Blada kampania

Drugorzędny charakter wyborów europejskich i brak pełnej mobilizacji największych partii to szansa dla pretendentów-uzurpatorów: Gowina, Ziobry, Palikota i Korwina-Mikkego.

11.05.2014

Czyta się kilka minut

Janusz Palikot w tzw. Gandziobusie podczas kampanii do PE. Gdynia, 5 maja 2014. / Fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER
Janusz Palikot w tzw. Gandziobusie podczas kampanii do PE. Gdynia, 5 maja 2014. / Fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER

Sytuacja na Ukrainie i problemy górnictwa to na razie główne pola, na których toczy się kampania do Parlamentu Europejskiego. Wybór jednego z nich – krajowego lub międzynarodowego – może okazać się decydujący dla ostatecznego rozstrzygnięcia, stąd każdy lider chciałby przenieść mecz na to boisko, na którym gra idzie mu najlepiej. Od początku ukraińskiego kryzysu, który doprowadził do zrównania notowań dwóch głównych partii, tendencja jest wyraźna: akcenty międzynarodowe służą rządzącym, a w sprawach krajowych w ofensywie jest opozycja (oczywiście żadna ze stron nie odpuszcza drugiego pola, starając się zneutralizować przewagi konkurencji).

Zbliżające się wybory nie są łatwe, bo pierwszoplanowe role odgrywają w nich osoby, które... nie startują. Rzeczywiste emocje wiążą się z polityką krajową: rozstrzygnięcia, które zapadają w Brukseli i Strasburgu, nie budzą naszego zainteresowania. Nawet jeśli przekładają się później na życie Polaków, towarzyszą mu raczej w charakterze haseł i skandali.

Co z oczu, to z serca

Nazwiska na listach również nie wskazują na to, że kluczowym kryterium ich układania są kompetencje w sprawach europejskich. Widać po nich za to, jak kolosalne znaczenie mają rozgrywki krajowe pomiędzy poszczególnymi osobami czy frakcjami. Ten problem nie dotyczy oczywiście tylko Polski – jest obecny we wszystkich krajach; zasada „co z oczu, to z serca” w przypadku PE znajduje swoje wyraźne potwierdzenie.

Stąd też partie i ruchy społeczne (np. te profrekwencyjne) wkładają sporo wysiłku w akcentowanie głosowania negatywnego. Jest to o tyle uzasadnione, że dwaj główni antagoniści od prawie dekady idą łeb w łeb i mają szanse na zwycięstwo. Prawdę mówiąc jednak z punktu widzenia PO i PiS te wybory są drugorzędne.

Każda z głównych partii jest przekonana, że ta druga jest beznadziejna i można ją pokonać, nie mobilizując wszystkich sił: do porażki drugiej strony doprowadzi niezadowolenie społeczne lub wpadki. Dlatego można przy okazji upiec własne pieczenie, np. przepchnąć do PE swoich faworytów, nawet jeśli nie bardzo wiadomo, co mieliby tam robić, osłodzić wcześniejsze rezygnacje byłych ministrów czy zatroszczyć się o to, by w reprezentacji parlamentarnej nie doszło do nowych rozłamów.

Na listach widać kombinacje z wystawianiem kandydatów w innych okręgach niż te, w których mieszkają albo w których dotychczas budowali swoją pozycję czy chociażby byli wybierani poprzednio. Wszystko po to, by jakoś zapanować nad rezultatem, wiedząc, że zdanie wyborców, ich przywiązanie i znajomość z mediów poszczególnych kandydatów są w stanie wywrócić partyjne układanki.

Kobiety przegrają

Jest kilka wymiarów, na których może dojść do niespodziewanych rozstrzygnięć. Z jednej strony partie muszą robić swoje układanki, z drugiej wielu graczy ma nadzieję, że uda się je jeszcze rozsypać. Przykładem sprawa turniejów miast i rywalizacji kandydatów związanych z konkretnymi społecznościami – czy to pomiędzy sobą, pomiędzy poszczególnymi częściami okręgów wyborczych, czy z narzuconymi przez centralę kandydatami ze stolicy.

Ustawowo uregulowana jest kwestia obecności kobiet i ich miejsc na listach, tyle że dysproporcje między liczbą kandydatur a liczbą mandatów są tak duże, że nie uniknie się tu wielkich frustracji. Dość powiedzieć, że ze 130 kandydatów, których wystawi Europa Plus, szanse na mandat mają 3-4 osoby, sami mężczyźni – kilkadziesiąt kobiet, które trzeba było wpisać na listy, nieuchronnie czeka niepowodzenie.

W kilku miejscach można pokazać, że wpisywanie kobiet na listy bywa sprzeczne z racjonalnością. Nie ma żadnych powodów innych niż płeć, sprawiających, że Krystyna Szumilas, która niedawno w nie najlepszej atmosferze odeszła z ministerstwa edukacji, znalazła się wyżej niż ceniony i doświadczony europoseł Jan Olbrycht; Henryka Krzywonos z kolei jest przed byłym marszałkiem województwa i europosłem Janem Kozłowskim (a i tak oboje prawdopodobnie przegrają z umieszczonym na ostatnim miejscu Jarosławem Wałęsą).

Stałym elementem polskich kampanii stała się gra pomiędzy tymi, którzy zabiegając o poparcie wyborców przekonują, że mają szanse na mandat, chociaż w praktyce pełnią tylko rolę naganiaczy, którzy odwołując się do więzi lokalnej, mają dostarczyć partii dodatkowej liczby głosów.

Naciągane awantury

Drugorzędny charakter wyborów i brak pełnej mobilizacji jest szansą dla licznego grona pretendentów-uzurpatorów: partii powstałych w wyniku rozłamów, jak Solidarna Polska i Polska Razem, partii próbujących budować swoją tożsamość i wspartych rozłamowcami, jak Europa Plus, czy wreszcie wiecznego przegranego – Janusza Korwina-Mikkego. Wszyscy oni liczą na to, że w wyborach, w których nie startują liderzy i w których weźmie udział w najlepszym razie co czwarty wyborca, łatwiej będzie się przebić i zbudować pozycję przed kolejnym głosowaniem, mającym już zasadnicze znaczenie dla udziału we władzy – samorządowym i parlamentarnym.

Rzecz w tym, że w obliczu realnych problemów na Ukrainie czy w górnictwie te ugrupowania próbują się przebić tematami, które wzbudzają więcej zażenowania niż zainteresowania. Przykładem mogą być rewelacje Pawła Piskorskiego w sprawie finansowania KLD sprzed dwóch dekad, eksponowanie kwestii legalizacji marihuany przez Europę Plus czy żale Janusza Palikota do Aleksandra Kwaśniewskiego o udział w uroczystościach kanonizacyjnych w Rzymie.

Wszystko to pokazuje zagubienie w rozgrywce wielu komitetów o zbliżonych programach, które tak naprawdę powstały w wyniku podziałów personalnych i słabości wewnętrznych procedur, a nie z powodu ideowych różnic.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2014