Bez sztandarów, bez strat

Gdyby chrześcijaństwo chciało odwrócić się plecami od współczesności, wpadłoby w bigoterię i fundamentalizm religijny, i gdyby na odwrót – świeckość chciała się zupełnie odwrócić od chrześcijaństwa, sama stałaby się nietolerancyjną pseudoreligią.

01.10.2012

Czyta się kilka minut

Czy Europa jest zdechrystianizowana? Bynajmniej. Tradycyjne chrześcijaństwo nie jest tak martwe, jak z upodobaniem przedstawiają to laickie media, częściowo i sama dominująca świecka kultura dzisiejszego Zachodu nosi stale w sobie wiele cech swojego chrześcijańskiego pochodzenia. Ale w pewnym sensie jednak Europa – albo przynajmniej jej znaczna część – jest zdechrystianizowana. Chrześcijaństwo utraciło polityczną rolę religii jako uniwersalnego spoiwa i przeniosło się ze sfery polityki do sfery kultury. I pojęcie religii, którym chrześcijaństwo stale nazywamy, nawet niespecjalnie zauważając, jak się znaczenie tego słowa zmieniło, stało się częścią kultury – w końcu coraz bardziej częścią kultury osobowości, a nie kultury wspólnoty jako całości. (Marcel Gauchet mówi, że chrześcijaństwo z infrastruktury wspólnoty, z publicznego i politycznego świata, przeniosło się do „superkultury”, kulturowej „nadbudowy”). Także dlatego Zachód tak został zaskoczony i zaszokowany nawrotem upolitycznienia religii, które stale w świecie się szerzy (patrz islam).

W ramach dzisiejszej globalizacji, upolitycznienia i deprywatyzacji religii, a o tym mówią najlepsi socjologowie, pozostaje religijność większości europejskich chrześcijan „prywatną sprawą” i wymyka się stale z uspołecznionej i kontrolnej roli religijnych instytucji.

Nie dziwi mnie, ale niepokoi, gdy z pewnych chrześcijańskich kręgów (myślę o amerykańskich Religious Right) słyszę wojenne walenie w bębny, wzywające do religijno-politycznej mobilizacji i „kulturowej walki”, czy to przeciwko współczesnej świeckości, czy to przeciw „islamskiemu zagrożeniu”.

Wyprawy krzyżowe skierowane przeciwko współczesności uważam za z góry przegrane. Mogą w nich w konsekwencji przegrać obie strony – a chrześcijaństwo, zamienione w polityczną ideologię, może przy tym stracić swoją własną tożsamość. Tożsamość współczesnej Europy nie jest oparta na samym tylko chrześcijaństwie czy na samej tylko świeckości, ale na kompatybilności chrześcijaństwa i świeckości. Gdyby chrześcijaństwo chciało odwrócić się plecami od współczesności, wpadłoby w bigoterię i fundamentalizm religijny, i gdyby na odwrót świeckość chciała się zupełnie odwrócić od chrześcijaństwa, sama stałaby się nietolerancyjną pseudoreligią. (Przykłady obu ekstremów są znane: wulgarne, upolitycznione formy katolicyzmu czy prawosławia, zmieszane z nacjonalizmem i ksenofobią po jednej stronie, i wojujący ateizm po drugiej).

Kiedyś w sposób ironiczny skomentowałem sławną legendę o tym, jak cesarz Konstantyn, gdy w czasie snu zobaczył krzyż i usłyszał słowa: „W tym znaku zwyciężysz”, umieścił krzyż na swoich sztandarach i wygrał bitwę. I pomyślałem, jak wyglądałaby historia Europy i historia Kościoła, gdyby wtedy cesarz swój sen wytłumaczył sobie w sposób bardziej inteligentny, a nie tak dosłownie.

Także i my dziś stoimy przed krzyżem jak przed dylematem. Będzie dla nas bojowym sztandarem, nostalgicznym wspomnieniem czasów, gdy był znakiem triumfalizmu i siły? Albo zrozumiemy jego kenotyczne przesłanie. Człowiek Jezus, chociaż był równy Bogu, ogołocił samego siebie i stał się jednym z ludzi, przyjął postawę sługi.

Jeśli chcemy naśladować Chrystusa, musimy zrezygnować z pragnienia posiadania uprzywilejowanego miejsca w tym świecie. Każdy z nas musi się „stać jednym z ludzi”, wziąć sobie poważnie do serca ową solidarność z ludźmi naszych czasów, solidarność, do której się zobowiązaliśmy poprzez te piękne słowa wypowiedziane na początku soborowej konstytucji „Gaudium et spes”. Nie obawiajmy się, że w ten sposób stracimy coś u ludzi i utracimy swoją chrześcijańską tożsamość. To, poprzez co odróżniamy się od owego tłumu wokół nas (ale co nas równocześnie łączy z tymi ludźmi, z którymi sami byśmy łączności przecież nie poszukiwali), to nie będą krzyże na sztandarach, ale owa ochota „wzięcia na siebie postaci sługi”. Ta życiowa orientacja (kenoza, samowyrzeczenie) oznacza w cywilizacji ukierunkowanej przeważnie na materialny sukces postawę wyraźnie nonkonformistyczną. Ci, którzy tak żyją, mogą być zarówno ukrytą „solą ziemi”, jak też i niemożliwym do niezauważenia „światłem świata”.

Jeśli „nowa ewangelizacja” ma być rzeczywiście nową, musi mieć odwagę tę prastarą, pierwotną, pokorną postać Ewangelii wziąć jako swoją.

Tłum. Tomasz Dostatni OP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2012