Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poetę uczynił na powrót tancerzem, śpiewakiem, aktorem i – oczywiście – melancholijnym kochankiem, świat zamienił w pulsujące rytmem urządzenie, w którym taniec, muzyka i słowa doprowadzają nas do granicy życia i śmierci. Brzmi to bardzo patetycznie i nieco artystowsko, ale nie tak to się przedstawia u Pasewicza. Jego wiersz patosu nie lubi: miejsca, do których poeta nas zabiera, to tancbudy, rzeźnie, ruiny budynków, przedziały pociągów.
Przenosimy się też nieustannie z Poznania do Berlina, obcując z tymi miastami i ich widmową choreografią. Wraca w niej to, co – jak mówi sam poeta – „wyparte za jaźń”. Nad światem muzyki, słów i tańca (liryczności, groteski, metafizyki i fizjologii) unoszą się tu bowiem duchy przeszłości niemieckiej – tej zmilitaryzowanej, faszystowskiej, jak i tej, która oparła się brunatnemu uwiedzeniu. Pasewicz wywołuje tę przeszłość, wprowadzając nazwiska dwóch niemieckich artystów: Bertolta Brechta oraz Kurta Tucholskiego. Patronują oni dwóm cyklom: jeden to składający się z dziewięciu wierszy tytułowy „Pałacyk Bertolta Brechta”, drugi – zatytułowany „Tancbudy Kurta Tucholskiego” – zawiera siedem tekstów. Inne utwory połączone są w cykle „Tanzgesell-schaft Kaffe Burger” oraz „Dubstep”, pozostałe funkcjonują poza wspomnianymi seriami. Dodać jeszcze trzeba, że tytułowy Pałacyk Bertolta Brechta to według poety budynek w Międzyrzeczu, w którym wystawiał swoje sztuki autor „Opery za trzy grosze”.
„Pałacyk Bertolta Brechta” wydaje się najambitniejszym tomem Pasewicza. Przy wszystkich nowościach, jakie tu się pojawiają, nietrudno rozpoznać autora „Dolnej Wildy”. Nadal mamy do czynienia z bardzo plastyczną, zmysłową, jakby organiczną wizją świata. Dominujące w niej – mówiąc w dużym uproszczeniu – molekularne spojrzenie „wychwytuje” rytm życia. Pokazuje nam się rzeczywistość, w której krążą drobiny: białka, tkanki, tłuszczu i cukru. W wierszu „Takie to zwykłe” „komórkowy krzyk; elektryczny szum bezładnie / skaczących wśród neuronów iskier” staje się synonimem organicznego trwania. Ludzcy i nieludzcy bohaterowie książki Pasewicza zanurzeni są w żywiole tańca, dźwięku, obrazu. Daje to paradoksalny efekt: jakby byli jednocześnie uczestnikami obrzędu chrztu i pogrzebu.
Można o Pasewiczu powiedzieć, że w „Pałacyku Bertolta Brechta” „tańczy piórem”. Sam zresztą podsuwa ten trop: podmiot jego wierszy nazywa siebie meduzą: „ja, meduza szepcząca ci w przejściu do kibla”. A ta, jak pamiętamy, była dla Paula Valéry’ego „absolutną tancerką”.
Edward Pasewicz, „Pałacyk Bertolta Brechta”, Wydawnictwo EMG, Kraków 2011