Bitwa nie tylko o Mosul

Ofensywa przeciw dżihadystom może zakończyć ich panowanie w Iraku i osłabić ich pozycję w Syrii. Ale przeciwnicy Państwa Islamskiego nie mają wspólnej strategii, co dalej. Dzieli ich wszystko.

21.10.2016

Czyta się kilka minut

Wojska irackie pod Mosulem, październik 2016 r. / Fot. Ahmad Al-Rubaye / AFP PHOTO / EAST NEWS
Wojska irackie pod Mosulem, październik 2016 r. / Fot. Ahmad Al-Rubaye / AFP PHOTO / EAST NEWS

Pomimo wszystkich strat, które ekstremiści z tzw. Państwa Islamskiego ponosili w ciągu minionego półtora roku, jak dotąd nie doznali oni takiej klęski, o której można by powiedzieć, że była punktem zwrotnym, decydującym o ich ostatecznej przegranej.

Wkrótce może się to zmienić. Ofensywa, której celem jest Mosul – największe miasto w Iraku, pozostające pod kontrolą dżihadystów – i w której uczestniczą oddziały irackie oraz kurdyjscy peszmergowie, zaczęła się w poniedziałek 17 października. I jak na razie wszystko wskazuje na to, że atakujący posuwają się szybciej, niż oczekiwali wojskowi planiści.

Z kolei w sąsiedniej Syrii armia turecka, prowadząca tam operację „Tarcza Eufratu”, zadała dżihadystom poważny cios, przecinając ich żywotne szlaki komunikacyjne, którymi ich „kalifat” otrzymywał zaopatrzenie z terenu Turcji. Choć więc, gdyby spojrzeć na mapę, terytorium utracone przez dżihadystów w ostatnich miesiącach może wydać się niewielkie, to – jak twierdzą eksperci z „IHS Conflict Monitor” – jego znaczenie strategiczne jest kluczowe.

Kurdowie przeciw powstańcom

Interweniując w Syrii, Ankara może liczyć przy tym na wsparcie swoich sojuszników z NATO, przede wszystkim Amerykanów. Jednak Turkom chodzi o coś znaczenie ważniejszego niż tylko zaryglowanie „korytarzy”, z których korzystali dżihadyści. Zarówno w Syrii, jak w Iraku realizują oni własne interesy – i to nie biorąc pod uwagę swych zachodnich sojuszników. Ankara ryzykuje tu podwójnie: postępując w ten sposób, może osłabić front przeciwników Państwa Islamskiego i doprowadzić do zaostrzenia i tak już bardzo skomplikowanych konfliktów w obu krajach.

Przykład: armia turecka twierdzi teraz, że przeprowadziła kilkadziesiąt nalotów, w których miało zginąć kilkuset „terrorystów”. Tymczasem rzecznik YPG, milicji kurdyjskiej walczącej w północnej Syrii, zaprzecza tym informacjom – przekonuje, że to element tureckiej „wojny psychologicznej”, i że w istocie w tureckich nalotach zginęło kilkunastu bojowników Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) i kilku cywilów. Oddziały SDF są wprawdzie zdominowane przez kurdyjską YPG, ale należą do nich także bojownicy arabscy i turkmeńscy. Największe arabskie ugrupowanie wchodzące w skład SDF, milicja Jaish al-Thuwar, oświadczyło, że Turcja ostrzelała jego pozycje.

W tej części Syrii walki – w tym tureckie naloty – koncentrowały się na obszarze wokół niewielkiego miasta Marea, na północ od Aleppo. Wspierane przez Rosjan, siły SDF jeszcze wiosną tego roku przejęły kontrolę nad pobliskim miastem Tell Rifat, które było jednym z głównych ośrodków antyasadowskich powstańców. Stąd oddziały SDF zaczęły atak na Al-Bab – największe miasto w tym regionie, pozostające pod kontrolą Państwa Islamskiego. Ich celem jest doprowadzenie do tego, aby tereny kontrolowane przez Kurdów na północny zachód od Aleppo utworzyły jednolity obszar wraz z terenami, które Kurdowie kontrolują dalej na wschód.

Dałoby to zalążek zwartej kurdyjskiej parapaństwowości – i właśnie temu Turcja zamierza zapobiec. Ponadto Ankara chce, aby cały obszar między rzeką Eufrat a miastem Aleppo znalazł się pod kontrolą tych syryjskich powstańców, którzy są wspierani przez Turków. Powstańcy ci prowadzą więc własną ofensywę na Al-Bab, od północy. Zamiast wspólnie walczyć z Państwem Islamskim, zwaśnione ugrupowania kierują teraz broń przeciwko sobie nawzajem.

A to tylko wycinek z tej skomplikowanej układanki, w której przeciwników Państwa Islamskiego, walczących z nim na terenie Syrii i Iraku, łączy tylko chęć pokonania ekstremistów – poza tym każdy realizuje swoje cele, zwykle sprzeczne z celami innych.

Ankara kontra Bagdad

Atakując Kurdów z YPG, Turcja nie tylko więc zwalcza tych samych bojowników, którzy – wspierani przez Amerykanów – odebrali dżihadystom w Syrii najwięcej terenu, ale osłabia tym samym możliwości walki z ekstremistami w regionie Rakki, ich nieformalnej stolicy. Bo przecież tylko Kurdowie byliby w stanie stawić tam czoło dżihadystom, którzy – wypierani przez iracko-kurdyjską ofensywę na Mosul – być może uciekną wkrótce z Iraku do Syrii, do swego matecznika.

Dla Ankary liczy się jednak przede wszystkim to, że YPG jest związana z PKK – kurdyjskim podziemiem zbrojnym na terenie Turcji. I to właśnie PKK jest jednym z powodów, dla których rząd turecki podejmuje wszelkie możliwe wysiłki, aby również jego armia uczestniczyła w ofensywie na Mosul. A więc, aby mogła oficjalnie operować na terenie północnego Iraku.

Żołnierze tureccy są tam obecni co najmniej od końca 2014 r. – w rejonie miasta Bashika, 20 km na północny wschód od Mosulu – i Bagdad twierdzi dziś, że przebywają tam nielegalnie, bez jego zgody. To kolejny powód do sporu między oboma krajami. Rząd iracki ponawia żądania, także niedawno, aby armia turecka wycofała się z Bashiki. Z kolei Turcy twierdzą, że tamtejsza baza została założona kiedyś za zgodą irackiego rządu, i że tureccy żołnierze szkolą w niej sunnickich bojowników, którzy mają wziąć udział w bitwie o Mosul. Erdoğan nie zamierza stosować się do żądań Bagdadu. Przeciwnie: na początku października turecki parlament podjął decyzję o formalnym przedłużeniu operacji wojskowej w Iraku – co obejmuje zarówno stacjonowanie tam żołnierzy, jak też bombardowanie domniemanych pozycji bojowników PKK.

Dlaczego obecność tureckich żołnierzy w północnym Iraku jest dla Ankary tak istotna? W tamtejszym regionie Sindżar swoje bazy mają bojownicy PKK i Turcja obawia się, że po pokonaniu dżihadystów rząd w Bagdadzie da ludziom z PKK wolną rękę, aby mogli operować na iracko-tureckim pograniczu. Ponadto Turcja chce zapobiec temu, aby szyickie milicje ochotnicze wkroczyły do Mosulu i do Tell Afar – miasta zamieszkanego kiedyś przez szyickich i sunnickich Turkmenów (mniejszość etniczną w Iraku i Syrii, którą Turcy uważają za rodaków, i której są politycznym patronem).

Ale obstając przy żądaniu, aby Ankara odegrała istotną rolę w ofensywie na Mosul, prezydent Erdoğan osiągnął na razie tylko jedno: doprowadził do tego, że opór przeciwko aspiracjom Turcji stał się w regionie jeszcze silniejszy.

Ofensywa idzie naprzód

Tymczasem ofensywa na Mosul postępuje naprzód również bez tureckiego wsparcia.

Żołnierze z najlepszych, najlepiej wyszkolonych jednostek, jakimi dysponuje rządowa armia iracka oraz bojownicy kurdyjscy (peszmergowie), otworzyli w miniony czwartek, 20 października, nowy odcinek frontu. Kurdowie, którzy poprzedniego dnia zdobyli miasto Al-Kosh (wcześniej zamieszkane przez chrześcijan), wyprowadzili stąd właśnie w czwartek kolejne uderzenie, kierując się na miasto Tell Eskof (kiedyś również chrześcijańskie). Z kolei na wschód od Mosulu iraccy żołnierze ze Złotej Dywizji – elitarnej jednostki wyszkolonej przez Amerykanów – zajęli miasto Bartilla. Tym samym od Mosulu dzieli ich już tylko kilka kilometrów.

Choć więc dżihadyści stawiają opór – rzucając do walki także bojowników samobójców – wydaje się, że wojska uczestniczące w ofensywie posuwają się naprzód znacznie szybciej, niż pierwotnie przewidywali wojskowi oraz komentatorzy; mowa była o tym, że samo podejście pod Mosul potrwa wiele miesięcy.

Pojawiły się pogłoski, że liczni ekstremiści opuścili Mosul i wraz z rodzinami uciekają w kierunku granicy syryjskiej. Iracki prezydent Fuad Masum dał się na tyle porwać emocjom, że zapowiedział już, iż zwycięstwo nad Państwem Islamskim jest w zasięgu ręki. Wojskowi obserwatorzy są jednak sceptyczni, nawet mimo dotychczasowych postępów – w końcu dżihadyści mieli ponad dwa lata na to, by okopać się w mieście nad Tygrysem i przygotować Mosul do długiej obrony. Z miasta dochodziły już wcześniej informacje o kopaniu okopów, budowie tuneli i zakładanych minach-pułapkach.

Amerykanie szacują, że miasta może bronić ok. 4 tys. bojowników. Naprzeciw nich stoi teraz ok. 30 tys. uczestniczących w ofensywie żołnierzy irackich oraz ok. 4 tys. peszmergów, wspieranych z powietrza przez lotnictwo międzynarodowej koalicji, głównie amerykańskie. Amerykanie przyznają, że żołnierze z ich sił specjalnych towarzyszą Irakijczykom i Kurdom na ziemi, koordynując cele dla samolotów.

Ostrzeżenia i nadzieje

Tymczasem międzynarodowe organizacje pomocowe ostrzegają, że skutkiem ofensywy na Mosul może być także kolejny kryzys humanitarny – że kilkaset tysięcy mieszkańców może porzucić domy, aby schronić się przed spodziewanymi walkami (ONZ szacuje, że w tej chwili w Mosulu przebywa półtora miliona ludzi). Wprawdzie wielu mieszkańców miało przezornie zgromadzić zapasy, ale w Mosulu podobno coraz trudniej o żywność i lekarstwa. Są też obawy, że podczas bitwy o miasto dżihadyści zechcą wykorzystać cywilów w roli żywych tarcz.

Aby zapobiec katastrofie, rząd iracki wzywa mieszkańców Mosulu – przez radio oraz ulotki zrzucane z samolotów – żeby nie opuszczali swoich domów.

Na ulotkach można przeczytać też, że należy chronić się w piwnicach lub przynajmniej na dolnych piętrach budynków, zaklejając wcześniej okna, wyłączając instalacje gazowe i zabezpieczając cenne przedmioty osobistego użytku.

Osobny apel władze w Bagdadzie kierują do mężczyzn z Mosulu: wzywają ich, aby powstali przeciwko dżihadystom, gdy tylko zacznie się bój o miasto. Ale czy rzeczywiście może dojść do powstania? Wprawdzie w ostatnich miesiącach z Mosulu dochodziły wieści o tym, że coraz częstsze są tam przypadki oporu wobec ekstremistów, i że mieszkańcy – choć w większości sunnici, podobnie jak bojownicy Państwa Islamskiego – mają dość ich rządów. Nie tylko zabójstw i aresztowań pod byle pretekstem, ale również rygorystycznych przepisów dotyczących np. strojów w miejscach publicznych.

A także coraz bardziej widocznej manii prześladowczej, polegającej na doszukiwaniu się wszędzie szpiegów. W tym również we własnych szeregach: pojawiły się informacje, że dżihadyści stracili kilkudziesięciu swoich bojowników, którzy mieli przygotowywać zdradę i rzekomo zamierzali przejść na stronę przeciwnika.

Jeśli sunnici rzeczywiście rozczarowali się „kalifatem”, byłaby to politycznie korzystna przesłanka dla powodzenia dalszej ofensywy na Mosul. Wątpliwe jest jednak, aby ziściły się nadzieje irackiego premiera Abadiego, iż w mieście dojdzie do rebelii przeciwko dżihadystom.

Na wszelkie akty oporu reagowali oni dotąd zdecydowanie, jeszcze większymi represjami. Zaledwie kilka dni temu opublikowali kolejne nagrania wideo pokazujące okrutną egzekucję domniemanych szpiegów. ©

​Przełożył Wojciech Pięciak

Tekst ukończono w czwartek 20 października.

INGA ROGG jest reporterką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”, ekspertką od spraw Bliskiego Wschodu. Wiele lat spędziła w Bagdadzie, obecnie mieszka w Turcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2016