Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z filmem Davida Wnendta jest trochę tak, jak z jedzeniem sera zawierającego żywe larwy – jeśli pokonamy pierwszy estetyczny wstręt, mamy szansę na małą kulinarną przygodę. „Wilgotne miejsca” nie są daniem smakowo wyrafinowanym, uświadamiają jednak, jak bardzo przywiązani jesteśmy do pewnych tabu dotyczących naszej cielesności.
To, co w skandalizującej książce Charlotte Roche pozostawiła naszej wyobraźni, na ekranie rozkwita w całym bezwstydzie. Helen, współczesna nastolatka z Berlina, wprowadza nas w tajniki seksualności daleko odbiegającej od przyjętych norm. Wraz z nią penetrujemy obskurne wnętrza publicznych toalet i szpitalne sale, dotykamy fizjologicznego konkretu, to znów dajemy się ponieść surrealistycznej wyobraźni bohaterki.
Pikanterii dodaje fakt, że słodka niczym aniołek dziewczyna z deskorolką eksploruje mikrokosmos ludzkich wydalin i wydzielin, płynów ustrojowych i różnych wstydliwych schorzeń. „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o ciele, ale boicie się zapytać” – mógłby napisać copywriter na plakacie reklamującym film, choć nie byłby to slogan merytorycznie trafiony. Zamiast katalogu obrzydliwości i perwersji, niemiecki reżyser proponuje zwariowaną jazdę po świecie, w którym dziki ekshibicjonizm stanowi jedynie kolejne przebranie.
Ryzykowne eksperymenty Helen mają posmak anarchii, wymierzonej przeciwko instytucjom i obyczajom, które najzwyczajniej zawiodły. Na pierwszym miejscu staje rodzina: rozwód rodziców jest dla bohaterki tak wielką traumą, że w desperackim szukaniu bliskości przekracza wszelkie granice.
„Wilgotne miejsca” są w tej diagnozie filmem na wskroś konserwatywnym. Bunt nastolatki testującej organoleptycznie wszelkie brudy pozostaje także w kontrze wobec niemieckiej obsesji czystości. Szczotka do pucowania sedesów i odświeżacz powietrza urastają tu do rangi fetyszu. „Słowo »higiena« piszę zawsze z małej litery” – oznajmia bohaterka na przekór dyktaturze higienistów, którzy nawet chwilę przed śmiercią zastanawiają się, czy mają na sobie czystą bieliznę. Ale Wnendt celuje jeszcze wyżej: w całą naszą współczesną kulturę produkującą i sprzedającą przekłamane wizerunki ciał.
Film twórcy „Combat Girls. Krew i honor”, mimo programowej obsceniczności, jest w gruncie rzeczy poczciwy, podobnie jak wcześniejszy tytuł, opowiadający o młodych neonazistkach. Na początku akcji samookaleczona Helen trafia na oddział chirurgiczny i tam molestuje pikantnymi opowieściami młodego pielęgniarza. Szpital staje się dla niej, „osieroconej” przez rodziców i w jakimś sensie bezdomnej, rodzajem inkubatora, a kontakt ze szpitalnym pracownikiem, któremu nic, co ludzkie, nie może być obce, zamienia się w prawdziwą bliskość. Im lepiej poznajemy bohaterkę, im głębiej wchodzimy w świat jej dziecięcych traum, tym bardziej brzydkie zabawy z ciałem zdają się niewinne.
„WILGOTNE MIEJSCA” („Feuchtgebiete”) – reż. David Wnendt, scen. (na podst. powieści Charlotte Roche) Claus Falkenberg, David Wnendt, Sabine Pochhammer, wyst. Carla Juri, Christoph Letkowski, Marlen Kruse i inni. Prod. Niemcy 2013. W kinach od 6 czerwca.