Biblioteka jako przetrwanie

Żyłem ze sztuki, żyłem z miłości.Nigdym nie skrzywdził żywej duszy…Dlaczego więc Panie,Dlaczego tak mnie nagradzasz? Giacomo Puccini, "Tosca", akt II

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Jak zwoje znad Morza Martwego, jak każda książka, która trafiła do nas od nieznanych czytelników, każda książka z mojej biblioteki kryje w sobie historię swojego przetrwania. Od ognia, wody, upływu czasu, lekceważących czytelników i ręki cenzora - każda z moich książek uciekła, by opowiedzieć mi swoją historię.

Kilka lat temu, na berlińskim pchlim targu, znalazłem na pewnym stoisku cienką, czarną książkę w twardej oprawie, bez żadnego napisu. Zgodnie z pięknym, gotyckim pismem na stronie tytułowej była to "Gebet-Ordnung für den Jugendgottesdienst in der jüdischen Gemeinde zu Berlin (Sabbath-Nachmittag)" ["Porządek modlitw dla ministrantów żydowskiej gminy w Berlinie (wieczór szabasowy)"]. Wśród modlitw znajdowała się modlitwa "za naszego króla, Wilhelma II, cesarza ziemi niemieckiej" oraz "jego żonę i królową Augustę-Wiktorię". Było to ósme wydanie, drukowane przez Juliusa Gittenfelda w Berlinie, w 1908 roku, i kupione w księgarni C. Boas nachf., na Neue Friedrichstrasse 69, "na rogu z Klosterhalle", który już nie istnieje. Na książce nie ma żadnej wskazówki sugerującej, kto był właścicielem.

Na rok przed drukiem tej książki Niemcy odmówiły redukcji uzbrojenia zaproponowanej na Konferencji Pokojowej w Hadze. Kilka miesięcy później, prawo wywłaszczenia wydane dekretem kanclerza Rzeszy oraz premiera Prus, księcia Bernharda von Bülowa, umożliwiło kolejną falę osiedleń niemieckich w Polsce. Choć nie było ono nigdy użyte przeciwko polskim właścicielom ziemskim, prawo to przyznawało Niemcom ziemie, na których w 1940 roku stworzyli obóz koncentracyjny w Auschwitz. Pierwotny właściciel "Gebet-Ordnung" kupił lub dostał tę książkę, gdy miał lat 13, w wieku, w którym powinien przejść Bar-micwę i pozwolono by mu uczestniczyć w modlitwach w synagodze. Gdyby przeżył I wojnę, miałby 38 lat w chwili narodzin Trzeciej Rzeszy. Gdyby został w Berlinie, prawdopodobnie zostałby deportowany, jak wielu niemieckich Żydów, do Polski. Być może miał czas, by dać komuś tę książkę, zanim go zabrano. Być może ją ukrył lub zostawił, jak wiele książek, które miał w swoich zbiorach.

Gdy tylko naziści zaczęli plądrować i niszczyć żydowskie biblioteki, bibliotekarz Biblioteki Sholema Alejchema w Białej Podlaskiej postanowił uratować książki, wywożąc je codziennie z kolegami, ile się tylko dało, na wózkach, mimo że uważał, iż wkrótce "nie ostanie się już żaden czytelnik". Po dwóch tygodniach zbiory zostały przeniesione na ukryty strych, gdzie długo po zakończeniu wojny odkrył je historyk Tuvia Borzykowski. Pisząc o czynie bibliotekarza, Borzykowski zauważa, że został on podjęty "bez namysłu, czy ktokolwiek będzie kiedyś potrzebował ocalonych książek". Był to akt odzyskiwania pamięci dla niej samej. Wszechświat, wedle wierzeń starożytnych kabalistów, nie zależy od tego, czy go czytamy, lecz jedynie od możliwości, że będziemy go czytać.

Poczynając od symbolicznego palenia książek na placu przy Unter den Linden, naprzeciw Uniwersytetu w Berlinie, wieczorem 10 maja 1933 roku, książki były ulubionym celem ataku nazistów. Przed upływem pięciu miesięcy od czasu, gdy Hitler został kanclerzem, nowy minister propagandy Rzeszy, doktor Joseph Goebbels, ogłosił publiczne palenie książek takich autorów jak Henryk Mann, Stefan Zweig, Freud, Zola, Proust, Gide, Helen Keller i H. G. Wells, co pozwoliło "znów ludowi niemieckiemu wyrazić swojego ducha. Płomienie te nie tylko oświetlają ostateczny kres starej epoki, ale też rozjaśniają nową". Nowa epoka zakazała sprzedaży i rozpowszechniania tysięcy książek w księgarniach i bibliotekach, jak też publikowania nowych. Tomy zwykle trzymane na półkach w salonie, z powodu ich prestiżu lub dla zwykłej rozrywki, nagle stały się niebezpieczne. Zakazano zbierania książek znajdujących się na indeksie; wiele książek skonfiskowano i zniszczono. Spalono setki zarówno prywatnych, jak publicznych żydowskich bibliotek. Nazistowski korespondent z radością donosił o zniszczeniu słynnej biblioteki lubelskiej Jesziwy w 1939 roku:

"Napawa nas szczególną dumą zniszczenie Akademii Talmudycznej, największej w całej Polsce (…) Wyrzuciliśmy ogromną bibliotekę talmudyczną z budynku, zanieśliśmy książki na rynek, gdzie rzucono je w ogień. Ogień płonął dwadzieścia godzin. Lubelscy żydzi zgromadzili się dookoła i gorzko płakali, niemal nas zagłuszając swoim płaczem. Wezwaliśmy straż i żołnierze swoimi wesołymi pokrzykiwaniami przebili żydowskie narzekania".

W tym samym czasie naziści postanowili uratować nieco książek dla celów handlowych i archiwalnych. W 1938 roku Alfred Rosenberg, jeden z głównych teoretyków nazistowskich, zaproponował, by zbiory żydowskie, zarówno literaturę świecką, jak religijną, zachować w specjalnym instytucie, który zajmowałby się "sprawą żydowską". Dwa lata później we Frankfurcie otwarto Institut zur Erforschung der Judenfrage. By zabezpieczyć odpowiedni materiał, sam Hitler wydał Rosenbergowi rozkaz stworzenia specjalnego oddziału niemieckich bibliotekarzy - niesławny ERR, Einsatzstab Reichsleiter Rosenberg. Wśród skonfiskowanych zbiorów włączonych do Instytutu były zbiory seminariów rabinicznych we Wrocławiu i Wiedniu, hebraica i judaica z Frankfurckiej Biblioteki Miejskiej, z biblioteki Collegio Rabinico w Rzymie, Societas Spinoziana w Hadze i Domu Spinozy w Rijnsburgu, skład holenderskich domów wydawniczych Querido, Pegazus i Fischer-Berman, zbiory Międzynarodowego Instytutu Historii Społecznej w Amsterdamie, Beth Maidrash Etz Chayim, izraelickiego seminarium w Amsterdamie, Portugalskiego Seminarium Izraelickiego oraz Rosenthaliana, książki rabina Moshe Pessaha z Volos, biblioteki Strashun w Wilnie (wnuk założyciela popełnił samobójstwo, gdy kazano mu asystować przy katalogowaniu), bibliotek węgierskich (równoległy instytut do badania "kwestii żydowskiej" założono w Budapeszcie), bibliotek duńskich i norweskich oraz dziesiątek bibliotek polskich (zwłaszcza wielkiej biblioteki synagogi warszawskiej oraz Instytutu Studiów Żydowskich). Z tych obfitych skarbów giermkowie Rosenberga wybierali książki, które przesyłano następnie do jego instytutu. Pozostałe zniszczono. W lutym 1943 roku instytut wydał następujące rozporządzenie dotyczące selekcji materiałów bibliotecznych. "Wszystko, co dotyczy historii, kultury i istoty judaizmu, jak też książki pisane przez Żydów w językach innych niż hebrajski lub jidysz, należy przesłać do Frankfurtu". Natomiast "najnowsze książki pisane po hebrajsku po 1800 roku można dać na przemiał; odnosi się to także do modlitewników, Memorbücher i innych dzieł religijnych w języku niemieckim". W przypadku wielu zwojów Tory sugerowano, że "można użyć ich skóry do oprawy innych książek". Mój modlitewnik ocalał cudem.

We wrześniu 1943 roku, siedem miesięcy po wydaniu tego rozporządzenia, jako przedłużenie Auschwitz, naziści założyli w brzozowym lesie Birkenau "obóz rodzinny", w którym znajdował się osobny blok, "numer 31", zbudowany specjalnie dla dzieci. Miał służyć jako dowód dla świata, że deportowani Żydzi nie byli zabijani. W rzeczywistości pozwalano im żyć sześć miesięcy, zanim spotkał je ten sam los, co pozostałe ofiary. W końcu, gdy "obóz rodzinny" spełnił już swoje propagandowe funkcje, został zamknięty.

Gdy jednak jeszcze istniał, w bloku 31. mieszkało aż do 500 dzieci pod kuratelą specjalnie przydzielonych "opiekunów". Mimo ścisłego nadzoru, wbrew wszelkim oczekiwaniom, na bloku funkcjonowała potajemna dziecięca biblioteka. Nie była duża: składała się ledwie z ośmiu książek, między innymi "Krótkiej historii świata" H. G. Wellsa, rosyjskiego podręcznika i książki na temat geometrii analitycznej. Raz czy dwa jakiemuś więźniowi z innego obozu udało się przemycić inną książkę, tak że zbiory powiększyły się do dziewięciu czy dziesięciu. Pod koniec każdego dnia książki, razem z innymi wartościowymi rzeczami, jak lekarstwa i okruchy jedzenia, oddawano pod opiekę starszej dziewczynki, której zadaniem było ukrycie ich w bezpiecznym miejscu przez noc. Paradoksalnie, książki zakazane przez Rzeszę (jak na przykład H. G. Wellsa) były czasami dostępne w bibliotekach obozowych.

Choć fizycznie rzecz biorąc tylko osiem lub dziesięć książek tworzyło zbiory dziecięcej biblioteki w Birkenau, wiele z nich krążyło dzięki ustnym przekazom. Gdy tylko opiekunom udało się skryć przed nadzorem, recytowali oni dzieciom książki, których nauczyli się na pamięć wcześniej. Robili to na zmianę, żeby za każdym razem różni opiekunowie "czytali" różnym dzieciom. Rotację tę nazywano "wymianą książek w bibliotece".

Niemal nie sposób sobie wyobrazić, by w tych okropnych okolicznościach stworzonych przez nazistów życie intelektualne mogło nadal się rozwijać. Historyka Yitzhaka Schippera, który w getcie warszawskim pisał książkę o Chazarach, zapytano, jak mógł pracować, nie siedząc we właściwych bibliotekach. "By napisać historię - odpowiedział - potrzebna jest głowa, nie tyłek".

Nawet zwykła, codzienna rutyna lektury nie została naruszona. Upór ten i zdumiewa, i przeraża: w tym koszmarze mężczyźni i kobiety nadal czytali o Jeanie Valjeanie Wiktora Hugo i Nataszy Tołstoja, wypisywali zamówienia i płacili karę za przetrzymane książki, dyskutowali nad zaletami któregoś z nowszych autorów lub raz jeszcze recytowali melodyjne wiersze Heinego. Czytanie i jego rytuały stały się aktami oporu. Jak zauważył włoski psycholog Andrea Devoto, "wszystko można było traktować jako opór, gdyż wszystko było zakazane".

W obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen między więźniami krążył egzemplarz "Czarodziejskiej góry" Tomasza Manna. Pewien chłopiec pamięta czas, kiedy trzymał tę książkę w rękach, jako "jeden z jaśniejszych punktów całego dnia. Kryłem się wówczas w kącie dla spokoju i miałem godzinkę na czytanie". Inny polski więzień, przywołując dni lęku i zniechęcenia, powiada tak: "Książka była najlepszym moim przyjacielem, nigdy mnie nie zdradziła. Pocieszała w rozpaczy; mówiła, że nie jestem sam".

"Każda ofiara domaga się hołdu", napisał Graham Greene, który wierzył, że zadaniem pisarza jest orędowanie za ofiarami, przywrócenie im widzialności, tworzenie przestróg, które, dzięki środkom natchnionego rzemiosła, stałyby się podwaliną przyszłego zrozumienia. Autorzy książek na moich półkach nie mogli wiedzieć, kto będzie ich czytał, ale opowiadane przez nich historie zapowiadają, zakładają lub dają świadectwo doświadczeniom, które mogły jeszcze nie mieć miejsca.

Głosy ofiar są tak ważne, że oprawcy często starają się swoje ofiary zmusić do milczenia: dosłownie odcinając im język, jak w przypadku zgwałconej Filomeli u Owidiusza i Lawinii w "Tytusie Andronikusie", albo usuwając w ustronne miejsce, jak robi to król z Segismundem w "Życie jest snem" Calderona lub jak pan Rochester ze swoją szaloną żoną w "Jane Eyre", lub, po prostu, zaprzeczając ich opowieściom, jak w "Opowieści podręcznej" Margaret Atwood. W prawdziwym życiu ofiary "znikają", zostają zamknięte w gettach, posłane do więzienia lub obozu tortur, odmawia się im wiarygodności. Literatura na moich półkach w kółko powtarza opowieści ofiar, od Hioba do Desdemony, od Małgorzaty Goethego do Franceski Dantego, nie tyle jako zwierciadło (niemiecki chirurg Johann Paul Kremer ostrzegał w swoim dzienniku z Auschwitz, że "przez porównanie, piekło Dantego wygląda niemal jak komedia"), co jako metaforę. Większość z tych opowieści można było znaleźć w bibliotece każdego wykształconego Niemca w latach 30. Jakiej lekcji możemy się z tych książek nauczyć, to już inna kwestia.

W kulturze zachodniej wzorcową ofiarą jest trojańska księżniczka Poliksena. Córka Priama i Hekuby, miała zostać wydana za mąż za Achillesa, ale sprzeciwił się temu jej brat Hektor. Achilles zakradł się do świątyni Apollona, by ją ukradkiem zobaczyć, ale został tam pojmany i zamordowany. Według Owidiusza, po zburzeniu Troi duch Achillesa pokazał się zwycięskim Grekom, gdy mieli już wsiadać na okręty, i zażądał złożenia księżniczki w ofierze. I tak się stało. Zaciągnięto ją na grobowiec Achillesa, gdzie syn Achillesa, Neoptolemos, odebrał jej życie. Poliksena doskonale odpowiada roli ofiary: niczego nie spowodowała, za nic nie można jej winić, nikomu jej śmierć nie przyniosła korzyści. Jest jak biała strona nawiedzająca czytelnika pytaniami bez odpowiedzi. Oczywiście Grecy znaleźli argumenty, by uzasadnić żądania ducha, by usprawiedliwić swój udział w ofierze, by wybaczyć ostrzu, zatopionemu przez syna Achillesa w obnażonym ciele. Żaden jednak argument nie przekona nas, że śmierć Polikseny miała sens. Istotą jej ofiary - wszystkich ofiar - jest niesprawiedliwość.

Moja biblioteka przyświadcza niesprawiedliwości doznanej przez Poliksenę i wszystkie fikcyjne zjawy, które użyczają głosu niezliczonym duchom, niegdyś obleczonym w rzeczywiste ciała. Nie nawołuje do zemsty, która jest stałym tematem naszych literatur. Dowodzi, że ścisłe reguły, które definiują nas jako grupę społeczną, muszą być konstruktywne, a nie z zamierzenia destruktywne. Należy je też przyjmować z ostrożnością, jeśli mają one posiadać jakiekolwiek zdrowe znaczenia dla zbiorowości, jeśli rany zadane ofierze mają być postrzegane jako rany zadane całemu społeczeństwu, co jest możliwe tylko wtedy, gdy rozpoznamy wzajemnie swoje człowieczeństwo. Jak głosi angielskie powiedzenie, nie wystarczy, by sprawiedliwości stało się zadość, trzeba ją jeszcze zauważyć. Sprawiedliwość nie może szukać prywatnej satysfakcji, lecz musi publicznie wzmacniać społeczny instynkt autoterapii. Gdzie sprawiedliwość, tam i nadzieja, choćby w obliczu pozornie kapryśnego bóstwa.

Pewna chasydzka legenda ze zbiorów Martina Bubera opowiada o człowieku, który postawił przed sądem Boga. W Wiedniu wydano dekret, który miał uczynić życie Żydów galicyjskich jeszcze cięższym niż dotąd. Człowiek ten argumentował, że Bóg nie powinien czynić ze swojego ludu ofiar, lecz powinien pozwolić mu swobodnie trudzić się w jego imię. Trybunał złożony z rabinów zgodził się rozważyć ten argument i zarządził, by zarówno powód, jak pozwany, usunęli się na czas posiedzenia. "Powód poczeka na zewnątrz; nie możemy jednak prosić Cię, Panie Wszechświata, byś się wycofał, albowiem chwała twoja jest wszechobecna. Nie pozwolimy jedynie, byś na nas wpływał". Rabini zastanawiali się w milczeniu i z zamkniętymi oczami. Tego samego dnia wieczorem wezwali powoda i wygłosili swój werdykt. Jego argument był słuszny. Tego samego wieczoru dekret został unieważniony.

W świecie Polikseny rozstrzygnięcie było mniej szczęśliwe. Bóg, bogowie, Diabeł, natura, system społeczny, świat, primum mobile - nie chcą przyznać się do winy lub odpowiedzialności. Moja biblioteka powtarza w kółko te same pytania. Kto sprawił, że Hiob musiał tyle wycierpieć? Kogo oskarżyć za tonięcie Winnie w "Szczęśliwych dniach" Becketta? Kto nieustępliwie niszczy życie Gerwazego Macquarta w "L’Assommoir" Zoli? Kto robi z bohaterów "A Fine Balance" Rohintona Mistry’ego ofiary?

Dzieje dowodzą, że ci, którzy postawieni są wobec ogromu zbrodni, jakie popełnili - oprawcy, mordercy, bezlitośni władcy, bezwstydnie ulegli biurokraci - rzadko odpowiadają na pytanie "dlaczego?". Ich niewzruszone twarze odrzucają jakiekolwiek uznanie winy, odbijając jedynie odmowę przejścia od przeszłych czynów do ich konsekwencji. Jednak książki na mojej półce pomagają mi wyobrazić sobie ich przyszłość. Według Wiktora Hugo, piekło przybiera różne kształty dla swych różnych mieszkańców. Dla Kaina przybiera twarz Abla, dla Nerona - Agryppiny. Dla Makbeta nosi twarz Banka, dla Medei - jej dzieci. Romain Gary śnił o pewnym nazistowskim oficerze skazanym na ciągłą obecność ducha zamordowanego żydowskiego klauna.

Jeśli czas biegnie bez końca, jak sugerują tajemnicze powiązania między książkami, powtarzając swoje tematy i odkrycia poprzez wieki, to każdy zły uczynek, każda zdrada, każde przestępstwo w końcu trafi na swoje prawdziwe konsekwencje. Gdy tylko historia się skończy, tuż za progiem mojej biblioteki, Kartagina raz jeszcze powstanie z gruzów, Don Juan stanie w obliczu cierpienia Dony Elwiry, Brutus spojrzy znowu na ducha Cezara i każdy oprawca będzie musiał błagać torturowaną przez siebie ofiarę o przebaczenie, by zamknęło się nieuniknione koło historii.

Moja biblioteka pozwala mi na tę niemożliwą do zrealizowania nadzieję. Ofiary jednak nie mają żadnego powodu, literackiego lub innego, by wybaczyć lub pokutować za czyny swoich oprawców. Nick Caistor, w swym wprowadzeniu do angielskiej edycji "Nunca mais", raportu dotyczącego ludzi "zaginionych" w czasie argentyńskiej dyktatury wojskowej, przypomina nam, że jedyne historie, jakie do nas dotarły, to historie tych, którzy przeżyli. "Można tylko spekulować - powiada Caistor - jakie świadectwa okrucieństwa tysiące zmarłych wzięło ze sobą do nieoznaczonych grobów".

Trudno zrozumieć, jak ludziom udaje się wieść codzienne życie, gdy życie samo staje się nieludzkie; jak - pośród głodu i pragnienia, bicia i mordowania - mężczyźni i kobiety trwają przy swoich uprzejmych i grzecznych rytuałach kultury, wynajdując sposoby przetrwania w imię ździebełka choćby tego, co ukochane: jednej książki ocalonej z tysiąca, jednego czytelnika z dziesięciu tysięcy, w imię głosu, który będzie powtarzał do końca świata słowa służących Hioba. "I tylko jam uciekł, by ci rzec". Biblioteka zwycięzców trwa jako symbol władzy, składnica oficjalnych wersji, podczas gdy nas nawiedza inna wersja, wersja biblioteki obróconej w popiół. Biblioteka ofiar, porzucona lub zniszczona, wciąż pyta nas: "jak w ogóle było to możliwe?". Mój modlitewnik należy do tej pytającej biblioteki.

Gdy 15 lipca 1099 roku europejscy krzyżowcy, po czterdziestodniowym oblężeniu, zdobyli miasto Jeruzalem, zabijając muzułmańskich mężczyzn, kobiety i dzieci i paląc żywcem całą żydowską wspólnotę w środku zamkniętej synagogi, garstka Arabów, którym udało się uciec, przybyła do Damaszku unosząc ze sobą Koran z ’Uthman, jedną z najstarszych kopii świętej księgi. Wierzyli, że ich los został przepowiedziany na jej stronach (skoro słowo Boga musi z konieczności obejmować całą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość) i że gdyby tylko umieli czytać ów tekst dokładniej, poznaliby koniec ich własnej opowieści. Historia dla owych czytelników była jedynie "rozwinięciem woli bożej dla świata". Jak uczą nas nasze biblioteki, książki pomagają nam czasem sformułować nasze pytania, lecz niekoniecznie pozwalają nam odcyfrować odpowiedzi. Poprzez cytowane głosy i wyobrażone historie, książki pozwalają nam jedynie zapamiętać to, czego nigdy nie cierpieliśmy i nigdy nie poznaliśmy. Samo cierpienie należy tylko do ofiar. Każdy czytelnik, w tym znaczeniu, pozostaje na zewnątrz.

Wychodząc z piekła, wędrując z biegiem Lethe w stronę odpomnienia, Dante dźwiga ze sobą głosy cierpiących dusz, ale także wiedzę o tym, że dusze te zostały ukarane za wyznane grzechy. Dusze, których głosy rozbrzmiewają w naszych czasach, są, inaczej niż u Dantego, niewinne. Były torturowane i zabijane tylko dlatego, że istniały, a może nawet i bez tego powodu. Zło nie domaga się żadnej racji. Jak między okładkami książki możemy zawrzeć użyteczne przedstawienie czegoś, co z samej swej istoty sprzeciwia się zawarciu, czy to w "Czarodziejskiej górze", czy w zwykłym modlitewniku? Jak możemy, jako czytelnicy, wierzyć, że trzymamy w ręku krąg świata i czasu, skoro świat zawsze wykracza poza margines strony, i wszystko, czemu możemy zaświadczyć, to chwila określona przez akapit lub wiersz, kiedy to "wybieramy", jak ujął to Blake, "kształty uwielbienia z wierszowanych baśni"? I tak wracamy do pytania, czy książka, jakakolwiek książka, może służyć w niemożliwej sprawie.

Kto wie. Pewnego czerwcowego dnia w 1944 roku Jakub Edelstein, starszy z getta w Theresienstadt deportowany do Birkenau, siedział w swoim baraku, owinięty w rytualny szal, wygłaszając poranne modlitwy wyuczone dawno temu z książeczki bez wątpienia podobnej do mojego "Gebet-Ordnung". Dopiero zaczął, gdy do baraku wszedł porucznik SS Franz Hoessler, by go zabrać. Współwięzień Yossl Rosesaft tak tę scenę opisał rok później.

Nagle drzwi otwarły się z hukiem i wpadł Hoessler w eskorcie trzech esesmanów. Wywołał po nazwisku Jakuba. Jakub ani drgnął. Hoessler zaryczał: "Czekam na ciebie, pośpiesz się!". Jakub odwrócił się powoli, spojrzał na Hoesslera i rzekł: "Ja jestem panem moich ostatnich chwil na ziemi, danych mi przez Najwyższego, nie ty". Po czym odwrócił się do ściany i skończył swoje modlitwy. Następnie złożył swój modlitewny szal, dał go jednemu ze współwięźniów i powiedział do Hoesslera: "Teraz jestem gotów".

Przeł. Michał Paweł Markowski

A. Manguel, "The Library as Survival", w: "The Library at Night", Yale University Press 2006, s. 236-250.

Alberto Manguel urodził się w Argentynie, w 1948 roku, młodość spędził w Izraelu, gdzie jego ojciec był ambasadorem. Alberto poznał angielski przed hiszpańskim, wcześnie nauczył się też niemieckiego. Młodość spędził w Buenos Aires, gdzie jako nastolatek został zatrudniony przez niewidomego Jorge Luisa Borgesa do głośnego czytania książek. Po roku studiów wyjechał do Francji, następnie do Anglii i Włoch, gdzie pracował dla różnych wydawców, w tym Gallimarda i Denoëla. Wydawał książki na Tahiti i w Anglii, aż wreszcie osiadł w Kanadzie. Przez lata zajmował się układaniem antologii literackich, tłumaczeniem i pisaniem recenzji do gazet. Debiutował w roku 1980 zbiorem "The Dictionary of Imaginary Places", po czym skompilował między innymi "Black Water: The Book of Fantastic Literature" (1984), "Other Fires: Short Fiction by Latin American Women" (1986), "Meanwhile, In Another Part of the Forest: Gay Stories from Alice Munro to Yukio Mishima" (1994), "God’s Spies: Stories in Defiance of Oppression" (1999). W roku 2000 Manguel osiadł w dolinie Loary, we Francji, gdzie w średniowiecznym opactwie mieszka do dziś.

Manguel znany jest najbardziej jako nagradzany na świecie autor książek o czytaniu książek. Jego "A History of Reading" ukazała się w 1996 roku (wydanie polskie: "Moja historia czytania", 2007) i została we Francji uhonorowana prestiżową Prix Medici w kategorii esej. W 2006 roku Manguel opublikował "The Library at Night", a w 2010 roku zbiór esejów "A Reader on Reading". We wstępie do tego ostatniego czytamy: "Wierzę, że w istocie jesteśmy czytającymi zwierzętami, i że sztuka czytania określa nasz gatunek. Przychodzimy na świat z zamiarem znalezienia we wszystkim jakiejś narracji: w krajobrazie, na niebie, w twarzach innych ludzi i oczywiście obrazach oraz słowach wytworzonych przez nasz gatunek. Czytamy żywoty nasze i cudze, odczytujemy społeczeństwa, w których żyjemy, i te, które leżą poza naszymi granicami, odczytujemy obrazy i budynki, czytamy to, co mieści się między okładkami książki". A w zakończeniu eseju "A Reader in the Looking-Glass Wood" pisze tak oto: "Wśród niepewności i rozmaitych lęków, wywołanych utratą i zmianą, których nie sposób załagodzić, czytelnicy wiedzą, że tu lub tam istnieje kilka bezpiecznych miejsc, równie rzeczywistych jak papier i równie orzeźwiających jak atrament, gdzie możemy znaleźć schronienie w naszej wędrówce przez ciemny i bezimienny las". W wędrówce przez ten las Alberto Manguel jest nieocenionym przewodnikiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 4 (20/2010)