Biotop pod skrzydłem Kremla

Geopolityka i biznes to dwie siły rządzące posowieckim światem. Najlepiej widać w niewielkim i nieuznanym przez świat Naddniestrzu.

04.12.2016

Czyta się kilka minut

„Kochajcie swoje miasto”. Ćwiczenia przed kolejną rocznicą nieuznania Naddniestrza, Tyraspol, sierpień 2015 r. / Fot. Sander de Wilde / Corbis / Getty Images
„Kochajcie swoje miasto”. Ćwiczenia przed kolejną rocznicą nieuznania Naddniestrza, Tyraspol, sierpień 2015 r. / Fot. Sander de Wilde / Corbis / Getty Images

Europa zwróciła niedawno uwagę na Mołdawię, gdy jej prezydentem został prorosyjski Igor Dodon. Przedstawia się to jako cios dla integracji kraju z Europą i wzmocnienie wpływów Rosji. Dodon co chwila przypomina o swoim planie federalizacji kraju, który miałby uregulować status Naddniestrza – regionu na lewym brzegu Dniestru, który teoretycznie jest częścią Mołdawii, a de facto od 25 lat niezależnym państwem, sponsorowanym przez Rosję. Pomysł Dodona nabiera znaczenia w świetle tego, że latem Berlin i Moskwa zaczęły naciskać na Mołdawię, aby uczyniła kilka technicznych, choć znaczących ustępstw na rzecz Naddniestrza.

Proeuropejskie elity Mołdawii obawiają się, że światowe potęgi zechcą połączyć kraj z separatystyczną republiką – na zasadach dających Naddniestrzu duży wpływ na politykę państwa. Wtedy Mołdawia nie miałaby szans wyjść spod wpływów Moskwy. Na lewym brzegu Dniestru stacjonują rosyjskie wojska, a mieszkańcy nieuznanego państwa są prorosyjscy. W tak zjednoczonej Mołdawii „nowi współobywatele” przechyliliby szalę na korzyść Rosji.

Ale potencjalne zjednoczenie Mołdawii z Naddniestrzem nie jest na rękę także politykom naddniestrzańskim: w ich interesie jest zachowanie stanu obecnego, co pozwala im realizować ich własne cele. Zapytany przeze mnie, co zrobi Tyraspol – stolica parapaństwa – jeśli Moskwa zacznie naciskać na reintegrację z Mołdawią, wiceszef MSZ Naddniestrza Igor Szornikow uśmiechnął się tylko szeroko i odparł: – Będzie trzeba jakoś sobie z tym radzić...

Ale za chwilę dał do zrozumienia, że w takim przypadku Naddniestrzanie największą nadzieję pokładaliby w... Zachodzie. A zwłaszcza w Rumunii, którą zwykli przedstawiać jako swego wroga – bo Moskwa nie zgodzi się na wycofanie stąd swych wojsk, a takie zjednoczenie będzie dla Bukaresztu nie do przełknięcia. Zaś rumuńskiej dyplomacji na pewno uda się przekonać unijnych partnerów, że nie warto oddawać Mołdawii Kremlowi...

Czerwoni dyrektorzy

Ale tej jesieni nie to jest największą bolączką Naddniestrzan. W najbliższą niedzielę odbędą się tu wybory prezydenckie. Do niedawna Naddniestrze przypominało oblężoną twierdzę, gdzie jedność jest główną wartością. Te czasy minęły jednak i walka wśród elit stała się ostra.

O władzę walczą dotychczasowy prezydent Jewgienij Szewczuk i Wadim Krasnosielski, wspierany przez holding Szeryf – lokalnego monopolistę w większości branż. Oba obozy są oczywiście prorosyjskie. Moskwa, jak na razie, zachowuje neutralność w ich sporze. Ale gdy spojrzeć głębiej, okazuje się, że pod płaszczem geopolityki, która pozwala Naddniestrzu funkcjonować, toczy się walka o interesy, jaką trudno zrozumieć z perspektywy osi Wschód–Zachód.

Naddniestrze oddzieliło się od Mołdawii w czasie, gdy ta oddzielała się od Związku Sowieckiego. Kiedy w Kiszyniowie obrano kurs na kulturową rumunizację Mołdawskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, a wkrótce zaczęto mówić o perspektywie połączenia z Rumunią, elita lewobrzeżnej, przemysłowej części Mołdawii obrała kurs na budowę własnej republiki – nadal sowieckiej. Wkrótce jednak imperium się rozpadło, a podział między dwoma brzegami Dniestru się pogłębił – na lewym brzegu postanowiono budować własną państwowość. Kiszyniów próbował siłą przywrócić integralność, ale obecność 14. Armii Rosyjskiej uniemożliwiła mołdawskim władzom przeprowadzenie skutecznej akcji militarnej. Pięciomiesięczna wojna z 1992 r. umocniła „państwowość” Naddniestrza.

Nieuznaną republikę stworzyła grupa tzw. „czerwonych dyrektorów”, którzy kierowali lokalnym przemysłem, z Igorem Smirnowem na czele. Nie byli monolitem, nie brakowało tu walk o wpływy. Czasem brutalnych, choć skrytych. Na zewnątrz, także w odbiorze społecznym, widoczna była przede wszystkim jedność w imię wspólnego dobra, jakim miała być nowa republika. „Naddniestrze – stworzone, żeby żyć!” – głosi hasło z tego okresu, obecne dotąd w propagandzie.

Wojna podjazdowa

Pod koniec lat 90. pojawiła się konkurencja dla „dyrektorów”. Byli to młodzi biznesmeni, którzy dorobili się już w trakcie funkcjonowania parapaństwa, często w niezbyt uczciwy sposób. W tym pokoleniu na pierwszy plan wyszedł duet Wiktor Guszan – Ilia Kazmały, który stworzył firmę Szeryf. Smirnow, rządzący Naddniestrzem przez 20 lat, potrafił dogadać się z młodymi gniewnymi. Zachowując jedność elity, oddawał im monopol na kolejne branże lokalnej gospodarki. Sam oczywiście czerpał z tego korzyści. Ale środowisko skupione wokół Szeryfa chciało coraz większych wpływów na politykę – zapewne aby dalej powiększać swe biznesowe możliwości. Tak powstała partia Obnowlienije, na czele której stanął były kapitan milicji, młody Jewgienij Szewczuk.

W połowie pierwszej dekady XXI w. Obnowlienije przejęło kontrolę nad Radą Najwyższą, lokalnym parlamentem. Dzięki pieniądzom holdingu Szeryf ambitny Szewczuk stał się realnym konkurentem dla Smirnowa w walce o prezydenturę. Ale stary prezydent po raz kolejny potrafił porozumieć się z właścicielami holdingu, m.in. oddając im słynną fabrykę koniaków KVINT. Szewczuka zmuszono, by wycofał się z wyborów. Ten poczuł już jednak, czym jest władza. Rozgoryczony rozstał się z Szeryfem, na kilka lat wypadając na boczny tor tutejszej polityki. Przy następnych wyborach prezydenckich wrócił jednak jako czarny koń wyścigu, rzucając wyzwanie i Smirnowowi, i kandydatowi Szeryfa.

W przededniu wyborów na Kremlu zadecydowano, że w Naddniestrzu czas na zmiany i wycofano poparcie dla Smirnowa. Faworytem zdawał się więc kandydat holdingu. Ale wyborcy zaskoczyli politechnologów i oddali władzę w ręce młodego Szewczuka – najwyraźniej dawał im największą nadzieję na zmiany, walkę z korupcją i gospodarczy rozwój.

Gdy więc pięć lat temu Szewczuk zostawał prezydentem, nie miał ani silnej drużyny, ani wizji politycznej. Miał za to jasny cel: przejęcie interesów Szeryfa. Tak zaczęła się trwająca ostatnie pięć lat wojna podjazdowa między prezydentem a holdingiem kontrolującym parlament.

Mniejsze i większe bitwy przeplatały się z okresami rozejmu, ale ostatni rok był już czasem bezwzględnej wojny. Zwłaszcza że w wyborach do Rady Najwyższej z jesieni 2015 r. Szeryf zwiększył stan posiadania w parlamencie, co dla Szewczuka było sygnałem, że przegrywa. Już wtedy w Naddniestrzu mówiło się, że porażka Szewczuka w obecnych wyborach prezydenckich będzie dla niego oznaczać przymusową i pośpieszną emigrację – lub uwięzienie.

Model z przeszłości

Oficjalnie Naddniestrze liczy 500 tys. mieszkańców, ale w rzeczywistości ma być ich 300 tys. – w latach 2010-13 emigracja zarobkowa była potężna. Obecnie trend ten się zatrzymał. Jedni wyjeżdżają, inni wracają, potem znów wyjeżdżają. Wcześniej, w latach 90., w parapaństwie żyło się całkiem dobrze. Zapewniał to zwłaszcza posowiecki przemysł, dla którego wciąż było miejsce na rynku: huta stali, fabryka cementu, zakład tekstylny. Ale potem konkurencja z Chin, brak inwestycji, a w końcu odcięcie huty od taniego surowca z Donbasu sprawiły, że pogłębił się kryzys.

W ostatnich dwóch latach kraj stanął już nad przepaścią. Aby ratować budżet, prezydent Szewczuk obciął emerytury i pensje budżetówki o jedną trzecią. Łącznie oszczędności dotknęły 70 proc. mieszkańców (emeryci stanowią tu 40 proc. populacji!). Wyżyć dało się w zasadzie dzięki krewnym za granicą, przesyłającym pieniądze, lub pracy w którejś z firm Szeryfa.

O ile więc „czerwoni dyrektorzy” budowali swe parapaństwo w oparciu o geopolityczne interesy Rosji i lokalny przemysł, to Szewczuk przejął je w chwili, gdy jego model przemysłowy był już przeszłością. Wszystkie inne branże – usługi, transport, stacje paliw, supermarkety – były zaś w rękach Szeryfa. Szewczuk wiedział więc, że jedynym sposobem na zachowanie władzy jest walka z tym monopolistą. Potrzebował do tego jednak środków. Z rosyjskim biznesem nie wypaliło, republika nie wydała się dlań rynkiem wartym zachodu. Aby rozruszać hutę stali, nawiązał więc współpracę z szemranym biznesmenem kazachskiego pochodzenia Tałgatem Bajtazijewem, który wcześniej spalił za sobą mosty w ojczyźnie, Gruzji i na Ukrainie. Ale zamiast pompować pieniądze w budżet, Szewczuk i Bajtazijew najpierw zadbali o własne kieszenie. Nagłośniony dziś przez przeciwników prezydenta z holdingu przykład największej w regionie elektrowni pokazał, iż pieniądze uzyskane dzięki darmowemu rosyjskiemu gazowi nie trafiają do kasy państwa, lecz znikają na kontach kolejnych spółek-córek.

W efekcie Naddniestrzanie powinni mieć dość swego prezydenta – i tak właśnie jest. Zarazem jednak Szewczukowi udało się rozkręcić skuteczną kampanię nawołującą obywateli, by nie oddawali całego państwa w ręce holdingu-monopolisty. Wielu wyborców czuje się więc zmieszanych: nie chcą Szewczuka, ale pełna władza w rękach Szeryfa też im się nie uśmiecha.

Osobne organizmy

Trudno nie zauważyć, że objęcie rządów w parapaństwie przez holding byłoby powrotem do tutejszego standardu: lokalny potencjał gospodarczy szedłby w parze z władzą polityczną. Zachodni dyplomaci często wyrażali zresztą nadzieję, że przejęcie pełni władzy przez tutejszy biznes ułatwi rozmowy z Tyraspolem. Niewykluczone, że tak będzie, zwłaszcza w gospodarce. Już teraz 40 proc. tutejszego eksportu trafia do Unii Europejskiej. Właścicielom Szeryfa będzie na rękę stabilność, która pozwoli rozwijać interesy. Mogą tu znaleźć też wspólny język z kontrolującym Mołdawię oligarchą Vladem Plahotniukiem. Być może poprawią się też relacje z Ukrainą, drugim sąsiadem, od którego zależy powodzenie eksportu wielu towarów – w Tyraspolu mówi się, że Szewczuk celowo zadrażniał stosunki z Kijowem, by utrudniać Szeryfowi biznes.

Czy może to stworzyć fundament dla przyszłej federalizacji Mołdawii? Czy tyraspolska elita dostrzeże w tym swój interes? Takie pytania wywołują w Tyraspolu uśmiech politowania.

– Już za późno. Wszystkie te biznesy powstały w oparciu o odrębność Naddniestrza. To dwa oddzielne organizmy, które mogą współpracować, ale zjednoczenie nie będzie w niczyim interesie – mówi Natalia Scrutul, była redaktor naczelna głównego dziennika w kraju.

– Nasi przedsiębiorcy chcą handlować z Mołdawią, z Unią. Ale to nie oznacza, że chcą się jednoczyć. Czy Chińczycy, handlując z USA, dążą do politycznej integracji? – dopowiada socjolog prof. Elena Bobkowa.

A jeśli mocarstwa zdecydują się na próbę reintegracji kraju, to czy możliwe jest, że Tyraspol i Kiszyniów będą po cichu współpracować, by sabotować ten proces? Słysząc takie pytanie, wiceminister Szornikow długo milczy. – Myślę, że nieraz już tak bywało – odpowiada w końcu.

Snując plany na przyszłość, warto pamiętać, że Naddniestrze powstało w oparciu o geopolitykę i biznes. Rynek się zmienił, ale potrzeby – i Naddniestrzan, i Rosji – pozostały bez zmian. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016