Boży szaleniec

Oskarżanie Franciszka o utopię to sugerowanie, że w „mrocznym czasie” chrześcijaństwo musi porzucić przegranych, zostawić na boku miłosierdzie i wybaczenie.

15.08.2016

Czyta się kilka minut

Papież przyjmuje rodzinę syryjskich uchodźców w watykańskim Domu św. Marty, 11 sierpnia 2016 r. / Fot. OSSERVATORE ROMANO / AFP FOTO / EAST NEWS
Papież przyjmuje rodzinę syryjskich uchodźców w watykańskim Domu św. Marty, 11 sierpnia 2016 r. / Fot. OSSERVATORE ROMANO / AFP FOTO / EAST NEWS

Niespodzianki nie było – w czasie Światowych Dni Młodzieży papież opowiadał o kwestiach dla chrześcijaństwa źródłowych. „Jesteśmy powołani – przekonywał podczas Drogi Krzyżowej na krakowskich Błoniach – aby służyć Jezusowi ukrzyżowanemu w każdej osobie zepchniętej na margines, by dotknąć Jego błogosławionego ciała w człowieku wykluczonym, głodnym, spragnionym, nagim, uwięzionym, chorym, bezrobotnym, prześladowanym, uchodźcy, imigrancie. Tam znajdziemy naszego Boga, tam możemy dotykać Pana. Sam Jezus nam to powiedział, wyjaśniając, na podstawie jakiego »protokołu« będziemy sądzeni: za każdym razem, gdy to uczyniliśmy najmniejszemu z naszych braci, Jemu to uczyniliśmy”. Nie jest to nauka szczególnie zaskakująca, biorąc pod uwagę fakt, że głosi ją biskup Rzymu – w końcu tak zachowywał się Nazarejczyk, który jadał z celnikami, wybaczał jawnogrzesznicom, uzdrawiał paralityków i trędowatych.

A jednak już w trakcie papieskiej wizyty w Polsce nasiliły się oskarżenia (pojawiały się już wcześniej, choć były mniej odważnie formułowane), że papież jest idealistą i marzycielem, że to, co mówi, jest utopią, że opowieści o Bogu miłosiernym to rzewne historie dobre dla naiwnych...

Krytycy

Celują w tym prawicowi publicyści, którym nie mieści się w głowie, że można poważnie traktować nakaz miłowania nieprzyjaciół czy nadstawiania drugiego policzka.

Paweł Lisicki komentował słowa Franciszka tak: „twierdzenie, że dobrą odpowiedzią na terroryzm jest przyjaźń, jest cokolwiek utopijne (…), uważam, że nic z tego praktycznego nie wynika”. Z kolei w jednym z ostatnich tekstów redaktor rozprawia o tym, że wiara jego babci nie daje uzgodnić się z Franciszkową wizją chrześcijaństwa i skrupulatnie podkreśla, że papież ani razu nie wspomniał w Polsce o Bogu sprawiedliwym sędzim oraz wizji wiecznego potępienia. Dlaczego – pyta Lisicki – z dwóch przymiotów Boga papież mówi tylko o miłosierdziu?

Łukasz Warzecha porównuje natomiast Franciszka do fikcyjnego papieża, bohatera powieści Jeana Raspaila „Obóz świętych”, w której „hordy zezwierzęciałych nędzarzy z Indii dokonują inwazji na europejski kontynent”, a głowa Kościoła „zamiast stanąć na czele obrony zachodniego świata przed inwazją, która może zakończyć jego istnienie, wygłasza łzawe katechezy o tym, że trzeba pomagać ubogim”.

Tego typu tezy nie są zwykłymi retorycznymi woltami, do których przyzwyczaili nas publicyści, podejrzliwie patrzący na papieża głoszącego (zbyt) dobrą nowinę. Oskarżenia o utopię są czymś więcej: dotykają samej istoty chrześcijaństwa sugerując, że w „mrocznym czasie” musi ono porzucić przegranych oraz zostawić na boku miłosierdzie i wybaczenie. Innymi słowy – musi przestać być utopijne. Tymczasem chrześcijaństwo, w swoim najbardziej źródłowym rejestrze, albo jest utopią, albo nie ma go w ogóle.

Pomyłka

Ci, którzy widzą w papieżu wołającego na puszczy marzyciela, rozumują mniej więcej tak: w gruncie rzeczy chrześcijaństwo jest czymś w rodzaju sentymentalnej historii, podtrzymującej ład społeczny i pozwalającej spokojnie zasypiać po wieczornym nabożeństwie. Traktujemy je poważnie wtedy, gdy mowa o rodzinie, zakazie antykoncepcji czy chrześcijańskich wartościach, które można wpisać do każdego programu wyborczego. Ale gdy uchodźcy u bram, któż by zawracał sobie głowę chrześcijańskimi mrzonkami? Musimy być silni, twardzi, stanowczy!

Franciszek takiego rozumowania nie akceptuje – w jego przemówieniach dostrzec można dyskretną (acz niezwykle silną) nić, zszywającą je w trudny do rozdarcia materiał. Jest nią przekonanie, że chrześcijaństwo musi być obok świata, a jednocześnie całkowicie się w nim zanurzać, że powinno angażować się w doczesność, ale zawsze po to, by wskazywać na swoją ponadaktualną naturę; że nie wyrzeka się racjonalności, ale o jego istocie stanowi ów „utopijny” rys nieracjonalny. Wreszcie – że silne będzie jedynie wtedy, gdy pozbędzie się wszelkich zapędów apodyktycznych i uniwersalistycznych, czyli – gdy będzie słabe.

„Ma ono obowiązek i prawo – czytamy u Leszka Kołakowskiego – wspierać we wszystkich konfliktach to, co odpowiada moralnie jego wymogom, ale jeśli za każdym razem nie kładzie nacisku na nie-absolutny charakter wartości doczesnych, działa samobójczo i traci znaczenie, ponieważ jego obecność w świecie jest ważna o tyle, o ile jest obecnością Jezusa Chrystusa, to znaczy trwaniem ponadczasowego w czasowym”.

Postawa chrześcijanina jest przede wszystkim znakiem sprzeciwu wobec wszystkiego, co wymyka się prawu miłości i dobroci. Naiwność? Być może, ale jeśli tak sądzimy, powinniśmy zgodzić się także i z tym, że naiwny był Jezus oraz opowiadające o Nim ewangelie.
Cóż bowiem proponuje Nauczyciel tym, którzy wrzuceni zostali w czarne odmęty egzystencji, którzy zmagają się z cierpieniem, złem, wojnami? Wchodzi na górę i głosi kazanie, które staje się aktem założycielskim chrześcijańskiej „myśli słabej”: bądźcie cisi, czystego serca, miłosierni, wprowadzajcie pokój, znoście urągania i prześladowania, a nagroda wasza wielka jest w niebie. Nie mówi o wiecznym potępieniu! A znowu na innym miejscu dodaje: „Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące!”. Oprócz tego wybacza i każe wybaczać wszystkim, także nieprzyjaciołom. Ile razy? Siedemdziesiąt siedem razy, a więc zawsze. Szaleństwo?
W istocie; tak właśnie myślał o wybaczeniu Jacques Derrida, ujawniając ukryte sensy tego pojęcia i sytuując je, podobnie jak argentyński papież, w kontekście geopolitycznym.

Francuski filozof rozróżniał dwa rodzaje wybaczenia: warunkowe i bezwarunkowe. To pierwsze związane jest z koniecznością odbycia kary, aktem skruchy i obietnicą poprawy.

Przebaczenie warunkowe należy do porządku prawa, wpisuje się w pragmatyczną ekonomię wymiany i negocjacji. Przebaczenie bezwarunkowe natomiast polega na pozbawionym wszelkich warunków przebaczeniu niewybaczalnego, „jest szalone i musi pozostać szaleństwem”. Nie daje się uzgodnić z prawem i polityką, ponieważ wyłamuje się z przestrzeni kalkulacji. Cóż począć z tym szaleństwem? „Pozostaje tajemnica takiego doświadczenia. Musi pozostać – powiada Derrida – nietknięta, niedostępna dla prawa, polityki, nawet moralności: absolutna”.

Święta anarchia

Przywołuję te słowa autora „Marginesów filozofii”, bo otwierają obszar, w którym krąży także myśl papieża. Jego propozycja („nasza odpowiedź nazywa się przyjaźnią, braterstwem, komunią, rodziną”) wyłania się z tak rozumianego przebaczenia, które jest warunkiem chrześcijańskiej otwartości. Ta z kolei stanowi dla Franciszka kwestię niedyskutowalną: przyjmowanie imigrantów może być przez różne kraje realizowane na różne sposoby, ale nie możemy się od niego uchylać, bo „absolutne jest serce otwarte na przyjęcie. To jest absolutne”. Franciszkowy fundamentalizm jest fundamentalizmem otwartości, który może gorszyć jednych i być głupstwem dla drugich. Być nieustannie wychylonym w stronę Innego, być w stałej gotowości, zawsze czuwać, zawsze być (to także słowo ze słownika Derridy) gościnnym – czyż nie do tego sprowadza się chrześcijaństwo?

Nie ma to nic wspólnego z utopią, naiwnością czy eskapizmem, a wiele z egzystencjalną niepewnością, która jest rewersem każdej wiary. Jak pokazuje przykład chociażby Matki Teresy z Kalkuty, nie są od niej wolni także i ci, którzy z mozołem czynią miłosierdzie. Ich idealizm jest podwójnie ryzykowny: stawiają na szali swoje życie, nie oczekując nagrody, ale i wiedząc, że nigdy nie uczynią tyle, by zło nie mogło powracać. Dlatego papież przekonywał, że „Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze »poza«. Jezus nie jest Panem komfortu, bezpieczeństwa i wygody”.

Nie może być inaczej, skoro „Królestwo Jego nie jest z tego świata”. To królestwo, w którym ostatni są pierwszymi, a pierwsi ostatnimi, w którym cudzołożnice i celnicy stają przed świętymi, w którym żąda się miłosierdzia, a nie ofiary, w którym na przemoc odpowiada się przyjaźnią. „Święta anarchia” – tak nazywa Królestwo John D. Caputo. Jej źródłem jest, wedle twórcy słabej teologii, paradoksalne wydarzenie Krzyża, rozumiane jako epifania mocy niemocy (power of powerlessness), „słabej siły”. To, co wydarzyło się na Krzyżu – twierdzi autor „On Religion” – nie było spłaceniem długu, lecz obarczeniem ludzi odpowiedzialnością.

Ten zdumiewający spektakl odpłacania miłością za nienawiść i odpowiadania przebaczeniem na prześladowania jest źródłem, z którego wypływają etyczne powinności chrześcijan.

Musimy stać się godnymi tego wydarzenia, przekonuje Caputo. Ponieważ Bóg chrześcijan jest Bogiem słabym, Bogiem, który umierając na krzyżu, stanął nad przepaścią, Bogiem, w którego życie wtargnął przerażający lęk (ów Wielki Inny) – właśnie dlatego powinniśmy pamiętać o tych, którzy są przegrani i nieszczęśliwi.

Naszym obowiązkiem jest więc, jak mówił Franciszek w trakcie czuwania w Brzegach, „pójść na ulice naśladując »szaleństwo« naszego Boga, który uczy nas spotykania Go w głodnym, spragnionym, nagim, chorym, w przyjacielu, który źle skończył, w więźniu, w uchodźcy i w imigrancie, w człowieku bliskim, który jest samotny”. „Szaleństwo” czy „utopia” Franciszka jest więc odpowiedzią na „szaleństwo” Boga, „szaleństwo” wybaczenia, „szaleństwo” miłosierdzia. Jest tajemnicą, bez której chrześcijaństwo staje się zaprzeczeniem samego siebie i bez której nie jest w stanie dłużej być dla współczesnego humanizmu znakiem solidarności i troski.

Bohater kryzysu

„Nic praktycznego z tego nie wyniknie” – wobec niestrudzonego nawoływania Franciszka o pomoc uchodźcom i imigrantom ten zarzut pojawia się bodaj najczęściej. Warto jednak zauważyć, że radykalne przepowiadanie papieża wymierzone jest przeciwko temu, co Julia Kristeva nazwała pokusą obronnego tożsamościowego usztywnienia, z którą borykać musi się chrześcijaństwo w zderzeniu z religijnymi fundamentalizmami.

Uleganie tej pokusie powoduje wrażenie całkowitej zależności chrześcijaństwa od podszytego fanatyzmem agonu politycznego – tak jakby przetrwanie nauki Jezusa z Nazaretu zależało od dżihadu. Odwołując się do „szaleństwa” miłosierdzia, Franciszek unieważnia to napięcie i pokazuje, że chrześcijaństwo wywodzi swoją autonomię z miłości (agape), że buduje swoją siłę na słabości, na nierozważnym – z punktu widzenia Realpolitik – podążaniu śladem Boga miłosiernego.

Nie najmniej ważnym z przymiotów papieża-jezuity jest jego, by tak rzec, rys profetyczny. „Prorok jest postacią kryzysu” – pisał Paul Ricoeur, co możemy rozumieć i tak, że wzywany jest nie tylko w sytuacjach granicznych, ale i sam w jakiś sposób ów kryzys uosabia. Franciszek ze swoją filozofią prostoty i ubóstwa, zapędami porządkowania watykańskich dykasterii, myjący nogi imigrantom, przypominający tysiącom roztańczonych młodych ludzi o śmierci, wchodzący w podniszczonych butach do tramwaju jest, jeśli wolno tak powiedzieć, wcieleniem kryzysu, rozumianego jako dekonstrukcja pewnego modelu sprawowania najwyższej władzy kościelnej.

Dobrze jest przy tym pamiętać, że greckie „krisis” oznacza sąd i pochodzi od słowa „krino”, które z kolei znaczy tyle, co „oddzielać, decydować”. W medycynie natomiast krisis to moment przesilenia choroby, w którym diagnozujący orzeka o przeżyciu lub śmierci pacjenta, zaś w biblijnych wypowiedziach Jezusa słowo to oznacza „dzień sądu”. Papież jest „postacią kryzysu” także dlatego, że w swojej działalności łączy i aktywuje wszystkie te znaczenia: nie waha się przed wydawaniem sądów, orzekać o stanie chrześcijaństwa, i przypomina, wedle jakiego „protokołu” będziemy sądzeni. Owszem, jest Franciszek chrześcijańskim idealistą. Nie wszyscy to rozumieją, ale na szczęście – choć marne to pewnie dla prawicowych publicystów pocieszenie – nie ten najlepiej służy, kto rozumie. ©

Autor jest literaturoznawcą, stałym współpracownikiem miesięcznika „Znak”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2016