ideę łączenia nauk pozytywnych z filozofią chrześcijańską, czyli z pewnym zreformowanym tomizmem. Uczył nas biologii, fizyki, chemii, pokazując, że ich wyniki badań nie są sprzeczne z dogmatami, m.in. możliwe jest pogodzenie ewolucjonizmu z Boskim aktem stworzenia świata. To imponowało. Na jego wykładach czuliśmy, że mamy i będziemy mieć coś ważnego ludziom do powiedzenia. Prowadził też polemikę z materializmem dialektycznym, bo z historycznym nie było wtedy wolno. Dawał nam mocne oparcie intelektualne i zakreślał horyzont patrzenia na naukę, na rzeczywistość, która nas otaczała. Bardzo ostro polemizował z nim wtedy Leszek Kołakowski. Ten spór ogromnie nas rozgrzewał.
Kolejnym ważnym tematem był problem chrześcijaństwa i własności prywatnej. Etykę społeczną wykładał ksiądz Jan Piwowarczyk, odszedł, kiedy doszedłem do piątego roku, i wtedy zajęcia po nim przejął młody ksiądz Karol Wojtyła. Te wykłady też odsłaniały świeży punkt widzenia, przede wszystkim przez sposób analizy.
Były trzy postacie, które odkrywały nam szersze widnokręgi – Kłósak, Wojtyła i Pietraszko. Kłósak miał odwagę postawić na dialog z naukami ścisłymi, Wojtyła pokazywał filozofię w szeroko pojętym horyzoncie kultury, a Jan Pietraszko uczył nas żyć Ewangelią, która dzieje się między nami.
Jednak wiele problemów pozostawało nierozwiązanych. Stosunek chrześcijaństwa do komunizmu był białą, niezapisaną kartą. Byliśmy właściwie pozostawieni sami sobie i swoim emocjom. Odrobił to dopiero Wojtyła – w encyklikach, kiedy został już papieżem, kilkadziesiąt lat później. Wcześniej nie mieliśmy żadnej jasnej wizji. Ogromne były sympatie propaksowskie, wielu uważało, że trzeba się z nimi dogadać i iść razem. Gdyby nie to, że „Pax” miał fatalną politykę praktyczną, bo szli po prostu jako forpoczta UB, spustoszenia byłyby o wiele większe, bo nie było żadnej merytorycznej repliki.
Seminarium było takie, jakie mogło być. Kadra profesorów była nieliczna, przetrzebiona przez wojnę. Kościół ma to do siebie, że kiedy wieją wiatry, na których nie potrafi latać, to cofa się do rzeczy podstawowych, a potem powoli, powoli odrabia czas.

Czy z seminarium wyszedł Ksiądz z animozją do tomizmu?

Ja nie mam animozji do tomizmu. Sprawa jest wykalkulowana i do końca racjonalnie uzasadniona.
W czasach, kiedy kończyłem seminarium, kierunków tomistycznych było bardzo dużo. Każdy profesor na Wydziale Teologicznym UJ uważał się za tomistę, natomiast różnice między nimi były ogromne. Ważną rolę odgrywał tu czynnik administracyjny. Trzeba było wykładać teologię według tomizmu i wszyscy tak się deklarowali, natomiast w praktyce robili to, co ich naprawdę interesowało. Szczególnie dało się to odczuć w Louvain, gdzie pojechałem kilkanaście lat później – te wszystkie deklaracje tomistyczne były puste! A nawet jeśli nie były do końca puste, to przecież trzeba zwrócić uwagę na to, że tomizm jako filozofia syntezy ma w sobie ileś zapożyczonych z innych filozofii elementów. Zawsze można znaleźć coś, co uważa się za tomizm, a potem przy bliższych analizach okazuje się, że to święty Augustyn, święty Anzelm czy Bonawentura i wielu, wielu innych.
Wracając do Kłósaka: ja nie neguję tego, że zarówno on, jak i np. ks. Konstanty Michalski uważali się za tomistów. Jednak wyraźnie widać, po dogłębnej lekturze „Między heroizmem a bestialstwem”, że Michalski jest augustynikiem. Natomiast prowadzone wówczas bez głębszego sensu spory teologiczne i filozoficzne dotyczyły przede wszystkim tego, kto jest „bardziej tomistyczny”, i była to najwyższa pochwała, jakiej można było oczekiwać.
Jednak sprawa była bardziej podstawowa i wymagała głębokiej reformy umysłu. Chodzi o zmianę postawy z takiej, która chce panować nad światem, na taką, która chce go po prostu opisywać.

A jak kardynał Wojtyła zareagował na późniejszy spór Księdza z tomizmem?

Nie zareagował. Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat. Czasami tylko rzucił dowcip: „O, Tischner w opałach”. I tyle.

Ale jakoś Księdza bronił, nie miał Ksiądz zakazu wypowiadania się, pisania, nie przestał nigdy Ksiądz być wykładowcą i profesorem filozofii.

No tak, ale ja o tym nie wiedziałem bezpośrednio. Natomiast kiedy już został papieżem, dostrzegł mój tekst pod tytułem „Myślenie religijne”. Przyznałem w tym artykule miejsce tomizmowi jako filozofii sceny. Miałem takie wrażenie, że on się tym ucieszył, sądził, że w ten sposób jakoś wracam do tomizmu. Ja, niestety, tę radość mu bardzo szybko odebrałem, bo powiedziałem, że owszem, tomizm może opisywać scenę świata, ale wara mu od człowieka i od relacji międzyludzkich. Papież się już wtedy nie odezwał więcej, i na tym zakończyliśmy nasze rozmowy o tomizmie; uznał widocznie, że jestem nieprzemakalny w tej sprawie. ©

Opracował WOJCIECH BONOWICZ

ANNA KAROŃ-OSTROWSKA jest filozofem, uczennicą ks. Tischnera, współzałożycielką Instytutu Myśli Józefa Tischnera, ekspertem Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Autorka publikacji o twórczości Karola Wojtyły i Józefa Tischnera.

Rozmowy Anny Karoń-Ostrowskiej z ks. Tischnerem zostały nagrane na przełomie 1992/93 r. Nie zostały jednak przygotowane do druku za życia Księdza i nie zdążył on ich autoryzować. Ukazały się po jego śmierci w książce „Spotkanie” (2003). Po latach okazało się, że nagrania zawierają sporo niespisanych fragmentów. Jeden prezentujemy. Nowe, poszerzone wydanie tomu rozmów – pt. „Oby wszyscy tak milczeli o Bogu!” – ukaże się latem br. nakładem Znaku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Tischner – spotkanie trwa