Bez złotej korony

Prof. BOGDAN de BARBARO: Narastający w Polsce antyklerykalizm wiąże się z klimatem politycznym i przyzwoleniem na agresję, a nawet wrogość społeczną.

09.10.2018

Czyta się kilka minut

 / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
/ BEATA ZAWRZEL / REPORTER

ANNA GOC, MARCIN ŻYŁA: W Stanach Zjednoczonych ujawnia się kolejne skandale pedofilskie wśród duchowieństwa, u nas trwa dyskusja po premierze „Kleru”. Czy to zmienia nastawienie Polaków do Kościoła?

BOGDAN de BARBARO: Od dłuższego czasu obserwuję narastającą spiralę agresji i zjawisko polaryzacji stanowisk. Dotyczy to nie tylko polityki, ale także stosunku do Kościoła. Ze społecznego punktu widzenia jest to bardzo niepokojące.

Relacji do duchowieństwa przyglądam się z kilku perspektyw. Po pierwsze, poznałem wielu księży, a spotkania z niektórymi były ważnymi doświadczeniami osobistymi, współkształtującymi moje życie duchowe. Po drugie, jestem psychoterapeutą osób, które w dzieciństwie lub adolescencji były ofiarami księży pedofilów. Po trzecie, prowadzę terapię księży, którzy borykają się z problemami popędowości, samotnością, poczuciem osaczenia, zmagają się z problemami emocjonalnymi. Wreszcie po czwarte: zdarza mi się usłyszeć czy przeczytać jakąś wypowiedź przedstawicieli Kościoła. Czasem budującą i wzmacniającą, czasem taką, która mnie zawstydza i szokuje.

A więc mój obraz Kościoła w Polsce jest wielowarstwowy i niejednoznaczny. Bo znam księży, dzięki którym przybywa dobra, i wiem o takich, którzy sieją zło i zgorszenie.

Kluczowym pojęciem w naszej rozmowie może zatem być zaufanie – do Kościoła i duchowieństwa. Lub, w przypadku antyklerykałów, jego brak.

Kredyt ufności, którym dwunastoletnie dziecko obdarza księdza, może być, paradoksalnie, jedną z ważniejszych pułapek. Dziecko może być spragnione bliskości. Jeśli ksiądz to pragnienie – bardziej lub mniej świadomie, bardziej lub mniej cynicznie – wykorzysta dla realizacji własnej patologicznej popędowości, dochodzi do tragedii z niczym nieporównywalnej. Dorosłe ofiary księży pedofilów, które spotykam w swoim gabinecie, są nadal, nawet po kilkunastu latach, niezwykle głęboko zranione, a ich życie psychiczne i duchowe – uszkodzone.

Kiedy usłyszałem, jak jeden z biskupów przepraszał za, jak to sformułował, „łzy ofiar”, zrozumiałem, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak wielkim przestępstwem i krzywdą jest pedofilia. Przecież tu nie chodzi o łzy, tylko o psychiczne zdewastowanie młodego i emocjonalnie bezradnego człowieka.

Ale zjawisko narastającego obecnie w Polsce antyklerykalizmu wiązałbym raczej z klimatem politycznym i przyzwoleniem na agresję, a nawet wrogość społeczną. Odwzorowaniem agresji w polityce są – w kontekście relacji z Kościołem – albo strategia obronno-ochronna, zgodnie z którą każdy zarzut pod adresem kleru jest traktowany jako „spisek lewaków”, albo ofensywa osób nastawionych antykościelnie, które atakują księży przy okazji problemu pedofilii w Kościele. Za każdym razem jesteśmy skazani na uproszczenia, które nie pozwalają dostrzec, że są księża-przestępcy i są tacy, którzy są głęboko dobrymi ludźmi.

I dlatego niektórzy tak żarliwie bronią Kościoła, nawet w sytuacjach, w których pewnych aspektów jego działania obronić się nie da?

Bliskie jest mi myślenie, że ci, którzy czują się nie dość silni, by nie bać się różnych postmodernistycznych zagrożeń, przyjmują postawę obronną i zaprzeczeniową. Zgodnie z nią „my, katolicy, jesteśmy jak trzeba”, a „zgniły Zachód” – by użyć określenia rodem z propagandy peerelowskiej – nam zagraża. Zamiast pogłębić rozumienie tego, co się dzieje, zamiast zło nazwać złem i szukać sensownych dróg wyjścia z kryzysu, uciekamy często do nacjonalistycznej wersji katolicyzmu, skądinąd nadużywanej przez polityków prawicy. Mam żal do polskiego Episkopatu, że niektórzy biskupi wzmacniają ten trend, a w każdym razie na tę wersję katolicyzmu dają przyzwolenie. Taka „żarliwa obrona Kościoła” jest przecież na dłuższą metę dla niego zabójcza.

Kim są polscy antyklerykałowie?

Wyobrażam sobie, że to bardzo różni ludzie. Są wśród nich ci, do których ostatnio dotarła świadomość ogromu zła, które wyrządzili księża pedofile. Ale – powiedzmy to w tym miejscu – przecież zło idące od niektórych księży to także ich pycha, zarozumiałość, zamiłowanie do bogactwa, narcystyczne wywyższanie się ponad tych, którym mają służyć. Myślę, że ci, którzy to dostrzegają i piętnują, to grupa ludzi niesiona autentyczną wrażliwością etyczną i przekonaniem, że zło należy zwalczać, jakiejkolwiek byłoby natury. I są wśród nich zarówno ateiści, agnostycy, jak i ludzie wierzący w Boga i związani z Kościołem.

Inną grupę stanowią osoby agresywne, które są gotowe wykorzystać okazję do ekspresji gniewu czy wściekłości. Obojętne, czy będzie to fakt, że Lewandowski nie strzelił karnego, czy sensacja, że jakaś para celebrytów przeżywa kryzys w swoim związku, czy to, że ujawniono kolejny skandal w Kościele.

Wśród antyklerykałów można też znaleźć „ideologów”, czyli ludzi przekonanych, że sama religia jest złem, a zło w Kościele – tego przejawem. Są to często filozofowie, socjolodzy czy psycholodzy traktujący religie jako niebezpieczne iluzje społeczne. Oni otrzymują dziś kolejne „dowody” na to, że religie doprowadzają do strasznych rzeczy. W ten sposób dochodzi do połączenia – a w istocie: pomieszania – duchowości, religijności i jej patologii z patologią Kościoła.

Mówi się, że polski antyklerykalizm ma trzy nurty: ludowy, ­inteligencki oraz – od stosunkowo niedawna – antyklerykalizm młodych. Może są to trzy różne opowieści, które nie stykają się ze sobą i przez to nie odnoszą efektu?

Antyklerykalizm lewicowy, czyli np. socjologiczna czy filozoficzna analiza prof. Jana Hartmana czy prof. Magdaleny Środy, jest interesujący; czasem przenikliwy, czasem jednostronny, bo emocjonalny. Ma też ograniczony zasięg.

Z kolei antyklerykalizm młodych jest bardziej ufundowany na buncie, na postawie „na pohybel poglądom panującym w poprzednim pokoleniu” lub „precz z dominującym dyskursem”. Dziś młodzi nie podchodzą do księży bezkrytycznie. Nie „kupują” już wszystkiego tak łatwo, jak kiedyś. W PRL-u czułem, że ksiądz jest też antykomunistą. Podział na „my” i „oni”, w którym Kościół instytucjonalny był z „nami”, był wyraźny i dodawał ducha. Po 1989 r. to pękło. Młodzi ludzie łatwiej zauważą, że katecheza jest na niskim poziomie, a jeśli katecheta jest nieudolny, to zrezygnują z chodzenia na religię. Na autorytet trzeba sobie u nich zapracować.

Jednym z najgłębszych przeżyć okresu młodzieńczego była dla mnie peregrynacja obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, inicjatywa prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pamiętam jak dziś: było ciemno i ulicą Straszewskiego w Krakowie szedł pochód z kopią obrazu. PRL był czasem tak silnej jedności kleru i społeczeństwa, że nawet ci, którzy nie mieli wiele wspólnego z religią, będąc przeciwko systemowi stali po jednej stronie z Kościołem. A w stanie wojennym Kościół był niszą dla podziemnej Solidarności. Podobało mi się, że lewicowość była blisko wrażliwości chrześcijańskiej.

Kiedy pomyślę, że dzisiaj dla wielu Polaków wzorcowym katolikiem jest o. Tadeusz Rydzyk, to aż mi się zimno robi. Przecież to dewastacja samej idei chrześcijańskiej. Co się stało z pokorą chrześcijańską, ze skromnością, z miłością i miłosierdziem? A osławiony sojusz tronu z ołtarzem – to nie ma nic wspólnego z Ewangelią! Antyklerykalizm wzrasta, gdy rośnie klerykalizm.

Co by się zatem musiało stać, żeby klerykalizmu było mniej?

Zakładam, że rozumiemy klerykalizm jako bezwzględne uwielbienie księży tylko dlatego, że są księżmi. Jak go redukować? Mówiąc patetycznie: dążąc do dojrzałości. Poszukując w księdzu kogoś, kto jest ze mną w dialogu, pomaga pogłębić moją duchowość. Ksiądz nie ma mi zastępować ojca, którego bezkrytycznie słucham i który miałby mi zaspokoić moje emocjonalne niespełnienia. Bo dziś siła księdza często polega na tym, że bywa przez wiernych przeżywany jako ojciec – ktoś, kto za mnie myśli, decyduje i mówi, kto jest dobry, a kto zły. Chciałbym, żeby ksiądz pomagał rozumieć skomplikowany współczesny świat przez pryzmat Ewangelii, a nie mówić, na kogo mam głosować. Chciałbym, żeby ksiądz traktował osoby dorosłe jak dorosłe, a nie jak dzieci, które mają się bać świata, ksiądz zaś wesprze i powie, co robić. Chciałbym, żeby od ołtarza nie padały teksty o charakterze jednostronnej politycznej agitki.


Czytaj także: Przez Polskę przetacza się fala antyklerykalizmu. Jaki krajobraz po niej zostanie? - raport „Tygodnika”


Jeśli jestem wewnętrznie silny, nie muszę się bać świata. Liczę się z tym, że jest on skomplikowany, niejednoznaczny, chciałoby się powiedzieć: „płynny” – i w związku z tym szukam własnego jego rozumienia. I wtedy z przyjemnością rozmawiam z duchownym, który mi moje rozumienie pogłębi.

A bez tego – mamy skrajne postawy „za” i „przeciw”?

Gdy księża wyobrażają sobie, że będą ojcami opiekującymi się swoimi dziećmi, część z tych „dzieci” się buntuje. Inni – tu znów działa sprzężenie zwrotne – zwierają szeregi. Stąd u niektórych skłonność do idealizacji Kościoła i wręcz paranoidalna jego obrona, wyrażająca się absurdalnym przekonaniem, że ujawnianie pedofilii w Kościele to w istocie spisek i atak na Kościół. A przecież, jeżeli chcę, żeby Kościół uległ uzdrowieniu, to nie znaczy, że go atakuję.

Może ten lęk jest uzasadniony? Może niektóre dzisiejsze ruchy intelektualne czy kulturowe rzeczywiście sprzyjają agresywnym antyklerykałom?

Nie widzę tu żadnych spisków, a to, co się dzieje, jest dla mnie procesem. Gdybym był optymistą, powiedziałbym, że procesem ozdrowieńczym. Ponieważ ujawnia się agresja społeczna, dochodzi do polaryzacji stanowisk, której sprzyja zjawisko opisanej przez Elego Parisera bańki filtrującej – oglądania tych samych portali internetowych i czytania tych samych gazet, które utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy rację. Powtórzę więc, że z tego punktu widzenia największą determinantą zjawiska nasilenia antyklerykalizmu jest sprzężenie zwrotne. I w tym sensie antyklerykalizm nie istniałby bez klerykalizmu – i odwrotnie.

Oczywiście, chciałoby się, żeby tak nie było. Wolałbym namysł i refleksję nad tym, czym jest w Polsce i czym mogłaby być religijność, jaka może być rola Kościoła w objaśnianiu świata, co powinno się stać w procesie przygotowywania do posługi kapłańskiej, żeby księża nie doprowadzali do ludzkich tragedii. Wtedy można byłoby lepiej zrozumieć, na czym polegają religia i duchowość. Tymczasem to, co się dzieje, prowokuje nas do jednoznacznego opowiedzenia się: jesteś za czy przeciw klerowi? I jeszcze, nie daj Boże, powstaje wrażenie, jakby to pytanie było tożsame z pytaniem: jesteś za czy przeciw Chrystusowi!

Czy istnieje w Polsce ukryty, wciąż nieujawniony antyklerykalizm? Np. bazujący na uprzywilejowaniu ekonomicznym Kościoła?

Nie wykluczam, że uprzywilejowanie ekonomiczne Kościoła stanie się jeszcze przedmiotem społecznej dyskusji. Część z nas przyzwyczaiła się do tego, że Kościół jest zasobny. Może dlatego, że w naszej psychice tkwi potrzeba, żeby był król, dwór i poddani. Król niech nosi złotą koronę, a jego dworzanie złote szaty. Kościół często odpowiada na tę, nie zawsze uświadamianą, potrzebę. Czyż nie jest żenujące, że katolicka duma realizowana jest poprzez budowanie coraz większych pomników papieżowi? Czy to ma być pogłębienie wiary chrześcijańskiej, że powstają wielkie świątynie? Czy zbliżymy się do Boga, jeśli wieże kościołów będą wysokie i ze szlachetnego metalu? Dla mnie jest to dramatyczne wypaczenie idei chrześcijańskich. Mnie przekonują zakonnicy, którzy są skromni, ale głoszą Słowo Boże i żyją Słowem Bożym. Księża jeżdżący alfa romeo – nie.

To program antyklerykalizmu wewnątrzkościelnego. Wielu katolików życzyłoby sobie ubogiego Kościoła-wspólnoty.

W przeszłości w ten sposób inicjowano reformy. Sprzedawanie odpustów czy wszelkie formy antropomorfizacji Boga z reguły kończyły się dla Kościoła wstrząsem. Rozumiem, przyjmuję to, że religijność ludowa może potrzebować koronacji Chrystusa na króla Polski. Ale mnie wciąż wydaje się to heretyckie wobec Boga – a już na pewno wobec Chrystusa – żeby na głowę zakładać mu złotą koronę. To redukcjonizm: sprowadzanie sacrum do profanum. To tak, jakby sobie wyobrazić, że Jezus jest bogatym, przebogatym, najbogatszym człowiekiem i ma być królem Polski. A jego matka najlepiej niech zostanie królową Polski. Trudno się potem dziwić antyklerykałom, że prześmiewczo zauważają, że „to nie wypada”, żeby matka była królową, gdy syn ma być królem. Nie trzeba też być teologiem, żeby zauważyć, iż sprowadzanie boskości do ludzkich atrybutów to jakaś dziecinna wersja, która w XXI w. nie ma sensu. Chyba, żeby uznać, iż religia ma promować niedojrzałe emocje i nacjonalistyczny katolicyzm.

A może zbliżamy się do momentu, w którym to, co do tej pory takich wyobrażeń broniło, jednak pęknie, i ów „dobry” antyklerykalizm przeważy – a Kościół stanie się skromny?

Wyobrażam sobie dwa scenariusze. Pierwszy: obecna sytuacja skostnieje. Po jednej stronie zostaną „lewactwo” i „bluźniercy”. Na przeciwnym biegunie spotkamy skrzywdzonych przez ciemny spisek katolików-nacjonalistów, którzy będą chcieli koronować Chrystusa na króla Polski. I te dwie grupy będą się wzajemnie znieważać. Ten scenariusz mnie smuci, ale jest prawdopodobny. Drugi scenariusz, bliższy memu sercu, ale mniej prawdopodobny, jest taki: „Kler” i ostatnie wydarzenia to zimny prysznic, który ozdrowi, pomoże ludziom odróżnić Kościół pyszny od Kościoła służącego Bogu i ludziom. ©℗

Prof. BOGDAN DE BARBARO jest psychiatrą i psychoterapeutą, kierownikiem Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2018