Brexit: chaosu ciąg dalszy

Do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii zostały tylko cztery miesiące. Choć Londyn i Bruksela zawarły ugodę, szanse na jej przyjęcie przez brytyjski parlament są nikłe.

03.12.2018

Czyta się kilka minut

Granica między Hiszpanią a brytyjskim Gibraltarem, w tle słynna skała, wrzesień 2018 r. / MATT CARDY / GETTY IMAGES
Granica między Hiszpanią a brytyjskim Gibraltarem, w tle słynna skała, wrzesień 2018 r. / MATT CARDY / GETTY IMAGES

Przez chwilę wydawało się, że są powody do optymizmu. Ale tylko przez chwilę.

Na unijnym szczycie w ostatnią niedzielę listopada premier Theresa May podpisała porozumienie w sprawie warunków wyjścia jej kraju z Unii i polityczną deklarację, dotyczącą przyszłych relacji. W Brukseli wszystko poszło szybko i sprawnie. Za to w Londynie premier May jest dosłownie rozrywana na strzępy i krytykowana – w zasadzie przez wszystkich.

Okazuje się, że porozumienie nie odpowiada niemal nikomu: ani zwolennikom brexitu, ani tym, którzy woleliby zostać w Unii. Theresa May broni się, że to wstępne porozumienie, które muszą jeszcze zaakceptować parlament brytyjski i Parlament Europejski. Tymczasem jest bardzo prawdopodobne, że posłowie w Londynie je odrzucą.

Po północnej stronie Kanału La Manche (lub Kanału Angielskiego, jak jest tam nazywany) trwają gorączkowe dyskusje i polityczne targi. Analizowane są scenariusze oraz wyliczenia strat i zysków (przeważają straty). A prasa, jak to prasa: podgrzewa temperaturę doradzając czytelnikom, jak mogą przygotować się do brexitu, np. robiąc zapasy żywności i leków.

Co to będzie

Brytyjska Izba Gmin ma głosować nad porozumieniem 11 grudnia. Rząd nie ma w niej własnej większości – polega na poparciu małej partii unionistów z Irlandii Północnej (DUP), której umowa brexitowa się nie podoba. Co więcej, głosować przeciw ma zamiar też część posłów z rządzącej Partii Konserwatywnej.

Pani premier nie składa jednak broni i wydaje się nie przyjmować do wiadomości tej niekorzystnej dla siebie parlamentarnej arytmetyki. Po tym, jak podczas niedawnej debaty w Izbie Gmin broniła swej propozycji jak lwica, Theresa May zaczęła ofensywę w mediach, apelując do zwykłych Brytyjczyków o poparcie. Wybrała się nawet do Szkocji, choć wcześniej traktowała Szkotów obcesowo, ignorując ich postulaty.


Czytaj także: Marcin Żyła: Brexit na ostatniej prostej


Większość Brytyjczyków wydaje się już zmęczona brexitową operą mydlaną. A także wciąż podzielona. W jednym z sondaży 52 proc. pytanych uznało porozumienie pani May za najlepszą z dostępnych opcji. Ale zarazem tylko 41 proc. uważa, że Izba Gmin powinna je przyjąć, a niemal tyle samo (38 proc.), że powinna je odrzucić. Z kolei aż 47 proc. stwierdziło, że rezygnacja z brexitu zaszkodziłaby pozycji Wielkiej Brytanii...

Co dalej więc? Theresa May liczy, że jeśli przekona opinię publiczną, to jej partyjnym kolegom trudniej będzie głosować przeciwko niej. Mogą jej też pomóc dwie ostatnie analizy (rządowa i Banku Anglii) dotyczące finansowych skutków brexitu, w tym wariantu, że Londyn opuszcza Unię bez porozumienia. Obie wskazują, że skutki mogą być gorsze niż po kryzysie finansowym z 2008 r., a straty Wielka Brytania może nadrabiać przez 15 lat. W każdym z możliwych scenariuszy (nawet z ratyfikowaną umową) PKB zmaleje – różnica jest tylko w tym, jak bardzo.

Parlamentarne warianty

Jeśli w grudniu porozumienie przejdzie przez Izbę Gmin, zajmie się nim strona unijna – tu ratyfikacja powinna potoczyć się gładko. Gorzej, jeśli umowa utknie w Westminsterze. Co wtedy? Jasności nie ma. Możliwe, że premier spróbuje z drugim głosowaniem. Część posłów zapowiada, że chce renegocjacji – ale Unia wyklucza taki wariant.

Możliwe też, że po przegranym głosowaniu premier May straci stanowiska szefowej rządu i liderki Partii Konserwatywnej. Może też upaść rząd, a to oznaczałoby wcześniejsze wybory.

– Wtedy nowy rząd z nowym społecznym mandatem mógłby znów zapytać obywateli o zdanie, czyli rozpisać drugie referendum – mówi „Tygodnikowi” prof. Christopher Lord z Centrum Studiów Europejskich w Oslo. Ale czy wniosek o nowe referendum zostałby przyjęty przez parlament? Nie wiadomo – tym bardziej że także opozycyjna Partia Pracy jest podzielona i w sprawie brexitu, i drugiego referendum.

Na liście scenariuszy jest też „no deal brexit” – wyjście bez porozumienia. Zdaniem sporej części analityków, byłaby to katastrofa. Także dla Unii byłaby to fatalna opcja.

– Trudno o jakąś prognozę, ale myślę, że wyjścia bez umowy raczej nie będzie – prof. Lord jest tu optymistą.

Być może część posłów, dziś krytykujących premier May, zmieni zdanie z obawy, że odrzucenie porozumienia może prowadzić do „no deal brexit” lub nawet „no brexit”: wstrzymania procedury wyjścia z Unii. Bo teoretycznie i to jest możliwe.

Irlandia, ryby i Skała

– Najbliższe dni to czas niepewności. Pojawi się też nowa jakość: o ile dotąd po stronie unijnej brexit był problemem biurokratycznym, to teraz stanie się politycznym. Ujawnią się odmienne interesy państw członkowskich – uważa dr Przemysław Biskup z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Przedsmak już mieliśmy, gdy Hiszpanie postawili sprawę Gibraltaru tuż przed unijnym szczytem, a Francuzi zaczęli mówić o łowiskach. Odezwą się też rybacy holenderscy i duńscy. Dołączą Niemcy, troszcząc się o przemysł samochodowy. Wielka Brytania po brexicie będzie przecież dla Unii największym rynkiem eksportowym na świecie, większym niż USA.

Dotąd w negocjacjach jednym z głównych problemów była sprawa granicy między Irlandią Północną (wchodzącą w skład Wielkiej Brytanii) a Republiką Irlandii. Dalej zresztą jest, bo przywrócenia „twardej” granicy po brexicie nikt nie chce, ale nikt też nie znalazł rozwiązania, które zadowalałoby wszystkich.

Z kolei Gibraltar – brytyjska enklawa, czuwająca nad przejściem z Atlantyku na Morze Śródziemne – ma korzystny system podatkowy i granicę z Hiszpanią przekraczaną każdego dnia nie tylko przez turystów, ale też pracowników. Spór brytyjsko-hiszpański o Skałę (jak się nazywa ten skrawek ziemi) ciągnie się od chwili, gdy Londyn zajął ją w 1713 r.

Hiszpanie zażądali gwarancji, by w przyszłych negocjacjach sprawy Gibraltaru były debatowane osobno i z prawem weta dla Madrytu. Dla Brytyjczyków Skała to kwestia także emocjonalna: w jednym z sondaży zwolennicy brexitu przyznali, że gdyby ceną opuszczenia Unii była utrata Belfastu lub Szkocji, to łatwiej byłoby im to zaakceptować niż stratę Gibraltaru.

– Podniesienie sprawy Gibraltaru i łowisk uwidoczniło Brytyjczykom, że „łatwiej już było”, a teraz zaczną się naprawdę twarde negocjacje. Porozumienie o wyjściu z Unii musi być przyjęte przez Radę Europejską większością kwalifikowaną głosów i następnie przez Parlament Europejski, gdzie wystarczy większość zwykła. Na tym etapie żadne państwo nie będzie dysponowało więc wetem. Ale traktat o docelowych relacjach musi być przyjęty przez Radę jednomyślnie i następnie ratyfikowany przez parlamenty wszystkich państw członkowskich. Państwa te mogą wysuwać roszczenia wobec Brytyjczyków – uważa analityk PISM. – To, co dla Londynu stanowiło dotąd maksimum ustępstw, dla Unii będzie punktem wyjściowym.

Ostatni bastion

Jednak również Wielka Brytania może użyć mocnych argumentów. – Proszę sobie wyobrazić, co by się stało w przypadku „twardego” brexitu. Co to oznaczałoby dla producentów dóbr łatwo zastępowalnych z Unii, np. wina, aut, pomarańczy? Przecież pomarańcze rosną nie tylko w Hiszpanii, a samochody produkuje się nie tylko w Niemczech! – zwraca uwagę dr Biskup. – Tę kwestię Brytyjczycy mogą wygrywać.


Czytaj także: Patrycja Bukalska: Pani premier tańczy


Na razie Unia może chwalić się „dyplomatycznym dziełem sztuki”, jak ugodę z Londynem nazwała kanclerz Angela Merkel. Ale tak naprawdę nikt się chyba nie cieszy. Opuszczenie Wspólnoty przez Brytyjczyków to dla niej cios. Dotąd Unia się rozszerzała, teraz po raz pierwszy ktoś ją opuszcza.

– Skoro proces wyjścia z Unii okazuje się skomplikowany, to tyle w tym dobrego, że pozostałe państwa członkowskie skupią się teraz na tym, by Unię usprawnić, zamiast też rozważać jej ewentualne opuszczenie – uważa prof. Lord. – Istotne będzie zwłaszcza zrekompensowanie nieobecności Wielkiej Brytanii we współpracy dotyczącej bezpieczeństwa, bo tu odgrywała istotną rolę.

W brexitowym chaosie ginie też podstawowe pytanie: jakim wyłomem w europejskim projekcie jest brexit?

Bo choć Unia powstała najpierw jako organizacja handlowa, to obecnie jest wspólnotą także polityczną. Jak pisał brytyjski „The Obser­ver”: Unia to „pierwszy i ostatni bastion” demokratycznych rządów, a Wielka Brytania właśnie wyłamała się z szeregu. I to w chwili, gdy Europa ma tyle problemów wewnętrznych i zewnętrznych.

W 2016 r., zaraz po referendum, amerykański historyk Timothy Snyder tak mówił w wywiadzie dla „Ukraińskiej Prawdy” o brexicie: „Nie myślę, że doprowadzi to do końca Unii. Ale myślę, że doprowadzi to do innego rodzaju Europy”. Za chwilę zobaczymy, jakiego.

Jak zjednoczyć Królestwo

Gdy brexit już nastąpi – z porozumieniem lub bez – Unia zewrze szeregi i będzie starała się leczyć rany. Wielka Brytania będzie musiała zrobić to samo. Tym bardziej że brexit to nie tylko zmiany polityczne i gospodarcze, ale też społeczne.

Referendum i późniejsza dyskusja przypomniała o starych podziałach i stworzyła nowe. W Szkocji, która chciała zostać w Unii, radykalizują się nastroje i choć do kolejnego referendum niepodległościowego raczej szybko nie dojdzie, kwestia niepodległości nie zniknie. Znak zapytania dotyczy też przyszłości Irlandii Północnej. Dalej: dwie największe partie, torysi i laburzyści, są głęboko podzielone (mówi się, że może powinno powstać nowe centrowe ugrupowanie). Różnice zdań na temat brexitu dają się odczuć wśród przyjaciół i w rodzinach. Polityczne rozedrganie i agresywny ton debaty publicznej również zostawiają ślad.

Jak uspokoić nastroje?

– To będzie długa podróż. Potrzebny jest czas, bo różnic jest wiele i są głębokie – mówi prof. Lord. – A przecież jest też tyle innych pilnych spraw, którymi powinien zająć się rząd. Brexit sprawił, że odłożono je na później. Tymczasem system pomocy społecznej czy opieka zdrowotna wymagają uwagi już teraz.

Na razie Królestwo szykuje się na Boże Narodzenie, dyskutuje o świątecznych reklamach domów handlowych i martwi zapowiedziami srogiej zimy. Oraz robi zapasy – na wszelki wypadek. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2018