Bucik pasuje, tylko panna nie ta

Obserwując starania tancerzy, miałam dojmujące poczucie dysonansu poznawczego - na scenie koryfeje zwijają się jak w ukropie, a z kanału dochodzą jakieś mętne dźwięki, grane fałszywie i bez energii.

30.11.2010

Czyta się kilka minut

Dziwna to była premiera. Najpierw musiałam uciszyć jakąś damę, która stentorowym szeptem wyjaśniała zawiłości libretta podrośniętej córce. Czyli dzieciom już się "Kopciuszka" nie czyta. Potem zrobiło mi się żal pięciolatki, która na widok Wróżki Zimy wrzasnęła: "Mama! Co to jest?!". Na początku II aktu wzruszyła mnie procesja spóźnionych emerytów, którzy przemknęli na paluszkach, tanecznym krokiem, przez środek parteru. Scenie finałowej towarzyszył nerwowy chichot widzów - może "wszystko jest dzieckiem podszyte" i śmiali się z radości, a może próbowali stłumić zażenowanie, przytłoczeni ogromem kiczu.

"Kopciuszka" z muzyką Prokofiewa i w klasycznej już choreografii Fredericka Ashtona zrealizowano w Warszawie we współpracy z jego dawną tancerką Wendy Ellis Somes, która jest właścicielką praw do większości układów słynnego szefa The Royal Ballet w Londynie. Nadzorowała przygotowanie spektakli Ashtona na kilku scenach amerykańskich, w stolicy Wielkiej Brytanii i w Amsterdamie. "Odświeżona" wersja "Kopciuszka" z Londynu, w prawie tej samej scenografii Toera van Schayka (związanego z amsterdamskim Het Nationale Ballet), od siedmiu lat trzyma się w repertuarze London Royal Ballet, wystawiana w okresie przedświątecznym na przemian z "Dziadkiem do orzechów" - w jeszcze bardziej staroświeckiej choreografii Lwa Iwanowa i Petera Wrighta. Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego i wciąż choreograf-rezydent Het Nationale Ballet w Amsterdamie, wydobył jeszcze jedną pozycję z remanentów i sprezentował ją widzom warszawskim niedługo przed Gwiazdką.

Sekcja smyczków

Warto może wyjaśnić, że "Kopciuszek" w choreografii Fredericka Ashtona uchodzi za dzieło odrębne od baletu "Kopciuszek" Prokofiewa, i takim jest w istocie. Ashton szukał tworzywa na balet, w którym mógłby złożyć swoiste wyznanie miłości do tańca klasycznego w ujęciu Mariusa Petipy, a zarazem hołd angielskiej szkole pantomimy. Usunął znaczną część partytury III aktu (praktycznie całą podróż Księcia w poszukiwaniu Kopciuszka, ilustrowaną przez Prokofiewa divertissements z tańców ludowych), wprowadził też dość istotne zmiany w akcie I. Opracował od nowa postaci Sióstr, tańczonych przez mężczyzn w konwencji en travesti (w pierwotnej wersji także przez samego Ashtona, ucharakteryzowanego przewrotnie na poetkę Edith Sitwell). Z baletu określanego przez Prokofiewa jako "fantastyczny" uczynił komedię z mnóstwem odniesień nie tylko do klasyki tańca, ale i bieżących wydarzeń ze świata kultury i polityki.

W wersji eksportowej balet Ashtona musi się bronić przede wszystkim doskonałością wykonania. W wersji eksportowej na Polskę, gdzie muzyka Prokofiewa jest znana dość dobrze, przede wszystkim zaś bliska naszej wrażliwości (Asthon miewał z tym kłopot), należałoby w pierwszym rzędzie zadbać o jakość muzyczną.

A z tym - jak zwykle w przedstawieniach Polskiego Baletu Narodowego - poszło najgorzej. Orkiestra pod batutą Tadeusza Kozłowskiego fałszowała aż miło, co dotyczy zwłaszcza sekcji smyczków, której chwilami bliżej bywało do swobodnej atonalności niż żywiołowego klasycyzmu Prokofiewa. Obserwując dzielne starania tancerzy, miałam coraz bardziej dojmujące poczucie dysonansu poznawczego - na scenie koryfeje zwijają się jak w ukropie, soliści kręcą piruety, fruną w skokach i przechodzą w arabeski, a z kanału dochodzą jakieś mętne i blade dźwięki, grane fałszywie, bez energii ani oddechu. Doprawdy wstyd, by po przeszło roku współpracy z nowym dyrektorem muzycznym zespół grał tak fatalnie.

Siostry Przyrodnie

O scenografii Toera van Schayka wolałabym zmilczeć, bo trochę głupio zarzucać projektantom lalki Barbie, że jest niegustownie ubrana, a twórcom dekoracji do klasycznych przedstawień baletowych - że przypominają tort weselny z Las Vegas. Zadałam sobie jednak nieco trudu, by obejrzeć spektakl z Londynu i z przykrością stwierdzam, że to, co w tamtejszej inscenizacji może uchodzić za przejaw złego smaku, w Warszawie było na domiar tandetne. Jakiś roztargniony malarz teatralny wyposażył antycznego herosa w nogę wyrastającą z pośladka tył na przód - i to na proscenium tuż przy prawej kulisie. Za wizerunki posągów w kontrapoście uczeń liceum plastycznego musiałby repetować klasę. Kostium Wróżki Chrzestnej przypominał kreację z nieistniejącego już Bazaru Europa, który ustąpił miejsca pod budowę warszawskiego Stadionu Narodowego.

Gdyby nie tancerze, nie wiem, czy zdzierżyłabym do końca przedstawienia. A ci w większości spisali się bez zarzutu. Aleksandra Liashenko w partii Kopciuszka była dziewczęco zwiewna, pełna naiwnego uroku i znakomita technicznie - podobnie zresztą jak jej partner Maksim Wojtiul. Księciu zabrakło może nieco charyzmy, choć to już raczej "wina" Ashtona, który odsunął głównych bohaterów na plan dalszy i dał ogromne pole do popisu postaciom charakterystycznym. Spodobał mi się Bartosz Anczykowski w małej rólce Zalotnika-Napoleona w II akcie. Nieźle wypadł Paweł Koncewoj w dość eksponowanej i trudnej technicznie partii Błazna.

Największe brawa zebrały oczywiście dwie Siostry Przyrodnie, czyli Sergey Basalaev jako Petronela i Carlos Martin Pérez w "ashtonowskiej" roli Urszuli. Mimo że Basalaev stworzył postać dużo bardziej wyrazistą i przez to nieodparcie komiczną, mnie jednak bardziej przekonał Pérez. Jego Urszula jest, owszem, idiotką, ale także niepoprawną marzycielką, co tancerz oddał zamierzonym gestem aktorskim, przede wszystkim zaś nienaganną techniką tańca. No i wespół z Petronelą skradł przedstawienie Kopciuszkowi - zupełnie jak u Ashtona.

***

Warszawski "Kopciuszek" nie jest więc przedstawieniem dla dzieci, które niewiele zrozumieją ze slapstickowych przebieranek Sir Fredericka. Nie jest spektaklem dla wielbicieli soczystej muzyki Prokofiewa, masakrowanej bezlitośnie przez zespół TW-ON. Znów figa z makiem dla miłośników teatru i otwartych na świat poszukiwaczy nowych horyzontów w choreografii. A nie można u nas jak w Sadler’s Wells, gdzie przez afisz przewija się rocznie blisko czterdzieści przedstawień? Gdzie widzowie mają szansę zapoznać się z najnowszymi prądami w każdej dziedzinie tańca? Gdzie "Kopciuszek" idzie w choreografii Matthew Bourne’a, który brawurowo osadził akcję baletu w realiach wojennego Londynu, podkreślając dobitnie kontekst, w jakim powstawała muzyka Prokofiewa? A nie można podjąć próby rekonstrukcji którejś z dawnych polskich choreografii, choćby Janiny Jarzynówny-Sobczak?

Zegar bije dwunastą. Czar zaraz pryśnie. Pora wrócić do rzeczywistości.

"Kopciuszek" - balet w trzech aktach, muzyka Siergiej Prokofiew, choreografia Frederick Ashton, scenografia Toer van Schayk, dyrygent Tadeusz Kozłowski, Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2010