Biuro pisania podań

Hiszpańska drużyna założyła Biuro Pisania Podań, ponad osiemset w ciągu półtorej godziny, dobra socjalistyczna robota. Trochę to zabawne, trochę kuku na muniu, jak każda sprawozdawczość. Ale wszyscy chcą być jak Hiszpanie.

25.06.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. Grażyna Makara
/ fot. Grażyna Makara

Zawsze jest tak samo. Wieczorem, aż do czarnej nocy mecz, z samego rana gra słońca z cieniem za oknem i ekran pusty jak boisko w dzień powszedni. Czy da się skorelować plazmę nocną z dzienną, spiąć falujące stadiony i czcze piksele zabielające pierwszą poranną kawę? Coraz trudniej; Euro zaczyna powoli wygasać, choć jeszcze tyle – trzy najważniejsze, wielkie spotkania – przed nami. Każdy turniej rysuje inną krzywą emocji; na ogół finał jest do bani, najwięcej dzieje się w fazach pośrednich, w ćwierćfinałach zwłaszcza. Tym razem, mam wrażenie, to, co najbardziej niewinne i radosne, to, co ekscytujące najbardziej bezpośrednio, bezrefleksyjnie, zdarzyło się wcześniej, w fazie wstępnej.

Ćwierćfinały okazały się nieco żmudne, były to raczej referaty niż eseje. Nawet długie jak wojna stuletnia zmagania Włochów i Anglików, na początku co prawda wspaniałe, porywające, klasyczne, choć w porównaniu z grą iberyjską nieco prymitywne, lecz później, z minuty na minutę, coraz bardziej usychające w jałowości. I nawet mecz Niemców z Grekami: choć najbardziej wybiegany, z największą liczbą strzałów i parad, ze względu na wypełniającą go oczywistość nie zdołał nas rozgrzać do czerwoności. Nas, to znaczy mnie i moją teściową z wizytą w Warszawie. Z którą porozumiewać się mogę tylko po rosyjsku. Gdy z głośnika dobiegał nagły wrzask, unosiła głowę znad książki i pytała: – Kto zabił? – Niemcy – odpowiadałem. – Giermańcy. Kiwała głową i wracała do swej lektury.

Owszem, Grecy też dwa razy szczęśliwie zabili i doprawdy trudno nie było myśleć o tych bramkach inaczej niż jako o proeuropejskiej daninie, niemieckiej gratyfikacji dla greckich wyborów. Nic mnie tak nie zdziwiło na tym Euro, jak grecki gol wyrównujący na 1:1; nie było ku niemu żadnych piłkarskich powodów. Przed meczem pojawiała się co prawda w głowie myśl, że niemainstreamowa bogini Antyhistoria wychynie alla polacca zza węgła i da Niemcom popalić, że nastąpi boiskowy wybuch buntu wobec nieuniknionej kolejności rzeczy w realu, lecz od pierwszych chwil było widać, że młode niemieckie wilczki wpuszczone na boisko będą harcowały aż do skutku.

Nawet nieco niepokojąca, wręcz nieprzyzwoita była ich zażartość i lekkość, ten nadmiar użytych do zwycięstwa środków, ta rozpierająca ich werwa owocująca golami, które rozpruwały siatkę. Irrésistible, jak mówią w krajach romańskich. No i rozgorączkowany, podskakujący trener Löw, ucieleśniający swym brykaniem przy linii żarliwą grę zespołu, przy drugiej zaś ławce ponury Santos, Brazylijczyk na melancholijnej diecie, z obliczem wyćwiczonym na treningach w Nekropolis. Powyżej tego wszystkiego dyplomatycznie zajadający się półuśmiechem Donald Tusk, a nad nim – rozparta jak babka Oskara Matzeratha, skrywająca pod sukniami całego mężczyznę – Angela Merkel, rubaszna, lecz opanowana, trunek półsłodki. Całość tego przedstawienia miała coś z tableau, ze sceny historycznej malowanej przez Matejkę. Zielona murawa i zarazem panoramiczny widok na Europę w drugiej dekadzie XXI wieku.

Dwa sąsiednie ćwierćfinały, dzień wcześniej Portugalia–Czechy, i dzień później Francja–Hiszpania, miały z kolei coś bardziej urzędniczego, były jak administracyjne egzekwowanie przewagi. Portugalia, solidna już w czwartym meczu z rzędu, nie mogła nie wycisnąć gola, nas jeszcze Czesi zdążyli chapnąć ostatnim siekaczem, ale tu okazali się po kilkunastu minutach całkiem bezzębni. W pamięci pozostanie 87. minuta, kiedy Portugalczycy dokonywali kolejnej zmiany. Asystent trenera póty nie wpuścił Rolando na boisko, póki nie znalazł, po długim wertowaniu kartek, odpowiedniego schematu. Wyobrażam sobie, że był to schemat nr 2.1.1/b/11&87 – „Prowadzimy 1:0 z Czechami i w 87. minucie dokonujemy zmiany”. Nasz schemat „Przegrywamy z Czechami i w 70. minucie dokonujemy zmiany” nie został napisany, gdyż streszczał się w jednym tylko – słynnym już – słowie przekazanym napastnikowi Grosickiemu.

Dawno nie widzieliśmy tak poukładanej Portugalii, teraz ona będzie próbowała obsobaczyć hiszpański glanc. À propos, dzielny człowiek, ten Iniesta, jak się dowiaduję, kupił rok temu dużą winnicę w Toro i modlę się, by jego wina były równie wyważone i eleganckie jak jego gra, o co w Toro niełatwo. Tak czy owak, hiszpańska aporia brnie zwycięsko naprzód: jedni mówią, że grają pięknie, inni, że brzydko.

Rozumiem dwoistość uczuć, lecz nie całkiem rozumiem krytykujących, przemawia przez nich vox populi niechętny wyrafinowanej poetyce niuansów. Owszem, cienka niekiedy wydać się może granica między beznadziejnym podawaniem „ty do mnie, ja do ciebie”, z braku lepszego pomysłu na grę, a wymianą podań, która przypomina seryjną muzykę Rileya czy kogoś podobnego; owszem, niekiedy ta muzyka zaczyna drażnić manierą, wpada w chałturę, w rutynowe powtórzenie, ale pomyślmy, ile nietrafionych strzałów nam się oszczędza w ten sposób, ile bezsensownych wrzutek, ile zagrań na pałę, ile zbędnego piłkarskiego śmiecia.

Hiszpanie pokazali, że powolność i dokładność mogą być jednak piękne, że szybkość i szaleństwo są może i porywające, jak opium dla ludu, lecz mają często krótkie nogi i rozmnażają chaos, że można, na ile się da, zmniejszyć w futbolu rolę przypadku i zbliżyć w ten sposób futbol do gry całkowicie strategicznej, jaką jest rugby, nie tracąc przy tym fantastycznej futbolowej wolności, której rugby nie osiąga.

Hiszpania założyła Biuro Pisania Podań, ponad osiemset w ciągu półtorej godziny, dobra socjalistyczna robota. Po raz pierwszy na Euro otrzymujemy tak dokładne statystyki kopnięć, po raz pierwszy celność i liczba podań stała się kryterium oceny i zachwytów oraz wyzwaniem do bicia rekordów. Trochę to zabawne, trochę kuku na muniu, jak każda sprawozdawczość. Wszyscy chcą być jak Hiszpanie, podawać jeszcze więcej, jeszcze celniej, socialismo o muerte.

Dla Francuzów muerte. To moje największe rozczarowanie, tak dobrze grali na początku, lecz później wróciły stare demony, nie całkiem, jak się okazuje, przepędzone podczas pomundialowych egzorcyzmów. Na mecz z Hiszpanią wyszli jak masochiści na manifę, z transparentem: „Hiszpanio, jesteś wielka, a my malutcy; będziemy się bronić”. Grali tak, jak Hiszpanie chcieli, by grali. W Paryżu już się gotuje, trzeba wracać do kuchni, wyjaśniać i szykować wszystko od nowa. Francuzi, jeszcze jeden posiłek!

Tymczasem słońce za oknem rozszerza swą plamę, jeszcze tydzień i wybieli dni na amen. Co ze sobą zrobimy? Już piszę podanie: euforię na długie trwanie korzystnie zamienię.


MAREK BIEŃCZYK jest jednym z najwybitniejszych polskich pisarzy. Znakomity prozaik, eseista, kongenialny tłumacz Kundery i Ciorana, historyk literatury w Instytucie Badań Literackich PAN, współpracownik kwartalnika „L’atelier du Roman” (Francja). Studiował romanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Jest członkiem International Federation of Wine and Spirits Journalists and Writers (FIJEV), znawca wina i piłki noznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2012