Pułapka dwujęzyczności

Coraz mniej Białorusinów mówi po białorusku, coraz mniej książek ukazuje się w tym języku. Czy jest on skazany na wymarcie?

17.04.2016

Czyta się kilka minut

Na początek kolejnego roku nauki dzieci z tej szkoły w Mińsku dostały książkę o prezydencie Łukaszence, 1 września 2012 r. / Fot. Viktor Drachev / AFP / EAST NEWS
Na początek kolejnego roku nauki dzieci z tej szkoły w Mińsku dostały książkę o prezydencie Łukaszence, 1 września 2012 r. / Fot. Viktor Drachev / AFP / EAST NEWS

Choć mamy wiek XXI, język nadal może być bronią, jak sto lat temu. Russkij mir, czyli „rosyjski świat” lub „rosyjska wspólnota” – taką nazwę nosi ideologiczna wizja, którą promuje Kreml. Głośno o niej od chwili, gdy Rosja zaczęła agresję przeciw Ukrainie, nasilając też konflikt z Zachodem. Granice tego „świata” – cokolwiek miałoby się kryć po tym pojęciem – wyznaczać mają bowiem język rosyjski i prawosławie.

Szczególnego znaczenia nabiera to na Białorusi: kwestia kondycji języka białoruskiego staje się nie tylko pytaniem o ekspansję rosyjskiej kultury i języka. Chodzi o dużo więcej.

Mowa zagrożona

Współczesny białoruski zaczął kształtować się na bazie miejscowych gwar późno, dopiero w drugiej połowie XIX w. Były problemy z leksyką, gramatyką, alfabetem. Długo spierano się (echa tych sporów nie umilkły), czy wykorzystać cyrylicę, czy łacinkę. Pierwsza gramatyka języka białoruskiego została wydana dopiero w 1918 r. Wprawdzie w latach 20. XX wieku białoruski przeżywał złoty okres – w Białoruskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej działała plejada wybitnych działaczy kultury białoruskiej – ale większość z nich została rozstrzelana przez władze sowieckie, które zaczęły też dyskryminować język białoruski.

Dopiero u schyłku Związku Sowieckiego podjęto próbę przywrócenia białoruskiemu należnej mu rangi. W pierwszej wersji ustawy o językach, przyjętej przez Radę Najwyższą [parlament republiki – red.] w 1990 r., zapisano, że jedynym oficjalnym (państwowym) językiem republiki będzie białoruski. Ale już w 1995 r. Aleksandr Łukaszenka, który rok wcześniej został prezydentem, zainicjował referendum: zdecydowało ono o przyznaniu rosyjskiemu takiego samego statusu, jakim cieszył się białoruski. W warunkach globalizacji oznaczało to preferencję dla języka silniejszego, czyli rosyjskiego.

Dziś wszelkie obserwacje i statystyki potwierdzają, że białoruski traci swą pozycję i znaczenie. Spis z 2009 r. ujawnił, że w porównaniu z rokiem 1999 wśród osób, które deklarują narodowość białoruską, o prawie 25 punktów procentowych (z 85,6 proc. do 60,8 proc.) spadł odsetek tych, którzy nazwali białoruski swoim językiem ojczystym. Dane dotyczące używania go w domu okazały się jeszcze gorsze: przyznało się do tego tylko 26 proc. Białorusinów (w 1999 r. było to 41,3 proc.). W stołecznym Mińsku wskaźnik ten wyniósł tylko 7 proc.

Tendencja jest na tyle alarmująca, że UNESCO zdecydowało się zaliczyć białoruski do języków zagrożonych.

Białoruski jak prowokacja

Mykoła Riabczuk pisał w książce „Dwie Ukrainy”, że w czasach sowieckich używanie ukraińskiego było jak eksponowanie czarnej skóry w epoce niewolnictwa. Odnosi się to też do Białorusinów: ich język traktowano wtedy powszechnie jako gwarę chłopską, a jego używanie w niektórych miejscach uważano za nietakt lub intelektualną prowokację. Co ciekawe, także Białorusini prezentowali podobny stosunek do własnego języka. Rezygnacja z „prostej mowy” i przejście na rosyjski były uważane za awans społeczny, otwarcie sobie drogi do kariery, i nie spotykały się z ostracyzmem.

Władze sowieckie sprzyjały tendencjom rusyfikacyjnym. Przemawiając w 1959 r. w Mińsku, z okazji 40. rocznicy utworzenia białoruskiej republiki, pierwszy sekretarz partii komunistycznej Nikita Chruszczow mówił, że im szybciej wszyscy obywatele Związku Sowieckiego przejdą na rosyjski, tym szybciej zbudowany zostanie komunizm. Władze w Mińsku wzięły to sobie do serca, tempo rusyfikacji nabrało dynamiki. Sprzyjała temu szybka urbanizacja, napływ specjalistów rosyjskich, rosnąca liczba mieszanych małżeństw i całkowita rusyfikacja uczelni.

Tylko garstka intelektualistów dostrzegała w tych procesach zagrożenie dla bytu narodowego. I to właśnie ich list – „List 28”, skierowany w 1986 r. do Michaiła Gorbaczowa, z prośbą o powstrzymanie rusyfikacji Białorusi – można uznać za początek poważnej dyskusji o kondycji języka białoruskiego. Dzięki pierestrojce list nie trafił do kosza, a sygnatariusze do łagru. Władze miejscowe otrzymały nawet z Moskwy polecenie, by wyjaśnić stan faktyczny.

Sytuacja sprzyjała wtedy inicjatywom popularyzującym białoruski. Najważniejszą było utworzenie w czerwcu 1989 r. Towarzystwa Języka Białoruskiego. Na jego czele stanął Nil Hilewicz – nomenklaturowy poeta, deputowany do Rady Najwyższej i przewodniczący jej komitetu ds. kultury. To z tego środowiska, powiązanego z Białoruskim Frontem Narodowym – ruchem społecznym popierającym pierestrojkę – wyszła inicjatywa zagwarantowania białoruskiemu statusu jedynego oficjalnego języka. Rada Najwyższa przyjęła odpowiednią ustawę szybko, już w styczniu 1990 r. Ze względu na ograniczoną znajomość białoruskiego w społeczeństwie przewidywała ona okresy przystosowawcze – dopiero w 2000 r. cała administracja miała procedować po białorusku. Większość deputowanych, którzy poparli tę ustawę, chyba nie zdawała sobie sprawy ze skutków, oddając raczej daninę dominującym wtedy nastrojom.

Język opozycji i język władzy

Dla Białoruskiego Frontu Narodowego ustawa językowa była dużym sukcesem. Spora część jego działaczy pryncypialnie odnosiła się do kwestii używania białoruskiego i żądała literalnego wypełniania nowego prawa. Organizowano społeczny monitoring, czy jest ono realizowane. Deputowani z Frontu żądali od kolegów z innych frakcji, by w Radzie Najwyższej używali języka państwowego – co dla niektórych oznaczało zakaz wystąpień bądź czytanie z kartki. Wszystko to przynosiło pewien pozytywny skutek: poszerzał się zakres używania języka państwowego; w roku szkolnym 1991/92 wszystkie klasy pierwsze przeszły na nauczanie po białorusku.

Jednak „ortodoksi” nie liczyli się z nastrojami, które zaczęły się zmieniać. Coraz silniejszy był sprzeciw wobec polityki przymusowego przechodzenia na białoruski. Tym bardziej że ludziom narzucano tę wersję języka, o której już w czasach sowieckich zapomniano, gdyż była używana przed reformą z 1933 r.

Prezydent Łukaszenka – walczący o pełnię władzy – postanowił wykorzystać kwestię języka. Przeforsował ideę, by równolegle do zaplanowanych na maj 1995 r. wyborów parlamentarnych przeprowadzić referendum, a jedno z czterech pytań miało dotyczyć przyznania rosyjskiemu statusu analogicznego do tego, jaki miał białoruski. Następnie w kampanii wyborczej przeciw zwolennikom białorutenizacji wyciągnięto najcięższe działa: oskarżano ich o faszyzm, rozniecanie waśni narodowych i próbę odcięcia Białorusinów od „skarbnicy” języka rosyjskiego.

To wówczas utrwalił się kolejny schemat postrzegania języka białoruskiego. O ile wcześniej dominujący był podział na białoruską wieś i rosyjskie miasto, o tyle teraz doszedł podział na białoruski jako język opozycji i rosyjski jako język władzy. Jak podkreśla białoruski filozof Walancin Akudowicz: na całym świecie gdy ludzie używają swego ojczystego języka, to po prostu rozmawiają, zaś na Białorusi demonstrują, coś udowadniają.

W referendum, które odbyło się jeszcze bez większych fałszerstw, za zrównaniem rosyjskiego głosowało 83 proc. wyborców (przy frekwencji 65 proc.). Był to cios, który zahamował odradzanie się białoruskiego. Tym bardziej że urzędnicy – wbrew brzmieniu pytania – uznali wynik za wyraz preferencji językowych obywateli. Ustawa z 1990 r. przestała być realizowana, znajomość białoruskiego przestała być warunkiem objęcia stanowiska w administracji itd. Zakres używania białoruskiego w życiu publicznym zaczął się kurczyć (za wyjątkiem Kościoła katolickiego). Częściowo był to proces naturalny w nowych ramach prawnych, a częściowo efekt działań urzędników, którzy chcieli się wykazać zwalczaniem tendencji „opozycyjnych”.

Słowa bez czynów

Przykład szedł zresztą z samej góry: Łukaszenka unikał wypowiedzi po białorusku. Nie znał go dobrze: wychował się w środowisku, gdzie używano trasianki (białorusko-rosyjskiej sieczki językowej), a chodził do szkoły rosyjskojęzycznej.

Ale nieznajomość języka nic jeszcze nie wyjaśnia. Łukaszenka jest tak żądny władzy, że gdyby jej utrzymanie zależało od używania np. łaciny, zacząłby to robić... Tymczasem w warunkach białoruskich to rosyjski daje (dawał?) większe gwarancje zachowania władzy. Wydaje się też, że Łukaszenka uważa – jak większość rodaków – że przejście na rosyjski to awans społeczny. Wielokrotnie wypowiadał się lekceważąco o możliwościach białoruskiego; twierdził np., że jest on wprawdzie niezbędnym elementem folkloru, ale nie można nim opisać skomplikowanych procesów współczesnego świata.

Co ciekawe, ostatnio werbalny stosunek Łukaszenki do białoruskiego uległ zmianie – i nie ma wątpliwości, że jest to związane z wydarzeniami na Ukrainie. W kwietniu 2014 r., wygłaszając doroczne orędzie o stanie państwa, prezydent podkreślał wagę języka dla zachowania białoruskiej tożsamości. W lipcu 2014 r., występując z okazji 70. rocznicy odbicia Białorusi przez Armię Czerwoną, część mowy wygłosił po białorusku, co się wcześniej nie zdarzyło. W październiku 2014 r. na spotkaniu z pisarzami podkreślał, że obowiązkiem każdego obywatela jest znajomość obu języków państwowych. Jest on też autorem złotej myśli: „Kto nie zna rosyjskiego – ten nie ma rozumu, a kto nie zna białoruskiego – nie ma duszy”. Wszyscy zainteresowani musieli zauważyć te sygnały – zwłaszcza że towarzyszyła im kampania promująca białoruski.

Ale za tymi słowami nie poszła zmiana polityki państwa. Łukaszenka nie może wycofać się z promowania zasady równego statusu dwóch języków państwowych (przez wzgląd na Rosję). Tymczasem w białoruskich warunkach automatycznie daje to preferencje rosyjskiemu i dyskryminuje białoruski. Przez 22 lata rządów Łukaszenki zostały wypracowane mechanizmy, które działają na niekorzyść białoruskiego. Zahamowanie bądź odwrócenie tych tendencji wymagałoby i czasu, i aktywnych działań władz – tych jednak nie widać.

Mniej uczniów, mniej książek

Sytuacja białoruskiego jest więc coraz gorsza, a statystyki pokazują nasilanie się tendencji rusyfikacyjnych. Najłatwiej to prześledzić na przykładzie oświaty i rynku wydawniczego.

Oczywiście wszyscy uczniowie są zobligowani do nauki białoruskiego. Ale diabeł tkwi w szczegółach: w sposobie i poziomie nauki. Tylko w szkołach białoruskojęzycznych jest on nauczany jako ojczysty, tymczasem liczba uczniów takich szkół maleje. Według białoruskiego komitetu statystycznego Biełstat w roku szkolnym 1996/97 naukę po białorusku pobierało 33 proc. uczniów szkół powszechnych, w 2001/02 – 28 proc., a w 2012/13 – już tylko 6 proc. O ile w 2011 r. na państwowym teście, zdawanym po ukończeniu szkoły średniej, białoruski wybrało jeszcze 53 tys. uczniów, o tyle w 2015 r. już tylko 24 tys. (dla porównania: rosyjski, z którego egzamin jest uważany za trudniejszy, w 2015 r. wybrało 78 tys. uczniów). W szkołach wyższych po białorusku uczy się garstka studentów: w 2014 r. zaledwie 600 osób.

Kryzys szkół białoruskojęzycznych tłumaczy się zwykle wymieraniem wsi (ich zaplecza) i polityką władz. Ale wydaje się, że główna przyczyna leży w postawie rodziców: w białoruskim systemie edukacyjnym to oni decydują, do jakiego typu szkoły posłać dziecko. Większość najwyraźniej sądzi, że nauka po białorusku nie jest prestiżowa i perspektywiczna, i że może utrudnić dzieciom drogę do otrzymania indeksu dobrej uczelni, a potem dobrej pracy (językiem biznesu na całym obszarze postsowieckim jest rosyjski). Były przypadki, gdy sami rodzice występowali z inicjatywą, by szkoła zmieniła język nauczania na rosyjski. Zdarza się, że w miastach są problemy ze znalezieniem wystarczającej liczby chętnych do utworzenia klasy białoruskojęzycznej.

Tymczasem kurczenie się środowiska osób białoruskojęzycznych ma duże znaczenie dla rynku wydawniczego i medialnego. Według Biełstatu w 1990 r. z 54,9 mln książek i folderów opublikowanych na Białorusi ok. 9,3 mln wydano po białorusku, z kolei w 2000 r. z 61,6 mln już tylko 5,9 mln ukazało się w tym języku. Dziś udział książek wydanych po białorusku w ogólnym rynku książki nie przekracza 8-9 proc., przy czym są to głównie podręczniki.

Przed młodymi autorami staje żywotne pytanie: w jakim języku tworzyć? Rynek białoruskojęzyczny jest płytki, pieniądze i popularność może zapewnić tylko obecność na rynku rosyjskojęzycznym. Zresztą rosyjska kultura popularna dominuje w głównym medium, tj. w telewizji. A językiem telewizji zaczyna mówić białoruska wieś. Dopiero od niedawna w nowym (trzecim) programie państwowej TV białoruski stał się bardziej słyszalny. Przy czym w kulturze, prócz procentowego udziału, liczy się też atrakcyjność przekazu, a ta wypada na korzyść rosyjskiego.

Jak wyjść z getta

Zwolennicy białorutenizacji państwa lekce- ważą statystyki. Uważają, że są zaniżone, że Białorusini znają język ojczysty i starczy jasny przekaz władz, najlepiej poparty własnym przykładem, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cały kraj przemówił po białorusku...

Tymczasem może być dokładnie odwrotnie – bardziej prawdopodobna jest teza, że statystyki lukrują rzeczywistość. To prawda, że białoruski jest widoczny w oficjalnych napisach (nazwy miejscowości, ulic), na banknotach itd. Ale równocześnie można zjechać wzdłuż i wszerz cały kraj i nie usłyszeć żywej białoruskiej mowy. A im dalej na wschód, tym gorzej.

Nie znaczy to, że na Białorusi nie ma środowisk białoruskojęzycznych. Oprócz wsi, która jeśli mówi po białorusku, to raczej gwarą niż językiem literackim, są w miastach grupy, które świadomie decydują się na używanie białoruskiego. To zwykle środowiska twórców, osoby zaangażowane w niezależną działalność społeczno-polityczną czy niektóre wspólnoty religijne.

Działa też Towarzystwo Języka Białoruskiego, które prócz popularyzacji języka stara się egzekwować przestrzeganie prawa – np. postulując, aby strony internetowe urzędów były prowadzone także po białorusku, a petenci byli obsługiwani w języku, jaki wybiorą. Trwa społeczna kampania „Bądźmy Białorusinami”: organizowane są kursy językowe, konkursy, festiwale. Próbuje się przyciągnąć do współpracy znane osoby, a w 2014 r. po raz pierwszy zorganizowano białoruski festiwal sportowy. Celem jest wykorzystanie obecnej sytuacji politycznej do wykreowania mody na białoruski i wyciągnięcie go z getta, w którym się przez ostatnie lata znajdował.

Atrapa dwujęzyczności 

Wysiłki te zasługują na wsparcie ze strony Polski, gdyż są zgodne z celami polityki europejskiej. I Polska dużo robi w tym zakresie. Ambasador RP częściej występuje oficjalnie po białorusku niż prezydent Białorusi. Polskie placówki dyplomatyczne starają się prowadzić korespondencję po białorusku, co nie zawsze znajduje zrozumienie u partnerów. Z polskiej inicjatywy zorganizowano najbardziej prestiżową dziś białoruską nagrodę literacką: Nagrodę im. Giedroycia (przyznawaną od 2012 r. dla autora najlepszej prozy). Polska ponosi główny ciężar finansowania białoruskojęzycznej TV Biełsat i stacji Radio Racja. Wreszcie to na Podlasiu opracowano strategię rozwoju białoruskiego, który w pięciu tamtejszych gminach ma status języka pomocniczego.

Jednak wysiłki społeczności między- narodowej nie wpłyną istotnie na sytuację na Białorusi, jeśli sami jej obywatele nie zmienią sposobu postrzegania swego języka ojczystego, jeśli nie zaczną go szanować i jeśli pozostanie on dla nich symbolem zacofania.

Można by zgodzić się z tezą, że dwujęzy- czność nie zagraża białoruskiej tożsamości, a Białorusini nie stoją przed alternatywą: albo białoruski, albo rosyjski. Ale musiałaby to być realna dwujęzyczność, a nie obecna jej atrapa. Do tego zaś potrzebna jest konsekwentna i inteligentna polityka władz, dostrzegająca wartość rodzimej kultury i języka. Nic dziś nie wskazuje na to, by tak miało się stać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2016