Boję się mówiących w moim imieniu

Aborcja jest złem, ale są sytuacje, w których decyzja nie może być wymuszona przez prawo. Tak myśli wiele katoliczek. [Przypominamy tekst Zuzanny Radzik]

10.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Rafał Kuźma / FORUM
/ Fot. Rafał Kuźma / FORUM

Iść z wieszakiem pod Sejm? Skulić się w sobie i wysłuchać komunikatu Prezydium Episkopatu? Wyjść w trakcie ogłoszeń? Jak tłumaczyć, że można być przeciwniczką aborcji, katoliczką, ale nie godzić się na zaostrzenie ustawy i odczuwać sprzeciw wobec apelu biskupów? Mówić, że są sytuacje, w których decyzja o tym, czy urodzić, nie może być wymuszona przez prawo, tylko pozostawiona kobiecie? Te sytuacje, w których warto byłoby odstąpić od oceny, a jedynie stwarzać warunki do kontynuowania ciąży, pokrywają się z obowiązującym w Polsce prawem. Tak, pogardzany kompromis jest optymalnym rozwiązaniem. Czy można to powiedzieć pośród haseł z demonstracji i gorączki w mediach społecznościowych?

Wstałam i wyszłam z kościoła

W niedzielę Miłosierdzia wcale nie miałam zamiaru wychodzić z kościoła. Podczas pięknej wielkanocnej mszy zapomniałam nawet o palącym od kilku dni pytaniu: przeczytają czy nie przeczytają? Zgadzam się, że życie każdego człowieka jest chronione piątym przykazaniem i należy je chronić od poczęcia do naturalnej śmierci. Wiem i przyjmuję, że stanowisko Kościoła jest w tej kwestii niezmienne.

Wstałam jednak i wyszłam, gdy padły słowa: „Nie można poprzestać na obecnym kompromisie”. Od kilkunastu dni w Polsce odbywały się wywołane tymi słowami protesty. Wiedziałam, że wielu katolików czuje się nieswojo, rzuconych nagle przez komunikat Prezydium na front walki o świętość życia. Walki prowadzonej nie takimi metodami, w jakie wierzą. Nie wystarczy użyć jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski jako pretekstu, apelując o podjęcie działań mających na celu pełną ochronę życia nienarodzonych. Gdyby ten komunikat choć wspominał o proponowanych rozwiązaniach, gdyby mówił o ludzkich dramatach kryjących się w tych trzech dopuszczonych dziś przez prawo sytuacjach przerwania ciąży. Jednak nie: okazuje się, że rocznica chrztu Polski nie zobowiązuje nas do empatii, a Święto Zwiastowania, czyli właściwie wcielenia, nie nauczyło nas, że Bóg wkroczył łagodnie w naszą ułomną cielesną rzeczywistość.

Nie usłyszeliśmy słów troski o rodziców, zwłaszcza o kobiety oraz ich dramaty i zdrowie, ani o ich chore dzieci i o ich dobrostan przez tyle miesięcy i lat, które w braku zdrowia przyjdzie im żyć.

Nie było mowy o konkretnych rozwiązaniach, które Kościół jako wspólnota podejmie, tylko ogólne wezwanie do parlamentarzystów i rządzących, aby podjęli inicjatywy ustawodawcze oraz uruchomili program. Oni, nie my. My tylko chcemy, niech władze to za nas załatwią.


Aborcja: prawny zakaz czy sumienie


W niektórych kościołach ten apel odczytano, w innych nie. Wśród świeckich niegodzących się z tonem komunikatu trwał popłoch: gdzie iść, żeby nie czytali, żeby nie stawać przed pytaniem, jak się zachować? Niektórzy księża odczytywali komunikat na mszach uczęszczanych przez emerytów, a pomijali na tych dla rodzin z dziećmi i młodzieży. Omijając problem, wcale nie czytali ogłoszeń, czasem po prostu informowali, co przekazują nam dziś biskupi. Zatem o tym, co usłyszymy, decyduje celebrans, który może odczytać albo nie? Biskupi mogą wydać komunikat, księża czytają go bądź nie, a co mogą świeccy? Tylko nie przyjść albo wyjść.

Jaki to problem wysłuchać słów skierowanych do nas przez biskupów? Skąd wychodzenie – to nieustawione, spontaniczne – które stało się i moim udziałem? Można się na ten gest oburzyć, ale to przecież odpowiedź na brak innej możliwości zabrania stanowiska. Kiedy więc zamknęłam za sobą drzwi, czułam to, co zawsze, gdy mam wrażenie, że ambona posłużyła do nadużycia władzy: bezsilność, wstyd, zażenowanie i jednak poczucie winy. Może powinnam zostać? Ale przecież zbierała się we mnie gorycz, że oto trzech biskupów zdecydowało za nas wszystkich, że wpędzi z zaskoczenia kraj w wojnę wokół aborcji. I że zrobili to w legalistycznym języku, nie bacząc na konsekwencje. Dziękuję za taki jubileusz.

W naszym imieniu

Trzeba być ślepym, żeby nie dostrzec koincydencji. Gdyby nie komunikat biskupów, obywatelski projekt byłby kolejną próbą ustawodawczą części środowiska pro-life, na którą moglibyśmy nie zwrócić uwagi. To głos biskupów, w sprzęgnięciu z prawicową większością w Sejmie, która zachęcona przez nich może poprzeć inicjatywę ustawodawczą, wywołał burzę. Nie przeczytamy jednak w komunikacie nawiązania do wydarzeń tego tygodnia, choć w brak zbieżności projektu ustawy i komunikatu nikt nie uwierzy. Nie dowiemy się też, czy biskupi popierają ustawę w proponowanym kształcie, łącznie ze szczegółowymi zapisami, które przez swoją bezwzględność, ale i brak precyzji wywołały tak gwałtowne reakcje.

Prezydium Episkopatu w naszym imieniu wykonało nie do końca czytelny ruch. Nie wiemy, czy popiera karanie kobiety dokonującej aborcji, które ewentualnie może zostać zawieszone przez sąd. Nie mamy informacji o tym, czy biskupi faktycznie chcieliby, żeby dopiero bezpośrednie zagrożenie życia matki usprawiedliwiało medyczną interwencję.

Nie wiemy w końcu, czy to zgodny głos całego Episkopatu, czy trzech podpisanych. Dlaczego zwraca się do nas Prezydium, a nie Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski? Tylko gdy sytuacja wymaga szybszej reakcji, może to zrobić Prezydium. Cóż jednak było tak pilnego w tamtym tygodniu, oprócz pojawienia się projektu ustawy? Czy zatem Prezydium Episkopatu naruszyło dobry obyczaj i swoją pozycję, publikując komunikat bez poparcia Rady Stałej? Czy ktoś mógłby wyjaśnić mi wewnętrzną politykę mojego Kościoła w tej kwestii? Bo to wszystko dzieje się w moim – katoliczki – imieniu.

Niewiara w sumienie

Nieporównanie łatwiej stanowić prawa, niż kształtować sumienia. A jednak to sumienie jest miejscem najintymniejszego spotkania z Bogiem. Sobór Watykański II w deklaracji „Dignitatis humanae” nazywa je sanktuarium. Chyba jednak specjalnie w ludzi i ich sumienia nie wierzymy. Ani w to, że Bóg potrafi się z nimi w tym sanktuarium spotkać. Kto wierzy w człowieka bardziej niż On, kto ma do nas większą cierpliwość? Jako katolicy wierzymy, że On jest obecny w drugim człowieku, w lekkim powiewie Ducha, i w chlebie i winie, które możemy łamać i jeść. Wyznawcy Boga zależnego i słabego wolą jednak wyraźnie inne środki działania niż łagodna perswazja i budowanie królestwa Bożego nie przez ustawodawstwo polskiego Sejmu, ale przez to, jak żyjemy i odnosimy się do siebie.

„Forsowanie rozstrzygnięcia problemu na drodze ustawy antyaborcyjnej oznacza klęskę Kościoła jako siły moralnej – pisał w 1991 r. w oświadczeniu w sprawie ustawy o ochronie życia poczętego Synod Ewangelicko-Reformowany. – Kościół nie ma innej drogi, jak tylko oddziaływanie na duszę człowieka. Nie bez powodu Jezus wzywa do opamiętania się, do przemiany sposobu życia i postępowania. Dlatego w działalności katechetycznej, kaznodziejskiej i duszpasterskiej należy dążyć do rozwijania w ludziach poczucia odpowiedzialności, wrażliwości moralnej, właściwego poglądu na życie i proces jego powstawania”.

Faktycznie, zmieniona w 1993 r. ustawa wpłynęła na to, jak ludzie myślą o ochronie życia. Nie bez znaczenia jest też pewnie poziom wiedzy, jaki mamy na temat życia prenatalnego oraz doświadczeń, dzięki którym przez aparaturę USG rodzice widzą wyraźnie swoje nienarodzone dziecko. Czy jednak nie kapitulujemy pragnąc, by to sądy i prokuratura pomogły nam życie poczęte chronić jeszcze bardziej? I czy nie jesteśmy naiwni sądząc, że prawny zakaz skutecznie chroni życie?

Już teraz przecież obecna ustawa popycha kobiety do szukania szansy przerwania ciąży w podziemiu aborcyjnym albo za granicą. Najwyraźniej matka, która urodzić nie chce, zaryzykuje swoim życiem i zdrowiem. Czy raczej nie powinno nas frapować, jak zbudować świat, w którym kobieta będzie się czuła bezpiecznie, rodząc dzieci? Czy zapomnieliśmy, że płód, którego życie chcemy chronić, zależny jest od jej ciała? Chcąc go chronić, trzeba chronić jej dobrostan, dać bezpieczeństwo. Owo bezpieczeństwo to zarówno zaplecze socjalne, jak i świadomość, że w razie choroby dziecka nie będzie ona sama, że wspólnota otuli ją pomocą oraz że partner jej nie odstąpi, choćby mieli razem stawić czoło dramatycznym sytuacjom.

Kto uwierzy w szczere intencje ochrony życia, skoro nie słychać biskupów podejmujących równie mocne publicznie wystąpienia, gdy dyskutuje się o tym, co dzieje się z dzieckiem po urodzeniu?

Kiedy skandaliczne statystyki uchylania się od płacenia alimentów umykają ich uwadze, mimo apeli świeckich, by zabrali stanowisko. Gdy matki niepełnosprawnych dzieci zrozpaczone okupują Sejm, nie widać, by miały oparcie w Kościele. Nietrudno o rachunek sumienia, który pokaże, jak bardzo nasza troska o życie jest iluzoryczna.

Życie nie kończy się w momencie porodu, ale nasza troska często tak. Być pro-life to nie jest robienie drastycznych wystaw ze zdjęciami okaleczonych płodów na ulicach, placach i w przedsionkach kościołów. Nie jest to nawet lobbowanie odpowiednich ustaw. To moralne wyzwanie, przed którym stajemy codziennie. Co więcej: w pakiecie ochrony życia powinna znaleźć się też edukacja seksualna.

Nasi rządzący działają pro-life nie tylko gdy przegłosują radykalną ustawę antyaborcyjną, ale też wtedy, gdy dbają o mieszkania socjalne, o rodziców dzieci niepełnosprawnych, o dofinansowanie opieki społecznej, płace minimalne, o bezdomnych i uchodźców. Ludzie już urodzeni bywają niemal tak bezbronni wobec okrucieństwa świata, co nienarodzone dzieci. Im jednak nie poświęcamy aż tyle uwagi.

„Wspólnota chrześcijan ma obowiązek otaczać opieką słabych, podawać dłoń potrzebującym pomocy, wspierać chwiejących się, wskazywać drogę błądzącym, uczyć rozróżniania między dobrem a złem, budzić świadomość popełnionego grzechu, wzywać do pokuty i ogłaszać miłosierdzie Boże – pisał wspomniany Synod Ewangelicko-Reformowany. – Jest to zadanie niewspółmiernie trudniejsze od stanowienia praw, a potem ścigania winnych”.

Norma z heroiczności 

Może to jednak chodzi o to, czy się ma macicę? – zastanawiamy się z koleżankami nad inną wrażliwością wielu naszych katolickich kolegów. Powtarzają, że za życiem trzeba stać bezwzględnie. A my kulimy się w sobie, bojąc przyznać, że ogarnia nas lęk, że to nie o naszym życiu mowa.
Z tą macicą to nie żart. Czytając projekt nowelizacji ustawy, czułam, że to mnie boleśnie dotyczy. Nie umiem dostrzec w nim dokumentu, który zostanie złagodzony w toku procesu legislacyjnego. W zapisach projektów wyziera na mnie wizja świata jego twórców, bezwzględność, której się boję. Pod każdym z punktów pojawia się rzeczywisty lęk: czy jeśli potencjalnie to będzie karalne, lekarz naprawdę nie będzie się bał ratować mnie kosztem życia płodu? Co to znaczy dokładnie, że moje życie musi być bezpośrednio zagrożone, żeby terminować ciążę?

Reakcja, którą zobaczyliśmy i na ulicach, i w kościołach, czerpie z tego właśnie strachu. Moje ciało – podobnie jak ciała milionów kobiet w tym kraju – przypomina mi co miesiąc, że hipotetycznie mogę być matką. Mam w swoim brzuchu ten cudowny i straszny potencjał. Oznacza on również ryzyko, że kiedyś mogę stanąć przed dramatycznym wyborem między moim życiem a nowym życiem zagnieżdżonym we mnie. Lęk o to, że państwo lub zastraszony ustawą lekarz postawią moje życie na równi z życiem płodu. W teorii zgadzam się, że obu należy się ochrona, ale gdy przyjdzie ten moment, chciałabym, żebyście mnie, żyjącą między wami, otoczyli większą troską. Nawet chciałabym, żebyście zrozumieli, że nie chcę stracić wzroku albo odnieść innego poważnego uszczerbku na zdrowiu. Chciałabym, żebyście dbali o mnie, a nie o płód w moim brzuchu. Zaufali, że nie jest mi obojętny, nie mam morderczych zamiarów, czasem jednak mogę stanąć przed wyborem, którego nie życzylibyście wrogowi.

Boimy się, bo w tych kuchniach, w których siadamy z przyjaciółkami przy winie czy herbacie, słyszałyśmy już różne historie. Nie o tym, co zapisane w prawie, ale co się przydarzyło naszym ciotkom, kuzynkom, najbliższym przyjaciółkom, koleżankom.

Mianownikiem większości tych opowieści jest samotność. Samotność poronień, decyzji, by urodzić bardzo chore dziecko, i samotność życia, gdy stajesz się jego całodobową opiekunką, a partner – jak to bywa – odchodzi. Samotność, gdy boisz się przyznać nawet najbliższym, że przerwałaś trudną lub wiążącą się z wadą dziecka ciążę. Znamy te historie i wiemy, że każda z nich może się zdarzyć i nam. Mnie, w moim brzuchu. W brzuchu mojej siostry i najbliższej przyjaciółki.

Boimy się nawet heroicznej, ale trudnej do zrozumienia postawy Joanny Beretty Molli. Za każdym razem, gdy stawiana jest za przykład, obawiamy się, że tego właśnie od nas oczekujecie. By jej nadzwyczajna cnota stała się normą.

Zazdroszczę tej łatwości wszystkim, którzy widzą to tak klarownie: to jest życie, należy mu się ochrona. I kropka. Chciałabym tak umieć. Mieć łatwość Marka Jurka mówiącego, że dziecko z gwałtu po prostu trzeba urodzić. Wiem jednak, że mowa też o życiu kobiety (może moim życiu). Boję się, że gdy to powiem, odsądzicie mnie od czci i wiary. Mam jednak wszelkie powody, żeby przypuszczać, iż nie będzie was przy mnie, gdy stanę przed dramatycznym wyborem.

Chciałabym wierzyć, że zachowam się heroicznie, ale prawdę mówiąc...

Dopuszczamy obronę konieczną, a Kościół tyle wieków pielęgnował doktrynę wojny sprawiedliwej – wszystko, by sankcjonować zabijanie w niektórych, dramatycznych i koniecznych sytuacjach. Dla dylematów rozgrywających się w obrębie naszych macic jesteśmy jednak tak mało wyrozumiali. Stosujemy też inną normę do matek. Kościół nie zmusza ojca do oddania dziecku nerki, która może uratować mu życie. Gotów jednak wymagać ode mnie podjęcia ryzyka.

Wiele z nas – katoliczek – myśli dokładnie tak. Nie napiszemy może Episkopatowi – jak robią to teraz aktywistki sprzeciwiające się ustawie – że chce torturować kobiety, ale nie mamy wielu dowodów na zrozumienie naszej perspektywy.

Nasz spokojny sen 

Jacek Kuroń, będąc przeciwnikiem przerywania ciąży, głosował za jej dopuszczalnością w pewnych warunkach. Jego decyzję na naszych łamach („TP” nr 51-52/96) tłumaczyła jego żona, Danuta: „Po pierwsze, pomocy nie wolno zastępować przemocą. A po drugie – chciał, żebyśmy nie mogli spać, ale nie dlatego, że mamy liberalną ustawę, tylko dlatego, że Polska jest krajem aborcjogennym”.

Aborcjogennym, bo zamiast walczyć ze złem poprzez stwarzanie warunków zaistnienia dobra, pokładamy ufność w prawie. Kuroń twierdził, że mamy obowiązek o prawie Ewangelii świadczyć czynem i nawracać czynem, pomocą, miłością. Prawo państwowe, budzące respekt tylko dlatego, że boimy się sądu, więzienia, grzywny, wiele nam nie pomoże.

Wtedy ks. Józef Tischner zastanawiał się: „A może Jacek ma rację? Może warto podjąć ryzyko walki ze złem, mając za plecami tylko »bezsiłę« sumienia? A może Niebu samemu uprzykrzyła się już moralność zachowań bez moralności przekonań?” („TP” nr 46/96). Zaryzykować bezsiłę sumienia? Nasza wiara jest wyraźnie na to zbyt mała.

Kuroń chciał, byśmy nie mogli spać. Wygląda na to, że śpimy całkiem dobrze. Zaostrzymy ustawę i będziemy śnić dalej – o tym, jak konsekwentnie chronimy życie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016