Budowniczy

Józef Sigalin nie został skorumpowany, przekupiony, omotany. Był świetnym architektem, dla którego władza stała się narzędziem, tworzywem i materiałem budowlanym.

25.02.2019

Czyta się kilka minut

Prezydent Bolesław Bierut (trzeci od lewej)  i Józef Sigalin (czwarty od lewej)  na budowie Trasy W-Z, Warszawa, 1948 r. / SOVFOTO / UIG / EAST NEWS
Prezydent Bolesław Bierut (trzeci od lewej) i Józef Sigalin (czwarty od lewej) na budowie Trasy W-Z, Warszawa, 1948 r. / SOVFOTO / UIG / EAST NEWS

Widziałem go kiedyś. To musiało być lato 1982 lub 1983 r. Lipiec, może pierwsza połowa sierpnia. Wakacje w Domu Architekta.

Był łysy i chudy. Wydawał się ogromny. W książce jest fotografia z tego okresu. Czarno-biała, ale to bez znaczenia. Tamtego lata nie zostało w nim wiele koloru. Może tylko w sińcach pod oczami.

Umarł w grudniu 1983 r. (sprawdzam datę na okładce). Chorował długo. Więc już wtedy praktycznie umierał. Zapowiedział, że opowie anegdotę. Wokół zebrali się słuchacze. Zupełnie świeżą i ogromnie pikantną – ostrzegł i przez chwilę się sumitował, że przyjdzie mu użyć niecenzuralnego wyrazu. To przykuło moją uwagę. Miałem dziesięć lat.

Szybko się zawiodłem. Rzecz dotyczyła Akademii, skąd władze próbowały usunąć rektora czy dziekana. Trwał stan wojenny. W historyjce występował szwarccharakter, jakiś partyjny komisarz. Wyjątkowy sukinsyn, z uczczeniem uszu. I to był ten brzydki wyraz. Doprawdy, spore rozczarowanie.

Żadne muzeum nie przyjmie takiego wspomnienia w depozyt, ale pamiętam brzmienie jego głosu. Nie wiem, czy spotkałem kogoś, kto miałby więcej energii niż tamten starzec.

CARYCA KEFIRU Andrzej Skalimowski próbuje odtworzyć awanturniczą historię babci Józefa Sigalina, Klaudii Sigaliny.

Była Żydówką z Kaukazu. Ponoć wzięła udział w powstaniu Szamila. W latach 60. XIX w. przywędrowała do Warszawy. Wiozła ze sobą grzybki kefirowe. W tym miejscu autor przedstawia zdumiewający wykład o znaczeniu, jakie miały grzybki w życiu górskiego plemienia Swanitów. Klaudia zdobyła ten skarb i stworzyła w Warszawie kefirowe imperium. Umierając, podzieliła firmę między synów. W kolejnym pokoleniu rodzinne mleczarnie i sklepy podupadły. Może po prostu minęła moda na kefir. Potem i tak przyszła wojna.

Znakomite preludium do opowieści. W Józefie Sigalinie żył duch awanturnika. Kusząca myśl: zobaczyć w nim urodzonego przedsiębiorcę, menadżera, poszukiwacza przygód. Jakoś ominąć ten cały komunizm.

KONSPEKT ŻYCIA Był komunistą, zanim został architektem. W jego przedwojennym życiorysie znajdziemy nazwy, które rozpoznają dziś głównie historycy IPN i trzecie pokolenie KPP: woskówka i wojskówka, dwójka, defa, obwodowiec.

Na dzień przed śmiercią, w rządowej lecznicy sporządził konspekt kolejnej wersji wspomnień. Miał czytelne architektoniczne pismo. Prawie jak druk. Nie łączył liter. Linie lekko drżały, gdy spisywał w punktach historię swojej choroby.

„– 1922 – zabójstwo Narutowicza (endecy, antysemityzm) – 1923 – Kraków – robotnicy – ułani (nasi ułani!), czyją stronę trzymać? – 1925 – Polek, literatura, Engels, Manifest Komunistyczny, co to są komuniści, Kirsanow, »Grenada« (...) – 1927 – jednostronna informacja o »Sowdepii« źle wówczas przeze mnie przyjmowana, a jednocześnie etos, »John Reed«, Sejfullina »Mierzwa«, Majakowski, sztuka awangardowa, nie ma tam antysemityzmu”.

A kilka linijek niżej: „– 1937 – Procesy w Moskwie. Nie rozumiem. Raczej wierzę, ale wątpliwości (słabe)”.

Kiedyś takie rzeczy wydawały się ważne. Dylematy starych komunistów. Wiedzieli? Nie wiedzieli? Jak mogli nie wiedzieć? Czyli wiedzieli. Wiedzieli i nie wiedzieli. Wiedzieli, ale nie wierzyli. Wierzyli, więc nie wiedzieli. Plus inne kombinacje czasowników.

Sam Sigalin wyznał, że czuje się jak mężczyzna, który po 40 latach małżeństwa odkrył, że ożenił się z dziwką. Jeszcze wolno było mówić o komunizmie jak o nieudanym związku. Fatalnym zauroczeniu. Nieszczęśliwej miłości. Zobaczyć w sobie bohatera melodramatu. A choćby i trywialnej farsy. Komedii w trzech aktach z zaślepionym mężem rogaczem.

Dzisiaj to już bez znaczenia. Nikogo nie obchodzi, czy komunista przejrzał na oczy (jeździł do Lasek, podpisywał protesty), czy może przeciwnie – trwał w uporze niczym Komitet Centralny w Albanii.

Nawiasem mówiąc, pan Sigalin nie robił żadnej z wymienionych rzeczy. W swoim konspekcie zapisał, nie szczędząc wielkich liter: „1968 – Antysemityzm – ustawy norymberskie. Moczar – kartoteki spisów. KONIEC Z WIARĄ W PARTIĘ. Sierpień 1968 – KONIEC JAKIEGOKOLWIEK ZAUFANIA DO INTERNACJONALIZMU, do ZSRR. (...) chcę oddać legitymację partyjną. Nie oddaję (oportunizm – obawa o rodzinę i moją pracę nad budowaniem Warszawy)”.

CZĘŚCI ZAPASOWE Pamiętam, że w domu właśnie tak się mówiło: pan Sigalin. Nie trzeba było uściślać, o którego pana Sigalina chodzi.

Kiedyś miał dwóch starszych braci – architektów. Roman był specjalistą od luksusowych kamienic. Do dziś stoją w Warszawie domy jego projektu. Luksusowe budynki mają większe szanse na przetrwanie. Zawsze się znajdzie okupant skłonny wziąć je na kwaterę.

Grzegorz Sigalin miał wielkie ambicje. Wziął udział w konkursie na Pałac Rad w Moskwie. Wyjechał do Związku Radzieckiego. Wkrótce zaczęła się czystka, rozstrzelali go w 1938 r.

Roman przeżył dwa lata dłużej. Zmobilizowany we Wrześniu, trafił do niewoli i zginął w Katyniu lub Charkowie.

Ojciec umarł przed wojną. Matka z siostrą zginęły w Treblince. Troje rodzeństwa ocalało. Józef Sigalin zdołał uciec na wschód. Kierował brygadą budowlaną, w radzieckim mundurze prowadził ciężarówki do Teheranu, uczył w szkole. W końcu wezwali go do Moskwy.

To niesamowite. Trwała wojna. Miliony ludzi znikały bez śladu. ZSRR obejmował jedną szóstą kuli ziemskiej, ale władza radziecka świetnie pamiętała, gdzie umieściła przydatnych uchodźców.

Kiedy przyszedł czas, bezpieka sprowadzała ich z posiołków, kołchozów. Wyciągała z więzień, obozów, z tartaków, gorzelni i fabryk. Stanowili ludzki zestaw do składania. Komplet zapasowych części, z których teraz montowano administrację nowej Polski.

PISARZ W 1943 r. wstąpił do armii Berlinga. Służył jako oficer oświatowy, potem w łączności; był adiutantem dowódcy dywizji.

Przymierzali go do różnych ról. Dobrze pisał. Już przed wojną partia zwróciła uwagę na jego talent. W Charkowie wydał powieść po rosyjsku. Planował kolejne. Publikował w „Nowych Widnokręgach” i „Rzeczpospolitej”. Równie dobrze mogli go rzucić na odcinek literacki.

Na mgnienie oka ukazuje się inna ścieżka. Sigalin – autor powieści produkcyjnych, programowych referatów i sztuk teatralnych, trzykrotny laureat nagrody państwowej, drukowany w setkach tysięcy egzemplarzy. Dziś gruntownie zapomniany, wycofany z bibliotek i lektur szkolnych... Spuściznę urbanisty trudniej wymazać.

ZNAD OKI TRASĄ W-Z W 1943 r. Leonid Utiosow nagrał skoczną piosenkę o żołnierzach, którzy odczytują nazwę ostatniej ulicy wyzwolonego miasta. Refren brzmiał: „Tędy nas prowadzi droga / Tędy nas prowadzi droga / Ulica Briańska na zaaachód wiedzie nas!”. W miarę postępów ofensywy pojawiały się kolejne zwrotki. W Briańsku – kierunek wyznaczała ulica Mińska. W Mińsku – Brzeska. W ­Brześciu oddziały maszerowały ulicą Lubelską. W Lublinie – Warszawską.

Major Sigalin zdobywał Chełm, Lublin i Warszawę. Praca przy odbudowie była kontynuacją tego szlaku. Urbanistyka stała się przedłużeniem wojny.

Plan Warszawy jest zawikłany. Żeby go zrozumieć, trzeba zanurkować do archiwów. Odszukać zapomniane jurydyki. Odnaleźć ślady dawnych umocnień. Odtworzyć historię parcelacji. Określić wysokość wręczonych kiedyś łapówek.

W tym chaosie jest kilka wspaniałych tras wytyczonych przez Sigalina. Trzeźwo, racjonalnie, bez alienacji. Trasa W-Z wchodzi w miasto jak tor pocisku. Dziś trochę zakorkowany w godzinach szczytu.

Skalimowski przytacza słowa Marii Dąbrowskiej: „W lipcu [1949], kiedy gazety pełne były wiadomości o mającym nastąpić otwarciu Trasy W-Z, powiedziałyśmy sobie z Anną: – Cóż, to jest wielka droga strategiczna dla ofensywy lub odwrotu armii rosyjskiej (...) Trasę W-Z powinien otwierać Rokossowski – to trasa dla niego”.

WIELKI BOS(S) Z PISTOLETEM CV Sigalina układa się w historię odbudowy. Był kierownikiem Grupy Operacyjnej „Warszawa”, potem zastępcą kierownika Biura Odbudowy Stolicy, kierownikiem Pracowni Głównej BOS, kierownikiem pracowni W-Z, kierownikiem pracowni MDM, naczelnym architektem Warszawy i pełnomocnikiem rządu do spraw budowy Pałacu Kultury i Nauki.

Na zdjęciu z 1945 r. występuje jeszcze w mundurze. Stoi na podwyższeniu. Szeroko rozstawił nogi. Ręce trzyma z tyłu. Trwa w pozie generała Pattona. Dowódca przemawia do swego oddziału. Ogłasza pierwsze z serii zwycięstw. Otwiera prowizoryczne osiedle domków fińskich.

Ma przy sobie broń. Można ułożyć słownik pisarzy, filozofów i dziennikarzy, których w tamtych czasach widywano z bronią. Faktycznie, miasto było niebezpieczne, ale chodzenie z pistoletem należało do rewolucyjnego szyku. A Sigalin robił rewolucję. Wprowadzał lud do Śródmieścia. Towarzysz mauzer miał jeszcze sporo do powiedzenia.

WAŻENIE ZAWODNIKA Był nadzwyczajnym organizatorem. Potrafił znaleźć współpracowników. Potrafił koordynować pracę setek architektów, inżynierów, kreślarzy. Potrafił zarządzać biurem i placem budowy. Umiał przekonać do nowej władzy. Wiedział, jak pacyfikować, dyscyplinować, zastraszać.

Biograf próbuje przypisać Sigalina do właściwej kategorii wagowej. Ustalić jego miejsce w partyjnej hierarchii. Z jednej strony: „zbyt mało znaczył, by wejść do komunistycznej elity. (...) Miejsce w partyjnym szeregu zostało mu jasno wskazane i jak się miało okazać, był to raczej trzeci szereg”.

Mimo wszystko należał do: „nieformalnego kręgu wtajemniczonych. (...) Była to grupa około dwustu osób, które znały się jeszcze z »pionierskich czasów«. Właśnie w tym kręgu ustalano, kto jaki »odcinek« obejmie, pilnowano także najważniejszych instytucji państwowych”.

Ten pakiet akcji, to miejsce w trzecim szeregu władzy wystarczało, żeby stać się jedną z najpotężniejszych osób w polskiej architekturze.

„Tajemnica [jego] powodzenia polegała na ścisłym kontakcie z prezydentem PRL Bierutem” – napisał po latach jeden z podwładnych. Bez sympatii.

PRAWA RĘKA PRAWEJ RĘKI W albumie „Plan sześcioletni odbudowy stolicy” są plany, wykresy, zdjęcia przedwojennej nędzy (mrok, prątki, wilgoć) i powojennych murarzy (słońce i rusztowania). Na kredowym papierze błyszczą nowiutkie linie do produkcji landrynek.

A obok rysunki Jana Knothego zapowiadają ciąg dalszy: gmachy i samochody o opływowych kształtach. Rysunki tych bolidów, komiksowych batmobili, zdradzają jakąś chłopięcą radość. Podobnie jak fryzy i kolumnady, wieże, latarnie morskie rozrzucone po mieście. Ależ panowie mieli zabawę!

Nad treścią referatu pracował tłum ludzi, ale na okładce wydrukowano tylko jedno nazwisko: Bolesława Bieruta. Księgę odbudowy dyktował Bierut. Sigalin był jego wiernym skrybą, redaktorem, cieniem.

Na początku lat 50. miał wszystko, o czym i dziś marzą architekci. Zburzone miasto, nieograniczone środki i własnego dyktatora. Zaprowadzał socrealizm.

Józef Sigalin / Z ARCHIWUM RODZINNEGO JÓZEFA SIGALINA / WYDAWNICTWO CZARNE

ZAPIS PARAMETRÓW LOTU Nie został skorumpowany, przekupiony, omotany. Nie był ulubieńcem władzy, tylko jej częścią. Świetnym architektem, dla którego władza stała się narzędziem. Tworzywem. Materiałem budowlanym.

Potrafił ominąć nieprzychylne instancje, skracać długie procedury. Chwytać za telefon. Podsuwać pomysły. Pozostawił szczegółowe archiwum. Wystarczyło na trzy tomy pośmiertnie wydanej autobiografii (z dołączoną teczką planów). Notatki i stenogramy to było jego ubezpieczenie. Czarna skrzynka z zapisem lotu.

Skrupulatnie notował przeprowadzone rozmowy. Brzmiały jak scenariusz powieści radiowej. Najsłynniejszy dialog dotyczył budowy Pałacu Kultury:

„[Mołotow]: A jakbyście widzieli taki wieżowiec jak u nas?

[Sigalin]: No cóż, owszem”.

„No cóż” – od którego bierze początek najsłynniejszy budynek Warszawy. Wahanie podane do protokołu. Przecinek, w którym można się dopatrzyć zdania odrębnego. Znak przestankowy jako symbol Realpolitik.

MRÓZ Z ASTANY Empik przy Nowym Świecie. Odkąd zdjęli reklamy, znów można odczytać słowa „CAŁY NARÓD BVDVJE SWOJĄ STOLICĘ”. Spiczaste U nadaje sentencji uroczysty wygląd.

O dziwo, słynne hasło jest starsze niż odbudowa Warszawy. W 1935 r., gdy Komitet Centralny KPZR przyjął uchwałę o „Generalnym Planie Rekonstrukcji Moskwy”, w piśmie „Architektura ZSRR” można było przeczytać: „[R]ekonstrukcja Moskwy to sprawa całego kraju, sprawa wszystkich narodów Związku Radzieckiego”.

Historyk architektury, Władimir Papiernyj, tak po latach objaśniał to stanowisko: „[K]ażdy mieszkaniec kraju, niezależnie od miejsca zameldowania, stawał się niejako honorowym obywatelem Moskwy, toteż nie mógł występować z pretensjami, że państwowe środki przeznaczono na budowę Moskwy, a nie, powiedzmy Baku, skoro w każdym wypadku chodziło o jego miasto”.

Dla Papiernego był to przykład szczególnego postrzegania przestrzeni. Ustanawiania hierarchii miejsc, charakterystycznej dla architektury stalinizmu.

„[K]oncentracja budownictwa na głównych magistralach i nabrzeżach stolicy miała automatycznie upiększyć całe miasto. Kształtuje się taka struktura przestrzeni, w której wartość wyodrębnionej części (na przykład Moskwy lub centrum miasta, fasady budynku czy głównej osi fasady) staje się większa niż wartość pozostałej przestrzeni. Dlatego skupienie wysiłków na wyodrębnionej części (...) nie jest luksusem czy pompą, lecz po prostu sensownym działaniem ekonomicznym”.

Uderzające, jak dobrze ten opis pasuje do socrealistycznej Warszawy. Zresztą nie tylko socrealistycznej i nie tylko Warszawy. W 2008 r. prezydent Nursułtan Nazarbajew zachwalał nową stolicę Kazachstanu: „Budowa stolicy – to sprawa całego narodu, całego państwa. (...) Astana stała się sercem naszej Ojczyzny, ideą jednoczącą naród, stała się symbolem wiary narodu w swoje siły i wielkie przeznaczenie”.

W Astanie pracowały największe gwiazdy współczesnej architektury. Może i tędy wiedzie droga od socu do architektury współczesnego kapitalizmu. „Tędy nas prowadzi droga / Tędy nas prowadzi droga”...

UPADEK PRZERYWANY Pisząc o latach (czy miesiącach) odwilży Skalimowski zauważa, że ówczesna debata o socrealizmie służyła jako wentyl bezpieczeństwa. Temat zastępczy.

„[W]ładzom łatwiej było dyskutować o złej literaturze i sztuce niż o katowniach UB, w związku z czym pierwszy impet odwilżowych dyskusji poszedł w kierunku spraw estetycznych”.

Jednak krytyka pompatycznych fasad i ciasnoty mieszkań uderzała w podstawę stalinowskiego obrazu świata. W architekturze wróciły idee awangardy. Październik przyniósł gorzki triumf modernizmu.

Sigalinowi mocno się wtedy oberwało. Koledzy wypomnieli mu dyktatorskie metody i polityczną gorliwość. Przywieziony na bagnetach, idealnie pasował na kozła ofiarnego. Fakt, że kozioł ofiarny miał swoje na sumieniu.

To jeszcze nie był ostateczny upadek. Jeszcze się odbijał jak kamyk od powierzchni wody. Wciąż miał biuro, samochód, ludzi i telefon, który czasem ktoś odbierał.

Po 1956 r. budował przeprawę koło Cytadeli. Potem projektował Trasę Łazienkowską. Minęły czasy szybkich decyzji, więc dyskusje trwały latami. Gdy wreszcie zaczęto budowę, on sam popadł w ostateczną niełaskę.

CENA BARYŁKI W CENTRUM Dzisiaj architektura jest bardziej szczera. Właściciel działki nie wmówi obywatelom, że mają swój udział w metrach kwadratowych. Deweloper nie zwoła narady w sprawie dekoracji rzeźbiarskiej.

Posągi górników poznikały z fasad, ale deweloperka to wciąż przemysł wydobywczy. Grunty miejskie są jak ropa naftowa. Trzeba tylko budować wieże do wyciągania pieniędzy z ziemi.

Zbawca narodu – nawet nie Nazarbajew – chce zostawić taką wieżę kolegom. Niech mają. Niech im ciurka. Niech im kapie. Żeby nigdy nie zabrakło na konfetti, nagłośnienie i spoty. Sprytny architekt pokaże obrazki, na których bliźniaczy budynek dekomunizuje chmury. Ktoś usłużnie wskaże symboliczne przesłanie. „Swoisty pomnik” – podsunie.

Akurat! To tylko biznes. Wszędzie obok wyrastają podobne budynki. Bez żadnego trybu i żadnego przesłania. Zapobiegliwy biskup chce uposażyć diecezję w stu- piętrowy kranik. Zaradny adwokat kombinuje, czy nie dałoby się postawić malutkiego szybu gdzieś w centrum („Mam dzieci” – wyjaśnia). Spadkobiercy arystokratycznych rodzin też myślą o własnym biurowcu. Ich przodkowie wznosili w tym mieście pałace.

Czy to wszystko jest gorsze od rewolucji? Nie. Nie jest gorsze. Problem w tym, że to właśnie cynizm ściąga rewolucje.

Jedno się nie zmieniło. To, co nazywamy architekturą, pozostaje władzą nad przestrzenią i życiem. Nad wyobraźnią, potrzebami, świadomością mieszkańców. Urbanistyka jest podbojem.

PRZEDMIOTY OSOBISTE Andrzej Skalimowski pisze rzeczowo. Skąpi szczegółów osobistych. Czuje detal. Wspomina, że jego bohater był świetnie zorganizowany. Mało sypiał („co było charakterystyczną przypadłością ludzi mających za sobą wielomiesięczną służbę frontową”). Sporo zarabiał, ale musiał utrzymać dwa domy. Miał dwie córki, z dwóch związków.

W 1948 r. zabrał żonę i córkę na wycieczkę. Pewnie do Młocin, może Konstancina. Jeździł wtedy służbową cytryną. To był ten sam model, którego używało Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Produkowany od połowy lat 30. Ze względu na niski środek ciężkości i dobrą przyczepność zyskał we Francji miano „gangsterskiej limuzyny”. W Polsce budził lęk.

Ojciec sadza dziecko na masce, robi zdjęcie. Pewnie zabrał małą zdobyczną leicę. Szpanerski gadżet tamtych czasów. Dziewczynka śmieje się spod czapki. Ma przed sobą jakieś 60 lat. Umrze w samotności. W jej opuszczonym mieszkaniu biograf znajdzie pocięte fotografie. Ordery z metalu i porcelany. Krzyże budowniczych. Medale walecznych. Kilka maszynopisów. Cynowe blaszki z pogrzebu rodziców.

Historie o władzy nie miewają dobrych zakończeń. ©

Andrzej Skalimowski, SIGALIN. TOWARZYSZ ODBUDOWY, Czarne, Wołowiec 2018

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019