Był sobie człowiek

Gdyby nie kilka upartych osób gotowych ominąć kilka skostniałych procedur, Ewa Musiał umarłaby, oficjalnie nigdy nie istniejąc.

03.12.2018

Czyta się kilka minut

Adriana Porowska i Ewa Musiał na śniadaniu wielkanocnym  w siedzibie Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, Warszawa, kwiecień 2018 r. / ARCHIWUM ADRIANY POROWSKIEJ
Adriana Porowska i Ewa Musiał na śniadaniu wielkanocnym w siedzibie Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, Warszawa, kwiecień 2018 r. / ARCHIWUM ADRIANY POROWSKIEJ

Oficjalnie nie zaistniała nawet jako nieboszczka. W jej pogrzebie udział wzięli: czterech bezdomnych mężczyzn z Warszawy, choć znali Ewę słabo; cztery kobiety z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, choć mogły zostać z żywymi, i nikt by się nie dziwił; działaczka Fundacji im. ks. Jana Kaczkowskiego wraz z mężem, choć Ewy nigdy nie spotkali; urzędnik od Rzecznika Praw Obywatelskich, choć odwiedzanie grobów nie należy do jego obowiązków.

Ksiądz zacytował Ewangelię św. Jana („W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”). Szefowa Misji zapytała, co Pan Bóg ma na myśli pozwalając, by jedni mieli na ziemi wszystko, a inni nic. Urzędnik z biura RPO powiedział, że życie zmarłej na ziemi było czyśćcem. A potem poprosił ją o wybaczenie.

Ewy Musiał na własny pogrzeb nie wpuszczono. Przez wzgląd na procedury.

Czyściec: faza pierwsza

Po dzieciństwie zostają zwykle ślady: rodzinne fotografie, szkolne świadectwa. A jeśli nie, to nietrudno znaleźć kogoś, kto cokolwiek zapamiętał. Tyle że rodzice Ewy Musiał dziś nie żyją. Żyją brat i siostra, ale nie życzą sobie kontaktów (ona na propozycję rozmowy odpowiada, że z Ewą wychowywały się osobno i że nie chce wracać do wspomnień; on nie odbiera telefonów).

Wszystko więc, co wiadomo, to strzępki informacji – wyciągniętych od niej samej w ostatnich latach lub przekazanych nieoficjalnie pracownicom Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej przez urzędników. Wiadomo, że przyszła na świat w 1962 r. W domu były prawdopodobnie alkohol i przemoc. Musiało dziać się źle: 17-letnie dziewczyny nie znikają ze szczęśliwych rodzin. Zwłaszcza na 40 lat.

Zniknęła w październiku 1979 r.

Portret pamięciowy

– Drobna, może metr pięćdziesiąt, zwykle obcięta „na zero” – Adriana Porowska, szefowa Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, opowiada o Ewie z ostatnich lat jej życia; rozmawiamy w siedzibie organizacji na warszawskim Ursusie, w przeddzień pogrzebu. – Nosiła się trochę jak mężczyzna: ubrania do niej nie pasowały, były zwykle za duże. Żyła na ulicy, a gdy była już bardzo zaniedbana, szła do łaźni. Mogła sprawiać wrażenie „nadużywającej”. Miała nieco bełkotliwy sposób mówienia. Miewała częste ataki padaczki, w efekcie których wielokrotnie upadała. Mam fotografię: ona, drobniutka, ma taki napad, że nie może sobie z nią poradzić trzech ratowników. Od tych upadków miała widoczne rany na wygolonej głowie. To wszystko powodowało, że łatwo jej było przypiąć etykietę: „pijaczka”.

– Była tajemnicza – kontynuuje Porowska. – Na pytania odpowiadała wymijająco. Najczęściej „zacinała się” pytana o rodzinę. I nie było wiadomo, czy te uniki robi celowo, czy nie do końca rozumie pytania. Było dla nas jasne, że miała jakiś rodzaj upośledzenia.

Małgorzata Zygnerska, pracownica socjalna Misji: – Przyciskana do muru, najeżała się albo strzelała „focha”. Była jak wypłoszone zwierzątko. Ale nie zawsze wycofane, czasami zdolne ugryźć.

Marek Mentrak, od 25 lat albo na ulicy, albo w schronisku Misji (opowiada w samochodzie, w drodze powrotnej z pogrzebu): – Pamiętam ją śpiącą na naszych schroniskowych pufach, wsuwałem jej czasami pod poduszkę paczkę papierosów, bo paliła jednego za drugim, a nie zawsze było ją stać. Na tym papierosie czasami rozmawiała z ludźmi. Zwykle jednak była z boku, zagubiona.

Czyściec: faza druga

Nawet po bezdomnych zostają ślady. W kartotekach szpitali, raportach straży miejskiej, ewidencjach noclegowni. Po niej nic takiego pozostać nie mogło.

Podobno po przyjeździe do Warszawy podjęła pracę jako służba domowa. Podobno wkrótce została zwolniona. Podobno miała partnera, który umarł. Tak opowiadała pod koniec życia.

Marek Mentrak zapamiętał ją z okolic 2000 r.: – Żył ojciec Bogusław Paleczny, założyciel KMPS, a ja pracowałem w nieistniejącym już barze św. Marta, gdzie wydawano posiłki i napoje dla bezdomnych. Panią Ewę wyłowił wtedy z tłumu sam o. Paleczny. Zawsze tak robił z osobami, które na pierwszy rzut oka były słabsze, chore, niepełnosprawne. Była tam częstym gościem.

Obraz drugi: zima, prawdopodobnie rok 2014, przystanek w okolicach placu Narutowicza. – Spotkaliśmy ją tam, objeżdżając okoliczne ulice – opowiada Katarzyna Toeplitz, streetworkerka i psycholog KMPS. – Trudno się było z nią dogadać, ale dowiedzieliśmy się, że krąży wokół Ochoty, dworca Warszawa Zachodnia, i że śpi na jednym z tutejszych osiedli w altance śmietnikowej. Służby już wtedy ją kojarzyły, ale nikt nie zdołał jej przez lata pomóc. Może także dlatego, że zawsze podawała inne dane.

Portret alternatywny

Wymyśliła sobie równoległą tożsamość. Bo niemożliwe, by zdołała zrobić (jak opowiadała) kurs motorniczego tramwajów, a tym bardziej, by prowadziła tramwaj numer 9, nie mając dowodu i numeru ­PESEL. Nie miała też na imię Monika, a tak się przedstawiała, naprzemiennie z Ewą. – To było imię jej koleżanki. Podawała też czasem jej nazwisko jako swoje – słyszę w Misji. – Może dobrze kojarzyła Monikę? Może chciała, żeby jej życie potoczyło się tak, jak życie Moniki?

Wszyscy machali ręką

Czy to możliwe, że Ewa Musiał do 2017 r. istniała, oficjalnie nie istniejąc? Że przeżyła na ulicach Warszawy dwa systemy (dekadę PRL-u i niemal trzy III RP), zapewne dziesiątki interwencji policyjnych i lekarskich – bez dowodu osobistego, numeru PESEL, bez tożsamości?

Możliwe: takich jak ona może być więcej. Obowiązek nadawania PESEL-u istnieje od 1984 r., był wówczas związany był z meldunkami. Od roku 2001 numer przyznawały gminy: osobom zameldowanym lub ubiegającym się o wydanie dowodu osobistego. W latach 2004-15 nadawano też PESEL osobom podlegającym ubezpieczeniom, a więc pracującym, zaś numer ten z urzędu – przy narodzinach – przyznawany jest dopiero od 2015 r. Jeżeli więc osoba urodzona w 1962 r. „nie była zameldowana po 1 lipca 1984 r., od 2001 r. – pomimo obowiązku wymiany książeczkowych dowodów osobistych – nie ubiegała się o nowy dokument tożsamości, jak również nie podejmowała zatrudnienia od roku 2004, to możliwy jest scenariusz braku numeru PESEL” – wyjaśnia biuro prasowe MSWiA.

– W jakimś sensie pani Ewa oficjalnie istniała: przez te lata państwo płaciło choćby za jej badania – mówi Adriana Porowska. – Zapewne za każdym razem, gdy była zabierana z ulicy, choćby z powodu kolejnego ataku padaczki, robiono te same tomografy, rezonanse, prześwietlenia. Taka bezsensowna pomoc, która zawsze kosztuje więcej niż pomoc prawdziwa... Wielokrotnie próbowano ją pewnie wylegitymować, pytać o dane. Nie odpowiadała albo myliła tropy, wszyscy więc machali ręką.

Portret własny

Zima, początek 2017 r. Adriana Porowska przechodzi przez dworzec Warszawa Zachodnia. Prywatnie, ale nawet przy takich okazjach zwykła robić rekonesans. Rozpoznaje kilka osób, które przewinęły się wcześniej przez jej schronisko dla bezdomnych mężczyzn na Ursusie.

– Zapytałam, czy potrzebują pomocy, a dwie kobiety i jeden pan odpowiedzieli: „Chcemy do schroniska” – opowiada Porowska. – Nie mam miejsc dla kobiet, ale uznałam, że nie mogę tych pań zostawić, skoro sama zaproponowałam pomoc. Uruchomiłam pomieszczenie biurowe. Panie się umyły, wyspały, a rano nasze dziewczyny obdzwoniły placówki dla kobiet. Pani Ewa trafiła do jednej z nich.

Misja uruchamia też kontakty. Np. dzwoni do Andrzeja Stefańskiego z biura RPO, koordynatora ds. projektów społecznych, „specjalisty od spraw niemożliwych”. – Ktoś taki był potrzebny, bo do tej pory wszyscy mówili: „nie da się” – opowiada Porowska. – Dało się.

Dzięki wizycie Stefańskiego w warszawskim szpitalu Sobieskiego Ewa Musiał przechodzi alkoholowy detoks. Lekarze robią jej też podstawowe badania. Wychodzi ze szpitala. Czas spędza to na ulicy, to w siedzibie Misji. W archiwum Adriany Porowskiej zachowały się zdjęcia: Ewa Musiał, o głowę niższa, stoi z ledwo widocznym uśmiechem, obejmowana za ramię przez szefową Misji. Ewa Musiał na fotelu, strzyżona. Ewa Musiał podczas Świąt – przed zastawionym stołem.

Pracownice KMPS pomagają jej załatwiać formalności, leczenie. Podpowiadają, jak o siebie zadbać. Robią paznokcie, czeszą. „Księżniczka” – będą mówić o Ewie Musiał, jedynej spoza personelu kobiecie w schronisku, mieszkających mężczyźni.

Ona sama nieraz jeszcze wróci na ulicę, ale przy okazji jednej z interwencji streetworkerów, odmówi pójścia do schroniska dla kobiet, twierdząc, że może jechać tylko na Ursus, bo „tam ma dobre koleżanki”. – Ufała tylko nam – wspomina Porowska.

Na początku 2018 r. pracownice Misji zdają sobie sprawę, że Ewa Musiał przeżyła niemal 56 lat, oficjalnie nie istniejąc. Występują do urzędu miasta pochodzenia kobiety o wydanie aktu urodzenia (wówczas znają już – dzięki wielu rozmowom – jej prawdziwe dane). Składają wniosek do MSWiA o ustalenie obywatelstwa – to konieczne, by nadać komuś PESEL. Procedura potrwa trzy miesiące.

20 lipca 2018 r. Na profilu facebookowym Adriany Porowskiej pojawia się ­pięciominutowy filmik: rozmowa szefowej Misji z Ewą Musiał, która dzisiaj – po raz pierwszy w życiu – dostała do ręki dowód osobisty.

Ale na filmie widać wyraźnie: kobieta nie do końca rozumie, co się stało. – Nie wiedziała, że brak tożsamości utrudnia jej życie, nie bardzo rozumiała, co to jest ubezpieczenie, i że istnieje coś takiego jak NFZ.

„Ma pani 56 lat. I pani nawet PESEL-u nie miała” – mówi na nagraniu Porowska.

„No, nie miałam, nic nie miałam. W ogóle nic” – odpowiada kobieta.

Dowód w ręku ma od tej pory pomóc jej w codzienności: znalezieniu DPS-u, załatwieniu ubezpieczenia, może dorywczego zajęcia.

Tyle że Ewa Musiał jako oficjalnie uznana obywatelka RP przeżyje tylko 70 dni.

Czyściec: faza ostatnia

Wkrótce przychodzą ze szpitala wyniki badań: kobieta cierpi na wadę wrodzoną mózgowia: „agenezję ciałka modzelowatego”, dającą często objawy takie jak: zaburzenia w funkcjonowaniu społecznym, upośledzenie mowy, padaczkę i inne.

– To schorzenie wrodzone, więc pani Ewa przeżyła z nim niemal 56 lat! – mówi Adriana Porowska. – Tymczasem powinna była zostać zdiagnozowana jako dziecko, może dostać dożywotnią rentę.

Okazuje się też, że kobieta cierpi na zaawansowany, rozsiany nowotwór (m.in. 10-centymetrowy guz płuca). – W międzyczasie dostała kolejnego ataku padaczki, trafiła do szpitala. I już do nas nie wróciła – opowiada Porowska.

14 sierpnia kobieta trafia do otwockiego hospicjum przy Mazowieckim Centrum Leczenia Chorób Płuc i Gruźlicy.

Małgorzata Zygnerska: – Odwiedziłyśmy ją na miesiąc przed śmiercią. Sprawiała wrażenie, jakby nie było z nią kontaktu. Ale jak powiedziałam, że ma ładnie ułożone włosy, zobaczyłam, że delikatnie „przejeżdża” ręką po głowie... Zapytaliśmy, czy nas poznaje. „A co mam nie poznawać?” – odpowiedziała. Ale potem się odwróciła, a ja zobaczyłam, jak po policzku cieknie jej łza. Możemy się tylko domyślać, skąd jej reakcje: zaufała nam, byliśmy jedynymi bliskimi jej ludźmi, być może poczuła się porzucona? Nie rozumiała, że nie było innego wyjścia, że pokonała ją ciężka choroba.

Ewa Musiał umiera w sobotę, 29 września 2018 r.

Jakoś się pochowa

Jak wyglądałyby jej ostatnie dni i pochówek, gdyby nie ustalenie danych? Może umarłaby na ulicy; może niedługo przed końcem zabrałoby ją – nieprzytomną – pogotowie; najpewniej zostałaby pochowana jako NN (nazwisko nieznane).

Takich grobów jest na polskich cmentarzach około 4 tysiące. Część z nich to bezdomni, których danych nie udało się ustalić. Leżą na obrzeżach cmentarzy, chowani po najniższych kosztach.

Organizacje pomocowe robią wiele, by podobnych przypadków było jak najmniej. – Nieraz zdarzało nam się pomagać policji w identyfikacji – mówi Adriana Porowska. – Decydują często szczegóły: element garderoby, karteczka z pieczątką w kurtce. Taka identyfikacja bywa trudna: pierwszą przeszłam, będąc w ciąży... Ale nikt tego za nas nie zrobi. Osoby bezdomne za życia dostają byle jaką pomoc, i po śmierci nic się nie zmienia: „jakoś się ich nazwie”, „jakoś się pochowa”... Zazdroszczę Paryżowi. Tam działa organizacja, która zajmuje się wyłącznie przywracaniem pamięci zmarłym bezdomnym. Wieszają na ulicy fotografie, opisują szczegóły z życia, i często udaje im się ustalić dane.

Dane Ewy Musiał udaje się na szczęście ustalić za jej życia. Ale po śmierci pojawia się inny problem. Porowska: – Pracownica socjalna szpitala poinformowała nas o śmierci pani Ewy. Gdy zapytaliśmy, kiedy pogrzeb, bo chcielibyśmy współorganizować ceremonię, usłyszeliśmy: „Trochę to potrwa”.

Z uwagi na RODO

14 listopada 2018 r. Spotykamy się w siedzibie Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej. Dwa dni temu przyszła tu informacja o dacie pogrzebu. Dlaczego dopiero po 47 dniach od śmierci?

– Żyjemy w kulturze, w której godny pochówek jest standardem. Okazuje się, że nie dla wszystkich – mówi Adriana Porowska. Według polskiego prawa odpowiedzialność za sprawienie pochówku osoby samotnej spoczywa na gminie, gdzie doszło do zgonu. Pytam więc otwockich urzędników – pracownicę socjalną hospicjum i dyrektora ośrodka pomocy społecznej – dlaczego trwało to tak długo.

– Na mnie jako pracowniku socjalnym spoczywał obowiązek zgromadzenia dokumentów – słyszę od Małgorzaty Walasek. – Najpierw wysłałam do MSWiA pismo z prośbą o ustalenie danych adresowych członków rodziny, bo krewni mają prawo, by zorganizować pochówek. Odpowiedź przyszła już 1 października. Okazało się, że nie żyją rodzice zmarłej, ale są siostra i brat. Następny krok to przesłanie na podane adresy zawiadomienia o śmierci. Poczta Polska zrezygnowała z telegramów, więc wysłaliśmy dwa listy polecone. Te potrafią iść nawet tydzień...

– Nie lepiej było wysłać papiery faksem do tamtejszego OPS-u i telefonicznie poprosić pracownika socjalnego o dostarczenie rodzinie? – pytam.

– Może i lepiej, ale nigdy takiej praktyki nie stosowaliśmy... Teraz zresztą byłaby ona niemożliwa, z uwagi na obostrzenia związane z RODO – twierdzi urzędniczka. I dodaje, że kolejne opóźnienia spowodowała zwłoka w odpowiedzi rodzeństwa Ewy Musiał: oboje odmówili zorganizowania pochówku, a jedno z nich – mimo ponagleń – dało odpowiedź dopiero z końcem października. Wtedy też, relacjonuje urzędniczka, komplet dokumentów trafił na biurko OPS. Dlaczego dopięcie pochówku zajęło urzędnikom kolejne 16 dni?

Janusz Stroiński, dyrektor OPS w Otwoc- ku, potwierdza: dokumenty trafiły do ośrodka 31 października. Nazajutrz był jednak dzień wolny (1 listopada, czwartek), kolejne trzy w praktyce również. Kiedy jednak szczegółowo sprawdza dokumenty, okazuje się, że urzędnik OPS wysłał zgłoszenie pochówku Ewy Musiał do firmy pogrzebowej dopiero 8 listopada. – Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale sprawdzę, skąd opóźnienie – zapewnia Stroiński.

– Tłumaczenie się RODO i brakiem telegramów jest dla mnie dziwne. Przed wejściem w życie tych zmian też zdarzały nam się pochówki bezdomnych, których organizacja przeciągała się nawet do kilku miesięcy! – odpowiada Adriana Porowska. – Sprawa jest dla mnie prosta: urzędnicy wiedzą, że taka osoba nie ma nikogo, kto się o nią upomni...

Dochodzenie w sprawie pochówku Ewy Musiał wszczęło z urzędu biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. – Za wcześnie na szczegółowy komentarz, czy zawiedli ludzie, czy może mamy wadliwe prawo – mówi „Tygodnikowi” Lesław Nawacki, dyrektor Zespołu Prawa Pracy i Zabezpieczenia Społecznego.

Rodzina

Otwock, 15 listopada. W drewnianych ławach przykościelnej kapliczki kilkanaście osób. Są kwiaty, wieńce, śpiewa organista, są mowy pogrzebowe. „Nasza siostra Ewa” – powie kilkukrotnie podczas mszy ksiądz, zapowiadając wpisanie nazwiska Ewy Musiał do parafialnych wypominek.

Pracownice Misji dostarczyły w przeddzień do otwockiego zakładu pogrzebowego przesyłkę: podarowany przez jedną z sióstr zakonnych biało-czarny różaniec; czarną marynarkę, czerwoną sukienkę za kolana, brązowe buty...

Ale trumny z ciałem w kaplicy nie ma. Takie procedury (tym razem sanitarne: ciało – informuje przedstawiciel firmy pogrzebowej – zbyt długo leżało w kostnicy).

„Żegnamy panią Ewę Musiał. Ona miała imię i nazwisko. Ja ją zapamiętałam jako osobę, która uciekała przed ludźmi, ukrywała wzrok... Jak straż miejska przewoziła panią Ewę, to rozkładali worki w samochodzie... I dziś też nie może z nami być, choć bardzo się staraliśmy, żeby pięknie wyglądała (...) Znowu jest wykluczona, znowu przepisy nie pozwoliły, by była z nami” – mówi do zebranych Adriana Porowska.

A Kapsyda Kobro-Okołowicz z Fundacji im. ks. Jana Kaczkowskiego przytacza zdarzenie z 2014 r., gdy odwiedziła zaprzyjaźnionego duchownego w jego puckim hospicjum. Właśnie przyjęto terminalnie chorego pana Kazimierza: samotnego, skrajnie zaniedbanego, który nazajutrz umarł. Ks. Kaczkowski odprawia przy łóżku modlitwy, a potem niespodziewanie zwraca się bezpośrednio do zmarłego: „Cieszę się, że mogłem być przez chwilę pana rodziną. To dla mnie zaszczyt. Kochany, zostań z Bogiem”. „Ewa Musiał – podsumowuje swoją mowę Kobro-Okołowicz – też znalazła pod sam koniec życia rodzinę”.

Mowę wygłasza też Andrzej Stefański z biura RPO. „Pani Ewo, dziękuję, że pani była z nami” – mówi. I prosi ją o wybaczenie.

Nie ma bezdomnych z wyboru

– Za co? – pytam Stefańskiego po pogrzebie.

– Za to, żeśmy ją odrzucili – odpowiada.

– My?

– W jakimś sensie tak, bo przecież wszyscy takich jak ona odrzucamy na co dzień. Nie znajdujemy czasu, chęci, języka, sposobu, by skutecznie pomóc.

– Może to oni nie chcą pomocy? Może tak wybrali?

– Nie ma „bezdomnych z wyboru”, to jedno z naszych usprawiedliwień. Zbliża się zima, widzę ludzi śpiących pod filarem Pałacu Kultury. Są tam z wyboru? Nie, po prostu nikt nie trafił do nich ze skuteczną pomocą. Pani Ewa takich zim przeżyła niemal 40. Gdyby nie pomoc Misji, umarłaby bez tożsamości! Jak można za coś takiego nie przeprosić? ©℗

Czytaj także: Błażej Strzelczyk: Lektura własnej przyszłości

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2018