Dokąd odlatują bociany?

Dlaczego tak dużą wagę przywiązujemy do pierwszych wiosennych bocianów, jednocześnie mając je głęboko w poważaniu wtedy, gdy ich czas w naszym towarzystwie dobiega końca?

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / NCPHOTO / IMAGEBROKER / FORUM
/ NCPHOTO / IMAGEBROKER / FORUM

No i odleciały. Jedziesz przez kraj i widzisz puste gniazda. Bociany zniknęły jeden po drugim, z dnia na dzień, bez pożegnania. Dyskretnie, po angielsku, nie odrywając nas od zabawy, jakby chciały uszanować to, że zostały nam na nią już nie miesiące, nie tygodnie, ale dni. Odleciały w pogoni za wiecznym latem, nam zostawiając jesienny dryl. Szkolne dzwonki, mokre popołudnia bez słońca, ciepłe kurtki i wielomiesięczne oczekiwanie na wiatr, co rozgoni ciemne, skłębione zasłony. A wtedy i one, niesione jego podmuchami, znowu wylądują na naszych łąkach i zabocianią nasze wsie.

Zawsze mnie to zastanawiało – dlaczego tak dużą wagę przywiązujemy do pierwszych wiosennych bocianów, jednocześnie mając je głęboko w poważaniu wtedy, gdy ich czas w naszym towarzystwie dobiega końca? Czy nie powinno być tak, że to właśnie w sierpniu, gdy lato się przełamuje, a one zaczynają sejmikować, by kolektywnie zniknąć z kadru, każdy bocian jest jak otrzymany w bonusie dzień wakacji? No ale nie: zamiast tego, co tu i teraz, wolimy obietnice. Według ludowych przesądów, jeśli zwiastującego wiosnę pierwszego boćka ujrzymy w locie, czeka nas sezon szczęścia. Jeśli będzie stąpać po polu – przed nami ciężka praca. Ptak w gnieździe to zły omen, zwiastun nieszczęść tak wielkich, że człowiek z ulgą przyjmie nadejście zimy.


ZOBACZ TAKŻE:

PUSZCZA DOMOWA. CO KRYJE W SOBIE KAMPINOS. Jeśli nie liczyć szkolnej wycieczki, na tym podwarszawskim szlaku przez dwa dni prawie nikogo nie spotkałem. W powrotnym autobusie wciąż słyszę ptasi trajkot >>>>


W swojej – jak podkreślają – „nieautoryzowanej” biografii gatunku „Bocian” przyrodnicy Adam Zbyryt i Piotr Tryjanowski przywołują jeszcze jeden wątek kulturowy. Ptak w locie zwiastować miał nie tyle dary losu, co wędrówkę, chodzący – życiowe status quo, stojący na jednej nodze – śmierć w rodzinie. Tak przynajmniej przekonywał w ankiecie z okazji Międzynarodowego Spisu Bociana Białego w 1958 r. pewien nauczyciel z Boguszyna w powiecie jarocińskim. Ale nawet na kilkuset stronach wypełnionej ścisłą naukową wiedzą książki nie znajduję odpowiedzi na pytanie, jak w duchu ludowej mądrości celebrować bocianie odloty.

Robota na sawannie

Do myślenia daje za to nieodżałowany Arkadiusz Szaraniec i jego „Żubry lubią jeżyny”, w którym to zbiorze przekonuje, że to wcale nie jest polski ptak. Poczciwy bocian to Afrykanin z krwi i kości, wyrokuje Szaraniec. Choć z wyglądu podobny do czapli i żurawia, genetycznie bliżej mu tak naprawdę do kondora i sępa. Z całej gamy spokrewnionych z bocianami ptaków tylko one – bocian biały i czarny – lecą do Europy, by się rozmnażać. Jeśli tak, to Polska jest dla biało-czerwono-czarnego dostojnika jedynie, jak to się mówi w turystyce, popularną destynacją. All inclusive: kilkugwiazdkowe gniazda, otwarty bufet, przyjaźni lokalsi i tylko pogoda w kratkę.

Czyli nie że on od nas odlatuje na zimę. On do nas wpada na kanikułę, a potem wraca do siebie. Chyba do roboty. Ciągle mam przed oczami ten obraz z książki Szarańca: sawanna, stado liczące dziesiątki tysięcy ptaków nie leci, lecz kroczy, skrzydło w skrzydło, w ścisłym szeregu, tyralierą, przez wysokie trawy, płosząc i w mig chwytając zrywające się do lotu owady i inną drobnicę. Praca jak praca.

Od paru lat kombinuję, jak przedłużyć sobie lato, które zawsze w sierpniu okazuje się przecież za krótkie. Można metodą na studenta, szczególnie jak się ma dzieci w przedszkolu i wolny zawód. We wrześniu nadmorskie kurorty są puste, a niebo zwykle łaskawe. Ale potem latorośle wpadają w tzw. obowiązek edukacyjny i człowiek zaczyna, jak wszyscy pozostali, studiować kalendarz pod kątem długich weekendów. Dzień nauczyciela w piątek, potem dwa razy w listopadzie, i tak do zimowego przesilenia. Ta desperacja przypomina obrazek, jaki widziałem kiedyś w szkockim pubie gdzieś w północnym paśmie Cairngorms, które zimą zamienia się w kawałek Arktyki pod panowaniem Jej Królewskiej Mości. Na czarnym jak smoła malunku widać było głównie chmury. Spomiędzy nich spozierał wąski snop promieni słonecznych. Ludzie wyciągali w jego kierunku ramiona, jakby to manna leciała, a nie fotony. Podpis głosił: „Lato w Szkocji”.

Koparka w ognisku

Dlatego od jakiegoś czasu szukam tych dodatkowych tygodni lata po drugiej stronie wakacji. Świadectwo pod pachę, goździk dla wychowawczyni, a potem szybkie pakowanie i jazda. Za Łomżą robi się gęsto od tablic rejestracyjnych z LT i LV, ale dopiero na widok pierwszego EST nabieramy pewności co do kierunku. No więc raz, że obce rejestracje, dwa – bociany. Na ogół do Suwałk mamy ich już naliczoną pełną setkę i wtedy zaczynamy żartować, że dalej trzeba rachować na wagę, jak truskawki w łubiance, która trzęsie się na kolanach żony. W Litwie nawet nie tankujemy, bo wiemy, że za Rygą będziemy już nad morzem. Jeszcze tylko nerwowy rzut oka na drogowskaz „Moskwa” przy obwodnicy i zaraz potem droga leci już południkowo na północ. A potem na dobre przykleja się do zatoki. Myślę sobie wtedy, że każdy przejechany kilometr jest jak sekunda dnia wykradziona nocy. Granicy między Łotwą a Estonią mogłoby właściwie nie być. W pewnym momencie zmienia się tylko język drogowskazów. Z nieba lecą samogłoski przyprószone umlautami.

Do Lennarta nieopodal Häädemeeste pierwszy raz zajeżdżaliśmy trochę onieśmieleni. Kilka drewnianych chałupek ustawionych w półokręgu i przepalony pień gigantycznej topoli na kupie popiołu pośrodku. Uśmiechnięty, goły od pasa w górę, nijak nie przypominał stereotypowego Estończyka. „Spóźniliście się o kilka dni, mieliśmy tu małą imprezę” – powiedział, a my zrozumieliśmy, że tam, pod Tallinem, noc Kupały albo Midsommar wciąż świętuje się z przytupem. W tym roku było tak samo. Z nieba lał się żar, Lennart był goły, uśmiechnięty i chyba jeszcze trochę zawiany, a my patrzyliśmy z podziwem, jak spychacz rozprawia się z pozostałościami po ognisku. Postanowiliśmy, że za rok już się nie spóźnimy. Szkolne świadectwa mogą poczekać do września. Słońce nie. A jak się zagapisz, to się obudzisz z ręką w jesieni. Zresztą swawole nad ogniskiem w najkrótszą noc roku to o wiele lepszy rytuał powitania laby niż wyprasowana biała koszula i książka z dedykacją.

Gdzie diabeł robi interes

Podobno nie ma Estończyka, który nie czytał „Listopadowych porzeczek” Andrusa Kivirähka. „Autor obdarzony najbardziej niesamowitą wyobraźnią na świecie”, zachwala na okładce polskiego wydania Olga Tokarczuk. Ale mnie bardziej od literackiego talentu Kivirähka onieśmiela estońskie modus operandi – jaki jest naród, który na swój współczesny kanon literacki wybiera tak pokręconą rzecz?

Fabuła „Listopadowych porzeczek” osadzona jest w bliżej nieokreślonej przeszłości. Bohaterowie to estońscy wieśniacy żyjący pod kuratelą pruskiego barona. Skąd my to znamy – ciemiężyciele i ciemiężeni w mrokach późnej jesieni. Ale, dla odmiany, zamiast bohaterskich, narodowowyzwoleńczych zrywów i rozlewu krwi, Estończycy wolą czysty pragmatyzm. Sposobem na biedę są powszechne kradzieże. Goli się zarówno pana, jak i sąsiadów, przy czym wszystko w białych rękawiczkach. Na łowy wysyłane są bowiem sklecone z gospodarskich rupieci kraty, bałtyckie odpowiedniki golemów. Ożywia je sam diabeł, któremu wydaje się, że zbija na tym świetny interes. Tylko że zamiast płacić mu za użytkowe dusze własną krwią, chłopi niepostrzeżenie rozgniatają na cyrografie tytułowe owoce, mocno już o tej porze roku zmrożone. I tak to się kręci, dzień za dniem, każdy zanurzony w oparach absurdu.

Porzeczki w kalendarzu

Czytałem Kivirähka w ostatnim tygodniu czerwca, na wyspie Saaremaa, w domu z tarasem, który wychodził na Bałtyk. Między mną a wodą była jeszcze połać trzcin, w których przez całą dobę niestrudzenie nadawał trzciniak. Jego głos brzmiał jak kosmiczne sygnały wysyłane z odległej mgławicy. Wino kończyło się szybciej niż dzień, a dzieci za nic miały sumiennie wypracowany w roku szkolnym dobowy rytm. Każdy kogoś oszukiwał – my czas, one nas. To było jak rozgniatanie porzeczek na kalendarzu, tak żeby każdy z tych późnoczerwcowych dni robił za święto. Nikt z tego powodu nie miał wyrzutów sumienia.


ZOBACZ TAKŻE:

POWRÓT DO GNIAZDA. HISTORIA WŁODZIMIERZA PUCHALSKIEGO. Człowiek, na którym wychowało się parę pokoleń polskich przyrodników, wciąż nie doczekał się biografii >>>>


Tam, w Estonii, były też ostrygojady, i to w obfitości. Brodzące w wodzie i trawie miniaturki czarnego bociana. No właśnie, te kolory! Uniwersalny zestaw barw to, jak zauważają Zbyryt i Tryjanowski, emblemat charyzmy. Na jednym biegunie pstrokata tęcza: kraska, żołna, paw, tukan i drzewołazy, na drugim – majestat prostej elegancji: panda wielka, orka, sroka, pingwiny i bociany.

Autorzy wspomnianej biografii bociana powołują się na badania dotyczące ptaków morskich, według których ciemne końcówki skrzydeł, spotykane np. u mew i głuptaków, nie służą, jak sądzono dotychczas, wyłącznie maskowaniu. Czerń łatwiej się nagrzewa, więc ptak będzie potrzebował mniej energii, by lecieć. Ewolucyjna inwestycja w czerń jest zatem postawieniem na wydajność, tak niezbędną przy długich migracjach. Swoje robi też doświadczenie – im starszy bocian, tym rzadziej macha skrzydłami. Szybowanie jest o wiele mniej paliwożerne niż aktywny lot. Młode, wyklute kilka miesięcy wcześniej ptaki, które dopiero co nauczyły się latać, a już mają uciekać przed zimą na dalekie południe, nie mają kiedy się zregenerować. To może szokować – młode bociany, piszą Zbyryt i Tryjanowski, najczęściej odlatują z lęgowisk wcześniej niż większość dorosłych. W drodze i tak zostają zwykle w tyle, a żeby nie zginąć, przyłączają się do kolejnych napotykanych w czasie migracji stad.

Kaia pod Kijowem

Ale po co pisać o Estonii w kontekście bocianów, skoro to my, Polacy, zaraz po Hiszpanach, uzurpujemy sobie prawo do wydawania im największej liczby paszportów? Może dlatego, że to właśnie nadbałtycki kraj stanowi kraniec północnego zasięgu tego gatunku? To najdalszy znany im cel wakacyjny, w realiach antropocenu coraz zresztą popularniejszy. Zdarzają się bociany migrujące tam i stamtąd przez kilkanaście tysięcy kilometrów. Przez Bliski Wschód, Bosfor, Rumunię, Ukrainę, Białoruś itd. Dla miłośników statystyki: w czasie jesiennej migracji przeciętny bocian biały dziennie pokonuje 295 km, bocian czarny – 265 km.

Rozkochany we wszystkim, co estońskie, wchodzę na forum tamtejszych ptasiarzy, którzy już od paru tygodni śledzą tegoroczne migracje „swoich” bocianów wyposażonych w nadajniki GPS. Przede wszystkim czarnych, które świetnie odnajdują się w tamtejszych borach i na mokradłach.

Rozkręcają się powoli. Timmu i Nurme wyprowadzały lęgi niezależnie, ale przez kilkaset kilometrów lecą niemal skrzydło w skrzydło, aż jeden z nich zwalnia, a drugi wlatuje do Ukrainy, w której tyle się od jego ostatniej migracji na południe zmieniło. Kaia zresztą też jest już pod Kijowem. Eedi wyruszył 12 sierpnia, ale z niewiadomych względów zawrócił znad Łotwy, widać on też chce przedłużyć wakacje. Nie mogę znaleźć żadnych informacji o Julgem, który urodził się rok temu pod okiem internetowej kamery, przeżył jako jedyny z czwórki rodzeństwa, a swoją pionierską migrację rozpoczął od podróży na statku w kierunku Szwecji. Od razu przychodzą mi do głowy te porzeczki na cyrografie.

Tanie loty

Plącze mi się to wszystko – bociany, Estonia, sierpień i porzeczki – w jeden wątek jako myśl przewodnia tych wakacji. No więc wracasz w pierwszych dniach lipca z dalekiej północy, przeładowany borealnym słońcem, i czujesz się, jakbyś właśnie wykiwał kalendarz. To przede wszystkim oszukiwanie samego siebie, ale działa. Po takiej dawce odpoczynku skondensowanego jak śmietanka w estońskich lodach Premia lipiec i sierpień zdają się mijać o wiele wolniej. Nawet burzowe chmury przestają się spieszyć. Z większą uważnością patrzysz na krajobraz i łowisz rządzące nim reguły. W sierpniu ptaki przestają być policzalne. Zbierają się tuzinami na łąkach i pastwiskach, żeby razem przygotować się do odlotu. Większe stado to, przekonują Tryjanowski i Zbyryt, lepsza ochrona przed drapieżnikami. To się nazywa mieć oczy dookoła głowy, i to w trakcie intensywnego żerowania. Chodzi jednak również o lepsze rozeznanie tego, co pod nogami, już w czasie samej migracji.

„By rozpocząć podróż i skorzystać z możliwości taniego lotu – piszą przyrodnicy w „Bocianie” – potrzebny jest upalny wyżowy dzień z silnie świecącym słońcem. To dlatego bociany odlatują już w sierpniu, w trakcie największych upałów. Adepci szkół szybowcowych uczą się technik wznoszenia i lotu od starych wyjadaczy, a młode bociany próbują poznać sprawdzone sposoby, obserwując dorosłe osobniki. Bez otrzymanej wiedzy mogą stracić życie na drodze pełnej niespodzianek. Kto się spóźni, ten zostaje, a wtedy może liczyć co najwyżej na ludzką pomoc. Samotny bocian nawet nie próbuje odlecieć, bo nie wie, dokąd się kierować. Trzeba słuchać mamy, taty, wujków, cioć – po prostu starszych ptaków”.

Dla postronnego obserwatora taki bociani sejmik może być – przekonują ornitolodzy – komicznym spektaklem, zwłaszcza gdy akurat trafi się na jedną z takich lekcji latania. Młode próbują wtedy podskakiwać, jakby były nie bocianami, tylko żabami.

Waga gniazda

Jest sierpień i znowu jadę na północny wschód, do Budy Ruskiej. Najpierw białostocką, potem w Ostrowi Mazowieckiej na nową ekspresówkę, wciąż niedokończoną. Śniadowo, Łomża, Stawiski, Szczuczyn. Tam, gdzie ciągle trwa budowa, trzeba się tłuc przez wsie. To ich elektryfikacja w drugiej połowie ubiegłego wieku sprawiła, że Polska stała się krainą tak przyjazną dla bocianów.

Ptaki nauczyły się korzystać ze słupów jako doskonałych miejsc na masywne, kilkusetkilogramowe gniazda (na stronie Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków można znaleźć uniwersalny kalkulator masy gniazda, który wylicza ją na podstawie paru danych obserwacyjnych). Wcześniej gnieździły się zwykle na krytych strzechą dachach, potem na eternicie. I na drzewach – w rozgałęzieniach rosochatych koron oraz na zamarłych wierzchołkach kształtem przypominających kominy.


ZOBACZ TAKŻE:

BOBRODZIEJE. JAKIE JEST NAJBARDZIEJ POLSKIE Z POLSKICH ZWIERZĄT? Pocztówka z Polski? Proszę bardzo: chopinowska wierzba na miedzy, bocian w trawie i żeremie jak chałupa >>>>


Teraz te osierocone słupy mówią więcej o porze roku niż maźnięte pruskim błękitem niebo. Dlatego kiedy widzę jakiegoś marudera, który ile może, przedłuża sobie wakacje, czuję z nim nić braterskiego porozumienia. Wszystkim nam chodzi dokładnie o to samo – żeby wycisnąć tych kilka znośnych miesięcy jak gąbkę. No ale nie można przecież tak bez końca. Za Rajgrodem, gdzie ziemia przypomina tkaną ze strumieni i kanałów makatkę, nieduże stado podrywa się z pobocza.

Nie wiem, skąd przychodzi mi nagle do głowy myśl, że to jest właśnie ten moment, że tak zaczyna się wielka podróż, pierwszy z tysięcy kilometrów, które ostatecznie rozsypią się jak korale gdzieś nad Afryką. Sylwetki niczym rakiety, dzioby jak głowice, jedno, drugie, trzecie okrążenie w termalnym kominie, każde wyżej od poprzedniego. Chciałbym tę chwilę jakoś uwiecznić, ale nie głupim zdjęciem, tylko wyraźnym komunikatem. Hej, widzę was, szerokiej drogi! Biję się tak z coraz bardziej wzniosłymi myślami, kiedy spostrzegam, że w aucie przede mną ktoś opuszcza szybę. Przez okno wychyla się ręka, chyba dziecięca, i zaczyna machać. Banalny gest, który zawiera wszystko, co potrzeba. Najmądrzejszy z rytuałów. Patrzę na rejestrację i wcale mnie nie dziwi, że na niebieskim tle, pod gwiazdkami, widzę trzy tak lubiane przeze mnie litery: EST.

▪▪▪

Po powrocie do domu odpalam jeszcze raz forum estońskich ptasiarzy. Przeklikuję kolejne podstrony w poszukiwaniu minionej wiosny. Długo to trwa, ale w końcu znajduję: 8 kwietnia, Karl melduje się z powrotem na wakacjach. A więc byle do kwietnia! Jak on żyje, to znaczy, że my też możemy! Pal licho noc Kupały, niech mentalne lato zaczyna się zaraz po wiosennym przesileniu. To nie brzmi jakoś szczególnie ponuro nawet teraz, na progu września. Trzeba tylko zamrozić zawczasu garść porzeczek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Bocianie wakacje