Boski korkociąg

O. Paweł Kozacki, prowincjał dominikanów: Jeżeli człowiek funkcjonuje przez cały rok w kieracie codzienności, roraty dają mu nadzieję na odskocznię w nową przestrzeń – przeczucie innego świata.

10.12.2018

Czyta się kilka minut

Procesja roratnia w katedrze w Salisbury, 1 grudnia 2018 r. / MATT CARDY / GETTY IMAGES
Procesja roratnia w katedrze w Salisbury, 1 grudnia 2018 r. / MATT CARDY / GETTY IMAGES

ARTUR SPORNIAK: Czy jako dziecko Ojciec chodził na roraty?

O. PAWEŁ KOZACKI: Przypominam sobie, że jakieś obrazki się dostawało do kolorowania. Niewiele ich zebrałem, więc nie było to dla mnie silne przeżycie w dzieciństwie. Roraty odkryłem jako licealista dzięki ojcu Janowi Górze. On tę praktykę reaktywował w Poznaniu pod koniec lat 70., i w tej jego formule skierowanej do młodzieży msza roratnia przyjęła się w różnych dominikańskich kościołach w Polsce.

Początkowo na roraty odprawiane o godzinie 6.00 chodziła mała grupka ludzi. Masowego charakteru nabrały one chyba w czasach Solidarności i stanu wojennego. Wtedy zaczęli przychodzić wszyscy, nie tylko licealiści z prowadzonego przez ojca Górę duszpasterstwa szkół średnich.

Nabrały charakteru politycznego?

Masowe uczestnictwo wynikało raczej z potrzeby nadziei, modlitwy, szukania wspólnoty. Dla nas młodych dużą rolę odgrywały też śniadania po roratach i klimat, jaki na nich panował. Na roraty przyciągała mnie przede wszystkim osobowość Góry. Nie wiem, czy przychodziłbym na nie, gdyby nie on – jego dynamiczny styl odprawiania liturgii, mówienia homilii, śpiew, dowcip. On wprowadzał swoje charakterystyczne innowacje, np. po przeistoczeniu śpiewało się kanon „Crucem tuam”, na „Ojcze nasz” podnosiło się ręce. On nie bał się wprowadzić na msze dla młodzieży śpiewów gregoriańskich. Podczas rorat oprócz homilii słuchaliśmy drugiego czytania z Godziny Czytań. Dziś już nie pamiętam, czy od początku przynosiliśmy świece. W każdym razie często roraty przeciągały się poza godzinę siódmą i ojciec Angelik – szacowna postać naszego poznańskiego klasztoru – często musiał czekać ze swoją mszą, lekko poirytowany.

W Poznaniu był nowicjat. Pamiętam z mojego pobytu w nowicjacie, że chodziliśmy do naszego magistra prosić, by pozwalał nam uczestniczyć w roratach. Kolejne roczniki nasiąkały atmosferą rorat Jana Góry. I potem, gdy bracia byli wyświęcani, wprowadzali podobne praktyki w swoich klasztorach. Gdy zostałem duszpasterzem w Szczecinie, oczywiście zorganizowałem tam roraty.

W Krakowie pierwsze roraty dla licealistów wprowadził na początku lat 90. duszpasterz „Przystani” o. Andrzej Konopka. Odbywały się one w romańskiej krypcie pod zakonnym refektarzem. Z czasem studenci z „Beczki” zaczęli organizować swoje roraty w kapitularzu. Na początku lat dwutysięcznych ówcześni duszpasterze „Przystani” o. Tomasz Zamorski i „Beczki” o. Jacek Krzysztofowicz postanowili przenieść roraty do kościoła i zorganizować je wspólnie. Po roku cała dominikańska świątynia w Krakowie zapełniała się ludźmi mimo wczesnej pory. I tak jest do dziś. Przeważają młodzi. Jak ten fenomen wytłumaczyć?

Myślę, że dużą rolę odgrywa pewna ekstremalność tej formy modlitwy. Także jej klimatyczność – msza zaczyna się tylko przy zapalonych świecach, a na dworze jest jeszcze ciemno. Dodatkowo dobra oprawa muzyczna i, gdy się bracia postarają, sensowna homilia – robią swoje.

W Kalwarii Zebrzydowskiej roraty rozpoczynają się o 5.55; u krakowskich dominikanów o 6.30; w kościele św. Krzyża o 7.15. Jednak w większości polskich kościołów na roraty idzie się wieczorem. Dlaczego?

Chodziło o to, żeby ludziom ułatwić uczestniczenie. Tymczasem do ważnej symboliki rorat należy czekanie na wschód słońca. Takie oczekiwanie światła wieczorem traci sens. Ludzie to chyba dobrze rozumieją, ponieważ okazało się, że wieczorne roraty nie cieszą się aż takim powodzeniem. Księża zaczęli przenosić tę mszę na rano i ona odżyła.

Roraty zaczynają się w całkowitej ciemności. Wchodzi procesja ze świecami. Diakoni zapalają świece na ołtarzu i od nich podają ogień zgromadzonym ludziom. Kościół rozświetlają tylko płomienie świec. W trakcie mszy robi się na zewnątrz jasno – wstaje dzień.

Tak wygląda liturgia rorat w krakowskim klasztorze. W różnych miastach wygląda to różnie. Ale rzeczywiście, symbolika światła działa. Do tego dochodzi kadzidło, śpiew pięknej antyfony „Rorate caeli desuper et nubes pluant justum” – „Niebiosa spuście rosę, a obłoki niech wyleją Sprawiedliwego”, słowo z Pisma Świętego, modlitwa... Wieloma zmysłami uczestniczymy w misterium oczekiwania przyjścia Boga. Wielu mówi, że ta specyficzna oprawa wyzwala w nich modlitwę, wydobywa z nich coś duchowego. To nie jest tylko przeżycie estetyczne.

Wspomniana antyfona jest wersetem z Księgi Izajasza (45, 8). Fragment ten jest w istocie modlitwą o wybawcę, który ma się zrodzić tu, na ziemi: „Niech się otworzy ziemia i zrodzi zbawiciela”.

Cała adwentowa liturgia nasycona jest Izajaszem, który nazywany jest Ewangelistą Starego Testamentu. W jego księdze odnajdziemy wiele fragmentów, które zapowiadają przyjście Mesjasza. Uwzględniając historyczny kontekst, mówi on o udręczeniu narodu wybranego, który kroczy w ciemnościach i jęczy pod jarzmem nieprzyjaciół, i zapowiada polityczne wyzwolenie Izraela. Od wieków jednak księga ta jest odczytywana w sensie duchowym jako opis kondycji człowieka grzesznego, który nosi w sobie tęsknotę za zbawieniem. Symbolika przejścia z ciemności do światła tę tęsknotę najpełniej wyraża. Tęsknimy za czymś „więcej”. Modlitwa rorat jest wołaniem, by Chrystus przyszedł do nas, gdyż za słabi jesteśmy, abyśmy sobie sami z wszystkim poradzili. To, co nas zniewala, jest większe od nas. W związku z tym potrzebujemy Zbawiciela.

Adwent jest okresem przygotowania na Boże Narodzenie, ale też całe życie chrześcijańskie jest oczekiwaniem na ostateczne przyjście Chrystusa.

Adwent wciąż kojarzy się nam – błędnie – z pokutą...

Gdy zaczynałem chodzić na roraty, to Adwent był tzw. okresem zakazanym. Jedno z przykazań kościelnych brzmiało wówczas: „W okresach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać” (dziś brzmi ono: „Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w okresach pokuty powstrzymywać się od udziału w zabawach”). W związku z tym – w czasach mego dzieciństwa – i w Wielkim Poście, i w Adwencie nie jadło się cukierków. Z taką świadomością wchodziłem w roraty. Nie pomnę, w którym momencie zacząłem świadomie odróżniać Adwent od Wielkiego Postu. Choć są to dwa okresy przygotowania na fundamentalne tajemnice naszej wiary, Adwent ma jednak inny wymiar. Może być (i powinien) okresem nawrócenia, ale akcent nie jest położony na pokutowanie. Jest okresem radosnego oczekiwania, otwarcia się, przygotowania na przyjście Boga.


CZYTAJ TAKŻE:

Wchodzimy w okres, w którym zostaniemy skonfrontowani z Bożym Źródłem naszego istnienia. To adwent, czyli oczekiwanie Przyjścia. TEKST PIOTRA SIKORY >>>


Niepokutny charakter Adwentu potwierdza przywilej, jaki otrzymał dla Polski kard. Stefan Wyszyński, śpiewania podczas mszy roratniej bardzo uroczystego hymnu „Chwała na wysokości Bogu”. Hymn ten śpiewany jest tylko w niedziele i święta, a w dni powszednie właśnie na roratach. Chciałbym jeszcze dopytać o wysiłek wczesnorannego wstawania. To on jest w roratach tak pociągający?

Czasem chcemy coś dla Pana Boga zrobić, coś, co będzie od nas wymagać wysiłku. Wstanie o wiele wcześniej niż zwykle jest czymś konkretnym. W takim wewnętrznym dialogu z Bogiem może to oznaczać: zależy mi na Tobie! Motywem może być ofiarowywanie siebie, dawanie siebie. Także – przekraczanie siebie, swojej codzienności. Powiedziałbym nawet, że zaparcie się siebie. Pan Jezus mówi: „Kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie”. W przypadku rorat nie chodzi oczywiście o męczeństwo, ale o jakiś zewnętrzny znak.

Wartościowe jest chyba także takie wybicie z codziennej rutyny – roraty inaczej porządkują dzień...

Wielokrotnie słyszałem od ludzi, że roraty organizują im dzień. Idzie się do pracy czy do szkoły jak co dzień, a już się ma za sobą ważne wydarzenie. Od strony psychologicznej – dzień zaczyna się od dobrej dawki energii. Natomiast co do inności tego czasu, Adwent utkany jest z tęsknoty. Jeżeli człowiek żyje przez cały rok w kieracie codzienności, roraty dają mu nadzieję na odskocznię w inną przestrzeń – przeczucie innego świata.

Pokazują, że w życiu coś innego jest ważne?

Ktoś inny wyznacza rytm mojego życia. Roraty przypominają o duchowym powołaniu człowieka, zaproszeniu do wspólnoty z Bogiem. Znam takich, którzy na roraty czekają cały rok. Jest to dla nich okres, który w największym stopniu przypomina im, że należą do Pana Boga.

FOT. MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”

Jezus narodził się dwa tysiące lat temu, a my to wydarzenie przeżywamy co roku na nowo. Co nam daje taka cykliczność?

Kiedyś ktoś zwrócił uwagę, że niedobrze się dzieje, gdy ta cykliczność polega na tym, iż kręcimy się po kole – mamy koło roku liturgicznego i w zależności od tego, kto ile lat żyje, tyle razy to kółko okręca. Przeżywanie roku liturgicznego ma sens, jeżeli jest spiralą, która wchodzi w głąb albo wznosi się w górę. Każdy kolejny rok powinien być pogłębieniem wiary oraz bliskości z Bogiem. Kręcenie się w kółko z czasem zaczyna nudzić. Jeżeli co roku staram się moją odpowiedź czy moje uczestnictwo pogłębiać, wznoszę się bliżej nieba. Cykliczność daje nam szansę wzrastania. Pozwala nam coraz bardziej „wpuszczać” tajemnicę w siebie.

W ciągu roku liturgicznego obchodzimy wielkie tajemnice naszej wiary, które – nie oszukujmy się – nas przekraczają. Mówienie w Boże Narodzenie, że Bóg staje się człowiekiem, albo w czasie Wielkanocy, że Bóg umiera po to, żeby zmartwychwstać, nie zaskakuje nas, bo słyszeliśmy to już wiele razy. Ale gdy zechcemy wniknąć głębiej w te tajemnice, to możemy je kontemplować właściwie całe życie. Rok liturgiczny ze swoimi nawrotami na to pozwala. Pozwala coraz głębiej tajemnice wiary poznawać, przeżywać je, żyć nimi.

Ponieważ one przekraczają nas, doświadczamy też, że to nie my jesteśmy pępkiem świata. To nie roraty mają nam służyć, nie mamy jedynie czerpać z tej tajemnicy, którą zapowiadają. Mamy się w nią zanurzyć. Nie chodzi o ciepełko świąt, tylko o budowanie więzi z Tym, którego tajemnica dotyczy.

Jak to robić? Wystarczy przyjść na roraty?

Niektórym to wystarcza – karmią się już samymi czytaniami mszalnymi i Słowo ich pogłębia. Istotna jest pewna uważność na tajemnicę. Istnieje niebezpieczeństwo, że poprzestaniemy na poziomie zewnętrznym, zmysłowym. Roraty mogą być przeżywane jak teatr. Mogą być jednak szukaniem treści – warto coś sobie doczytać, ale przede wszystkim być uważnym na Słowo. Na innym poziomie możemy wchodzić w modlitwę, w kontemplację. Nie chodzi wtedy o „główkowanie” – intelektualne poznawanie, poszerzanie wiedzy, ale o trwanie w obliczu tajemnicy, która rozgrywa się ponad słowami, a która pociąga. Jeśli mam świadomość, że Słowo jest żywe i skuteczne, to działa ono nie tylko przez to, że staram się je zrozumieć, ale że z nim jestem, że Słowo smakuję – „przeżuwam”.

Spójrzmy wreszcie na swoją codzienność i życie w świetle tych tajemnic. Jak to się przekłada na praktykę mojego życia? Co dla praktyki mojej codzienności znaczy, że Bóg staje się człowiekiem? Gdyby Bóg nie stał się człowiekiem, czy moje życie wyglądałoby tak samo, czy inaczej?

Dobrze, jeśli roraty do takich pytań inspirują.

A jak Ojciec odpowiada sobie na to ostatnie pytanie – czy życie Ojca zmieniłoby się?

Myślę, że byłbym zupełnie innym człowiekiem, gdybym nie spotkał Pana Jezusa. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie życia bez Niego, bez Jego tajemnicy. Być może za długo z nią obcuję, by móc sobie wyobrazić jej nieobecność. Fakt, że On stał się człowiekiem, jest dla mnie znakiem, że Bóg szanuje, a nawet kocha moje człowieczeństwo we wszystkich jego wymiarach: duchowym, psychicznym, materialnym, że to człowieczeństwo jest dobre. Również moje działanie jako człowieka, to, co ludzkie, jest dobre. Z drugiej strony rzutuje na to, jak ja myślę o Bogu i jak buduję z Nim relację. Inaczej się modlę do Boga Ojca, inaczej do Jezusa Chrystusa, który jest Bogiem człowiekiem, jeszcze inaczej do Ducha Świętego. Te modlitwy mają inną melodię, inny koloryt. Patrząc na Chrystusa ze scen z Ewangelii, odkrywam moment braterstwa. Gdy uświadamiam sobie, że Bóg tak bardzo zatęsknił za mną, że ze swojej nieskończoności i niewyobrażalności stał się kimś podobnym do mnie, to jest zawsze coś, co mnie porusza. A jak to się przekłada na codzienność? Jeśli codziennie czytam Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie czy jej słucham, to mam nadzieję, że to kształtuje moje człowieczeństwo, moją tożsamość. Wiedząc, że Bóg stał się podobny do mnie, wierzę, że ja jestem powołany, by stawać się podobny do Boga.

Jezus jest bliższy, jest Bratem, a Bóg Ojciec daleki – jako mysterium tremendum et fascinosum?

Nie do końca. Dzięki objawieniu Chrystusa mogę w Bogu zobaczyć miłosiernego Ojca. Nie tylko zresztą dzięki Chrystusowi. Ozeasz przyrównuje Boga do ojca, przytulającego do policzka niemowlę (Oz 11, 4). Dla mnie Bóg Ojciec jest miłością. A inny koloryt modlitwy wynika z tego, że Chrystusa widzę jako człowieka, Bóg Ojciec jest ponad wyobrażeniem. Łatwiej jest mi sobie unaocznić np. obecność Jezusa przy mnie. Do Boga Ojca mówię Abba – tato – ale jest on Bogiem w swoim majestacie. W swojej nieskończoności, niewyrażalności... Nawet nie próbuję sobie Go wyobrażać.

Czego uczy ów Brat Jezus jako niemowlę leżące w żłobie?

Ten moment życia historycznego Jezusa, w którym był zależny od swojej matki Maryi i Józefa jako opiekuna, pokazuje dobrowolną słabość Boga – Jego uniżenie. Dzieciątko Jezus bardzo wyraźnie uświadamia mi, że są takie momenty, gdy Jezus powierza się w moje ręce. Gdy staje wobec mnie zupełnie bezbronny. Wówczas ode mnie tylko zależy, czy się Nim zainteresuję, czy się Nim zaopiekuję, czy też pójdę do swoich spraw. To moment pokory Boga. Właściwie coś niesamowitego! A jednocześnie jest to wyraz miłości. Może być miłość Boga Ojca – nieskończona, potężna i nie do ogarnięcia. I może być bezbronna miłość dziecka – delikatna i czuła. Zobaczmy, jak dziecko działa na rodziców, jak przemienia ich życie. Kiedy dziecko pojawia się w rodzinie, robi rewolucję samą swoją obecnością. Nic nie robi, tylko jest. Gdy człowiek zaopiekuje się Jezusem, to On przemieni jego życie. Gdy w Jezusie widzimy od razu dorosłego człowieka nauczającego z mocą, coś się traci, czegoś się nie zauważa.

Bóg podchodzi do nas z dwóch stron: jako ten, który zbawia, ratuje, wyciąga z kłopotów, i jako ten, który się powierza, prowokuje działanie.

Taki obraz nie tylko mamy w Ewangelii dzieciństwa, ale także w Apokalipsie. „Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap 3, 20). Chrystus prosi o miłość, żebrze. Nie przychodzi tylko, żeby wybawiać, ratować, uzdrawiać, ale także po to, by prosić człowieka jak Samarytankę: „Daj mi pić”, ugaś moje pragnienie. W ten sposób Bóg pokazuje, że szanuje ludzką wolność, że człowiek ma prawo do wyboru, że nie jest zdeterminowany wolą Bożą. Bóg nie zmusza do działania z wysokiego tronu, ale podchodzi blisko i proponuje, pociąga siłą swej miłości. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2018