Budujemy arkę

Adriana Porowska, pracownik socjalny: Nie rozumiem, jak my, chrześcijanie, możemy się zgadzać na stereotypy o bezdomnych.

21.11.2016

Czyta się kilka minut

Adriana Porowska ze swoimi podopiecznymi buduje jacht. Ursus, 16 listopada 2016 r. / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”
Adriana Porowska ze swoimi podopiecznymi buduje jacht. Ursus, 16 listopada 2016 r. / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Co Wy tam budujecie?

ADRIANA POROWSKA: Jacht pełnomorski.

Na Ursusie, w Warszawie?

Można powiedzieć, że w centrum Polski.

No i po co?

Chcemy opłynąć świat. Od 2006 r. budujemy, a w zasadzie robią to nasi bezdomni panowie.

Za poważną pracę by się wzięli, a nie jacht budować. 

Słyszałam takie teksty od samego początku tego, powiedzmy, przedsięwzięcia. Ludzie mówili na przykład, żebyśmy domy budowali, a nie statki.

I jak Pani reagowała?

Głównie śmiechem. Nie mam zamiaru przekonywać nieprzekonanych. Bo i po co?

Dalej nie wiem, po co wam jacht.
Statek zmienia sposób myślenia o osobach bezdomnych i niesieniu im pomocy. To, co robimy przy ulicy Traktorzystów w Warszawie, świetnie wpisało się w ostatnie słowa Franciszka do bezdomnych.

Pani podopieczni byli na pielgrzymce w Rzymie. 

I gdyby się tak dobrze wsłuchać, to okaże się, że papież w zasadzie powtórzył słowa naszego Roberta.

Kim jest Robert?

To nasz bezdomny z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej. Miał trudne zadanie: pierwszy raz pojechał za granicę, od razu do papieża. A jakby tego było mało, to jeszcze mówił przed Franciszkiem swoje świadectwo.

I papież cytował Roberta, tak?

Tak! Wyraźnie był poruszony i odniósł się bezpośrednio do jego słów. Robert Świderski, nasz podopieczny, powiedział: „Jako ludzie nie różnimy się od innych znakomitych tego świata. Mamy swoje pasje, marzenia, które staramy się realizować małymi krokami. Będąc tu, jesteśmy żywym przykładem, że wiara czyni cuda. Tak jak moje życie, w większości z dala od Boga i wartości chrześcijańskich, po wielu zakrętach życiowych zaczęło się prostować i zawiodło mnie przed twoje oblicze, Ojcze Święty”.

A co papież na to?

„Pasje i marzenia to dwa słowa, które mogą nam być pomocne. Pasje niekiedy powodują ból, zastawiają pułapki, w środku i na zewnątrz; pasja może być chorobliwa. Są tysiące pasji. Ale z pasją można też iść naprzód. To jest dobra pasja. Taka pasja pozwala nam marzyć. Ten, kto nie potrafi już marzyć, kto nie potrafi realizować swoich pasji, staje się ubogi, ale jest to inne ubóstwo niż wasze. Nigdy nie możecie przestać marzyć. O czym marzy ubogi, o czym marzy bezdomny, nie wiem. Ale marzcie nadal. Marzyliście, by pewnego dnia przybyć do Rzymu, i to marzenie się ziściło. Marzcie, że świat może się zmienić. Jest to ziarno, które rodzi się w waszym sercu”.

Więc Wam się zamarzyło, żeby powstawał jacht. 

Do uświadomienia sobie, że z bezdomności wcale nie wychodzi się „dla pieniędzy” albo „do pracy”, potrzeba trochę czasu. Życie bezdomnego bywa absolutnie beznadziejne i polega w zasadzie tylko na jednym: zaspokajaniu najbardziej podstawowych potrzeb. Zjeść, ewentualnie się wykąpać i znaleźć kawałek miejsca do spania, najlepiej gdyby nie kapało na głowę. Beznadziejne, bo pozbawione perspektyw i planów. Więc gdy się biednym suszy głowę i powtarza, „żeby wzięli sprawy w swoje ręce” i „zaczęli na siebie wreszcie zarabiać”, to nie działa.

Jak to się wszystko zaczęło?

Na początku lat 90. ojciec Bogusław Paleczny, kamilianin, zaczął się pojawiać na dworcu, żeby wyciągać ludzi z bezdomności. Namówił zakonnice, żeby razem gotowali zupę. Udało się załatwić minipalnik i kociołek od Wojska Polskiego. Zaczęli gotować.

Na dworcu? 

Tuż obok. Powstał Bar św. Marty. Bo jedzenie z kociołka od wojska rozrosło się do wykwintniejszych posiłków. Pojawiły się stoliki, parasole, pełen komfort.

Teraz bar nie działa. 

Został zamknięty w 2012 r.

Dlaczego?

Teren, na którym karmiliśmy bezdomnych, kilka metrów od Pałacu Kultury, dzierżawiliśmy od miasta. Akurat tak się niefortunnie złożyło, że właśnie w tym miejscu zaplanowano strefę kibica na Euro 2012. I tak się zakończyła historia baru.

Wolimy igrzyska. 

W zasadzie to mieliśmy z tym miejscem wiele przygód. Mieszkańcy Warszawy mieli pretensje, że osoby bezdomne zanieczyszczają centrum. Na co o. Bogusław mówił: „No tak, zlikwidujmy jadłodajnię, bo przecież jak biedny nie ma co jeść, to też nie ma czym się wypróżniać. Tak łatwo można rozwiązać problem”.

Co Kamiliańska Misja robi teraz?

Prowadzimy dla mężczyzn Pensjonat Socjalny „Św. Łazarz”, projekt mieszkań treningowych, streetworking – czyli pracę z osobami bezdomnymi w miejscach niemieszkalnych, takich jak pustostany, altanki śmietnikowe, klatki schodowe, prowadzimy spółdzielnię socjalną zatrudniającą osoby wykluczone.

Kto mieszka w pensjonacie?

Mężczyźni powyżej 40. roku życia. Przeciętny polski wykluczony, mieszkający na ulicy, to właśnie mężczyzna w tym wieku. Kobiety mieszkają w mieszkaniach treningowych. Ale wykluczenie dotyka bez względu na płeć i wiek. My akurat zajmujemy się panami.

Dlaczego oni mieszkają na ulicy?

Powodów jest mnóstwo. Tylko my niestety w dyskusji o bezdomności kręcimy się zazwyczaj wokół funkcjonujących od lat stereotypów.

Na przykład jakich?

Dlaczego ktoś nie pracuje? Bo jest leniwy. Dlaczego nie ma mieszkania? Bo nie płacił czynszu i został wyrzucony.

Jaka jest prawda?

Prawda jest taka, że ochroniarz w Polsce na umowie śmieciowej zarabia 3,50 zł za godzinę. Żeby w Polsce dostać mieszkanie komunalne, zarobki nie mogą przekraczać 1500 zł. Mieliśmy niedawno taką sytuację z naszym podopiecznym. Człowiek zaczął wychodzić powoli na prostą, dostał pracę, okazało się, że jest pracowity, więc szef wysłał go na dodatkowe szkolenia. Ten kurs bezdomnemu dopisano do zarobków, które automatycznie się podwyższyły, więc został skreślony z listy oczekujących na mieszkanie. I musiał czekać od początku. Właśnie w taki sposób instytucje spychają ludzi w bezdomność. Ten pan się załamał i po czterech latach oczekiwania na lokal wyprowadził się z mieszkań treningowych i uciekł, nie chce prosić pracodawcy o zaniżenie zarobków, aby nadal móc być na liście osób czekających na lokal.

System jest zły?

Instytucje nie działają. Zajmują się wycinkiem problemu i znają się na przepisach, które pozwalają na niepomaganie. Nasze prawo wobec wykluczonych jest podziurawione. Wystarczy spojrzeć na zasiłek. Ile wynosi?

630 złotych. 

No przecież z tego naprawdę nie da się wyżyć. A poza tym, żeby wyjść z bezdomności, trzeba mieć dowód osobisty, stałe zameldowanie itd. Do dużych miast, takich jak Warszawa czy Kraków, bezdomni ściągają z całej Polski, głównie dlatego, że tu jest praca, a jak jej nie ma, to trochę łatwiej żebrać, działa więcej organizacji pomocowych. Gminy często, zamiast prowadzić politykę wspierającą swoich mieszkańców, wysyłają ich do Warszawy. Mam mnóstwo przykładów osób, które przyjechały do naszej placówki z adresem od pracownika socjalnego. Niedawno mieszkał u nas pan, który świetnie gotował, a po kilku latach znalazł pracę. Zaczęliśmy wnioskować o lokal socjalny. Facet zwlekał chwilę, bo nie jest z Warszawy. Żeby tego było mało, okazało się, że 20 lat spędził w więzieniu. Ostatni adres był właśnie tam. Bał się i nie chciał wracać. To chyba można zrozumieć? Tymczasem według prawa jest obywatelem gminnym, na zawsze związanym z ostatnim miejscem zameldowania. Nie ma wolności przemieszczania się po kraju. I to jest często problem dla instytucji.

W Warszawie nie można komuś pomóc, bo jest zameldowany, dajmy na to, w Radomiu?

Tak właśnie działa ten system. Zdarza się, że z naprawdę poważnych powodów nie da się wrócić tam, skąd się jest. Bo właśnie ostatnie zameldowanie było w więzieniu albo człowiek został zgnojony przez bezdomność, więc spojrzenie w oczy swojej rodzinie w małej miejscowości jest skrajnie upokarzające. Pół biedy, jeśli to są duże miasta. Ale w miasteczkach, gdzie nie ma perspektyw, bezdomni skazani są na porażkę. I co my, lepiej sytuowani, mówimy? „Przecież dostał odpowiednie rady, nie chciał skorzystać, sam wybrał, że zostaje na ulicy”.

Są tylko porażki?

Nie. Myślę, że porażki i sukcesy wychodzenia z bezdomności rozkładają się pół na pół. Mam wiele przykładów szczęśliwych rozwiązań.

To może prześledźmy taki proces wychodzenia z bezdomności. 

Najpierw trzeba wyjść na ulicę. W dużych miastach streetworkerzy odwalają kawał dobrej roboty. Na tym polu prężnie działa chrześcijańska Wspólnota św. Idziego.

Co się dzieje na ulicy?

Skrzykuje się kilka osób. Zazwyczaj wychodzi się raz w tygodniu. Wcześniej przygotowuje się kanapki, ciepłą herbatę. Chodzi o spotkanie.

Krytycy powiedzą, że to utrzymywanie stanu bezdomności. Daje się biednym do zrozumienia, że na ulicy zawsze znajdą jedzenie, więc nie trzeba się stąd ruszać.

To uproszczona wizja. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: po co się to robi? Wychodzenie na ulicę nie powinno kończyć się na interweniowaniu w skrajnych przypadkach. Nie chodzi tylko o dawanie bezdomnym kanapek. Chodzi o to, żeby zbudować z bezdomnymi relację, w której najważniejsze okaże się zaufanie. Nic byśmy nie zrobili, gdybyśmy nie ufali sobie nawzajem. A nie da się zbudować zaufania tylko raz w tygodniu, przez dziesięć minut rozmowy.

Jak się buduje zaufanie z bezdomnym?

Jak z każdym skrzywdzonym człowiekiem. Stopniowo i delikatnie. To są często ludzie pozbawieni jakiejkolwiek godności. Dlatego gdy nagle zjawia się ktoś, kto daje im nie tylko kanapkę, ale też trochę uwagi, zaczyna interesować się ich życiem, wraca wiara w człowieczeństwo. Po to wychodzimy na ulicę, żeby dać tym ludziom do zrozumienia: nie jesteście sami, interesujemy się wami, chcemy wam pomóc. To budowanie relacji może trwać miesiącami.

Załóżmy, że się udało. Co dalej?

W pewnym momencie pada propozycja zamieszkania w pensjonacie, domu opieki albo schronisku. Taka osoba trafia na przykład do nas. Zaczyna powoli stawać na nogi. Szuka pracy. Bywa, że ten proces trwa latami. I nagle się okazuje, że ten bezdomny, którym poniewieraliśmy na ulicy, jest świetnym kucharzem albo zna się na budowlance. Splot głupich decyzji, a często idiotyczności systemu, w którym żyjemy, sprawił, że trafił na ulicę. W przypadku naszych panów powrót do systemu odbywa się przez mieszkania treningowe i spółdzielnię socjalną.

Czym one są?

Wynajmujemy mieszkania na prywatnym ryku nieruchomości, zazwyczaj dla dwóch, trzech panów. Takie dwupokojowe mieszkanie kosztuje w Warszawie około 1500 zł. Plus opłaty. Koszty oczywiście pokrywają panowie. Gdy mieszkańców jest trzech, na jednego przypada 500 zł. Ale trzeba pamiętać, że to lokal tymczasowy, bo każdy z trzech panów czeka na mieszkanie komunalne.

I nie może zarabiać więcej niż 1500 zł. 

Otóż to. Realia są więc takie, że po opłaceniu rachunków i czynszu zostaje 800-900 zł na życie. Na mieszkanie komunalne czeka się biednie, a my w tym czasie zasilamy konto prywatnych właścicieli mieszkań.

A ci właściciele nie narzekają?

Różnie to bywa. Mamy takich, którzy po wynajęciu nam jednego mieszkania sami pytają, czy nie chcemy drugiego. Ale mamy też marudy, z którymi ciężko się współpracuje. To pracownik socjalny Misji pilnuje, aby w mieszkaniu było czysto, a panowie regularnie opłacali lokal. Umowa jest z Misją, więc to my bierzemy na siebie odpowiedzialność. Panowie swoje zobowiązania regulują z nami.

Akurat wczoraj zadzwonił do nas jeden z właścicieli i powiedział, że rozwiązuje umowę.

Bo?

Jeden z byłych mieszkańców, który zaczął pić, zaanektował jego piwnicę do spania. Skarżyli się sąsiedzi, bo spał tam zasikany i zrobił kupę.

Co zrobiliście?

Posprzątałyśmy po panu i przemówiłyśmy do resztek sumienia. To świetny facet i ma ogromny talent – zrobił dla nas serię drewnianych krzyży, jeden z nich stoi u nas na ołtarzu.

I co dalej?

Właściciela udało się przekonać: widział naszą skuteczność. Od lat wynajmuje mieszkanie i wie, że taka sytuacja może zdarzyć się też z każdym kolejnym wynajmującym. Tu otrzymał profesjonalne wsparcie, nie został z tym problemem sam. A pan, który popłynął, trzeźwieje i chce znów do nas wrócić.

Zostanie przyjęty? Przecież złamał regulamin.

Wróci do nas, na Ursus, a nie do klatki. To jest robota, która wymaga cierpliwości. Jest jakiś dziwny boski zamysł, że akurat mnie postawił na tym miejscu, osobę skrajnie niecierpliwą. Więc ja się tu uczę niemal codziennie, co to znaczy wybaczać i dawać kolejną szansę. Nie po raz drugi czy trzeci. Bywa, że trzeba dać szansę dziewiąty i dziesiąty raz. Zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą.

Idzie zima. 

W ubiegłym roku sześć tysięcy razy odmówiliśmy przyjęcia do pensjonatu, bo nie było miejsca.

I co w takich przypadkach?

U nas mieszka osiemdziesięciu facetów. Na zimę ciułamy trochę więcej miejsc. Gdy już naprawdę jest dramat, dzwonimy do innych placówek. Ostatecznie pozostaje noclegownia. Ja naprawdę nie jestem w stanie zmieścić u siebie wszystkich warszawskich bezdomnych. Co tydzień odchodzą od nas trzy, cztery osoby. Od razu na ich miejsce w kolejce czeka jakieś dziesięć.

Kilkadziesiąt osób rocznie umiera zimą z wychłodzenia organizmu. 

I to są zazwyczaj śmierci anonimowe. Często zbywamy ich, mówiąc, że są sami sobie winni. Nie zauważamy, jak wiele czynników sprawia, że zostają na ulicy. A naprawdę wystarczy zamienić kilka zdań, żeby się przekonać, że ci ludzie z reklamówkami na nogach, z gnijącymi stopami, jedzący przeterminowane jedzenie ze śmietników, przeżywają dramat. Nikt nie mówi o depresji, samotności. Niemal w ogóle nie działa system pomocy psychologicznej. Osoba z zaburzeniami psychicznymi nie powinna przebywać ani na ulicy, ani w ośrodku. Powinna się znaleźć w szpitalu.

Co ja mogę?

Już samo zainteresowanie się jest reakcją. Zatrzymywać się obok osób potrzebujących pomocy. Pytać, czego im brak. Wyciągnąć telefon i zadzwonić do pomocy społecznej. Jeśli kierujemy się chrześcijaństwem, to nie rozumiem, jak możemy się zgadzać na stereotypy o bezdomnych i omijać ich ze spokojnym sumieniem. Nie szukajmy wymówek dla uspokojenia sumienia, szukajmy w sobie siły do zrozumienia sytuacji drugiego człowieka. Zresztą wystarczy spojrzeć na Franciszka, on dużo może nas nauczyć.

Czego?

 

Doświadczyłam tego wyraźnie podczas pielgrzymki z bezdomnymi. Nasi panowie byli przekonani, że ta wizyta w Rzymie będzie podobna do Światowych Dni Młodzieży. Zobaczą gdzieś z daleka papieża, który do nich pomacha. Tymczasem było całkowicie inaczej. Franciszek wyszedł do nich, uściskał, przytulał. Mamy naprawdę ważny pontyfikat papieża, który rozumie wykluczonych. Umie mówić ich językiem. Dla biednych to jest duża nadzieja. A dla nas szansa, żebyśmy wyszli ze starych schematów i zaczęli budować świat, w którym żyjącym obok nas jest chociaż odrobinę lepiej. ©℗

ADRIANA POROWSKA jest dyrektorką Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej i kierowniczką Pensjonatu Socjalnego „Św. Łazarz” w Warszawie. Zajmuje się pomocą bezdomnym mężczyznom. Jest absolwentką pracy socjalnej na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Członkini Rady Społecznej działającej przy Rzeczniku Praw Obywatelskich. Zasiada w Prezydium Warszawskiej Rady Opiekuńczej, gdzie jest wiceprzewodniczącą Komisji Dialogu Społecznego ds. Bezdomności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016