Bóg Ojciec, Matka Dziecko

Za utratę wiary przez dzieci obwiniają siebie. Ale częściej martwi ich to, że nie chodzą one do kościoła. Rzadziej – czy będą zbawione. Rodzice niewierzących.

05.05.2014

Czyta się kilka minut

 / FOT. SIPA / EAST NEWS
/ FOT. SIPA / EAST NEWS

W moim domu trwa wojna. Religijna wojna – napisał do redakcji „Tygodnika” Piotr z Inowrocławia. – Kilka miesięcy temu mój szesnastoletni syn ogłosił, że jest ateistą. (...) Jest mi przykro, że tak się stało, ale przecież nie zmuszę go do wiary w Boga. Dla mojej żony jednak to ciężkie przeżycie: kompletna klęska katolickiego wychowania. I tu przebiega konflikt: między synem, mną i żoną. Uzgodniliśmy, że aby nie robić przykrości mamie, będzie chodził do kościoła. Przynajmniej do czasu, aż mama zrozumie bezsens zmuszania do chodzenia do kościoła. I tak oto staliśmy się kolejnymi katolickimi hipokrytami”.

Piotr z Inowrocławia w swoim liście zadaje pytania: „Czy można kogoś zmusić, aby uwierzył w Boga? Czy taka wiara jest szczera? Ksiądz proboszcz odpowiedziałby mi, że nie da się zmusić, ale można wychować do wiary. Ależ w naszej rodzinie było wszystko: paciorki przed pójściem spać, cotygodniowy udział we Mszy św., służba ministrancka, nawet piesze pielgrzymki. A teraz?”.

Teraz, kiedy stoją w niedzielę w kościele, patrzy na klęczącego ze złożonymi rękami syna i zastanawia się, co on myśli. „Przecież wiem, że się nie modli. O czym myśli? A może po prostu liczy do dwudziestu lub trzydziestu?” – pyta.

Kilka dni temu syn zapytał go: „Tato, a może Jezus był po prostu tylko dobrym człowiekiem?”.

Decyzja

Marta ma 27 lat. Od kilku lat mieszka w Krakowie. Kiedy się spotykamy, proponuje, by usiąść w Kramach Dominikańskich, biegnących wzdłuż klasztoru dominikanów przy Stolarskiej.

– Nie za blisko kościoła?

Marta marszczy czoło. Bo choć w Boga nie wierzy, wśród przyjaciół ma kilku księży.

Pierwszy raz nie poszła na niedzielną Mszę dziesięć lat temu. „Tak już odtąd będzie” – usłyszał tego dnia jej ojciec. Kiedy zapytał o powód, Marta podała kilka. „Nie chcę dłużej udawać, że jest mi w Kościele dobrze” – wymieniała. – „Odstrasza mnie język księży i to, że mówią z pozycji autorytetu”. „Nie chcę więcej słyszeć o cudach dla wybranych”. Najważniejsze zostawiła na koniec: „nie wierzę już w Boga”.

Zaniemówił. Z początku wydawało jej się, że zażąda od niej chodzenia do kościoła. Ale nie zrobił tego. Zamiast tego zapytał: „Do tej pory wszystko było dobrze. Co się nagle stało?”.

Powtórzyła: „nie wierzę już w Boga”.

Potem między nimi bywało różnie. Gorzej, jak tego dnia, kiedy powiedział, że odejście od Boga ściąga na nią nieszczęścia i depresję. I lepiej, jak wtedy, gdy w maturalnej klasie bez słowa podpisał jej rezygnację z lekcji religii.

– Pogodził się z twoją niewiarą? – pytam.

– To raczej coś między akceptacją a wyparciem. Wie, że nie wierzę. Ale kiedy wracam do niego do Opola na Wielkanoc, chce, bym poszła poświęcić pokarmy do kościoła.

– Idziesz?

– Idę.

– To nie jest hipokryzja? Przecież nie wierzysz w Boga.

– Nie. Bo traktuję to jak zadanie do wykonania. Przemieszczam się z punktu A do punktu B z jakimś przedmiotem.

– Na Mszę też chodzisz w Opolu?

– Czasami udaje mi się wykręcić. Ale kiedy idę, nie modlę się, nie przyjmuję Komunii. Jestem świadkiem Mszy. Robię to dla ojca.

Kilka lat wcześniej Marta straciła w wypadku samochodowym mamę i brata. Zostali sami: ona i ojciec, który tamtego dnia prowadził samochód. – Wiem, że w Kościele znalazł po wypadku oparcie. Ja zresztą też. Kiedy przestałam wierzyć, bardzo to przeżył. Nie chcę mu dokładać – mówi.

Ponad 70 proc. niewierzących z 7,5-tysięcznej grupy, która wzięła udział w badaniu dr. Radosława Tyrały z Katedry Socjologii Ogólnej i Antropologii Społecznej AGH w Krakowie, wskazywało, że utracili wiarę przed ukończeniem 19. roku życia. Blisko 13 proc. decyzję podjęło na studiach. 12. rok życia, jak wskazują badacze, to moment, gdy zaczyna się budzić „ja” i kształtować tożsamość. – Stawiane wtedy pytania o wiarę pojawiają się w kompleksie pytań o to, kim jestem, co chcę w życiu osiągnąć – tłumaczy prof. Irena Borowik, socjolożka religii z Instytutu Socjologii UJ.

Pytania

Syn Barbary sześć tygodni przed maturą powiedział matce, że stracił wiarę. W szkole odkrył, że ateiści też mogą być dobrymi ludźmi, a dotąd wiązał to tylko z religią.

Rozpłakała się. „Co myśmy zrobili nie tak, czegośmy zaniedbali?” – oskarżała się.

Jej dzieci dorastały w religijnym domu. Ona sama przyjęła chrzest jako dorosła, wychowywała się w ateistycznej rodzinie. Pierwsze spotkanie z wiarą przeżyła w 1979 r., gdy do Polski przyleciał papież. Mieszkała wtedy z mężem w Warszawie. Poszli razem pod Belweder, z ciekawości. Kiedy Jan Paweł II przejeżdżał obok, a tłum jej go zasłonił, wdrapała się na pobliską bramę. Pamięta też poranną Mszę i milczących, rozmodlonych ludzi, zginających się przy klękaniu jak kłosy.

W 1981 r. urodziła się jej córka. Poczuła, że jest ona darem. Urodzenie po dwóch latach syna wzmocniło w niej to uczucie i stało się impulsem. – Wiara eksplodowała we mnie, zakochałam się w Bogu.

Nawrócenie w tym samym czasie przeżył także jej mąż. Dzieci zostały ochrzczone, sami też przyjęli wtedy chrzest, komunię i bierzmowanie oraz zawarli ślub. Swoją wiarę określa jako żarliwą. Codziennie była na Mszy. W domu często się modlili. Jej syn w wieku sześciu lat odprawiał drogę krzyżową własnego autorstwa.

Podczas rozmowy o odejściu syn powiedział jej, że dla niego Kościół to jedynie system zakazów i nakazów, system przymusu. – Zapytałam: „Skąd ci to przyszło do głowy? Kto cię tego nauczył? Bo przecież nie ja” – opowiada. – Potem zrozumiałam, że dzieci były przytłoczone dominującą w domu religijnością, miały za mały obszar wolności.

Dom

Młodzi ludzie o swojej decyzji odejścia z Kościoła, traktowanej przez nich mniej lub bardziej poważnie, nie zawsze mówią rodzinie. – Ponad pół tysiąca niewierzących nie przyznało się do ateizmu rodzicom. Blisko 1,4 tys. nie powiedziało dalszej rodzinie – twierdzi dr Tyrała.

Choć pochodzą zwykle z domów religijnych, wiarę swoich rodziców w dużej mierze określają jako „letnią”. Za obojętnych religijnie (w tym także niezdecydowanych i niewierzących) swoich ojców uznało 48 proc. osób. W tej grupie znalazła się także co trzecia matka. Jako wierzących i głęboko wierzących swoich ojców określiło ponad 46 proc. ankietowanych. Matki – blisko 70 proc. (patrz infografika).

Pierwsze amerykańskie badania, które wykazały, że na religijność dzieci wpływa religijność ich rodziców, przeprowadzono w 1937 r. – Wynika z nich, że postawa religijna matki ma zdecydowany wpływ na religijność córek (w 48 proc.) i synów (w 34 proc.). Wpływ ten potwierdzają także kolejne badania amerykańskich naukowców, które pokazują, że jest on szczególnie silny wśród katolików i prawosławnych – potwierdza dr Tyrała.

Domy rodzinne polskich niewierzących, oprócz „letniej” wiary rodziców, charakteryzuje także tzw. bierna socjalizacja religijna, na którą zwraca uwagę prof. Borowik. Jej zdaniem, rodzice rzadko albo wcale nie rozmawiają na tematy religijne z dziećmi. – Prowadzą je do kościoła na Mszę, ale już o tym, co ksiądz mówił podczas kazania, w domach z dziećmi nie rozmawiają. Dla osób, które na jakimś etapie życia deklarują się jako niewierzące, ten brak rozmów, czyli niedostatek intelektualnego ugruntowania religii, okazuje się bardzo ważny przy podejmowaniu decyzji o odejściu z Kościoła – twierdzi prof. Borowik.

Pan Andrzej, katecheta z Gliwic, kilka dni przed kanonizacją Jana Pawła II przygotował dla swoich uczniów z technikum lekcję o świętym. Pokazał im fragment filmu z pielgrzymki z 1987 r., podczas której papież mówił do młodych, że każdy ma swoje Westerplatte. Później poprosił, by uczniowie policzyli, ile lat mieli wtedy ich rodzice. I zapytał, czy dzielili się z nimi tym, jaką rolę odegrały w ich życiu słowa papieża.

– Zadałem to pytanie w siedmiu klasach. Prawie żaden z uczniów nie rozmawiał z rodzicami o tym, jaką rolę papieskie nauczanie odegrało w jego życiu – przyznaje katecheta.

Rytuał

Biernej socjalizacji religijnej towarzyszy zrytualizowana religijność. To ona, zdaniem niewierzących, podważa autentyczność religijności osób, które deklarują się jako wierzące. Badani przez dr. Tyrałę wskazywali, że jest ona obecna na dwóch płaszczyznach: codziennej (pochodzę z „rodziny fasadowych katolików. Takich, którzy w każde święta są w kościele, a życie sobie, oni sobie” – stwierdza jeden z respondentów) i sakramentalnej.

Komunię wspominają jako pozbawioną wymiaru duchowego: „Wszyscy przyjeżdżają specjalnie dla mnie na moje święto, ale tak jak z Wielkanocą czy Wigilią, dla mnie to nie miało kompletnie żadnego wymiaru duchowego. Rodzice nigdy też, myślę, do tego nie podchodzili w takim wymiarze religijnym”.

Podobnie pamiętają bierzmowanie. „To tylko jakaś szopka, nie sakrament – musimy ubrać się tak, a nie tak, mówić formułki, podpisywać się na kartkach, do spowiedzi raz na dwa tygodnie chodzić, jakaś pieczątka od księdza. Jakby to miało jakieś znaczenie! Wszystko było za bardzo posegregowane, jak w urzędzie. Nie pasowało mi to w ogóle do kwestii wiary. Jak to – Bóg i pieczątka, to takie małostkowe, banalne mi się wydawało, aż śmieszne”.

To właśnie bierzmowanie jest momentem, w którym część młodych ludzi odchodzi z Kościoła. – Umocowani we własnych przekonaniach, często połączonych z obserwacją religijności rodziców, nie chcą już dłużej iść na kompromis i udawać – mówi prof. Borowik.

95 proc. badanych przez dr. Tyrałę niewierzących zostało ochrzczonych. Pierwszą komunię przyjęło 92 proc. Ale już do bierzmowania poszło 71 proc. badanych.

Z drugiej strony, rytualizacja religijności powoduje, że rodzicom trudniej zaakceptować odejście dzieci od wiary. – Bo to oznacza także zmianę przyzwyczajeń, nawyków, domowej codzienności. Powtarzany od lat rytuał jest dla rodziców pretekstem do tego, by narzucać dzieciom aprobowaną postawę religijną, nawet wtedy, gdy one są już dorosłe – twierdzi dr Konrad Piotrowski, psycholog z Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie.

Bo kształtowanie się poglądów religijnych, podobnie jak wybór partnera życiowego, wykształcenia czy zawodu, wiąże się z dokonywaniem wyborów. – A dokonanie wyboru stanowi jeden z elementów budowanej przez młodego człowieka tożsamości. Może dawać mu poczucie, że odkrył siebie i chce się temu poświęcić – mówi Piotrowski. – Jednak odejście od Kościoła oznacza równocześnie rezygnację z dotychczasowego rodzinnego celebrowania świąt katolickich, godzi w tradycję i kultywowane w domu zwyczaje – tłumaczy.

Z badań dr. Tyrały wynika także, że niewierzący wskazują właśnie rodziców jako tych, z którymi doświadczają najwięcej konfliktów ze względu na swoją niewiarę. Blisko 40 proc. ankietowanych wskazało, że ma problem z relacją z rodzicami.

Rodzice

Reakcje głęboko religijnych rodziców na niewiarę swoich dzieci prof. Borowik dzieli na kilka faz. – Najpierw nie chcą zaakceptować tego, co mówią im dzieci. Nie umieją się z tym pogodzić. Później przechodzą do fazy nakłaniania ich do powrotu do Kościoła – wylicza. – Na końcu obojętnieją. Rzadko decyzję akceptują, a niewiara dzieci jest dla nich źródłem bólu. Dlatego dzieci, by ten ból rodziców, a także dziadków, ograniczyć, są skłonne do ustępstw, takich jak udział w niedzielnej Mszy.

Z cierpieniem rodziców wynikającym z niewiary dzieci spotyka się w konfesjonale, ale też w codziennych rozmowach duchowych, ks. Jan Kaczkowski, znany duszpasterz z Pucka.

– Rodzice potwornie przeżywają te sytuacje, dlatego że widzą w nich swoją winę. Oskarżają się, że zrobili coś źle albo zaniedbali. Bardzo trudno im wytłumaczyć, że ich dzieci są już prawie dorosłe i muszą same ponosić konsekwencje swoich wyborów – mówi.

Wskazuje też, że przeżywających niewiarę własnych dzieci rodziców można podzielić na dwie grupy.

Do pierwszej zalicza rodziców o religijności opresywnej. – To zwykle ojciec-katolik, który wszystkich zmusza do chodzenia do kościoła i grzmi: „Dopóki trzymasz nogi pod moim stołem, musisz mnie słuchać! Marsz do kościoła!” – opisuje.

Należą do tej grupy ludzie o tradycyjnych, często prawicowych poglądach, dla których bardzo ważny jest wymiar ideologiczny wiary. Oni sami odbierają ją jako ideologię i boli ich to, że dziecko odpłynęło z poprawnego, bogoojczyźnianego nurtu. – To w tej grupie najczęściej są młodzi ludzie, którzy nie tyle porzucili wiarę, co bardziej buntują się przeciw rodzicom – mówi duchowny. – Z tymi rodzicami najtrudniej się też dyskutuje. Bo oni wiedzą lepiej, co jest prawdziwą wiarą, i jaką postać ta wiara ma przyjąć. Ona musi być taka jak ich wiara, w żadnym wypadku inna.

Z relacji rodziców wynika, że dzieci dla świętego spokoju idą do kościoła. Czasami nawet do spowiedzi, co powoduje w nich jeszcze większą wściekłość i rozdźwięk moralny. – Z takimi młodymi ludźmi też zdarzyło mi się rozmawiać. Czują się coraz bardziej obłudnikami, co odsuwa ich jeszcze bardziej od Boga, wiary i praktyk – mówi ks. Kaczkowski.

W drugiej grupie są rodzice głęboko wierzący, z wiarą niezaznaczoną ideologicznym pierwiastkiem.

– Z tymi rodzicami rozmawia się lepiej – zaznacza duchowny. – Bo oni wiedzą, że dziecko wchodzi w wiek, w którym wydaje mu się, że ma odpowiedzi na wszystkie pytania tego świata. Mówi, że nie będzie chodził do kościoła i wierzył, bo Pan Bóg mu nie jest do niczego potrzebny, albo dlatego, że ksiądz ma mercedesa – mówi.

Rodzicom radzi wtedy, by nie wchodzili w eschatologiczny jęk. – Żeby nie powtarzali: „Chooodź do kościoła, chooodź do kościoła, jak to tak nie chodzić? Boże, Boże, Boże”. Proszę, żeby sami, przepraszam za kościelny język, dali świadectwo – mówi. – By opowiedzieli o tym, dlaczego tęsknią za komunią, o tym, jak przeżywają spowiedź. „Czy ty, synku, przeżyłeś kiedyś taką dobrą, szczerą, uwalniającą spowiedź? Czy pamiętasz, jak opowiadałeś mi o twojej pięknie przeżytej Mszy tam i tam?”. Można się odwołać do jakichś dobrych, dawnych doświadczeń religijnych i je trochę „podrążyć”. Zrobić tak, by młody człowiek poczuł, że wiara to nie jest żadna zimna struktura, ale coś głęboko osobistego.

Jak przyznaje, taką taktykę trudniej zaproponować rodzicom z pierwszej grupy. – Bo oni albo tego sami nie przeżyli, albo przeżyli, ale w formie uniesień patriotyczno-ideowych – tłumaczy.

Praktyka

Z badań dr. Tyrały wynika, że ponad 80 proc. niewierzących nie chodzi do kościoła. Pozostali, wśród powodów, dla których chodzą, wymieniają m.in. względy estetyczne (chociażby, że podoba im się liturgia wielkanocna) czy towarzyskie. Blisko 2 proc. uczestniczy w Mszach raz w tygodniu, około 7 proc. bierze udział tylko w ważnych świętach religijnych. Co trzeci z 7,5 tys. respondentów przyznał, że zdarza mu się uczestniczyć we Mszach pod naciskiem innych osób.

Prawie 4 proc. przyjmuje Komunię, a 3 proc. chodzi do spowiedzi.

Większą swobodę pozostawiają rodzice dzieciom, jeśli chodzi o lekcje religii. W szkole pana Andrzeja uczniowie mogą samodzielnie zapisywać się i wypisywać z religii. Na pierwszej lekcji wpisują na kartkach oświadczenie, że chcą brać udział w katechezie, na odwrocie piszą dlaczego. Od ponad 20 lat znajduje tam zdania typu: „bo jestem wierzący”, „bo chcę się uczyć o Bogu” itp.

Kiedy uczeń przychodzi się wypisać, pan Andrzej pyta: „Napisałeś, że chcesz chodzić na religię, bo wierzysz w Boga. To się zmieniło?”. Rzadko chcą o tym rozmawiać, a on, szanując ich wybór, nie dopytuje.

Informację o rezygnacji dziecka z religii wysyła jego rodzicom. I pisze, że jest dla nich dostępny, gdyby chcieli się poradzić albo o tym porozmawiać. – Przychodzi co piąty rodzic – mówi pan Andrzej. – Reszta nie reaguje.

Wcześniej słyszy od dzieci, że nie chcą być tacy jak ich rodzice. – Dzieci z takich domów mówią: „moi rodzice udają tylko chrześcijan”. I odchodzą, bo nie chcą tego schematu powielać. W pewnym sensie jest to akt odwagi, postawienia rodzicom tamy: „wy udajecie, a ja nie udaję, odchodzę” – mówi katecheta.

Jednak, kiedy sami stają się rodzicami, decydują się na minimum kompromisu i chrzczą własne dzieci. Choć deklarują się jako niewierzący.

Z badań dr. Tyrały wynika, że na 33 proc. niewierzących, którzy mają dzieci, 24 proc. je ochrzciło. To prawie dwie trzecie. Co piąty z badanych albo jest, albo byłby skłonny zostać rodzicem chrzestnym. Za to apostazji dokonało tylko 8 proc. niewierzących.


Niektóre dane bohaterów zostały zmienione.

współpraca Przemysław Wilczyński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2014