Biegnij Olga, biegnij!

Tokarczuk uczy patrzenia, które znane, poczciwe rzeczy przemienia w tajemnicze znaki. Mówi przy tym, że nigdy nie stała się prawdziwą pisarką.

28.05.2018

Czyta się kilka minut

Olga Tokarczuk z Jennifer Croft, tłumaczką jej książki „Bieguni”. Gala nagrody Man Booker International,   Londyn, 22 maja 2018 r. / MATT CROSSICK / PA / FORUM
Olga Tokarczuk z Jennifer Croft, tłumaczką jej książki „Bieguni”. Gala nagrody Man Booker International, Londyn, 22 maja 2018 r. / MATT CROSSICK / PA / FORUM

Wmaju 2017 r. we wrocławskim Biurze Wystaw Artystycznych Awangarda wytwórnia Wykwitex zaprezentowała gipsowe popiersie Olgi Tokarczuk – jedno z pięciu tworzących kolekcję „Bravo Girls”, czyli „wrocławskich bohaterek”. Nie są to jedynie obiekty galeryjne, może je zamówić każdy (i każda). Kiedy pisarka odbierała błękitną statuetkę, można było dostrzec na jej twarzy dziwne zmieszanie. Z pewnością nie radość.

Jako początkująca autorka Olga Tokarczuk radziła się zaprzyjaźnionego profesorskiego autorytetu w sprawie swoich pierwszych literackich prób. To poczucie niepewności czy niedopasowania do roli pojawia się również, co zadziwiające, w książce tak literacko kunsztownej, jak nagrodzeni właśnie Międzynarodową Nagrodą Bookera „Bieguni”. I w niej czytamy bowiem: „nigdy nie stałam się prawdziwą pisarką”. Geniusz jej twórczości objawia się na polu rozważań ludzkich sposobów życia, które wyznaczają wartości: przede wszystkim wolność, dobro i zło.

Święte księgi Sudetów

Na ceremonię wręczenia nagrody w Victoria and Albert Museum Olga Tokarczuk postanowiła przyjść w kolczykach kupionych w Londynie 30 lat temu, za pieniądze, które zarobiła jako pokojówka w eleganckim londyńskim hotelu. Zestawiam te dwie sytuacje nie po to, by wesprzeć narrację o zawrotnej karierze pierwszej polskiej pisarki, która otrzymała tę prestiżową nagrodę, lecz by wyartykułować warte podjęcia pytanie-zadanie. Chodzi o prześledzenie drogi Tokarczuk od pierwszych książek po najnowsze, jak w wykładzie z psychologii podróżnej, który pojawia się na kartach „Biegunów”: „indywidualnej drogi podróżującego, głębokiego sensu jego podróży”.

Wielu zastanawia się, co właściwie nagrodzono w Londynie, gdy uznano „Biegunów” za najlepszą powieść przetłumaczoną w ubiegłym roku na język angielski. Stoi za tym niejasne przeczucie, że chodzi o coś więcej (w zależności od optyki – mniej) niż powieść. Jurorzy mówią o „dowcipie, wyobraźni, polocie literackim”, bogactwie wspaniałych historii, które opowiadane są z radością, wzbogacającym czytelnika doświadczeniu lektury. To wszystko prawda, ale ranga pisarstwa Tokarczuk polega na tajemniczej właściwości kreacyjnej, która wymaga czasu i przestrzeni, by się ujawnić. Co dobrze widać właśnie z perspektywy Dolnego Śląska.

Jak lakonicznie ujął to Karol Maliszewski: za sprawą Olgi Tokarczuk „stało się, sprawdziło, urzeczywistniło”. Ukrywając bogaty materiał dowodowy zapewniam, że bez jej książek nie byłoby dzisiaj Dolnego Śląska rozumianego i odczuwanego jako region tajemnic, nie dostrzegalibyśmy swoistych jakości dolnośląskiego krajobrazu czy kulturowych osobliwości w rodzaju szopki w Bardzie, nie byłoby też szlaków literackich: „Z domu dziennego do domu nocnego” i otwartej na ostatnim Festiwalu Góry Literatury „Drogi Chlebowej”. „Już nie potrafię inaczej patrzeć na pewne wydarzenia, widzieć fakty i dopełniać krajobrazy, jak przez pryzmat akapitów tej książki” – pisze Maliszewski o „Domu dziennym, domu nocnym”, nazywając go „Świętą Księgą Sudetów”. „Wiedzieliśmy, że akcja filmu musi dziać się tutaj” – mówi operatorka Jolanta Dylewska o ekranizacji powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych”.

Olga Tokarczuk uczy patrzenia, które znane, poczciwe rzeczy przemienia w tajemnicze znaki, potrafi też dostrzec (albo ustanowić) relację między nimi. „Trzeba się bardzo skupić, żeby móc ten wzrok utrzymać, w istocie jest darem, łaską” – mówi ustami bohatera „Biegunów”, który próbuje złamać szyfr rzeczy zaginionej żony. Mogłam obserwować rezultaty tej „nauki patrzenia” podczas prowadzonych przeze mnie zajęć z tras literackich, gdy jedna z uczestniczek kursu wybrała się w radykalną podróż inspirowaną „Domem dziennym...”. W centrum swojego przedsięwzięcia postawiła najbliższą Tokarczuk Nową Rudę i świadomie postanowiła wszystkie informacje i ­drogowskazy dotyczące tego miejsca czerpać z powieści. Nie zawiodła nawet pogoda – mimo maja było mrocznie.

Pisarka ironizuje na temat tego rodzaju działań: „Najlepiej nie używać nazwy; kluczyć i kręcić, ostrożnie podawać adresy, aby nie kusić nikogo do pielgrzymki. Cóż by tam znalazł? Martwe miejsce, kurz, zeschły ogryzek”. A jednak zobaczenie w rzeczywistości tylko tego, co poprzez odniesienie do książki staje się znakiem, było doświadczeniem bardzo interesującym, choć wyczerpującym i trochę przerażającym. Z innego rodzaju radykalizmem spotkałam się, otrzymując esej fotograficzny będący rezultatem podróży śladami bodaj wszystkich opublikowanych wówczas książek Tokarczuk. Podczas literackiej lustracji Kotliny Kłodzkiej uzbrojone w aparat fotograficzny oko nie ominęło żadnego „ohydka sudeckiego”, żadnego onirycznego pejzażu z poniemieckimi domami, żadnej ambony myśliwskiej na tle lasu czy „pozłacanego światłem” widoku symbolizującego czeski raj.

Oczywiście tego rodzaju literackiej sprawczości nie brali pod uwagę jurorzy Nagrody Bookera. Podkreślając ontologiczno-­­ -aksjologiczną moc prozy Tokarczuk, nie chcę wcale pomniejszyć jakości literackich jej pisarstwa.


ROZMOWA Z OLGĄ TOKARCZUK: W naszym słowniku jest kilkadziesiąt procent obcych słów, które zostały spolszczone. To desant z Czech, Węgier, Francji, Niemiec, Turcji... Język odzwierciedla nasze położenie – jesteśmy mieszanką, co uważam za wartość.


Podróżny gabinet osobliwości

Warto w tym miejscu przypomnieć dyskusję Jorge Luisa Borgesa i Ernesta Sábato na temat Cervantesa, która kończyła ich wieloletni cichy spór. Poirytowany cytowanym przez Borgesa zdaniem Coleridge’a „Szkoda, że »Don Kichote« nie został napisany przez Anglika”, zarzutami wobec literackiego stylu Cervantesa i określaniem przygód rycerza jako nieudanych, Sábato mówi: „Jeśli Cervantes stworzył monumentalne dzieło, o którym do tej pory dyskutujemy, to dlatego, że napisał je dobrze. (...) Pytam Coleridge’a: kto przeszkodził jakiemuś Anglikowi napisać »zmarnowanego« przez Cervantesa »Don Kichota«?”. Być może Cervantes nie pisał „stron antologijnych”, ale powołał do życia genialną postać i stworzył powieść przewyższającą wszystkie inne.

Oldze Tokarczuk udało się z zebranych przez siebie historii stworzyć dla Kotliny Kłodzkiej opowieść założycielską. Postaci w jej książkach są zarazem prawdziwe i modelowe. Borges pisząc o Don Kichocie czy bohaterach „Ulissesa” Joyce’a, że są „prawdziwymi przyjaciółmi”, miał na myśli szczególną umiejętność niektórych pisarzy do wywołania u czytelników poczucia, że znają daną postać, bez względu na to, ile linijek jej poświęcono. Czasem wystarczy jedna – bo nie chodzi tu o poziom wiedzy. Coś podobnego odczuwamy czytając „Biegunów”. Tokarczuk daje w niej życie wielu postaciom i nawet te nakreślone w kilku akapitach zdają się pełnokrwiste. Bez względu na ich płeć, wiek, wykształcenie, krąg kulturowy czy epokę ma się wrażenie, że pisarka sama się w te postacie wciela, na co – tak sądzę – pozwala jej deklarowana w wywiadach skłonność do eksperymentowania z tożsamością, wizerunkiem czy poglądami. Jak mówi: „Postulat: jedna osobowość – jeden człowiek wydawał mi się zawsze zbyt minimalistyczny”.

„Bieguni” przypominają intelektualny pamiętnik, w którym autorka zapisuje tylko myśli i postaci związane z ruchem i podróżą. Robi to na przekór nowoczesnym instytucjom, które wytyczają granice państw, by przypisać ciała ludzi do ziemi, te zaś, które pozostaną poza kontrolą, stawiają poza prawem. U Tokarczuk mocno i prawdziwie istnieje tylko to, co się przemieszcza. Przyznajmy rację jurorom: od tych miniesejów i opowieści nie można się oderwać. Tworzą podróżny gabinet osobliwości; jest w nim miejsce dla Annuszki, matki niepełnosprawnego syna, która pewnego dnia postanawia nie wracać do swoich obowiązków i dołączyć do prawosławnej sekty ­b­iegunów; Aleksandry podróżującej po świecie w celu przygotowania „Raportów o niegodziwości”; naukowców, którzy organizują na lotniskach wykłady z psychologii podróżnej; bojących się latania pasażerów nocnych pociągów; Islandki podróżującej wzdłuż południka zero; zmuszonego do ucieczki na pustynię sułtana upadającego państewka; doktora Blau, który podróżuje w poszukiwaniu tajemnicy konserwacji martwego ciała; troskliwej Karen towarzyszącej znacznie starszemu mężowi, wybitnemu profesorowi, który podczas luksusowego rejsu daje wykłady o greckiej kulturze. Mamy poczucie, że znamy te postaci i rozumiemy je, a nawet chcemy za nimi podążać, choć często są nam duchowo obce.

Nie tylko umiejętność tworzenia postaci i kreowania mitów prowokuje do włączenia Tokarczuk do grona „rodziny Cervantesa”. Jest nią oczywiście wyrażona w „Biegunach” filozofia ruchu, która widzi w przemieszczaniu się warunek powodzenia walki ze złem. „Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. Ten, kto rządzi światem, nie ma władzy nad ruchem i wie, że nasze ciało w ruchu jest święte”. To książka o pragnieniu zniknięcia z mapy – może to być chwilowe opuszczenie dziecka, ucieczka od męża, daleka podróż, czas spędzony w samolocie, gdy goniąc noc jest się „pomiędzy”, zmiana języka. To wszystko sposoby na „wytańczenie dystansu”, walki z anty­chrystem działającym poprzez ustalone formy, wrzucające nas w Barthesowski smutek wynikający z „powtarzalności zatrudnień”.

Nauczyciele ruchu bywają różni: dla Don Kichota była nią sucha równina z przesuwającym się horyzontem, dla kilkuletniej Olgi Odra. „Stojąc na przeciwpowodziowym wale, wpatrzona w nurt zdałam sobie sprawę, że – mimo wszelkich niebezpieczeństw – zawsze lepsze będzie to, co jest w ruchu, niż to, co w spoczynku; że szlachetniejsza będzie zmiana niż stałość”; „Płynność, mobilność, iluzoryczność – to właśnie znaczy być cywilizowanym”. Może nie bez znaczenia było to, że powieść „Bieguni” powstawała w pełnym kanałów Amsterdamie, choć Tokarczuk deklaruje, że było to „mnisie refugium”, a z transu wyrywało ją tylko kończące się w lodówce jedzenie.

W głąb ciała

W książce skok w przestrzeń ma swój odpowiednik w postaci podróży w głąb ciała (dużą jej część zajmuje historia odkryć w dziedzinie anatomii, tropienie obsesji unieśmiertelnienia ciała przez preparowanie jego części, relacje z wystaw plastynatów), jest refleksją nad relacją części i całości, opłakiwaniem losu tego, co oderwane. Poczucie, że jest coś większego niż fragment, że przynależymy do pewnej całości, że ból fantomowy po uciętej nodze jest spowodowany metafizycznym brakiem, a łzy mają sens wtedy, gdy widzi je oko świętego z obrazu, można opisać w terminologii, jaką podsuwa książka. Chodzi o ko­ntuicję, czyli „rodzaj wglądu, który spontanicznie odsłania obecność jakiejś większej niż ludzka siły, jakiejś jedności ponad zróżnicowaniem”. Z tego też powodu pełen ruchu świat Olgi Tokarczuk nie może być płynnym światem z wizji Zygmunta Baumana.

Dla zrozumienia książki ważna jest „lekcja Spinozy”, której wierni byli uczeni końca XVII wieku: „patrzeć na ludzi jak na linie, płaszczyzny i bryły”. Gdyby wyobrazić sobie mapę literacką powstałą na podstawie „Biegunów”, otrzymalibyśmy Sebaldowskie kwinkunksy, tyle że z tych konstelacji wyłaniałaby się prawda, nie zaś ziejąca otchłań. „To konstelacja, a nie sekwencja jest nośnikiem prawdy” – mówi pisarka ustami wykładowcy z lotniska. Jak u Sebalda, tak u Tokarczuk figura labiryntu rywalizuje z boską perspektywą. Konsekwentne trzymanie narracji na geopoetyckiej kotwicy jest siłą książki. Wymowna jest scena, w której mąż szukający zaginionej podczas wakacji żony wypakowuje z torebki i walizek wszystkie jej rzeczy, po to by je, sztuka po sztuce, ułożyć i sfotografować. Z jednej strony jest to wyraz nowoczesnego, optymistycznego, fenomenalistycznego przekonania „widzieć to wiedzieć”, z drugiej – budowanie mapy z układu ludzkich drobiazgów.

„Dochodziło do mnie stopniowo, że poprzez przestrzeń i czas wszystko wiąże się ze wszystkim” – pisze Sebald w „Pierścieniach Saturna”. U Tokarczuk jest podobnie, tyle że są to zwykle obrazy z realnego świata: jego unerwienie widziane z pokładu samolotu, skrzyżowanie ciał zjeżdżających do czeluści moskiewskiego metra, spieszących się na „Sąd Ostateczny”; senne kolaże złożone ze „strzępków dni i nocy”; linie, jakie tworzyliby ludzie, gdyby mieli chipy, a komputery zapisywały trajektorie ich ruchów („Kręgi i elipsy, labirynty. Może także nieskończone ósemki, może nieudane, przerwane nagle spirale”), biosystem jako układ wzajemnego żywienia się („wszystko, co żywe, wspomaga się w tym rośnięciu i rozpychaniu, wspiera się na sobie”). Pełna bizarnych traktów wiedza starego profesora o starożytnej Grecji, która wydaje się tak wielka, że niemożliwe jest, by nie wrastała w tkanki jego ciała. Sądzę, że przyczyny tropienia tego, co mutuje, migruje, przez co staje się monstrualne, transgatunkowe, podobne są u Sebalda i Tokarczuk: to lęk przed końcem.

Podczas ubiegłorocznego Festiwalu Conrada na spotkanie z pisarką przyszło tak wielu czytelników, że ich pytania trzeba było podawać na kartkach. W „Biegunach” literackie alter ego Tokarczuk wyznaje, że irytuje rozmówców brakiem stałych poglądów. Traktuję to jako wyraz nieustannej gotowości otwierania się na innego, bo przecież „dla ojczyzny ratowania” pisarka potrafi skrócić podróż, żarliwie broni praw słabszych, walczy z myśliwymi, namawia ludzi kultury do zakładania związków zawodowych. To coś więcej niż poglądy.

Olga Tokarczuk nas zmienia i robi to oddając nam nasze historie, także te, które nazywamy metanarracjami. Radzimy się jej, czasem ją atakujemy. Filozofia „Biegunów” przenika do innych dzieł. Doceniony film Jagody Szelc „Wieża. Jasny dzień” opiera się na opozycji obecnej w książce Tokarczuk: jedna z sióstr to stabilna „Wieża”, druga, „Jasny dzień”, to uciekinierka, tricksterka. Finalna scena filmu, w której ludzie wychodzą zewsząd na polanę, mogłaby być ilustracją przesłania „Biegunów”. Nie wiemy, po co idą, czy coś ich łączy, czy ten antysystemowy akt jest niepokojący, czy radosny. Wiemy, że spowodowany jest pojawieniem się biegunicy i że nie można go powstrzymać ustalonymi wcześniej regułami. ©


Wszystko o Bookerze

Czym jest Man Booker International Prize? Zacząć trzeba od starszej siostry, czyli Man Booker Prize (wcześniej Booker-McConnell Prize). Przyznaje się ją corocznie od 49 lat za najlepszą powieść anglojęzyczną wydaną w Wielkiej Brytanii; do niedawna otrzymać ją mogli tylko pisarze z krajów Wspólnoty Brytyjskiej, Irlandii, RPA i Zimbabwe, od 2014 r. to ograniczenie zniesiono i dwaj ostatni nagrodzeni, Paul Beatty i George Saunders, są Amerykanami. Na liście laureatów znaleźli się m.in. późniejsi nobliści V.S. Naipaul, Nadine Gordimer, William Golding, J.M. Coetzee i Kazuo Ishiguro, a także Iris Murdoch, Salman Rushdie (za „Dzieci Północy”), Kingsley Amis, Peter Carey, A.S. Byatt, Ben Okri, Michael Ondaatje, Graham Swift, Arundhati Roy, Ian McEwan, Margaret Atwood, Alan Hollinghurst, John Banville, Kiran Desai, Hilary Mantel, Julian Barnes i Richard Flanagan.

Man Booker International Prize została utworzona w 2004 r. jako odnoga Bookera i finansuje ją również Man Group. Najpierw przyznawano ją co dwa lata za wydane po angielsku dzieło oryginalne bądź tłumaczone. Pierwszym laureatem został Albańczyk Ismail Kadare, nominowani byli m.in. Saul Bellow, Gabriel García Márquez, Günter Grass, Doris Lessing, ­Naguib Mahfouz, Kenzaburō Ōe, Milan Kundera, Stanisław Lem, Philip Roth, Antonio ­Tabucchi i John Updike. W kolejnych latach nagrodę otrzymali: piszący po angielsku ­Nigeryjczyk Chinua Achebe, Kanadyjka Alice Munro (przed Noblem) oraz dwoje Amerykanów: Philip Roth (nareszcie!) i Lydia Davies, wśród nominatów byli Carlos Fuentes, Don DeLillo, Amos Oz, Aharon ­Appelfeld, John le Carré (!), Mario Vargas Llosa, Juan Goytisolo, Arnošt Lustig, Ngũgĩ wa Thiong’o, Dubravka Ugrešić, Ludmiła Ulicka, Władimir ­Sorokin i Amin Maalouf.

Od 2015 r. nagradza się wyłącznie wydane w Wielkiej Brytanii powieści tłumaczone z innych języków, a nagroda dzielona jest między autora i tłumacza. Przed Olgą Tokarczuk i jej tłumaczką Jennifer Croft nagrodzeni zostali Węgier László Krasznahorkai, Koreanka Han Kang oraz Izraelczyk David Grossman; w ubiegłym roku na tzw. długiej liście nominowanych znalazła się Wioletta Greg, czyli Wioletta Grzegorzewska. W finale z ­autorką „Biegunów” konkurowali nagrodzeni już wcześniej Han Kang i László Krasznahorkai, a także Francuzka Virginie Despentes, Hiszpan Antonio Muñoz Molina, Irakijczyk Ahmed Saadawi; na długiej ­liście byli też Austriak Christoph Ransmayr i piszący po hiszpańsku Katalończyk Javier Cercas. ©(P) TF

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2018