Błogosławiona pani Chrzanowska

Niegdyś złośliwi mówili na Klub Inteligencji Katolickiej „Klub katolików kanapowych”.

23.04.2018

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Było to nie całkiem sprawiedliwe, bo w końcu klub nie musi zaraz być motocyklowy i może jako miejsce spotkań, wymiany myśli mądrych ludzi odgrywać ważną rolę. Tylko że ja nie byłem odpowiedzialny za klub. Byłem duszpasterzem akademickim i dość szybko zacząłem się zastanawiać, czy moje duszpasterstwo nie jest właśnie duszpasterstwem kanapowym. Nie dosłownie, bo nie mieliśmy kanap, były msze święte, kazania, dni skupienia, wykłady, debaty, duszpasterskie obozy letnie i zimowe. Dużo chrześcijańskich słów, gorzej z czynami.

Wtedy – w roku 1964, może 1965 – przyszła do mnie pani Chrzanowska. Wyjaśniła rzeczowo (nie patetycznie), na czym polega prowadzona przez nią opieka nad chronicznie chorymi w ich domach. Opiekę pielęgniarską zapewniały profesjonalne pielęgniarki. Potrzebni byli ludzie, którzy zatroszczą się o pomoc w życiowych problemach: załatwiania spraw w urzędach, robienia zakupów, sprzątnięcia mieszkania itp. A nade wszystko – zapewnią swoją życzliwą obecność przy ludziach samotnych. Stanęło na tym, że przyjdzie do św. Anny i przemówi do studentów. Ja miałem temu poświęcić najbliższy dzień skupienia.

Pani Hanna przyszła do św. Anny i przemówiła, odbył się dzień skupienia... bez żadnego efektu. Nikt nie był zainteresowany. „No tak – myślałem wtedy – kanapowe”. Ale po dłuższym czasie, po następnych spotkaniach z panią Chrzanowską „coś drgnęło” i to drgnieniem jak wstrząs tektoniczny. Studenci sami się zorganizowali. Kilkudziesięciu zaangażowało się na serio. Bo pani Hanna wymagała konsekwencji. Wiedziała, że dla chorego oswojenie się z opiekunem nie jest łatwe, że potem nie wolno odejść od człowieka i go zostawić.


PANI HANNA: Opieka w domu czy wolontariat: to, co w czasach wynoszonej właśnie na ołtarze Hanny Chrzanowskiej było nowatorskie, dziś jest standardem. Standardem wciąż nie jest dostrzeganie w chorym człowieka.


Jej działalność opisała Marzena Florkowska w książce „Radość dawania”, opisali także inni. Najważniejsze jest, że to, co zostało zainicjowane przez panią Chrzanowską, księdza Ferdynanda Machaya i księdza Karola Wojtyłę, do czego nasze duszpasterstwo akademickie zostało doproszone, uruchomiło ukryty w ludziach potencjał miłości bliźniego. Pomogło przekroczyć granicę odgradzającą zdrowych od świata chorych, pokonać nieśmiałość albo obojętność. Było otwarciem nowych horyzontów ewangelicznych. Żeby jakaś wspólnota, np. parafialna, zakonna, była rzeczywiście wspólnotą chrześcijańską, muszą w niej być obecne trzy elementy: uświęcające sakramenty, prowadzące ją Słowo Boże i miłosierdzie. Hanna Chrzanowska nauczyła nas, że tam, gdzie pojedynczy człowiek albo się załamie, albo w poczuciu bezsilności wycofa, wspólnota jest w stanie sprostać. Nasz wolontariat tak dobrze funkcjonował właśnie dlatego, że miał zaplecze we wspólnocie Duszpasterstwa Akademickiego.

Skuteczność takiego wspólnotowego wysiłku wymaga dobrej organizacji. Pani Chrzanowska wnosiła wnikliwą znajomość ludzi i ich potrzeb, nie tylko materialnych. Dzięki temu cała ta działalność nie koncentrowała się na poprawie samopoczucia pomagających, lecz na podejmowaniu realnych potrzeb konkretnych ludzi, którymi się ci wolontariusze zajmowali.

Ci, którzy współpracowali z Hanną Chrzanowską, od niej nauczyli się szacunku dla ludzi, których niepełnosprawność skazała na życie poza głównym nurtem społeczeństwa. Szacunek u niej był fundamentem miłości, bo wolna od ckliwej czułostkowości pokazywała, co to znaczy kochać bliźniego. Gdy dziś poznajemy niektóre jej zapiski, dziennik, inne teksty, odkrywamy to, o czym nie mówiła: że żyła Ewangelią, że bezgraniczne oddanie sił i czasu chorym było jej sposobem miłości Boga, a tajemnica spokoju, którym promieniowała, mądrość i przedziwna zdolność pociągania ludzi do dobrego, to były symptomy jej świętości. Kiedy taka zwyczajna, konkretna, pogodna była z nami, nikt nie myślał, że to święta. Teraz jednak, kiedy Kościół wynosi panią Hannę Chrzanowską na ołtarze, nikt z nas nie jest ani zdziwiony, ani zaskoczony. Bo była święta. Teraz dziękujemy Bogu za to, że mieliśmy... że mamy takich świętych. ©℗


CZYTAJ WIĘCEJ O HANNIE CHRZANOWSKIEJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2018