Bitwa jak Sąd Boży

Prof. Krzysztof Ożóg, historyk średniowiecza: Upału wcale nie ma, a deszcz pada jeszcze przed południem. Jagiełło rzeczywiście wysłuchuje dwóch Mszy i dokonuje pasowań rycerskich. Później ustawia szyki, a żeby w wirze walki łatwiej rozpoznać swoich, rycesrze przywiązują do zbroi powrósła słomiane. I w tej chwili przybywają heroldowie niosący nagie miecze. Rozmawiał Maciej Müller

13.07.2010

Czyta się kilka minut

Maciej Müller: Ale wspaniałe zwycięstwo.

Krzysztof Ożóg: A niewiele brakowało, żebyśmy przegrali! Szwedzki uczony Sven Ekhdal odkrył niedawno, że wielki mistrz Ulryk von Jungingen gotował na 1 czerwca 1410 r. zaskakujący atak, prawdopodobnie na Kujawy: prowadził zakrojony na ogromną skalę werbunek zaciężnych. Gdyby uderzył, Królestwo byłoby całkowicie zaskoczone, bo polska mobilizacja dopiero trwała.

Dlaczego więc do tego ataku nie doszło?

Plany mistrza pokrzyżował Zygmunt Luksemburski, król węgierski, który wprawdzie sprzyjał Zakonowi, ale próbował wygrać ten konflikt dla własnych celów, m.in. budowy wizerunku sprawiedliwego mediatora. Chciał, by pod jego opieką odbyły się rozmowy ostatniej szansy, i zaprosił Władysława Jagiełłę, wielkiego księcia Witolda i wielkiego mistrza do Torunia. Jungingen nie mógł zignorować tego wezwania, a nie mógł też przyznać się do tajnych planów ofensywy, bo rycerze polscy obecni na dworze Zygmunta, m.in. Zawisza Czarny, powiadomiliby Jagiełłę. Musiał odwołać werbunek zaciężnych. Ze spotkania w Toruniu oczywiście nic nie wyszło, strony przysłały jedynie przedstawicieli, a rozmowy były bezowocne.

Zbrojny pokój

Dlaczego wojna w ogóle wybuchła?

Chodziło przede wszystkim o Żmudź - terytorium położone między pruskimi a inflanckimi posiadłościami Zakonu. Krzyżacy posiadali Żmudź od 1398 r., ale nie potrafili jej schrystianizować, a ludność nieustannie się buntowała. Oczywiście dużą rolę w podtrzymywaniu tego ducha buntu odegrali Witold i Jagiełło. W maju 1409 r. wybuchło powstanie, które stało się zasadniczą przyczyną wielkiego konfliktu. Witold na protesty krzyżackie dowodził, że nie ma z tym nic wspólnego, ale świetnie zorganizowany wywiad Zakonu - mający na usługach podróżujących kupców i wielu płatnych informatorów, dysponujący sprawnym systemem tajnej korespondencji między komturami zamków przygranicznych a wielkim mistrzem - doskonale wiedział, że przez dobra ludzi z najbliższego kręgu Witolda płynęła na Żmudź broń, wyposażenie i żywność. Konflikt narastał zresztą od kilku lat, a zaognił go spór o ważny strategicznie zamek Drezdenko, który panowie von Ost, byli lennicy Jagiełły, dali w zastaw Zakonowi.

Grunwaldzkie mity i fakty

MIT: Jagiełło zmusił Krzyżaków, by przed bitwą stali pół dnia w upale.

FAKT: Nie było upału. W nocy przed bitwą była burza i przed południem padał deszcz.

MIT: Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen kazał na polu bitwy wykopać wilcze doły.

FAKT: Nie było na to czasu. Żadna ze stron nie wybierała pola bitwy, armie zetknęły się niespodziewanie. Wzmianka o wilczych dołach pojawia się dopiero w XVI-wiecznej ruskiej tzw. Kronice Bychowca.

MIT: W bitwie uczestniczyła chłopska piechota - tak m.in. przedstawia to film Forda.

FAKT: Ani źródła polskie, ani krzyżackie nie wspominają o piechocie. Grunwald był klasyczną bitwą rycerską, a w filmie piechota chłopska pojawiła się ze względów ideologicznych.

MIT: Przeciw wojskom polsko-litewskim stanęła rzesza rycerzy zakonnych w białych płaszczach z czarnym krzyżem.

FAKT: W bitwie wzięło udział najwyżej 300-350 braci zakonnych. Reszta armii składała się z rycerstwa ziem pruskich, oddziałów wystawionych przez miasta, rycerzy zaciężnych i gości Zakonu.

MIT: Gdyby Jagiełło po bitwie od razu wyruszył pod Malbork, łatwo by go zajął.

FAKT: Do przejścia było 120 km. Komtur Świecia Henryk von Plauen, który obsadził twierdzę, miał do Malborka bliżej i nie było możliwości, by go wyprzedzić. Jagiełło musiał jeszcze pochować poległych, spisać jeńców, opatrzyć rannych.

MIT: Jagiełło nie potrafił wykorzystać politycznie zwycięstwa pod Grunwaldem.

FAKT: Królestwu groził atak sojuszników Zakonu, co nie pozwalało na przedłużanie oblężenia Malborka. Poza tym obóz królewski zaatakowała ostra biegunka. Jednak Jagiełło osiągnął swoje cele terytorialne, a Zakon po klęsce już się nie podniósł.

Witold i Jagiełło dążyli do wojny, ale grę dyplomatyczną chcieli poprowadzić tak, aby to Krzyżacy ją wypowiedzieli - co miało ogromne znaczenie dla opinii Polski i Litwy na dworach europejskich i w Rzymie: lepiej uchodzić za ofiarę agresji niż agresora.

Po wybuchu powstania żmudzkiego mistrz von Jungingen żąda od Jagiełły jasnej deklaracji, jak się zachowa, kiedy on uderzy na Litwę. Król wysyła na rozmowy zaufanego współpracownika abp. Mikołaja Kurowskiego.

Później oskarżano tego dyplomatę, że powiedział na spotkaniu z mistrzem 1 sierpnia 1409 r. o kilka zdań za dużo. Zagalopował się, czy miał tajne instrukcje od króla?

Kurowski powiedział, według Długosza: "Wrogów Litwinów uważamy za naszych wrogów i jeżeli ich zaczepisz, skierujemy oręż przeciw tobie". Niektórzy zarzucili mu, że zdradził w ten sposób plany królewskie, a sam Jagiełło zdystansował się od tej wypowiedzi, ale z wysokim prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że chodziło o prowokację dyplomatyczną.

Niezwykle udaną.

Tak, bo von Jungingen zwrócił się zaraz potem do swoich przybocznych: "Upewniony całkowicie twym [Kurowskiego] wystąpieniem, skieruję atak raczej na głowę niż na członki". I już 6 sierpnia wysłał do Jagiełły list z wypowiedzeniem wojny. Jagiełło osiągnął tym zręcznym zagraniem swój cel dyplomatyczny. W memoriałach opracowanych przez podkanclerzego Mikołaja Trąbę, późniejszego prymasa, a rozsyłanych przez kancelarię królewską po dworach europejskich, Krzyżaków przedstawiano jako tych, którzy prowadzą wojnę niesprawiedliwą - agresywną.

Bo przecież wojna ideologiczna trwała już od wielu lat.

Strona polska podkreślała, że Zakon łamie zasady, do których został powołany: jest instytucją kościelną, a atakuje królestwo chrześcijańskie, zaniedbując chrystianizację Żmudzi. Krzyżacy zostali wręcz określeni jako synowie diabła. Wybitny uczony z Uniwersytetu Krakowskiego Stanisław ze Skalbmierza pisze traktat "O wojnie sprawiedliwej", w którym daje teoretyczny wykład prawa wojny: na podstawie argumentów biblijnych i prawnych pokazuje warunki, na których toczona jest wojna sprawiedliwa. Jeśli władca zostaje zaatakowany, to dla przywrócenia pokoju i odzyskania utraconych dóbr może prowadzić wojnę; a taki kazus zachodził w przypadku kampanii 1409 r.

Krzyżacy oskarżali Jagiełłę, że korzysta z pomocy pogan i schizmatyków - Litwinów i Rusinów. Stanisław dowodził tymczasem, że jeśli władca nie dysponuje wystarczającymi siłami, może skorzystać z takiej pomocy, podobnie jak może wykorzystać np. bombardy. Już Tomasz z Akwinu pisał, że z poganami można "współdziałać w cnotach". A tutaj taką cnotą jest męstwo.

Krzyżacy oskarżali Jagiełłę, że jest poganinem. Czy naprawdę w to wierzyli?

Uważali, że Jagiełło nieszczerze, tylko dla uzyskania polskiego tronu, przyjął chrzest. Głosili też, że trudno nazwać budowane na Litwie kościoły drewniane świątyniami, w których oddaje się cześć Bogu.

Jagiełło miał więc być w sercu poganinem i nie prowadzić autentycznej chrystianizacji Litwy. Dlatego Zakon ma prawo prowadzić misję krucjatową na Litwie, chrześcijańskiej tylko z pozoru. Krzyżacy głosili te treści nawet mimo bulli papieskiej z 1403 r., która zabraniała im podejmowania akcji na Litwie.

Poranek przed bitwą

Skoro w 1409 r. Jagiełło odniósł dyplomatyczny sukces, dlaczego kampanię tego roku przegrał?

Bo w jednej kwestii się przeliczył: nie spodziewał się, że machina wojenna Zakonu zadziała tak sprawnie. Mistrz zaatakował już po kilku dniach i zanim Jagiełło zdołał ściągnąć wojska, zajął ziemię dobrzyńską (po okresie zastawu w 1406 r. wykupioną przez Polaków), a także Bydgoszcz, ważną twierdzę na Kujawach. Jagiełło nadciągnął dopiero pod koniec września, odbił Bydgoszcz, ale nie zdecydował się na zdobywanie zamków ziemi dobrzyńskiej. Obie strony zgodziły się na rozejm, ważny do 24 czerwca 1410 r., z warunkiem poddania się sądowi polubownemu Wacława Luksemburskiego, króla Czech (brata Zygmunta).

To było rozwiązanie korzystne dla Zakonu, bo ten władca również był jego sojusznikiem. I nic dziwnego, że 9 lutego 1410 r. w Pradze zapadł wyrok po myśli Krzyżaków: Żmudź miała wrócić w ich ręce. Strona polska go nie przyjęła. Wielki mistrz uznał: skoro tak, Zakon ma prawo zaatakować Królestwo przed wygaśnięciem rozejmu.

Skoro wspomniany na początku atak krzyżacki nie doszedł do skutku, Jagiełło i Witold mieli czas na zgromadzenie armii. Jak wyglądały siły polsko-litewskie?

W sumie przybyło 30-35 tys. jazdy polskiej, litewskiej, ruskiej i tatarskiej. Były to siły niejednolicie uzbrojone i wyćwiczone, tylko chorągwie z Królestwa odpowiadały wyposażeniem i wyszkoleniem Krzyżakom. Warto podkreślić, że w tej kampanii nie uczestniczyła piechota, o czym przekonani są widzowie filmu Aleksandra Forda, w którym ze względów ideologicznych przedstawiono pieszy atak masy chłopstwa. Ani źródła polskie, ani krzyżackie, ani obce w ogóle nie wspominają o piechocie. Pod Grunwaldem odbyła się klasyczna bitwa rycerska.

Z filmu Forda pozostał nam jeszcze jeden obraz: licznych rycerzy w złowrogich białych płaszczach z czarnym krzyżem.

A tymczasem braci-rycerzy walczyło tylko ok. 300-350. W całych Prusach było ich ok. 700, ale część musiała zostać w zamkach, dla ich obrony. Reszta armii krzyżackiej składała się z rycerstwa ziem pruskich, oddziałów wystawionych przez miasta i rycerzy zwerbowanych za żołd; tych ostatnich było ok. 6400, a że werbunku nie udało się zakończyć do lipca, w bitwie uczestniczyło ich ok. 4000.

I nie zapominajmy o tzw. gościach Zakonu, czyli ok. 1000 świetnych rycerzy z Francji, Anglii, Burgundii, Rzeszy Niemieckiej, Italii, którzy odpowiedzieli na wezwanie krucjatowe. Po upadku Akkonu w 1291 r. wielu rycerzy składało śluby udania się na krucjatę, a skoro nie udało się zorganizować wyprawy do Ziemi Świętej, realizowali je w Prusach. Przez wiek XIII i XIV dwa razy do roku ruszały krucjaty na Litwę.

Warto zauważyć, że w kampanii nie uczestniczyły siły inflanckiej gałęzi Zakonu. To efekt dyplomatycznego sukcesu Witolda, który po konflikcie o Psków w latach 1406-1409 zawarł z mistrzem krajowym inflanckim traktat pokojowy w maju 1410 r. Była w nim klauzula, iż wypowiedzieć go można na 3 miesiące przed przystąpieniem do działań wojennych - to uniemożliwiło mistrzowi inflanckiemu wsparcie gałęzi pruskiej. Z wojskami przybył dopiero we wrześniu, a Witold mógł zaangażować wszystkie siły w Prusach, nie obawiając się ataku na Wilno. Zakon nie wykorzystał więc w 1410 r. całego swego potencjału militarnego: w sumie pod Grunwaldem po stronie krzyżackiej walczyło 15-20 tys. ludzi.

Z taką przewagą musieliśmy zwyciężyć.

Ależ dysproporcja sił nie oznaczała, że Zakon był na przegranej pozycji! Świetne uzbrojenie i wyszkolenie armii krzyżackiej mogły zniwelować przewagę liczebną wojsk Jagiełły i Witolda. Zamki pruskie były znakomicie zaopatrzone, wojskom można było zapewnić aprowizację i dowóz broni. Dowódcy byli zaprawieni w walkach na Litwie i Żmudzi, bracia rycerze nieustannie szkolili się w sztuce walki. Wielki mistrz nie krył zresztą przekonania, że wygra. Kiedy 6 lipca Jagiełło sformułował ultimatum, żądając zwrotu Żmudzi, ziemi dobrzyńskiej i wypłacenia odszkodowań, von Jungingen zdecydowanie te propozycje odrzucił, mówiąc: "Zwalibyśmy się kobietami, a nie mężami, gdybyśmy nie chcieli odnieść nad naszymi wrogami zwycięstwa, które samo nam się nastręcza".

Pamiętajmy też, że Zakon był lepiej od Jagiełły przygotowany dyplomatycznie. Spójrzmy na mapę. Na wiosnę 1410 r. sojusznikami Krzyżaków są Węgry, potężne królestwo, mające długą granicę z Polską, rządzone przez Zygmunta Luksemburskiego, dalej Czechy, lennicy Luksemburgów na Śląsku, książęta pomorscy... Królestwo Polskie było z trzech stron otoczone przez nieprzyjaciół! Krzyżacy mieli też stałego przedstawiciela w Rzymie, reagującego na bieżąco i mającego sieć informatorów w kurii i wśród kardynałów, a Polacy działali jedynie od poselstwa do poselstwa. Zaplecze dyplomatyczne Polski ograniczało się do hospodarstwa mołdawskiego...

Nadto Jagiełło nie miał pojęcia, że Zygmunt Luksemburski zawarł w grudniu 1409 r. tajny układ z Krzyżakami, zobowiązując się do uderzenia z południa. Już w trakcie kampanii grunwaldzkiej królowi doręczono list z wypowiedzeniem wojny przez Zygmunta. Jagiełło zachował go w tajemnicy, obawiając się, że gdyby wieść dotarła do rycerzy małopolskich, mogliby opuścić wyprawę, by bronić swoich ziem na południu. Ostatecznie 12 chorągwi węgierskich rzeczywiście uderzyło, ale dopiero w październiku i zostały łatwo odparte.

Powiedzieliśmy już, że strategia Zakonu polegała na uprzedzającym ataku; przeciwnik musiał reagować. Tymczasem w 1410 r. inicjatywę przejął Jagiełło.

To efekt genialnego planu kampanii, opracowanego przez króla, Witolda i podkanclerzego Mikołaja Trąbę. Wielki mistrz nie spodziewał się, że armia polska przeprawi się na prawy brzeg Wisły pod Czerwińskiem po błyskawicznie skonstruowanym moście pontonowym i uderzy na ziemie pruskie. Nota bene, gdy armia przekraczała 9 lipca granicę z Prusami, rozwinięto wszystkie szyki, rozpostarto chorągwie i zaśpiewano "Bogurodzicę".

Tymczasem von Jungingen oczekiwał uderzenia na Pomorze z Kujaw - tam nie trzeba się było przeprawiać. Dlatego skoncentrował siły wokół Świecia.

Kolejnym podstępem Jagiełły było trzymanie Krzyżaków przez pół dnia w upale.

To akurat nieprawdziwe przekonanie. Ani czas, ani pole bitwy nie były zaplanowane przez żadną ze stron. Siły wielkiego mistrza wyruszyły zaraz po północy 15 lipca i przeszły 23 kilometry z Lubawy w kierunku Stębarka. W nocy była burza i mocny wiatr. Jagiełło ruszył znad jeziora Wielka i Mała Dąbrowa ok. trzeciej-czwartej nad ranem. Król miał zwyczaj uczestniczenia przed wymarszem we Mszy, ale ze względu na burzę postanowił ją przełożyć. O 8 rano wypogodziło się, wtedy król zarządził postój i kazał odprawić Mszę. Gdy rozbijano namiot-kaplicę, zwiadowcy donieśli, że przednia straż polska natknęła się na oddziały krzyżackie i są to główne siły wielkiego mistrza. Armie zetknęły się w sposób nieoczekiwany!

Upału nie było. Przed południem jeszcze padał deszcz. Król rzeczywiście wysłuchał Mszy, potem drugiej. W sumie mogły trwać ok. 2 godzin. Następnie, zgodnie z obyczajem, dokonał pasowań rycerskich. Dopiero później ustawił szyki i nadał oddziałom znaki rozpoznawcze: rycerstwu polskiemu zawołanie "Kraków", litewskiemu: "Wilno". Żeby w wirze walki łatwiej rozpoznać swoich, rycerze przywiązali do zbroi powrósła słomiane.

I w tej chwili przybywają w imieniu wielkiego mistrza dwaj heroldowie niosący nagie miecze. To nie wykraczało poza obyczaj rycerski - ale król zinterpretował ten akt nie jako upokorzenie, ale wsparcie ze strony Boga. Miał głębokie przekonanie, że bitwa jest swego rodzaju sądem Bożym, w którym Opatrzność rozstrzygnie o racji.

Mija południe, król wsiada na rumaka, rycerze śpiewają "Bogurodzicę". Bitwa się rozpoczyna.

Swój czy wróg

Ma charakter manewrowy, czy przypomina raczej "rąbaninę"?

To była jak najbardziej bitwa manewrowa. Chorągwi nie ustawiono "w płot", w szerokim szeregu, ale w szyku klinowym. Na zewnątrz kopijnicy, w środku lżej uzbrojeni.

Bitwę zaczyna atak sił litewsko-ruskich na prawym skrzydle, ale się załamuje.

To efekt przewagi uzbrojenia i techniki walki Krzyżaków. Witold rzuca do walki 40 chorągwi, a Zakon je odpiera, mimo że na tym odcinku ma oddziały mniej liczne - co prawda po godzinnej, zażartej walce. Litwini uciekają i tylko dzięki charyzmie wielkiego księcia nie idą całkowicie w rozsypkę. Po klęsce Litwinów pochylają kopie i ruszają do natarcia rycerze z lewego skrzydła polskiego, odrzucając siłą pędu szyki krzyżackie o dwa stajania. Zrównoważony bój trwa dwie godziny.

To wtedy następuje dramatyczny moment, kiedy chorągiew ziemi małopolskiej upada na ziemię razem ze strąconym z konia chorążym Marcinem z Wrocimowic.

To bardzo groźna chwila, bo zwinięcie wielkiego gonfanonu, najważniejszego znaku wojsk królewskich, oznaczało w ówczesnym sposobie wojowania wezwanie do ucieczki albo kapitulację. Nie bez powodu Krzyżacy wznoszą pieśń zwycięstwa "Chrystus zmartwychwstał". Na szczęście rycerzom ziemi krakowskiej udaje się podnieść chorągiew.

Rozgorzały na nowo bój skłania wielkiego mistrza do zadania ostatecznego ciosu. Na czele 15 chorągwi wyprowadza manewr mający uderzyć w bok oddziałów polskich. Ale chorągwie koronne to dostrzegają. Wprawdzie nie są pewne, czy to nadciąga rzeczywiście wróg - rozpoznanie na polu bitwy, kto jest kim, nie jest proste! Na zwiad wyrusza rycerz Dobiesław z Oleśnicy. Ściera się z samym wielkim mistrzem, który jednak podbija jego kopię swoją krótką włócznią i rani rumaka. Polak zawraca, ale jest już jasne, że nadciągają Krzyżacy. Rozpoczyna się obracanie szyku.

Czyli von Jungingen do tej pory nie uczestniczył w bitwie, tak jak Jagiełło?

Nie, i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W średniowiecznych bitwach decyzje władców były zróżnicowane i wynikały często z emocji. Mogli jechać na czele pierwszej szarży, uważając ją za decydującą, albo też dowodzić manewrami z dobrego punktu obserwacyjnego.

Nie zapominajmy jednak, że Jagiełło też uczestniczy w bezpośredniej walce. Kiedy von Jungingen zaczyna manewr oskrzydlający, mający przejść niedaleko miejsca, gdzie stoi król z niewielkim pocztem, natychmiast zwinięto królewski znak, żeby atakujący nie napadli na tę niewielką grupkę. Ale od szyku krzyżackiego odrywa się Dypold von Köckritz, który dostrzega dostojnego jeźdźca w efektownej zbroi. Rozgrywa się klasyczny pojedynek rycerski. Jagiełło pochyla kopię, rusza na Niemca i trafia go w czoło. Sekretarz królewski, później potężny kardynał Zbigniew Oleśnicki, uderza Dypolda złamaną kopią i wysadza z siodła, a dobijają go ludzie królewscy.

Skoro Oleśnicki trzyma złamaną kopię, to znaczy że przedtem walczył?

Nie, miał już wtedy niższe święcenia, a duchownych obowiązywał zakaz udziału w bitwie. Broniąc króla, sięga po jakąś złamaną, wbitą w ziemię kopię. Swoją drogą musiał później starać się w Rzymie o specjalną dyspensę, by mimo uczestnictwa w walce i de facto udziału w zabójstwie mógł przyjąć wyższe święcenia.

Dramatyzm tych chwil polega nie tylko na zagrożeniu życia Jagiełły. Bo kiedy Oleśnicki widzi manewr krzyżacki, natychmiast pędzi do chorągwi nadwornych z wezwaniem do przybycia na pomoc zagrożonemu królowi. Rycerze mówią mu, że to niemożliwe, bo nie zdążą ustawić się przodem do zbliżających się Krzyżaków. Dzięki temu von Jungingenowi nie udaje się zaskoczyć Polaków - bo uderzenie w bok byłoby druzgocące. Oddziały zderzają się w pełnym pędzie. W zawziętej trzygodzinnej walce ginie wielki mistrz. Potem Polacy zajmują krzyżackie tabory. Zbliża się ósma wieczorem, słońce chyli się ku zachodowi. Znów pada deszcz. Bitwa się zakończyła.

Mury Malborka

Jagiełło był świadom skali zwycięstwa?

Uświadomił to sobie dopiero następnego dnia, objeżdżając pobojowisko, widząc pole usłane trupami i liczbę jeńców. Wiemy z wiarygodnych źródeł krzyżackich, że po ich stronie zginęło 8 tys. ludzi; samych braci rycerzy 203, z wielkim mistrzem. To był potężny cios dla Zakonu. Straty ze strony litewsko-ruskiej też były znaczne, zginęła co najmniej połowa z 10 tys. rycerzy. Z kolei rycerstwo koronne poniosło stosunkowo niewielkie straty. Nie znamy dokładnie liczby poległych, ale wszystkich co znaczniejszych dostojników małopolskich i wielkopolskich spotykamy w rozmaitych dokumentach datowanych już po bitwie. Więc nikt ważny z otoczenia królewskiego nie zginął.

Klęska Zakonu nie była jednak ostateczna: pod Grunwald nie zdążył komtur Świecia Henryk von Plauen z 1,5 tys. ludzi. Gdy uciekinierzy powiadomili go o klęsce, zaraz podjął marsz do Malborka. To była genialna decyzja. Zbierał po drodze załogi miast i zamków i 18 lipca obsadził mury stolicy czterotysięczną załogą.

Długosz oskarżał Jagiełłę, że gdyby szybciej szedł pod Malbork, łatwo by go zajął.

To niesprawiedliwy sąd kronikarza. Król musiał zająć się pochówkiem poległych, spisaniem jeńców, opatrzeniem rannych i dziękczynieniem Bogu za zwycięstwo. To wszystko wymagało czasu. Zresztą król wyruszył już 17 lipca wieczorem, łamiąc tradycję rycerską, która nakazywała spędzić na polu bitwy trzy dni.

Ale pod Malbork i tak się nie spieszył, po drodze obsadzając miasta swoimi ludźmi.

To rzeczywiście opóźniało marsz, ale pod Malbork Jagiełło dotarł już 25 lipca (przednie straże trzy dni wcześniej), a do przejścia było 120 km. Szybciej się nie dało. Von Plauen miał bliżej, potrzebował trzech dni, i nie było możliwości, by go wyprzedzić. Nie można zarzucić królowi zaniedbań. Jego błąd polegał raczej na przekonaniu, że von Plauen pod wpływem klęski grunwaldzkiej podda stolicę. Przeliczył się. A z drugiej strony obawiał się, że oblężenie spowoduje gigantyczne straty. Malbork był jedną z najpotężniejszych twierdz świata, świetnie przygotowaną do obrony. W dodatku polski obóz zaatakowała czerwonka i rycerze masowo cierpieli na ostrą biegunkę...

Witold i król popełnili za to strategiczny błąd. Pamiętajmy, że upływał już czas rozejmu, podczas którego nie mogli uczestniczyć w walkach Krzyżacy inflanccy. Na początku września nadciągnął marszałek inflancki Bernhard von Hövelmann i zaoferował, że skłoni von Plauena do kapitulacji. Pozwolono mu wejść na zamek malborski, ale on zamiast do poddania Malborka przekonał von Plauena do kontynuowania wojny, donosząc też o trudnościach politycznych polskiego króla. Zakon wciąż mobilizował zaciężnych - część z nich Polacy rozbili pod Koronowem 10 października. Poza tym miasta i zamki, które zaraz po bitwie poddały się Jagielle, zaczęły wracać pod władzę zakonu.

Pozostało szukać rozwiązania sytuacji na drodze układu. Od oblężenia odstąpiono.

Czy można powiedzieć, że bitwę wygraliśmy, ale wojny nie? Czy też Jagiełło nie miał innego wyjścia, jak zawrzeć niepopularny pokój toruński?

Witold musiał wracać, by chronić swoje terytoria. Na południu spodziewano się w każdej chwili ataku Zygmunta Luksemburskiego. Wyprawa trwała już długo, rycerstwo chciało wracać. Król był w niewygodnej sytuacji, niepozwalającej mu kontynuować oblężenia. Miał świadomość, że pokój toruński to rozwiązanie tymczasowe. Ale spójrzmy na to, co zostało osiągnięte i porównajmy z celami stawianymi przed wojną: Żmudź została odzyskana, ziemia dobrzyńska wróciła do Królestwa.

Świadomość zwycięstwa grunwaldzkiego spowodowała oczywiście wzrost aspiracji ze strony polskiej, stąd też krytyka króla. Zaczęto się dopominać o Pomorze, ziemię michałowską. W 1412 r. odbył się na żądanie Jagiełły kolejny sąd polubowny, pod przewodnictwem Zygmunta Luksemburskiego, który tymczasem po układzie w Lubowli stał się polskim sojusznikiem. Sąd niczego nie rozstrzygnął, podobnie jak Sobór w Konstancji (1414-18). Tymczasem Zygmunt ponownie przeszedł na stronę Zakonu i w 1420 r. we Wrocławiu wydał wyrok całkowicie po myśli Krzyżaków. W latach 1414 i 1422 r. Jagiełło wyprawiał się ponownie do Prus, chcąc spory rozstrzygnąć militarnie, ale Krzyżacy zrezygnowali z otwartej bitwy, zamykając się w twierdzach, których polskie pospolite ruszenie nie było w stanie zdobyć. Nastąpił klincz, choć siły polsko-litewskie w kolejnych kampaniach były podobnie liczne jak pod Grunwaldem. Zawarty w 1422 r. pokój melneński zmieniał tylko jedno: Żmudź wróciła do Litwy już nie na czas życia Witolda i Jagiełły, ale wieczyście.

Dopiero zwycięska wojna trzynastoletnia, toczona już przez Kazimierza Jagiellończyka z pomocą oddziałów zaciężnych, doprowadziła do odzyskania wszystkich ziem, o które zabiegał Jagiełło. Po tym konflikcie Zakon idzie już ku upadkowi.

Wygląda na to, że mimo kolejnych lat agresywnej polityki względem Polski, zwycięstwo pod Grunwaldem zepchnęło Zakon na równię pochyłą...

To prawda. Klęska zrodziła pasmo bolesnych niepowodzeń. Przede wszystkim skończył się etap krucjatowy. Zachodni rycerze nie chcieli już i nie mieli powodu przyjeżdżać do Prus. Litwa została uznana za chrześcijańską, Krzyżacy stracili argument fałszywego chrztu króla. Nie było pogan - więc nie było z kim walczyć. Co więcej, wojny wyczerpały Zakon finansowo, a jego poddani nie zgadzali się dłużej na ponoszenie ciężarów wojny z Polską. Stany pruskie - miasta i rycerstwo - zaczęły domagać się udziału we władzy. Kiedy w latach 1432-33 r. Krzyżacy chcieli podjąć wyprawę na Polskę, szlachta i miasta odmawiały udziału, uniemożliwiając ekspedycję.

Do 1410 r. Zakon był nad Bałtykiem potęgą i podmiotem politycznym: kreował politykę względem Litwy, Polski, Szwecji, miał wielki wpływ na wydarzenia w Rzeszy. Wielka Wojna 1410 r. i zwycięstwo Jagiełły uczyniło z Krzyżaków obiekt polityki międzynarodowej. A zwycięskie i coraz mocniej zjednoczone Polska i Litwa stają się coraz wyraźniej środkowoeuropejskim mocarstwem.

Prof. dr hab. Krzysztof Ożóg (ur. 1956) jest mediewistą, kierownikiem Zakładu Historii Polski Średniowiecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim, znawcą kroniki Jana Długosza. Specjalizuje się w czasach jagiellońskich, średniowiecznej hagiografii i źródłoznawstwie, badał rolę intelektualistów w aparacie władzy. Wydał m.in. "Uczonych w monarchii Jadwigi Andegaweńskiej i Władysława Jagiełły (1384-1434)".

Najstarsze święto państwowe

Już w 1411 r. Władysław Jagiełło zdecydował, że 15 lipca, święto Rozesłania Apostołów, ma być w polskim Kościele obchodzone niezwykle uroczyście, z procesjami i modłami dziękczynnymi za zwycięstwo i błagalnymi za poległych. To pierwsze w polskiej historii święto państwowe obchodzono aż do trzeciego rozbioru w 1795 r.

Batalię grunwaldzką odczytywano jako interwencję Bożą. Już w XIV w. znana była wizja Brygidy szwedzkiej. Święta królowa, która swe proroctwa kierowała do papieży i panujących w całej Europie, zmarła wprawdzie w 1373 r., ale w swym dziele "Revelationes" (Objawienia) opisała widzenie odnoszące się do Zakonu Krzyżackiego: twierdziła, że sprzeniewierza się swej misji i dozna klęski.

Była i druga przepowiednia - polskiej królowej Jadwigi. Podczas konfliktu z Krzyżakami o ziemię dobrzyńską, którą królewski lennik Władysław Opolski bezprawnie zastawił Zakonowi w 1392 r., rozgoryczona królowa powiedziała, że dopóki żyje, będzie pokój, ale po jej śmierci Krzyżaków spotka kara Boża. Obie wizje były znane na polskim dworze; "Revelationes" Jadwiga miała w swej bibliotece.

Po zwycięstwie Jagiełło chciał ufundować klasztor brygidek na polach Grunwaldu jako dowód, że wizje się spełniły. Ponieważ ten teren po pokoju toruńskim został w rękach Zakonu, zrealizował pomysł w Lublinie. Ufundował też wiele kościołów pw. Rozesłania Apostołów, przekonany, że w zwycięstwie pomogła ręka Boga.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Grunwald 600 lat później