Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeszcze tydzień temu sytuacja wydawała się beznadziejna. Żeby przejść do kolejnej fazy negocjacji Londynu z Brukselą w sprawie warunków opuszczenia Wspólnoty, podczas której ustalane będą m.in. przyszłe relacje handlowe, Brytyjczycy musieli przekonać Unię, że w fazie pierwszej poczyniono wystarczające postępy. Ta pierwsza część rozmów dotyczyła trzech spraw: brytyjskich rozliczeń finansowych z unijnym budżetem, praw obywateli UE na Wyspach (i vice versa) oraz granicy w Irlandii.
Najprostsza okazała się kwestia statusu obywateli innych krajów mieszkających w Wielkiej Brytanii (utrzymają wszystkie swoje prawa obywatelskie i będą mogli pozostać na Wyspach), najbardziej medialna – sprawa finansów (wysokość brytyjskich zobowiązań jeszcze nie jest wyliczona, ale mówi się o 50 mld euro), natomiast problem granicy irlandzkiej wydawał się niemal nierozwiązywalny. Kilka dni temu premier May była bliska ogłoszenia porozumienia i w tej sprawie, ale musiała się wycofać niemal w ostatniej chwili, gdy zaprotestowała mała partia irlandzkich unionistów DUP.
Kwestia irlandzkiej granicy – obecnie niewidocznej i nieodczuwalnej, ale dzielącej wyspę na Irlandię Północną, wchodzącą w skład Wielkiej Brytanii, oraz Republikę Irlandii – to wielkie emocje i historyczne zaszłości, których znaczenie chyba zostało niedoszacowane przez polityków w Londynie. Po wyjściu z Unii będzie to jedyna lądowa granica Wielkiej Brytanii z UE. Problem sprowadza się więc do tego, jak wyprowadzić Irlandię Północną ze wspólnego rynku i unii celnej razem z resztą brytyjskiego państwa, a jednocześnie nie ustanawiać „twardej” granicy z Republiką Irlandii ani tam gdzie, choć niedostrzegalna, istnieje teraz, ani nigdzie indziej (np. na linii morskiej między irlandzką wyspą a Wielką Brytanią). Na razie wiadomo, że granicy nie będzie, choć rzeczywiście Irlandia Północna opuści Unię na tych samych warunkach, co reszta kraju. Szczegóły porozumienia nie są jeszcze znane, i będą zapewne dopracowywane przez długie tygodnie.
Czytaj także: "Węzeł gordyjski": Patrycja Bukalska o granicy między Irlandią a Irlandią Północną
Choć oświadczenie May i Junckera zostało przyjęte z nadzieją, to zalecany jest raczej ostrożny optymizm niż euforia. Obecne porozumienie musi jeszcze zostać zaakceptowane przez wszystkie państwa członkowskie Unii, zaś kolejna faza rozmów – w tym o handlu – wcale nie będzie łatwiejsza. Tymczasem czasu zostaje coraz mniej. Bez względu na to, czy końcowe porozumienie „rozwodowe” uda się osiągnąć, czy nie, Wielka Brytania i tak opuści Unię w marcu 2019 r. Faktem natomiast jest, że obecny przełom oddala nieco widmo „twardego Brexitu”, czyli wyjścia ze Wspólnoty bez żadnego porozumienia.
Po kilku ciężkich tygodniach brytyjska premier może przez chwilę odetchnąć z ulgą. Ten spokój nie przetrwa jednak zapewne nawet do świąt, bo w kraju czekają na nią głębokie spory wewnątrz Partii Konserwatywnej, i krytyka ze strony najbardziej zatwardziałych zwolenników Brexitu. A także dociekliwe pytania ze strony Szkotów, którzy zapowiadali, że w razie jakiekolwiek specjalnych ustaleń dla Irlandii Północnej, też będą się takich domagać.
Pani premier ma więc podzielony kraj i podzieloną partię, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze na zbliżającym się unijnym szczycie, to jednak będzie mogła w końcu zapisać na swoje konto jakiś sukces. Taki gwiazdkowy prezent.