Bez znieczulenia

Operacje na sercu, przeprowadzone w Warszawie na przełomie roku 1898 i 1899, plasują się w pierwszej dwudziestce takich zabiegów na świecie.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Sala operacyjna w dużym szpitalu uniwersyteckim w Imperium Rosyjskim, koniec XIX wieku, Moskwa. / ZE ZBIORÓW PROF. S. GLANCEWA
Sala operacyjna w dużym szpitalu uniwersyteckim w Imperium Rosyjskim, koniec XIX wieku, Moskwa. / ZE ZBIORÓW PROF. S. GLANCEWA

Zachowały się ich opisy. Dzięki temu niemal na własne oczy możemy obserwować, krok po kroku, jak 120 lat temu operujący lekarze przedostawali się w głąb ludzkiego organizmu.

Początki kardiochirurgii na terenach ówczesnego zaboru rosyjskiego były w istocie brawurowe. Dziś są niemal zapomniane – podobnie jak postać profesora Juliana Kosińskiego, naukowego ojca tego sukcesu, koniec końców okrytego niesławą.

Pacjent prosi o mleko

„Lewą ręką, włożoną do osierdzia, serce zostało nawpół wydobyte z niego (...). Łatwo można było widzieć ranę kłutą, długości około 1,5 ctm., z której przy każdym skurczu tryskała fontanną ciemna krew. (...) Podczas trzymania w ręku serca, przed nałożeniem szwów, miało się uczucie, że trzyma się w ręku pełzającego robaka” – taki barwny zapis pionierskiej operacji odnajdujemy w artykule z 1899 r. Nosi on tytuł „O ranach serca”, a jego autorami byli Witold Horodyński i Wacław Maliszewski.

Przytaczane w tym tekście relacje odbiegają od znanych nam współcześnie lekarskich protokołów, a zaskakuje tu niemal wszystko. Zaczynając od strony formalnej: sprawozdania z następujących po sobie w ciągu pół roku trzech zabiegów kardiochirurgicznych mają niewiele wspólnego z dzisiejszym chłodnym obiektywizmem. Czyta się je niczym opowiadanie, na przemian z przerażeniem i rozbawieniem. Operowane serca mogą bowiem „trzepotać”, „pełzać” czy być „zupełnie obojętne”. Z organizmów wylewają się płyny surowicze mierzone w łyżkach bądź szklankach, leki zaś podaje się „szprycką”.

Z kolei dzięki opisanym – nie bez literackiej maniery – reakcjom pacjentów raport przeistacza się w tekst grozy. Choć chloroform był już stosowany od przeszło 50 lat, to operowani nie mieli podanego znieczulenia. A więc „jęczą”, „bronią się rękami”, „proszą o zsiadłe mleko” albo „zapytują, czy człowiek może żyć po zranieniu serca”.

Serce boryka się z palcami

Możemy też zakosztować nieco warszawskich klimatów z końca XIX wieku.

Oto troje pacjentów – kobieta i dwóch mężczyzn (w tym świeżo poślubiony małżonek) – brali niezależnie od siebie udział w libacjach, zakończonych walką na noże. Lekarze, autorzy tekstu, nie poprzestają na tych konstatacjach. Przytaczają też familiarne szczegóły: „sprzeczka małżeńska”, „bójka uliczna”, „kłótnia przyjaciół” oraz detale dotyczące stanu pacjentów: „atletycznej niemal budowy, znakomicie ­odżywiony”, „twarz bardzo blada z wyrazem jakiegoś przestrachu”, „twarz, ręce, całe ubranie (...) przesiąknięte krwią tak dalece, że chory na posadzce pozostawia za sobą znaczne ślady krwawe”.

Zaskakuje nieco fakt niezwykle sprawnego przetransportowania pacjentów ulicami ówczesnej Warszawy. Każda z ofiar trafiła do szpitala w ciągu kilkunastu minut od zranienia. Tymczasem za transport w mieście – wielkości obecnego Wrocławia – odpowiadały karetki konne. Wprowadzone dość wcześnie jak na europejskie standardy, bo w 1897 r., wywiązały się z powierzonych zadań nad wyraz sprawnie.

Kwintesencją tekstu „O ranach serca” jest jednak szczegółowy zapis otwierania klatki piersiowej. Chirurdzy, którzy po raz pierwszy w swej praktyce lekarskiej ingerowali w serce żywego człowieka, nie kryli zdziwienia: „Zupełnie swoistego wrażenia doznajemy przy wydobywaniu skrzepów z tylnej powierzchni serca i tylnej połowy osierdzia: serce formalnie boryka się z palcami, które tam wchodzą; a gdy te sięgają głębiej, uderza je coraz mocniej, jak gdyby żądając cofnięcia się bezwarunkowego”.

Na specjalną uwagę zasługują także pooperacyjne procedury, dziś kojarzące się raczej ze świętowaniem niż rekonwalescencją. Pacjentów pojono bowiem bulionem, rosołem, czarną kawą, limonadą, a nawet winem. Podskórnie podawano zaś morfinę, „digitalis i narkotyki”. Nakrywano pierzynami i obkładano kamionkami z gorącą wodą.

Światowa dwudziestka

Pierwszą na świecie udaną operację zszycia serca wykonał w 1896 r. we Frankfurcie nad Menem Ludwig Rehn.

W imperium carskim – w skład którego wchodziło tzw. Królestwo Polskie (bądź, w innej nomenklaturze, Kraj Nadwiślański) – analogicznego zabiegu podjął się w 1897 r. w Charkowie Apollinarij Podriez. Nie doprowadził jednak dzieła do końca. Dostrzegłszy na zdjęciu rentgenowskim ciało obce w sercu, nie odnalazł go podczas operacji i ograniczył się do tamponady rany.

W państwie carów kolejne dwie nieudane próby zszycia rany serca w 1902 r. przeprowadził Pierre Herzen ze Szpitala Staro-Jekateryńskiego w Moskwie. Rok później z takim wyzwaniem zmierzył się Nikołaj Szachowski z Basmannego Szpitala – i to on okazał się chirurgiem, który jako pierwszy w Rosji z sukcesem zaszył sercowy mięsień.

Wszystko to od dawna jest znane i opisane w literaturze medycznej. Okazuje się jednak, że należy dokonać przetasowania na podium. Ze współczesnych opracowań historycznych dowiadujemy się bowiem, że rok po Podriezie ranę serca opatrzono na zachodnich rubieżach carskiej Rosji – w Warszawie właśnie.

Współczesny rosyjski badacz Pawieł Bogopolski, analizując tę operację, powołuje się na artykuł z końca XIX wieku autorstwa niejakiego Niedzielskiego: „Kobieta 26 lat: 6 grudzień 1898 z raną zadaną nożem. Blada, ciężka sinica warg, całkowity brak pulsu oraz reakcji źrenic, ochłodzenie kończyn. Rana kłuta z lewej strony, nieco z boku od lewej krawędzi mostka, między 3 i 4 żebrem, długość 1 i pół–3 cm. Po energicznym pobudzaniu i zatamowaniu rany, pacjentka została przyjęta na oddział chirurgiczny prof. Kosińskiego, gdzie wykonano operację. Jak się okazało, rana była na prawej komorze; nałożono 5 szwów. 19 grudnia 1898 roku pacjentka żyła i była już w pełni świadoma”.

Warszawskie operacje

Relacja ta potwierdza informacje zawarte w przywołanym artykule „O ranach serca”.

W sali operacyjnej Szpitala Świętego Ducha – dowiadujemy się z obu tekstów – chirurdzy Witold Horodyński i Wacław Maliszewski, wspierani przez Jana Borzymowskiego, bez znieczulenia rozcięli klatkę piersiową rannej kobiety, otworzyli osierdzie i zaszyli mięsień sercowy. W zabiegu brał też udział chirurg Spielrein, prawdopodobnie o imieniu Adolf. Mimo to rehabilitacja pacjentki z poprawnie opatrzoną raną nie przebiegła pomyślnie. Trzy tygodnie później, tuż po Bożym Narodzeniu, młoda kobieta umarła.

Minęły kolejne miesiące – i oto 3 marca 1899 r., o godzinie dziewiętnastej, karetka pogotowia przywiozła do Szpitala Świętego Ducha kolejnego pacjenta z raną kłutą serca. Ten sam zespół chirurgiczny z powodzeniem zaszył ranę i 24-latek został żywy zdjęty ze stołu operacyjnego. Jednak i tym razem, mimo wysiłków lekarzy, po czterech dniach zmarł.

Jak się okazało, zranionych w serce było w Warszawie więcej. W kwietniu tegoż roku do kliniki prof. Kosińskiego pogotowie przywiozło trzeciego pacjenta. Podobnie jak poprzednio operację prowadzili Maliszewski i Horodyński, przy wsparciu Spielreina, Borzymowskiego i doktora Zaborowskiego. Niestety, mimo opatrzonej rany, 29-letni mężczyzna zmarł przeżywszy zaledwie dobę.

Choć nie udało się uratować trojga pacjentów, te operacje weszły do historii medycyny.

W 2011 r. w uznanym amerykańskim czasopiśmie „Annals of Thoracic Surgery” niemieccy chirurdzy Vladimir Alexi-Meskhishvili i Wolfgang Böttcher opublikowali statystyki zszycia serca. Pisali, że od 1895 r. do grudnia 1898 r. w różnych krajach wykonano 14 takich operacji. Pięciu rannych przeżyło, dziewięciu umarło. Przyjąwszy te wyliczenia, pierwszy z warszawskich zabiegów byłby piętnasty w kolejności, a dwa kolejne – odpowiednio osiemnasty i dziewiętnasty na świecie.

Tym samym chirurdzy znad Wisły wykonali jako pierwsi nie tylko w Polsce, ale także w imperium rosyjskim operację zszycia rany serca – i weszli do dwudziestki prekursorów światowej kardiochirurgii.

Wielki nieobecny

Warszawskie operacje na sercu mogą intrygować nie tylko ze względu na pionierski charakter, ale też z powodu pewnej znamiennej absencji.

Oto cytowany Niedzielski stwierdza, że w grudniu 1898 r. pacjentka została przewieziona na „oddział chirurgiczny prof. Kosińskiego”. Jednak nie wspomina już o tym wybitnym chirurgu, wymieniając lekarzy zszywających serce. Ordynator jest też wielkim nieobecnym w tekście „O ranach serca”, choć sam artykuł opatrzony jest nagłówkiem „Z Kliniki prof. J. Kosińskiego”.

Rycina z końca XIX wieku, przedrukowana w czasopiśmie „Heart” w 1969 r., z adnotacją „Technika zaszywania ran serca, która została opracowana pod koniec XIX wieku, do dziś nie uległa zmianie”.

Brak odniesień do jego osoby zastanawia tym bardziej, że był on znaną postacią wśród europejskich medyków. Najważniejsze pytanie brzmi zaś: dlaczego ten lekarz i naukowiec, kierownik kliniki, w której prowadzono nowatorskie zabiegi, nie widnieje na liście pionierów kardiochirurgii? Aby to zrozumieć, trzeba głębiej sięgnąć w przeszłość.

Julian Kosiński urodził się w 1833 r. na Żmudzi. Jego ojciec Frantz Kosinski (nazwisko pisane przez „n”) był Niemcem albo Litwinem; dzieje familii nie są dobrze udokumentowane. W 1858 r. Julian ukończył akademię medyko-chirurgiczną w Petersburgu i został stażystą w warszawskim szpitalu wojskowym. Rok później Warszawskie Towarzystwo Lekarskie nadało mu stopień doktora nauk medycznych.

U progu kariery oddelegowany w podróż naukową, w 1866 r. kształcił się w klinikach Berlina, Paryża, Londynu, Edynburga, Wiednia i Pragi. Po powrocie do Warszawy w 1869 r. został profesorem chirurgii w Szkole Głównej, przeorganizowanej niebawem w Cesarski Uniwersytet Warszawski. W 1878 r. stanął na czele Kliniki Chirurgii w Szpitalu Świętego Ducha, gdzie pracował przez kolejnych 19 lat.

W tym czasie przeprowadził pionierski w skali Europy zabieg usunięcia nerki w celu ratowania pacjenta z gruźlicą ­układu moczowego. Jako pierwszy z Polaków operował krtań, wyciął śledzionę i pęcherzyk żółciowy oraz dokonał resekcji jelita. Był europejskim prekursorem antyseptycznych metod prowadzenia operacji i leczenia ran. O jego maestrii świadczy też, że w latach 1883-94 wykonał 413 laparo­tomii (otwarć jamy brzusznej) – w tym czasie były to dokonania nowatorskie, gdyż pierwsze operacje w jamie brzusznej zainicjowano zaledwie kilka lat wcześniej (w Paryżu, Wiedniu i szwajcarskim Kulm; tam praktykował Polak, Ludwik Rydygier).

Kosiński był też cenionym dydaktykiem. Wykłady zwykł ilustrować ukutymi przez siebie powiedzonkami. Jego bodaj najbardziej znanym skrzydlatym słowem stało się: „Zrobiłem ci operację, a teraz będę cię leczyć” (przeciwstawiał je powszechnemu wówczas: „Zrobiłem ci operację, niech cię Bóg leczy”).

Złamany talent

Czy trzej warszawscy pacjenci z ranami serca przeżyliby, gdyby to Kosiński wziął skalpel do ręki? Wolno sądzić, że profesor nie uczynił tego nie dlatego, że nie chciał, ale ponieważ nie mógł. Potwierdzeniem tej hipotezy mogą być notatki prasowe z epoki.

Nieco wcześniej, wiosną 1898 r., wszystkie stołeczne dzienniki rozpisywały się o błędzie w sztuce lekarskiej, popełnionym przez Kosińskiego. Pod jego skalpel trafiła właścicielka pralni Golda Kacowa. Chirurg operował u niej torbiel jajnika i w efekcie niedopatrzenia zostawił w brzuchu dwie pęsety. Pacjentka zmarła, a na podstawie artykułu 1468. Kodeksu Karnego Cesarstwa Rosyjskiego Kosiński został uznany winnym spowodowania śmierci przez zaniedbanie. Wyrok zapadł w zawieszeniu, co jednak nie zdjęło z niego odium. Sprawa Kosińskiego nie schodziła z pierwszych stron gazet; głośno żądano, by zakazać mu działalności medycznej. Ale były też odmienne głosy. Współpracownik czasopisma literacko-politycznego „Biesiada Literacka” pisał: „Proces nie przywrócił blasku lekarzowi, bo ani na chwilę nie był go pozbawionym”.

Chirurg bardzo przeżył rozprawę i 1 marca 1899 r. (tj. na kilka dni przed ­drugą z operacji serca) podał się do dymisji. Mimo powszechnej krytyki, Kosińskiego wsparli koledzy i tuż po jego rezygnacji w sali Zgromadzenia Kupców na jego cześć odbyła się kolacja, której gościem honorowym był Rydygier. Telegramy ze wsparciem przysłali słynny aseptyk Ernst von Bergmann z Berlina i Eugène Doyen z Paryża, twórca pierwszych stołów operacyjnych.

Chirurga podtrzymali na duchu także koledzy z warszawskiego uniwersytetu. Aby uczcić jego osiągnięcia, opublikowano dwa specjalne wydania czasopisma „Medycyna”, w których wydrukowane zostały wspomniany artykuł Horodyńskiego i Maliszewskiego „O ranach serca”. Ale kariera utalentowanego chirurga była złamana, coraz rzadziej brał do ręki skalpel i ostatecznie na zawsze opuścił salę operacyjną.

Pacjent wrócił do pracy

Jak potoczyły się losy uczniów Kosińskiego?

W 1919 r. Witold Horodyński wstąpił do Wojska Polskiego, a karierę zakończył w randze generała brygady i szefa Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Wojny. W 1944 r. stanął na czele pomocy medycznej powstania warszawskiego. Zmarł w 1954 r. i z honorami został pochowany na Powązkach. Jan Borzymowski, autor kilkunastu prac naukowych, prócz praktyki klinicznej oddawał się pasji patriotyczno-społecznikowskiej. Leczył żołnierzy wracających z frontów I wojny światowej, a potem działał w Towarzystwie Przyjaciół Polskich Korpusów Kadetów. Zmarł w 1941 r. Trzeci z pionierów kardiochirurgii, Wacław Maliszewski, zmarł w 1910 r. (dość młodo, bo w wieku 48 lat).

Warto zadać tu ostatnie pytanie: skoro pacjenci Horodyńskiego i Maliszewskiego zmarli, to kto w Polsce i Rosji wykonał pierwszy udany zabieg zszycia serca? Profesor Janusz Skalski, kardiochirurg i uczeń Zbigniewa Religi, uważa, że w tejże lecznicy Świętego Ducha przeprowadził go 23 kwietnia 1902 r. Jan Borzymowski – ten, który asystował Horodyńskiemu i Maliszewskiemu podczas wcześniejszych operacji.

Dalsze losy zoperowanego z sukcesem 19-latka (nazywał się Bolesław Kozubowicz) mogą stanowić pikantne uzupełnienie tego medycznego przypadku: „W kilka tygodni po wypisaniu ze szpitala, chory został aresztowany i wtrącony do więzienia za nową bójkę nożową; świadczy to o powrocie zdolności »do pracy« u naszego pacyenta. W parę miesięcy potem odwiedzał go w więzieniu kol.[ega] Puryc [chodzi o dr. Maksa Puryza] i stwierdził znakomity wygląd chorego, który znacznie utył, nie miał najmniejszej duszności przy tętnie 80 na minutę”.

Narodom, co narodowe

Istnieją jednak dowody, że dwa lata wcześniej, 25 marca 1900 r., pionierską udaną operację wykonał chirurg z Łodzi Ignacy Watten. On sam tak opisywał to zdarzenie: „Nie byłem w stanie stanowczo orzec, czy palec mój przechodził do jamy serca, czy też w mięśniu jeszcze się znajdował, dalsze zaś próby w tym kierunku nie uważałem za dozwolone z obawy, aby nie zwiększyć rany, albo co gorsza, nie przerwać wsierdzia, jeśli ono nie tkniętem jeszcze było”.

Jego pacjent, 23-letni mężczyzna, z zawodu tkacz, o własnych siłach wyszedł ze szpitala i wrócił do pracy w fabryce.

Można zatem powiedzieć, że jako pierwszy w Imperium Rosyjskim podjął się ingerencji na sercu Apollinarij Podriez z Charkowa. Po nim trzy operacje przeprowadzili warszawiacy Horodyński i Maliszewski, a następnie dwa udane zabiegi Watten i Borzymowski oraz Hercen (nieudany) i Nikołaj Szachowski (udany). To z kolei oznacza, że dziś pionierem kardiochirurgii na Ukrainie należałoby nazwać charkowskiego medyka Podrieza, w Rosji – Hercena, zaś w Polsce – duet Horodyński i Maliszewski. Wszyscy oni współtworzą awangardę światowej medycyny.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017