Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Druga edycja "Maus" ukazuje się w cieniu nowej książki J.T. Grossa. Mało prawdopodobne, by - jak w 2001 r. - pojawiły się publiczne protesty przeciw komiksowi, a krytyczne omówienia zdominowały niemal wszystkie media. Polska premiera "Maus" była ważna nie tylko dlatego, że wraz z wydanymi rok wcześniej "Sąsiadami" rozpoczęła na nowo debatę o postawie Polaków w czasie wojny. Czytelnicy zrozumieli jedno - z komiksem nie ma żartów. Tylko czekać, aż nasi rysownicy i scenarzyści zaczną zajmować się tematyką żydowską. Tak się jednak nie stało. W ciągu dekady poza świetnym "Achtung Zelig" Krzysztofa Gawronkiewicza (przedstawiającym surrealistyczną wizję Zagłady) oraz niezbyt udaną polsko-izraelską antologią "Kompot", nie ukazało się żadne poważne dzieło na ten temat. Polski komiks nie był zainteresowany problemem. Tymczasem wyręczyli nas twórcy z Francji czy USA. Joann Sfar stworzył niezrównanych "Klezmerów" - album oddający hołd żydowskiej muzyce i kulturze jidysz. Z kolei w niepublikowanym jeszcze w Polsce "Market Day", inspirując się fotografiami Romana Vishniaca i Altera Kacyzne, James Sturm przedstawia codzienność typowego sztetlu. Za to Rutu Modan pracuje nad opowieścią o losach swej babci żyjącej w przedwojennej Warszawie. Na polskich twórców na razie nie ma co liczyć. Chyba że zostanie zorganizowany jakiś konkurs. Kiedy na dobre ruszy Muzeum Historii Żydów Polskich, a potem Świętokrzyski Sztetł w Chmielniku, z pewnością pojawi się taka inicjatywa. Ale jeśli poziomem będzie dorównywała prowadzonemu od lat konkursowi Muzeum Powstania Warszawskiego, to pozostanie nam czekać na rodzinną opowieść Modan. Albo na trzecie wydanie "Mausa".