Biznes za psie pieniądze

Kto chciałby być hyclem? Zainteresowanych nie widać? Błąd. Niektórzy zarabiają dużo więcej niż prezydent RP.

03.03.2014

Czyta się kilka minut

Przytulisko dla zwierząt w Wągrodnie k. Piaseczna, luty 2014 r. / Fot. Jerzy Dziekoński
Przytulisko dla zwierząt w Wągrodnie k. Piaseczna, luty 2014 r. / Fot. Jerzy Dziekoński

Upublicznione na początku 2014 r. wyniki ubiegłorocznej kontroli NIK nie zostawiają złudzeń: mimo interwencji organizacji zajmujących się prawami zwierząt, rosnącej popularności adopcji, ścisłych przepisów prawnych i niemałych funduszy, opieka nad bezdomnymi zwierzętami w Polsce nie istnieje. Lub inaczej: istnieje, ale polega na sprawnym usuwaniu problemu z oczu obywateli. Wiele psów i kotów po odłowieniu przez hycli po prostu znika – nie wiadomo, gdzie się podziały, bo systemu identyfikacji zwierząt nie ma.

Po prawdzie: oprócz garści wariatów nikt po nich nie płacze. Urzędnicy gminni mają obowiązek likwidowania zagrożenia i sprawnie ten obowiązek wykonują, nie wnikając zbyt szczegółowo w uprawnienia firm oferujących tego typu usługi. A że w schroniskach umiera 25 proc. zwierząt? Że w 86 proc. skontrolowanych przez NIK miejsc dochodziło do makabrycznych zaniedbań? Co z oczu, to z serca – stara zasada sprawdza się również w przypadku opieki nad porzuconymi zwierzętami.

Jest jeszcze jeden aspekt: w szarej strefie, wypełnionej odorem odchodów i jazgotem psów ściśniętych w zbyt małych boksach, najbardziej obrotni zarabiają krocie.

DROŻEJ NIŻ W PSIM SPA

Zazwyczaj za odłowienie jednego psa gminy płacą 2–3 tys. zł. Są jednak miejsca na mapie, gdzie taka usługa kosztuje podatników wielokrotnie więcej. Nie szukając daleko od stolicy, kierujemy się na południowy zachód, do gminy Pruszków. W ogłoszeniu z początku 2013 r., o udzieleniu zamówienia dotyczącego „odławiania bezpańskich zwierząt i umieszczania ich w schronisku”, czytamy, że gmina wyceniła usługę na 304 878 zł (bez VAT). Przetarg wygrywa firma Interwencyjne Odławianie Zwierząt Dzikich i Udomowionych Waldemara G. z siedzibą w Milanówku. Nie pierwszy raz.

Zwycięska oferta opiewa na 249 628,50 zł. Ile psów zostało w 2013 r. odłowionych i przekazanych do schroniska?

Według danych, jakimi dysponuje Urząd Miasta w Pruszkowie – 5. Słownie: pięć.

W ciągu trwania umowy przez cały 2013 r. w sumie odłowiono 29 psów. Jak zapewniają urzędnicy, 24 przekazano do adopcji. Uśredniając: firma G. odławiała w ubiegłym roku 2,4 psa miesięcznie. Miasto zaś, zgodnie z zawartą umową, wypłacało co miesiąc 22 693,50 zł.

W 2012 r. było podobnie – za ponad 218 tys. zł Waldemar G. odłowił 22 psy. Sześć trafiło do schroniska.

Skąd tak potężne koszty? G. nie tylko odławia psy, lecz również prowadzi adopcję, zapewnia im opiekę weterynaryjną, przetrzymuje i karmi je do momentu oddania do schroniska lub nowego domu – słyszymy w urzędzie.

Sprawdziliśmy ceny w topowym psim hotelu spa, w którym czworonogi mają zapewnione doskonałe warunki – świetną karmę, wyjścia na spacery, opiekę weterynarza oraz wymaganą dawkę aktywności intelektualnej, czyli zabawę. Gdyby dwa, a nawet trzy psy umieszczać w takiej placówce na miesiąc, miasto zapłaciłoby nie więcej niż 7 tys. zł. Tym bardziej że każde kolejne zwierzę przyjmowane byłoby z odpowiednimi upustami. Miesięczny pobyt w przeciętnym hotelu dla psów kosztuje ok. 500 zł.

Warto zauważyć, że G. ma wyjątkowy talent do zapewniania psom odpowiednich rodzin adopcyjnych. Kiedy w wielu innych organizacjach poszukiwania trwają tygodniami, a czasem miesiącami i latami, jemu wystarczy jeden, najwyżej dwa dni. Pruszkowscy urzędnicy podają przykład z listopada 2013 r. G. odłowił na zlecenie gminy 3 psy. Jeden spędził u niego niemal dwa tygodnie, po czym trafił do schroniska. Pozostałe dwa przekazał do adopcji – jednego po jednym dniu, drugiego – po dwóch dniach. Zanim zwierzęta trafiły do nowych opiekunów, zostały – według informacji przekazanych nam przez urząd – zaszczepione, odrobaczone i wykastrowane. Wszystko w ekspresowym tempie.

– W normalnych warunkach najpierw psa powinno się odrobaczyć, później zaszczepić i na końcu wykastrować. Pomiędzy zabiegami warto zapewnić przynajmniej 10-dniowe przerwy – wyjaśnia prof. Andrzej Max, kierownik Pracowni Rozrodu Małych Zwierząt SGGW w Warszawie.

Co ciekawe, firma Waldemara G. w latach 2010-11 wyłapywała z terenu Pruszkowa i przekazywała do schronisk po 240 psów. Nie wiemy, czy to liczba prawdziwa, czy też zawyżona na potrzeby rachunków, ważniejsze jest, że gmina nie płaciła wówczas ryczałtem, lecz za każdą odłowioną sztukę – 1000 zł plus VAT.

Jeśli sugerować się statystykami, gdzieś pod koniec 2011 r. bezpańskie psy uciekają z terenu gminy Pruszków. Być może jedną z przyczyn jest fakt, że Waldemar G. zobowiązał się do zapewnienia psom miejsca w schronisku na własną rękę, i co za tym idzie – do pokrywania związanych z tym kosztów.

Pruszkowscy urzędnicy nie mają sobie nic do zarzucenia.

– Odławianie zwierząt odbywa się zgodnie z umową na zgłoszenie pracowników Wydziału

Ochrony Środowiska lub funkcjonariuszy Straży Miejskiej, które zwykle poprzedzone jest zgłoszeniem takiej potrzeby przez mieszkańców. Zasada taka obowiązuje obecnie, jak również obowiązywała w latach poprzednich niezależnie od formy zawartej umowy – tłumaczy Andrzej Królikowski, zastępca prezydenta Pruszkowa.

Ale to nie wszystko. Waldemar G. miał podpisane w latach 2011-12 umowy z innymi samorządami – z Grodziska Mazowieckiego, Piastowa, Błonia i Nadarzyna oraz – bez odpowiednich zezwoleń – z ośmioma dodatkowymi gminami. Z terenu Grodziska Mazowieckiego w 2012 r. odłowił 6 psów. Samorząd zapłacił za to niemal 100 tys. zł netto.

Gmina Nadarzyn: za 19 odłowionych psów i 48 kotów zapłaciła w 2013 r. Waldemarowi G. blisko 300 tys. Razem z umową pruszkowską daje to grubo ponad pół miliona złotych.

ZNĘCANIE SIĘ I GROŹBY KARALNE

– System jest tak skonstruowany, aby ogromne publiczne pieniądze przepływały bez zakłóceń, i żeby nie było kontroli nad tym, co robią hycle – mówi Tadeusz Wypych, szef Fundacji dla Zwierząt Argos oraz Biura Obrony Zwierząt, które od 10 lat tropi w polskich gminach patologie związane z finansowaniem opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Waldemar G. przewija się w dokumentach fundacji od samego początku. Jest jednym z czarnych charakterów opowieści o prowadzonym przez Fundację Niedźwiedź schronisku w Korabiewicach, do którego dostarczał hurtowo zwierzęta wyłapane na zlecenie m.in. Pruszkowa.

Jak czytamy w archiwach BOZ, dla 70 proc. zwierząt, którym opłacono z publicznych pieniędzy opiekę w Korabiewicach, oznaczało to śmierć albo niejasny los. Już od 2005 r. placówka była na celowniku fundacji, a następnie prokuratury. Według Argosa przez Korabiewice wyciekały z gminnych kas publiczne pieniądze – poprzez wystawianie fikcyjnych pokwitowań, zawyżanie liczby odłowionych zwierząt oraz kosztów ich utrzymania.

G. umieszczał zwierzęta w Korabiewicach nawet wtedy, gdy placówce w 2011 r. cofnięto wszelkie pozwolenia, zaś służby weterynaryjne zdecydowały o jej zamknięciu. Jak pokazuje wystąpienie pokontrolne NIK, odłowione przez Waldemara G. psy umieszczane były tam także w 2012 r. Najwyższa Izba Kontroli wytknęła mu ponadto braki w ewidencjonowaniu zwierząt.

Przeciwko założycielce i pracownikom schroniska w Korabiewicach toczy się obecnie postępowanie w żyrardowskim sądzie, gdzie odpowiadają na zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Dodatkowo Waldemara G. oskarżono o składanie gróźb karalnych.

– Groził wolontariuszkom, które opowiedziały o sytuacji w schronisku dziennikarzom. Jednej, że zapier... ją łopatą, innej, że rozwali jej dom – mówi Grzegorz Bielawski, oskarżyciel posiłkowy w sprawie Korabiewic, szef Pogotowia dla Zwierząt.

Nie wzbudza to jednak w pruszkowskich urzędnikach wątpliwości. Podobnie jak problemy z ewidencjonowaniem zwierząt. Jak twierdzi Elżbieta Jakubczak-Garczyńska, naczelnik wydziału ochrony środowiska pruszkowskiego magistratu, Waldemar G. nie jest karany i ma prawo stawać do przetargów. I je wygrywać.

Urzędnikom nie przeszkadza też fakt, że z G. współpracę zerwała prowadząca schronisko w Nowym Dworze Mazowieckim Fundacja Braci Mniejszych. Umowa ze schroniskiem stanowiła zaś podstawę przystąpienia do przetargu.

– Nie chcę świecić oczami za czyjąś nieczystą grę. Gmina Pruszków nie jest świadoma tego, co robi G. Liczba psów w urzędowych dokumentach nie pokrywa się z liczbą przywiezionych do naszego schroniska zwierząt. Zależy mi na tym, żeby wszystko było przejrzyste, żeby każdy pies był sfotografowany i zaczipowany. G. nie dbał o to – opowiada Iwona Kowalik, prezeska Fundacji Przyjaciół Braci Mniejszych.

Po rozwiązaniu umowy z jednym schroniskiem podpisana została kolejna – z innym. Urzędnikom to wystarczy. > Firma Interwencyjne Odławianie Zwierząt Dzikich i Udomowionych Waldemar G. nadal zajmuje się odławianiem psów w Pruszkowie. W tym roku ryczałt jest jednak niższy – wynosi ok. 16 tys. zł miesięcznie.

Z Waldemarem G. mimo starań nie udało się nam porozmawiać. Na nic zdało się kilkanaście prób telefonicznych, na próżno odwiedziliśmy siedzibę firmy. Łatwo odczytać przekaz skierowany do „intruzów” – grube kraty w oknach oraz furtka, która po zewnętrznej stronie nie ma klamki.

PRZYTULISKO TO NIE SCHRONISKO

Jedziemy do położonego między Piasecznem a Górą Kalwarią Wągrodna. NIK tu nie dotarł. Na pierwszy rzut oka trudno uwierzyć, że to część najbogatszego polskiego województwa. Niedaleko prowadziła interes słynna Ewa Biedrzycka, nazwana „katem zwierząt” – psy, którym udało się przeżyć, brodziły w padlinie. Liche drogi, stare samochody, dużo zaniedbanych obejść, nawet sklep „Pracuś” zamknięty do odwołania.

A jednak da się tu przyzwoicie zarabiać. Na tyłach dużej posesji rodziny K., za góralskim domem, wyrastającym z mazowieckiej równiny, mieści się obudowany betonowym płotem kwadrat o boku mniej więcej 25 metrów. W środku kilkadziesiąt psów, część luzem, część w wybetonowanych kojcach.

Według dokumentacji zgromadzonej przez fundację Argos w ciągu trzech lat przez kwadratowy dziedziniec, nazwany oficjalnie „przytuliskiem”, przeszło ok. 750 psów z sześciu mazowieckich gmin. Być może znalazły się wśród nich te, które w tajemniczy sposób uciekły z gminy Pruszków. Prowadząca przedsięwzięcie rodzina K. – znanych w okolicy weterynarzy – miała za to otrzymać 800 tys. zł. Wykosiła konkurencję niskimi cenami – w umowach brała na siebie obowiązek opieki nad zwierzęciem do momentu, w którym nie trafi ono do adopcji.

Tadeusz Wypych: – Po tym, jak prawo nałożyło w 2012 r. na gminy dodatkowy obowiązek „zapewnienia całodobowej opieki weterynaryjnej w przypadkach zdarzeń drogowych z udziałem zwierząt” i rezerwowania na to pieniędzy, wielu urzędników doszło do wniosku, że zamiast rozdrabniać się na kilka spółek, lepiej zawrzeć kontrakt z lekarzem, który zajmie się sprawą od początku do końca. W 2012 r. na 2,5 tys. gmin takich umów było ok. 50, rok później liczyliśmy je w setkach. I nie mówimy o małych kontraktach, tylko o dużych przedsiębiorstwach. Weterynarze przejęli rolę hycli, ale los zwierząt wcale się przez to nie poprawił.

Wągrodno to nic innego jak schronisko dla psów. Dlaczego w dokumentach funkcjonuje jako przytulisko? Odpowiedź jest oczywista: drobna różnica w nazwie sprawia, że nie musi spełniać rygorystycznych norm, jest też wyjęte spod dozoru powiatowego lekarza weterynarii.

Wolontariusze, którzy zaczęli pojawiać się w Wągrodnie jesienią 2013 r., zanotowali: „Brak infrastruktury: wody, prądu, kuchni, całodobowej opieki. Zwierzęta utrzymywane w przepełnionych boksach, bez wybiegów. W boksach jest więcej psów niż miejsc w budach. Nieocieplone budy dostawione do boksów zbierają wodę i fekalia z betonowego podłoża wybiegów. Etatowa opieka jednego (czasem pijanego) pielęgniarza polega na polewaniu boksów wodą, by usunąć fekalia, i rzucaniu na beton surowych odpadów poubojowych”.

Od tego czasu trochę zmieniło się na lepsze. Właściciele kupili parownik, budy docieplili.

Mimo to rodzina K. oraz gminy, z którymi współpracują, będą miały na karku prokuraturę. Fundacja Argos zarzuca im złe traktowanie zwierząt.

Złego traktowania nie widzieliśmy. Zastanawiające jest natomiast, co stało się z tymi 750 psami.

– 15 proc. trzeba było poddać eutanazji, reszta poszła do adopcji – wyjaśnia Michał K., syn prowadzących firmę. – Mamy stronę internetową.

Jeśli zestawić tę informację z wynikami kontroli NIK, okaże się, że niepozorne Wągrodno bije krajowe rekordy adopcji. Bezkonkurencyjne pod tym względem schronisko w Gnieźnie notowało poziom ok. 70 proc. adopcji rocznie.

Według prawa dokumenty adopcyjne powinny znajdować się w gminach, z którymi firma zajmująca się bezdomnymi zwierzętami zawiera kontrakt. Dzwonimy do gmin, które współpracują z przytuliskiem rodziny K. – zgadza się co do joty.

Tyle tylko, że wiarygodności tych informacji sprawdzić nie można, objęte są bowiem ochroną danych osobowych. Nie wiemy więc, czy ubłocone klepisko pod lasem jest fenomenem na skalę krajową, czy też K. uprawiają adopcję kreatywną. A że jest ona możliwa, dowodzi opisana przez NIK historia z podlaskiego Wasilkowa. Większość zwierząt trafiających do tamtejszego Stowarzyszenia TEMPL była adoptowana przez pracowników oraz ich rodziny. W rzeczywistości znikały.

Krystyna K. – Proszę zrozumieć, my jesteśmy uczciwi i naprawdę chcemy zwierzakom pomóc. Wszystko przez wolontariuszy, naprawdę. Odkąd się tu pojawili, mamy same kłopoty. Wpuściliśmy na nasz teren konia trojańskiego.

WZÓR Z RZESZOWA

Żadnych problemów z wolontariuszami nie ma Miejskie Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Rzeszowie. Placówce z potrzeby serca pomaga aż 60 osób. Ani jedna nie zgłasza skarg, ani jedna nie sprawia kłopotów. Przeciwnie – wolontariusze wyprowadzają psy, wnoszą datki, pomagają w przeprowadzaniu adopcji, która w rzeszowskim schronisku utrzymuje się na rekordowym poziomie 80 proc. Muszą być jednak spełnione pewne warunki, o których „przytulisko” w Wągrodnie może jedynie pomarzyć.

– Nie chodzi wcale o zdjęcia psów na ­Facebooku czy stronę internetową. Pies musi być w dobrym stanie. Musi być szczęśliwy, łaszący się do człowieka, ufny. Wtedy zostanie zaadoptowany. Żeby to osiągnąć, trzeba zapewnić zwierzęciu jak najlepsze warunki, regularne spacery, zabawę – zapewnia Halina Derwisz, kierownik Miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Rzeszowie oraz prezes Rzeszowskiego Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt.

I wie, co mówi. Prowadzi bowiem jedną z najlepszych placówek tego typu w kraju. To do niej przyjeżdżają urzędnicy z całej Polski, żeby podpatrywać i uczyć się.

Schronisko rzeszowskie o wdzięcznej nazwie Kundelek powstało w 2005 r., po przekształceniu prowadzonego od 1998 r. przez RSOZ przytuliska. Miasto zgodziło się sfinansować budowę. I opłaciło się, bo za kwotę 1,15 mln powstał... wzór.

Dzisiaj Stowarzyszenie prowadzi na zlecenie samorządu schronisko dla 250 psów i 80 kotów. Na powierzchni 1,4 ha mieszczą się obszerne kojce i wybiegi. W schronisku pracuje 14 osób – 11 na etatach i 3 na umowę-zlecenie. Stowarzyszenie nie ma na usługach żadnego hycla. W Kundelku pracują inspektorzy, którzy reagują na interwencje mieszkańców.

Koszt prowadzenia schroniska to ok. 500 tys. zł, z czego miasto pokrywa 70 proc. Dokłada się również gmina Trzebownisko. Schronisko przyjmuje z terenu tego samorządu ok. 20 psów rocznie. Resztę pokrywają fundusze Stowarzyszenia – z datków oraz 1 procenta.

Jak pokazuje przykład rzeszowski, istnieje wybór – dobre schronisko albo przepłacani hycle, których pracę trudno zweryfikować. Niestety, w większości przypadków samorządowcy idą na łatwiznę – płacą wielkie pieniądze, zrzucając problem ze swoich barków.

– I mamy rozwiązania białoruskie za pieniądze europejskie – podsumowuje Tadeusz Wypych.

W gminie Konstancin-Jeziorna przetarg na opiekę nad bezdomnymi zwierzętami w 2014 i 2015 r. wygrała firma Eko-Art z oddalonej o 150 km miejscowości Odrowąż. W ciągu półtora roku na jej konto wpłynie z samorządowej kasy grubo ponad 300 tys. zł.

I tylko obrońców zwierząt niepokoi fakt, że Eko-Art zajmuje się przede wszystkim utylizacją odpadów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2014