Błogosławiony sarmata

Świetny kaznodzieja i spowiednik króla Sobieskiego, wystąpił z zakonu pijarów, zgorszony rozprzężeniem. Z grupki pustelników utworzył własne zgromadzenie, które poświęcił Maryi Niepokalanej: prawie 200 lat przed przyjęciem przez Kościół dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Miewał przerażające wizje dusz wijących się w ogniach czyśćca, dlatego nakazał współbraciom modlitwę o ich zbawienie. Sam ocalony w łonie matki, stał się patronem kobiet z zagrożoną ciążą.

29.09.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Tamtego majowego dnia 1631 r. brzemienna Zofia Papczyńska z Podegrodzia wybrała się na targ do Nowego Sącza. Kiedy wracała i od domu dzielił ją już tylko kilometr, zerwała się burza. Kobieta musiała jeszcze przepłynąć Dunajec. Sześćdziesięciometrowa rzeka nawet przy spokojnej pogodzie była rwąca, a o jej skaliste dno rozbiło się już wiele łodzi i promów. Zofia postanowiła zaryzykować i wsiadła do łódki. Próbowała wiosłować, ale nurt uderzył z taką siłą, że wpadła do wody. Zachłysnęła się, ale zdołała jeszcze wyszeptać ślub: powierzyła Matce Bożej dziecko, które nosiła w łonie, i przysięgła oddać je Bogu.

Fale wyrzuciły ją na brzeg. Urodziła jeszcze tej samej nocy, a chłopcu nadała imię Jan.

Oświecenie

Przyszły założyciel marianów przyszedł na świat w drewnianym domu, którego zbite z solidnych belek ściany pobielono wapnem. Jego rodzice byli ludźmi całkiem zamożnymi; posiadali dwa domy i niewielką działkę w Nowym Sączu.

Hagiografowie zapewniają o pobożności i pokorze Papczyńskich. Czcili św. Kingę, pochowaną w niedalekim klasztorze starosądeckim, a Zofia należała do kilku bractw modlitewnych. O ojcu, kowalu o imieniu Tomasz, opowiadano, że mimo cholerycznego usposobienia pewnego razu wybaczył sąsiadowi, który go publicznie obraził, i mimo wygranej sprawy w sądzie nie żądał przysługującej mu grzywny. Zofii zdarzył się podobny przypadek: napadł na nią inny sąsiad, ale darowała mu winę i odwiodła gorącokrwistych krewnych od szukania należnej pomsty.

Młody Jan nie spełniał oczekiwań rodziców. Radził sobie z pracami gospodarskimi i pasaniem owiec, ale kiedy wysłano go do szkoły parafialnej, nie sprostał nauce.

- Okazał się pozbawiony jakichkolwiek zdolności umysłowych - opowiada ks. Wacław Makoś, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego. - Rodzice modlili się o dary Ducha Świętego. I wyprosili cud: na Jana spłynęło oświecenie.

Pewnego popołudnia siadł i nauczył się naraz całego alfabetu. Wyszedł z oślej ławki i stał się prymusem.

W 1641 r. ukończył szkołę parafialną. Rodzice, zadowoleni z postępów syna, posłali go do Nowego Sącza, gdzie nauczał "słynący wiedzą bakałarz". - I tu Jan się nadział - mówi ks. Makoś. - Nauczyciel okazał się pedofilem i próbował umizgiwać się do chłopca.

Nie mogąc tego znieść, Papczyński uciekł do domu. Stanął nad Dunajcem i odnalazł prom, ale była to ciężka, kilkunastoosobowa łódź. Odmówił słowa: "Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament", wziął do ręki drąg i zaraz się znalazł przy drugim brzegu.

Kilkanaście lat później mówił w kazaniach, że wspomogło go Boże Miłosierdzie. I że prosić o nie może każdy, choćby był gorszy od Judasza. "A jeśli krępujesz się, popatrz na rodzinę Jezusa. Oni ci pomogą: choćby Dawid, który zawinił cudzołóstwem i zabójstwem".

Posłaniec

Ambitny chłopiec nie zraził się niepowodzeniem. W 1646 r. udał się do szkoły w Jarosławiu, a idąc za ciosem rok później zapukał do wrót słynnego kolegium jezuickiego we Lwowie. Bezskutecznie. Nie posiadał listów polecających, a na egzaminach odpadł. By się utrzymać, zatrudnił się jako korepetytor mieszczańskich synów.

Minęło półtora roku, kiedy na Jana spadła ciężka choroba. Jego ciało pokryło się świerzbem i zaczęło cuchnąć. Gospodarze z obrzydzeniem wyrzucili go na ulicę. Umierającego w rynsztoku Jana odnalazł jakiś włóczęga - w swoich pismach Papczyński nazwie go "posłańcem". Wyprowadził go z miasta i złożył do snu w stodole, w której sam nocował. Pod jego opieką Jan wydobrzał; odtąd chodzili po zaułkach Lwowa razem, zarabiając na życie śpiewaniem.

Biografowie przypuszczają, że to wtedy Papczyński zrozumiał, na czym polegają cierpienia dusz czyśćcowych.

O tragedii syna dowiedzieli się rodzice; ojciec wysłał po niego wóz. Ale Jan niedługo zabawił w domu: wkrótce wyjechał do Podolińca na Słowacji, gdzie kształcił się u pijarów, a w 1650 r. dostał się do upragnionego kolegium we Lwowie.

Tymczasem nastąpił pogrom wojsk Rzeczypospolitej pod Batohem. Do Lwowa zbliżali się Kozacy i Tatarzy. Jezuici ewakuowali studentów do Rawy Mazowieckiej. Tam Papczyński skończył filozofię.

Rodzina szykowała już dla wszechstronnie wykształconego Jana posażną pannę, ten jednak oburzył się, kiedy o tym usłyszał. Od dawna kołatała w nim myśl o poświęceniu życia w służbie Bogu.

2 lipca 1654 r. przyjął imię Stanisław i przywdział czarny habit pijarski.

Pod szablą Szweda

Zakon Szkół Pobożnych założył w 1597 r. św. Józef Kalasancjusz. Jego charyzmatem było prowadzenie szkół - bezpłatnych - w których młodzi ludzie nie tylko przyswajaliby wiedzę na najwyższym poziomie, ale i formowali się moralnie i religijnie. Prężnie rozwijający się zakon (do Polski przybył na zaproszenie Władysława IV w 1642 r.) popadł niestety w niszczące konflikty wewnętrzne. Kalasancjusza odsunięto, a ster przejęli zwolennicy rozluźnienia dyscypliny. Papież Innocenty X, zniesmaczony kryzysem zgromadzenia, w 1646 r. odebrał pijarom prawo składania uroczystych ślubów zakonnych. Wspólnotę opuściło 300 członków. Dopiero dziesięć lat później Aleksander VII, widząc pewną poprawę, przywrócił pijarów do rangi zakonu.

Po roku nowicjatu w Podolińcu przełożeni wysłali Stanisława na studia teologiczne do Warszawy. Był rok 1655, Rzeczpospolitą zalewały wojska szwedzkie. Stolicę opuściły wszystkie zakony, oprócz pijarów.

Pewnego dnia Papczyński natknął się przy kościele dominikanów (dzisiaj ul. Freta) na szwedzkiego żołnierza i podjął z nim rozmowę, usiłując nawrócić go na katolicyzm. Żołdak, nie mogąc zdzierżyć nagabywania, sięgnął po szablę. "Padłem na kolana i nadstawiłem kark do ścięcia - wspominał później Papczyński - ale Opatrzność Boża zrządziła, że nie odniosłem żadnej rany, chociaż trzykrotnie zostałem bardzo mocno uderzony, co sprawiło mi wielki ból, który odczuwałem przez prawie półtorej godziny". Dodał też, że miał nadzieję na męczeństwo i "nagrodę za obronę wiary".

Prowincjał alchemik

Rok później hetman Czarniecki na czele wojsk królewskich odbił Warszawę. W tym samym czasie Papczyński skończył nowicjat i 22 lipca 1656 r. złożył śluby zakonne. Rozpoczęła się jego błyskotliwa kariera. Został nauczycielem retoryki, a po święceniach kapłańskich w 1661 r. spowiednikiem i kaznodzieją. Dwa lata później wydał słynny na całą Europę podręcznik retoryki "Prodromus Reginae Artium" ("Zwiastun Królowej Sztuk"), w którym wyjaśniał tajniki pięknej mowy, ale i pokazywał, w jaki sposób manipulowanie językiem może prowadzić do fałszowania przekazu.

W warszawskim kościele pijarów młody zakonnik wygłaszał kazania słynne na całe miasto. Przychodzili ich słuchać hetman Jan Sobieski i nuncjusz apostolski Antoni Pignatelli, zresztą penitent Papczyńskiego, późniejszy papież Innocenty XII. Przyszły król także spowiadał się u o. Stanisława. - Byli przyjaciółmi - zapewnia ks. Makoś, który badał XVIII-wieczne akta procesu beatyfikacyjnego. - Czytałem zeznania zakonnego archiwisty, który utrzymuje, że widział listy króla do Papczyńskiego. A za kłamstwo w zeznaniach groziłaby ekskomunika.

Znakomity kaznodzieja, mimo że rozsławiał zakon, nie miał oparcia u współbraci. Jak zapisał postulator Zapałkowicz, "o. Stanisław, stając się w zakonie pijarów gorliwym zakonnikiem i promotorem konstytucji św. Józefa Kalasancjusza, z powodu pilnego przestrzegania obserwancji wzbudził u jej przeciwników wiele niechęci i nienawiści przeciw sobie, co wyrażało się w niezliczonych oszczerstwach i prześladowaniach, które starał się cierpliwie znosić".

Miarka cierpliwości zaczęła się wyczerpywać w 1665 r. Generał zgromadzenia mianował polskim prowincjałem o. Wacława Opatowskiego, tymczasem Papczyński wiedział, że według konstytucji nie miał do tego prawa: powinna się odbyć elekcja wewnątrz prowincji. Ponieważ podnosił tę sprawę na kapitułach, nazwano go turbator provinciae, po czym oskarżono przed nuncjuszem i generałem o wichrzycielstwo i rozbijanie zakonu.

Do tego doszła osobliwa słabość nowego prowincjała, którą Papczyński nazwał "nieumiarkowanym zamiłowaniem do chemii". - Jako nauka chemia powstała dopiero cały wiek później - zauważa ks. Makoś. - Wygląda więc na to, że o. Opatowski zajmował się alchemią. Niewykluczone, że mógł nawet produkować tzw. czeskie złoto, poza tym w owych czasach alchemików posądzano o związki z okultyzmem i czarną magią (u reformatów zakazano uprawiania tej nauki pod groźbą ekskomuniki!). Stąd niepokój Papczyńskiego i konflikt z przełożonym.

- Ale Papczyński kochał pijarów - ciągnie ks. Makoś. - Dlatego doszedł do wniosku, że powinien zakon opuścić i nie wzbudzać kontrowersji.

Dyszlem w głowę

Nieoczekiwanie realizację planów ułatwił Papczyńskiemu papież Klemens IX. 23 grudnia 1669 r. wydał breve, w którym przywracał pijarom pełnię zakonnych praw i przywilejów. Każdy członek zgromadzenia został zobowiązany do ponownego złożenia ślubów. O. Stanisław oddał się pod opiekę Kościoła diecezjalnego.

Okazało się, że pijarzy nie wypuszczą tak łatwo jednego z najwybitniejszych ojców. Papczyński przyjechał do Krakowa, aby dopilnować druku czwartego wydania "Prodromusa". Zamieszkał w kamienicy na Kazimierzu - będącej rezydencją pijarów, ale własnością sufragana krakowskiego Mikołaja Oborskiego. 8 stycznia do pokoju o. Stanisława wpadło niespodzianie dwóch żandarmów wynajętych przez prowincjała Opatowskiego. Chwycili go, wyprowadzili na zewnątrz i wrzucili na okryte okapem sanie. Sam Papczyński tak później opisał swoje przeżycia: "Prowincjał zamkniętego i na wpół ubranego podczas surowej zimy wiózł około 20 mil i w drodze spuszczonym i pchniętym w mój kark dyszlem sanek omal nie zabił".

- Wieźli go przez Beskidy, drogą, która przebiega na wysokości 1000 metrów n.p.m. - mówi ks. Makoś. - Zadaszenie porywacze zdjęli, przez co Papczyński zmarzł niemal na śmierć. A wspomniane uderzenie… pozwala podejrzewać próbę zabójstwa.

Półżywego z zimna i rannego zakonnika prowincjał kazał wrzucić do karceru w klasztorze w Podolińcu. Papczyński prosił o ostatnie sakramenty, ale Opatowski odmówił.

Tymczasem do biskupa Oborskiego przybiegli dwaj klerycy, świadkowie zdarzenia. Hierarcha w surowych słowach zażądał uwolnienia Papczyńskiego. Wtedy pijarzy wywieźli o. Papczyńskiego poza zasięg biskupiej władzy, do Prievidzy na Węgrzech. Mimo to Oborski nie ustawał w działaniach i po trzech miesiącach porwany wyszedł na wolność.

W październiku z Rzymu nadszedł list generała pijarów, który zwalniał Papczyńskiego z wszelkich zobowiązań wobec zakonu. Napisał do niego biskup płocki Jan Gembicki z propozycją, by o. Stanisław został jego spowiednikiem i kanonikiem katedralnym z uposażeniem kilku wiosek - ale ten odmówił. W jego głowie dojrzewały już inne plany.

Latem 1671 r. Papczyński spotkał się w Warszawie z biskupem poznańskim Stefanem Wierzbowskim i oddał się pod jego opiekę. Zwierzył mu się z idei stworzenia nowego zakonu, dla którego wymyślił nazwę Stowarzyszenia Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia. Wtedy też włożył zaprojektowany przez siebie biały habit.

Papczyński zamieszkał w dworku zaprzyjaźnionej rodziny Karskich w Luboczy. Tam we wrześniu 1671 r. przed obrazem Matki Bożej Niepokalanie Poczętej ślubował Bogu czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Wysłał do Rzymu pełnomocnika z misją uzyskania papieskiej zgody na utworzenie nowego zakonu. Ten jednak pieniądze przepuścił, a nic nie załatwił.

Zrozpaczony Papczyński pojechał w 1673 r. do eremu kamedulskiego na Bielanach pod Warszawą, którego przeor o. Franciszek Wilga był jego spowiednikiem. - Wilga odradził wszelkie działania administracyjne - opowiada ks. Makoś. - Polecił zacząć od gromadzenia pobożnych mężczyzn.

Kameduła przypomniał sobie pogłoski o pustelnikach żyjących w Puszczy Korabiewskiej, jakieś 50 km od Warszawy.

Gorzałka pustelników

- Same samosiejki. Za gęsto rosną - ks. Jan Bukowicz kręci głową. Jeden z najstarszych polskich marianów codziennie spaceruje po lesie, by medytować i odmawiać różaniec. - Jeśli leśnicy tego nie przytną, liche drzewa wyrosną - mówi, wskazując na polanę pełną małych dębów.

Las nie przypomina tego, w którym o. Papczyński założył pierwszy mariański klasztor. Zmieniła się nie tylko nazwa: z Puszczy Korabiewskiej na Mariańską. Nie ma śladów po gęstym mateczniku, na jaki mógł patrzeć Papczyński. Nadmierna eksploatacja lasu, wypalanie smoły, węgla drzewnego i dziegciu, a także pożary i barbarzyńska ścinka przetrzebiły puszczę. Dzisiaj na suchych piaszczystych glebach rosną 50-letnie co najwyżej sosny i drzewa liściaste. A przez środek przecinają las druty kolczaste z przypiętymi czerwonymi tablicami: "Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony".

Czterej pustelnicy mieszkali w niewielkich chatkach, ich przełożonym był Jan Krajewski, weteran wojen z Kozakami i Szwedami i kleryk niższych święceń. Kiedy usłyszał, że do Puszczy ma przybyć były pijar, słynny kaznodzieja, zaczął do Luboczy słać listy, w których przynaglał Papczyńskiego. Zapisał mu też część swoich ziem, które za zasługi wojenne nadał mu król Korybut Wiśniowiecki.

Następnego dnia po przybyciu Papczyński poszedł o świcie do kaplicy odmówić jutrznię. Żaden z czterech pustelników nie wstał. Papczyński zerwał ich z łóżek: podobnie drugiego i trzeciego dnia. Ci, wściekli, zaczęli szemrać. Dotychczas żyli beztrosko: udając rozmodlonych mężów, chodzili po wioskach i dworkach kwestując, po czym wieczorami pili i zabawiali się.

Wkrótce przyjechał na wizytację biskup pomocniczy Mikołaj Święcicki. Wizytator, który słyszał o gorszącym stylu życia pustelników, początkowo zamierzał rozpędzić ich na cztery wiatry. Ale przychylił się prośbie Papczyńskiego, by dać im szansę. Zostawił statuty wizytacyjne, które znacznie zaostrzyły "Norma Vitae" (regułę życia) ułożoną przez o. Stanisława. Odtąd pustelnicy mieli we środy i piątki pościć o wodzie i warzywach, przez większość tygodnia zachowywać ścisłe milczenie, odmawiać codziennie godzinki o Niepokalanym Poczęciu, cały różaniec i oficjum za zmarłych. Ale przede wszystkim biskup zakazał opuszczania pustelni i picia gorzałki.

Tego było za wiele. Następnego dnia u boku Papczyńskiego pozostał jedynie Krajewski. Wspólnie zbudowali nową kaplicę na wzniesieniu, dom rekolekcyjny i założyli ogród, ale wytrzymali ze sobą tylko dwa lata. Pewnego wieczoru, pod koniec 1675 r., Krajewski, nie mogąc już znieść surowego życia, pobił Papczyńskiego i zbiegł.

O. Stanisław znowu stał się jedynym marianinem.

Uzdrowiciel kołtuna

O samotnym zakonniku rozchodziły się po okolicy dziwaczne opowieści, podsycane przez zbiegłych pustelników. Ludzie wybierali się do Puszczy, by go zobaczyć. - Widzieli, jak modlił się przed obrazem Maryi Niepokalanej - opowiada ks. Makoś. - Zbliżali się, by porozmawiać, i stwierdzali, że to człowiek wielkiej mądrości. Zwierzali mu się, a on im doradzał. Kiedy mieli kłopoty z sumieniem, rozgrzeszał.

O. Papczyński odkrył, że jego modlitwa uzdrawia. Szczególnie zasłynął z leczenia choroby bardzo wówczas pospolitej i zbierającej spore żniwo śmierci: kołtuna. W XVII w. poziom higieny wołał o pomstę do nieba; głowę rzadko kiedy kto mył, w dodatku nawet w upalne dni noszono czapki i chusty, powodujące przegrzanie skóry. Włosy zlepiały się łojem i cuchnącą mieszaniną krwi i ropy. W kołtunie zalęgały się wszy i grzyb, a choroba ogarniała z czasem cały organizm, powodując ból kości i szumienie w uszach.

O. Papczyński potrafił obciąć kołtun i opatrzyć ranę w taki sposób, że zakażenie z miejsca ustępowało. Jego sława sięgnęła nawet na Wołyń.

Założyciel marianów popadł jednak w depresję. Pisał listy do generała pijarów z prośbą o ponowne przyjęcie. Polscy pijarzy nawet byli skłonni go przyjąć, odmowa przyszła od generała, powołującego się na uchwałę kapituły o nieprzyjmowaniu z powrotem tych, którzy wystąpili. Na szczęście w 1676 r. do Puszczy przybyło sześciu kandydatów "o dużych walorach moralnych i intelektualnych", jak zapisali biografowie. O. Stanisław na nowo uwierzył w powodzenie swojego przedsięwzięcia.

Winogrona

Matka Boża, ubrana w suknię ze srebra, ma duże brązowe oczy i skromny, jakby nieśmiały uśmiech. Obraz, przed którym o. Papczyński ślubował posłuszeństwo Maryi Niepokalanej, wisi dzisiaj w ołtarzu drewnianego, krytego gontem kościółka w Puszczy Mariańskiej. Tego samego, który zbudowali ongiś dwaj pustelnicy. 14 lat temu całą nawę strawił pożar (na belce strażacy odczytali napis: "Nigdy Kościół nie będzie panował", sprawców podpalenia nie odnaleziono), ale ocalała najstarsza część, prezbiterium. - To właśnie obraz, przed którym Papczyński się modlił, a wcześniej złożył zakonne przyrzeczenie - mówi ks. Makoś. - Już wtedy słynął cudami, a i dzisiaj ludzie chętnie przychodzą się tu modlić. Niedawno samochód potrącił chłopaka, ten już nie żył. Sąsiedzi przynieśli go tutaj, powierzyli Maryi, a on wstał.

Do Puszczy Mariańskiej przyjeżdżają pielgrzymi, którzy poszukują wyciszenia. I, jak zapewnia ks. Makoś, mimo sąsiedztwa ruchliwej drogi z Żyrardowa do Skierniewic, odnajdują je. W puszczańskim klasztorze żyje sześciu zakonników. Od czasów Papczyńskiego wiele się zmieniło: jak tłumaczy

ks. Jan Bukowicz, marianie są dziś bardziej nastawieni na duszpasterstwo niż kontemplację. Więc i klasztor, przebudowany po pożarze, z białymi na błysk ścianami, wyposażonymi ze smakiem pokojami i refektarzem z meblami z ciemnego drewna, rzeźbionego w ornamenty i postacie rajskich ptaków, nie przypomina pustelni.

Za stuletnim murem rozciąga się ogród; wąska alejka wśród pomarańczowych, fioletowych, żółtych i czerwonych kwiatów prowadzi do białego posągu Matki Bożej. Jest i sad. Wieczorem, już po kolacji, ks. Bukowicz wymyka się z klasztoru i zrywa z wczepionej w kruszący się mur winorośli ciężkie, soczyste grona.

Ognie czyśćca

W czasie pobytu u Karskich w głowie Papczyńskiego krystalizował się obraz zakonu, jaki chciałby stworzyć. W napisanej wówczas "Norma Vitae" za podstawę charyzmatu przyjął Niepokalane Poczęcie Matki Bożej. Wysoko postawił przed braćmi poprzeczkę świętości: radził, by na wzór Maryi nietkniętej grzechem pierworodnym nie popełniali nawet najmniejszych niedoskonałości, a w postępowaniu naśladowali samego Boga.

W akcie oddania Bogu, który Papczyński wygłosił w chwili opuszczenia pijarów, znalazły się słowa: "Wierzę w to, w cokolwiek wierzy święty Kościół rzymski, i co w przyszłości poda do wierzenia". Umieszczenie w centrum zakonnego życia kultu Niepokalanej było sporym ryzykiem, dziś nam to umyka. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu Rzym ogłosił dopiero w roku 1854... W XVII w. wokół tej kwestii toczyła się ostra dyskusja teologów, a na głównych przeciwników wyrastali dominikanie. Tymczasem Papczyński za zakonne zawołanie, zalecane braciom we wszelkim niebezpieczeństwie, przyjął słowa: "Immaculata Virginis Conceptio sit nobis salus et protectio" ("Niepokalane Poczęcie [Maryi] Dziewicy niech będzie nam zbawieniem i obroną").

Pewnego dnia, w czasie odwiedzin u Karskich w Luboczy, podczas posiłku Papczyński wpadł w ekstazę. Obecni opowiadali, że wszedł na stół i nie dotykając stopami ani habitem sutej zastawy, przeszedł przez całą salę. Zaprzągł konie i wrócił do Puszczy. Tam powiedział współbraciom: "Błagam was, módlcie się za zmarłych, bo nieznośne męki cierpią!" i nie biorąc ze sobą jedzenia ani picia, zamknął się na kilka dni w swojej celi.

Ekstazy, z koszmarnymi wizjami dusz wijących się z bólu w czyśćcowym ogniu, Papczyński przeżywał jeszcze kilka razy; były dla niego tak wycieńczające, że doprowadzały go na skraj śmierci. Jeden z biografów zapisał takie zdarzenie: "Będąc z braćmi na chórze i stojąc przed straszliwym trybunałem Najwyższego Sędziego żywych i umarłych, Jezusa Chrystusa, widział jedną duszę surowo sądzoną i drżącą w bojaźni wiecznego potępienia za swoje winy. Czcigodny Ojciec przerwał milczenie i wyrzekł do braci te słowa: módlmy się wspólnie za duszę, która w tej chwili jest sądzona". Było to 17 czerwca 1696 r. Tamtej nocy umarł król Sobieski i Papczyński był pewien, że to jego duszę widział.

Doświadczany tymi wizjami, postanowił uczynić zadaniem zakonu modlitwę za cierpiące w czyśćcu dusze. Sam przez całe życie podejmował posty i wyniszczające ciało umartwienia w ich intencji. Braciom powtarzał, że "w czyśćcu jest więcej ludzi niż na ziemi i cierpią tam ogromnie". - Ale marianie nigdy nie czekali, aż ludzie umrą, żeby im pomóc - zaznacza ks. Makoś. - Głosili kazania, rekolekcje, spowiadali: wszystko to, aby dusze szły od razu do nieba, omijając czyściec.

Stanisławie w białym worze

Liczba zakonników wzrastała i powoli marianie przestawali mieścić się w skromnym klasztorze w Puszczy Korabiewskiej. Z pomocą przyszedł biskup Wierzbowski, który właśnie realizował swoją idée fixe: Nową Jerozolimę. W swoim prywatnym mieście, położonym 60 km na wschód od Puszczy (dzisiaj Góra Kalwaria), planował stworzyć ośrodek pielgrzymkowy na miarę Kalwarii Zebrzydowskiej. Założył 40 stacji drogi krzyżowej: w tym pałace Piłata, Heroda i Kajfasza. Środek miasta przecinała rzeczka Cedron, a górowała nad nim Syjon.

Do opieki nad jedną z kaplic, Wieczernikiem, Wierzbowski zaprosił marianów.

- Nasz zakon był odpowiedzialny za początkowy odcinek drogi krzyżowej, która zaczynała się przy pałacu Piłata - tłumaczy ks. Jan Kosmowski, proboszcz Wieczernika. - Tam odbywał się pierwszy element misteriów, sąd nad Jezusem: jako rzymski namiestnik występował wójt.

Dojazd do kościoła utrudniają koparki, spychacze i krzątający się wszędzie robotnicy. Rozchodzi się gryzący zapach świeżego asfaltu. Powstaje droga dojazdowa i parking na kilkadziesiąt samochodów; 17 września przyjadą tu tysiące pielgrzymów na uroczystości związane z beatyfikacją.

Kościół jest niewielki, biały i kształtem przypomina zwykły dom. Przed bramą stoi pomnik o. Papczyńskiego trzymającego księgę reguły. Dusze czyśćcowe błagalnie wyciągają ku niemu ręce. Wnętrze kościoła przebudowano: dzisiaj nie przypomina Wieczernika sprzed trzech wieków. Z oryginalnego wyposażenia pozostał krucyfiks i dwie rzeźby. Rycerz w długim płaszczu założonym na płytową zbroję, z krzyżem na szyi i koroną na głowie, to Ludwik IX Święty, francuski król-krzyżowiec walczący o wyzwolenie Grobu Chrystusa. Z naprzeciwka patrzy na niego smutno uśmiechnięty św. Józef.

W rogu mieści się niepozorny, przypominający spłaszczony flakon sarkofag Papczyńskiego, zaprojektowany przez królewskiego architekta Jakuba Fontanę. Wywiercono w nim wąski otwór; można włożyć do środka rękę i dotknąć trumny błogosławionego. - Codziennie przychodzi przynajmniej kilku pielgrzymów - zapewnia proboszcz. Dlaczego jednak sarkofag stoi krzywo: jego lewy bok jest bardziej zagłębiony w ziemi?

- Są trzy teorie - uśmiecha się ks. Kosmowski. - Że Papczyński jeszcze nie jest święty, więc pozostaje zawieszony między niebem a ziemią. Że ze względu na kult, jaki żywił za życia do Eucharystii leży z głową ku górze, by popatrywać z grobu na ołtarz. I wreszcie, że grunt jest podmokły i sarkofag się osunął.

Bp Wierzbowski nadał marianom ogromny teren, były to jednak grunty zabagnione. Papczyński postanowił osuszyć bagna - by posadzka kościoła nie podchodziła wodą - i polecił braciom wykopać stawy melioracyjne. Jeden z nich, pokryty gęstą zieloną rzęsą, zachował się do dziś.

Kościół Papczyński otoczył kilkunastoma celkami; każda trzy na trzy metry. Ks. Kosmowski pokazuje resztki muru pozostałego z łączącego je korytarza: warstwa cegieł na warstwie kamieni.

Marianie, zręcznie gospodarujący terenem, budzili zawiść sąsiadów. Niektórzy uznali, że skoro darowane mu nieużytki Papczyński zmienił w łąkę, nie ma do niej prawa. Był ciągany po sądach, wielokrotnie lżony i bity. Sympatią nie darzyli go obecni również w Nowej Jerozolimie dominikanie. Wyzywali go: "Stanisławie w białym worze, cnych parobków fundatorze!".

Biograf Wyszyński podaje, że na wszelkie szyderstwa Papczyński odpowiadał słowami królowej Jad­wigi: "Parcat tibi Deus" (niech Bóg ci wybaczy), a dzięki Bożej Opatrzności posiadłości marianów ostatecznie nie ucierpiały.

Dziesięć Cnót

W pierwszych dniach marca 1687 r. biskup Wierzbowski pojechał odwiedzić chorego bratanka. Kiedy wracał do Poznania, jego sanie przewróciły się. Stary organizm nie wytrzymał wychłodzenia i obrażeń: 8 marca biskup zmarł.

Był człowiekiem niezwykle gospodarnym, jego diecezja obfitowała w kościelne fundacje - ale miał też słabość do swojej rodziny, którą wspierał hojną ręką. Poznańscy kanonicy go za to nienawidzili.

A właśnie jeden z nich, Jan Witwicki, został następcą Wierzbowskiego. Wkrótce skierował swoją uwagę na marianów. Byli zgromadzeniem na prawie diecezjalnym, tzn. ich istnienie całkowicie zależało od woli ordynariusza. Biskup, podburzany dodatkowo przez zawistnych mariańskich sąsiadów z Nowej Jerozolimy, zapragnął zlikwidować pozostałość po poprzedniku i podjął kroki prawne w kierunku rozwiązania zakonu.

Na nic zdało się pisanie listów i próby rozmów; o. Papczyński sięgnął po fortel. Akurat oddawał do drukarni swoje nowe dzieło "Christus patiens", zawierające siedem kazań wielkopostnych. Na pierwszej stronie dopisał dedykację dla Witwickiego. Kiedy biskup przeczytał, że "księżyc z jego herbu na firmamencie Kościoła i sejmu polskiego dostarcza światła mądrości, cnoty i życia nieskazitelnego tym, którzy się obracają w mroku nocnym", wycofał się z wszelkich działań przeciwko marianom.

Papczyński zdał jednak sobie sprawę, że zgromadzenie nie rozwinie się, jeśli jego istnienie będzie zależało od widzimisię biskupa. W 1691 r. wyruszył do Rzymu po aprobatę papieską.

Włochy powitały go żałobą: właśnie zmarł Aleksander VIII. Konklawe trwało 5 miesięcy. Papczyński nie doczekał wyboru Innocentego XII (swojego byłego penitenta Pignatellego): schorowany i wyczerpany upałami musiał wrócić do kraju.

Kolejną próbę podjął w 1698 r. Wysłał do Rzymu prokuratora generalnego zakonu, o. Joachima Kozłowskiego. Błyskotliwy zakonnik uzyskał audiencję, jednak papież nie zgodził się, by zakon żył według reguły autorstwa Papczyńskiego: zgodnie z ustaleniami Soboru Laterańskiego IV zakony mogły opierać się jedynie na istniejących już regułach.

Przyciśnięty do muru o. Joachim, bez konsultacji z przełożonym, wyszukał franciszkańską "Regułę Dziesięciu Cnót Najświętszej Maryi Panny" z 1502 r., dość zbliżoną w treści do mariańskiej.

Innocenty XII przystał na tę propozycję. W 1699 r. wydał breve, w którym uznał istnienie zakonu marianów na prawie papieskim. Po powrocie o. Kozłowskiego ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami, w 1701 r. o. Papczyński (co prawda niezbyt zachwycony koniecznością odrzucenia własnej reguły) złożył 6 czerwca uroczyste śluby zakonne na ręce nuncjusza. Następnie, jako generał, przyjął śluby wszystkich współbraci.

Były to jego ostatnie chwile. 17 września o. Stanisław Papczyński, wyniszczony chorobami, stresem i surową ascezą, zmarł w Nowej Jerozolimie w wieku lat 70.

***

Płód wyraźnie się zmniejszył, a lekarze stwierdzili, że u dziecka ustała akcja serca. Zrozpaczona młoda Kalifornijka miała stracić ciążę. Trzy dni później ginekolodzy ponowili badania USG, by stwierdzić, czy nastąpiło samoczynne poronienie i w razie potrzeby przeprowadzić zabieg usunięcia martwej ciąży.

Serce dziecka biło. Powtórzyli badania na innym aparacie: wynik był ten sam. Siedem miesięcy później, w październiku 2001 r., kobieta bezpiecznie urodziła. Okazało się, że jej kuzyn zwrócił się o wstawiennictwo do o. Stanisława Papczyńskiego, którego sławę marianie przynieśli także do Stanów Zjednoczonych.

16 grudnia 2006 r. Benedykt XVI uznał, że cud nastąpił za wstawiennictwem założyciela marianów.

Ks. Makoś zna więcej takich historii. Na jego e-mail spłynęło już z całego świata - nawet z Filipin, Indii, Brazylii - 800 wieści o cudach. W większości to ocalenia zagrożonej ciąży. - Możliwe, że o. Papczyński zostanie po beatyfikacji patronem życia - mówi postulator. - Sam w łonie matki uratowany przez Maryję, dziś wyprasza tę łaskę innym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2007