Bez reguł

Nie sposób ocenić, czy w procesie Wojciecha Jaruzelskiego zapadnie jakikolwiek wyrok. Ale ważne, że do niego doszło: wymiar sprawiedliwości odważył się w końcu dokonać prawnej oceny wydarzenia, o którego sens w przyszłości spierać się będą głównie historycy.

07.10.2008

Czyta się kilka minut

Przemawiając przed warszawskim sądem, gen. Wojciech Jaruzelski po raz kolejny odegrał rolę, w której możemy go oglądać od lat. Rolę starego schorowanego generała, który musiał wprowadzić stan wojenny, by uniknąć radzieckiej interwencji, ale gdy tylko warunki na to pozwoliły, wspaniałomyślnie darował Polakom wolność. W przeciwieństwie do swoich wielu zwolenników, Jaruzelski dał do zrozumienia, że nie uważa PRL za krainę powszechnej szczęśliwości i przyznał, że zdarzały się w tej epoce rzeczy złe. Mało tego: wyraził nawet z tego powodu ubolewanie i po raz kolejny przeprosił.

Problem w tym, że stworzony przez niego w III RP obraz własnej biografii - szczerego patrioty i żołnierza frontowego, który wprawdzie nie chciał, ale musiał zostać przywódcą PRL, a dziś pada za to ofiarą niezasłużonej nagonki i politycznych procesów - nie wytrzymuje konfrontacji z zachowanymi dokumentami i historycznymi świadectwami.

"Bez reguł zrobiliśmy stan wojenny. Jeśli się zaczniemy bawić w prawo, to zginiemy". Te zdania, wypowiedziane przez gen. Jaruzelskiego w kwietniu 1988 r. na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR, można z powodzeniem uznać za motto przyświecające całej jego drodze życiowej. Jaruzelski rzeczywiście bardzo rzadko trzymał się reguł. Zarówno wtedy, gdy jako młody chłopak, mający za sobą pobyt na Syberii, zbuntował się przeciw rodzinnej, patriotycznej tradycji i został gorliwym komunistą - jak i wtedy, gdy w 1989 r. postanowił podzielić się władzą, by uratować część wpływów i zdobyć osobisty immunitet, który w zagadkowy sposób przez długie lata chronił go od odpowiedzialności za wprowadzenie stanu wojennego.

Początki: błyskawiczna kariera

Pierwsza dekada rządów komunistycznych w Polsce była czasem błyskawicznych karier ludzi, którzy zdecydowali się włączyć w budowę nowego systemu. Jednak nawet na ich tle kariera Jaruzelskiego, który w ciągu zaledwie 11 lat awansował od stopnia porucznika do generała, robi wrażenie. Zwłaszcza jeśli się pamięta, że Jaruzelski miał pochodzenie ziemiańskie, co w czasach, gdy większość polskiej generalicji tworzyli oddelegowani do służby w Wojsku Polskim oficerowie sowieccy, było faktem jednoznacznie dyskwalifikującym.

Kulisy jego kariery w tym okresie stały się bardziej zrozumiałe przed trzema laty, gdy w archiwum IPN odnaleziono dokument wskazujący, że Jaruzelski był tajnym współpracownikiem Informacji Wojskowej [wojskowego odpowiednika UB - red.], posługującym się pseudonimem "Wolski". Nie wiadomo dokładnie, na czym polegała współpraca "Wolskiego" z Informacją (jego teczkę pracy zniszczono w czasach, gdy Jaruzelski był ministrem obrony), ale lakoniczna opinia wydana przez jednego z funkcjonariuszy była jednoznaczna: "Dobry tajny współpracownik, nadający się na rezydenta". Nie wiemy, czy Jaruzelski ostatecznie został rezydentem (tj. współpracownikiem prowadzącym własną siatkę konfidentów). Ale fakt, że uznano go za zdolnego do tej roli, jest wymowny.

Nie należy jednak przeceniać znaczenia tajnej współpracy Jaruzelskiego z Informacją dla jego kariery w sztabie Dowództwa Wojsk Lądowych. Informacja Wojskowa miała w szczytowym okresie ponad 20 tys. agentów w mundurach, ale tylko nieliczni z nich potrafili piękną polszczyzną formułować takie oto opinie: "Mimo czujności, jaką wykazała Komisja Kwalifikacyjna przy naborze kandydatów do szkoły, kilku uczniów wykazało wrogi stosunek do obecnej rzeczywistości w Polsce i do Związku Radzieckiego. Zanotowano wrogie wypowiedzi ze strony niektórych uczniów pochodzących przeważnie ze środowiska inteligenckiego i drobnomieszczańskiego". Tak pułkownik Jaruzelski podsumował w swym raporcie wyniki kontroli, którą przeprowadził w jednej ze szkół wojskowych.

Kompleks Moskwy

Przytoczone zdania nie były w przypadku Jaruzelskiego przejawem fasadowej prosowieckości. Jaruzelski, podobnie jak wielu polskich komunistów mających za sobą pobyt w ZSRR, obciążony był bowiem kompleksem głębokiego lęku przed Moskwą.

Urazu tego nie miał Gomułka, który w październiku 1956 r. przekrzykiwał się z Chruszczowem. Wolny od niego był też kolejny przywódca PZPR Gierek - wykluczający użycie siły wobec robotników strajkujących w 1980 r. Nie miał go nawet Kania, wolący podać się do dymisji, niż firmować wprowadzenie stanu wojennego. Kompleks ten był natomiast niezwykle wyraźny u Bieruta, Bermana czy Minca, rządzących Polską w epoce stalinowskiej - oraz właśnie u Jaruzelskiego.

Gdy w październiku 1981 r. generał sięgnął po stanowisko I sekretarza KC PZPR, w następujący sposób mówił na ten temat w rozmowie telefonicznej z Breżniewem: "Chcę wam powiedzieć otwarcie, że zgodziłem się na objęcie tego stanowiska z wielkimi oporami i tylko dlatego, że wiedziałem o waszym poparciu, i że to wasza decyzja. Gdyby było inaczej, nigdy bym się nie zdecydował. (...) Zrobię wszystko jako komunista i jako żołnierz, Leonidzie Iljiczu, żeby sytuacja się poprawiła, żeby doprowadzić do przełomu w kraju i w naszej partii. (...) Dziś spotkam się z waszym ambasadorem. Postaram się omówić z nim bardziej szczegółowo niektóre problemy i będę prosił o waszą radę w sprawach, które on wam zapewne przekaże. Będziemy was informować o wszelkich naszych posunięciach i wyjaśniać, jakie motywy nami kierują przy podejmowaniu takiej czy innej decyzji".

W centrum władzy

Przełom polityczny w 1956 r., po którym z Polski wyjechała większość sowieckich generałów, umożliwił Jaruzelskiemu dalszy awans. W 1960 r., w wieku 37 lat, otrzymał jedno z trzech najważniejszych stanowisk w armii: szefa Głównego Zarządu Politycznego. Dwa lata później doszła do tego nominacja na stanowisko wiceministra obrony.

Jaruzelski zawsze niechętnie wypowiadał się na temat swojej działalności jako szefa aparatu politycznego WP w czasach, w których z armii pozbywano się generałów zasłużonych w wydarzeniach października 1956 r. Zapewne nie dymisjonowano ich z jego inicjatywy, ale jego pozytywna opinia (jako szefa GZP) była w takich przypadkach konieczna. Generał osobiście firmował natomiast pomysł tworzenia tzw. kompanii kleryckich, w których powołanych do służby wojskowej alumnów poddawano ideologicznej i obyczajowej obróbce, chcąc ich zniechęcić do kapłaństwa. Jaruzelski był też współautorem antysemickiej czystki, którą zaczęto w wojsku jeszcze w 1967 r., gdy był już szefem Sztabu Generalnego. Proces "polonizacji", którego ofiarą padło ponad trzystu oficerów, zakończył już jako minister obrony, przejmując to stanowisko w kwietniu 1968 r. z rąk marszałka Mariana Spychalskiego.

W ten sposób Jaruzelski znalazł się w gronie kilku ludzi kontrolujących najistotniejsze ośrodki władzy w Polsce.

Jak ważny był ośrodek kierowany przez Jaruzelskiego, okazało się w pełni w grudniu 1970 r., gdy odegrał on rolę jednego z głównych animatorów antygomułkowskiego przewrotu. Kiedy 19 grudnia 1970 r. na posiedzeniu Biura Politycznego zabrakło chorego Gomułki, jego przeciwnicy przystąpili do zakończonego sukcesem ataku. Kluczową rolę w jego przeprowadzeniu odegrał Jaruzelski: poinformował zgromadzonych, że "gdyby w Warszawie rozpoczęły się zajścia w takiej skali, jak w Gdańsku i Szczecinie, wojsko nie ma fizycznej możliwości przeciwstawienia się skutecznie". W rzeczywistości w rejonie Warszawy stały dwie dywizje, a w odwodzie pozostawała jeszcze jedna stacjonująca w Lublinie. Jaruzelski doskonale o tym wiedział, czego nie można powiedzieć o stronnikach Gomułki. Następca Gomułki, Gierek, nie zapomniał Jaruzelskiemu tego wystąpienia: w nagrodę został wprowadzony w 1971 r. do Biura Politycznego.

Dwa procesy

Udział w obaleniu Gomułki, dążącego do utopienia protestów robotniczych we krwi, z pewnością należy uznać za jasną stronę w biografii Jaruzelskiego. Paradoksy polskiego wymiaru sprawiedliwości sprawiły jednak, że Jaruzelski jest oskarżony właśnie za współudział w masakrze robotniczej na Wybrzeżu - w trwającym od ponad 10 lat procesie, którego długość i sposób prowadzenia powinien trafić do podręczników prawa karnego. Jeszcze większy paradoks będzie miał miejsce, gdy okaże się, że Jaruzelski otrzyma w nim wyrok skazujący, a w rozpoczętym niedawno procesie autorów stanu wojennego zostanie uniewinniony. Tak zaś może się stać, gdy sąd uzna za prawdziwe zapewnienia Jaruzelskiego o nieuchronności sowieckiej interwencji w 1981 r., co od lat pozostaje głównym argumentem, przy pomocy którego generał się broni.

Wszystkim tym, którzy wciąż wierzą, że stan wojenny był alternatywą dla interwencji wojsk Układu Warszawskiego, warto polecić wydaną przez IPN dwutomową edycję dokumentów "Przed i po 13 grudnia. Państwa bloku wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980-1982" (pod redakcją Łukasza Kamińskiego). Na ponad tysiącu stron opublikowano w niej setki dokumentów polskich, czechosłowackich, wschodnioniemieckich, węgierskich, bułgarskich i sowieckich, które pozwalają prześledzić grę psychologiczną, jaką Kreml i jego satelici prowadzili, by nakłonić władze PRL do stawienia czoła "kontrrewolucji" w Polsce, a równocześnie stworzyć wrażenie, że w przeciwnym razie użyją siły.

W rzeczywistości jednak nawet najbardziej zagorzały przeciwnik solidarnościowej (kontr)rewolucji, przywódca NRD Erich Honecker, w poufnej rozmowie z Breżniewem w maju 1981 r. mówił: "Ja nie opowiadam się za akcją wojskową, chociaż sojusznikom daje do tego prawo Układ Warszawski. Byłoby właściwym utworzyć kierownictwo [PZPR], które byłoby gotowe wprowadzić stan wyjątkowy i podjąć zdecydowane działania przeciwko kontrrewolucji". Ponieważ I sekretarz KC Stanisław Kania nie mógł się zdecydować na użycie siły ("On nas rozczarował i nigdy nie dotrzymywał danego słowa" - mówił Honecker), w październiku 1981 r. jego miejsce zajął Jaruzelski - składając przytoczone wyżej deklaracje.

"Nie wprowadzimy wojsk"

Podejmując decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego, Jaruzelski nie był pewny powodzenia tej operacji. Dlatego za pośrednictwem marszałka Wiktora Kulikowa zapytał kierownictwo ZSRR, czy w przypadku, gdyby opór społeczny był silniejszy od oczekiwanego, może liczyć na sowiecką pomoc wojskową.

Z protokołu sowieckiego Biura Politycznego z 10 grudnia 1981 r., znanego od 1993 r., gdy przywiózł go do Polski Borys Jelcyn, wiadomo, że Rosjanie odpowiedzieli negatywnie. "Jeśli chodzi o przeprowadzenie operacji X - stwierdził wówczas szef KGB Jurij Andropow - to powinna być to tylko i wyłącznie decyzja towarzyszy polskich, jak oni zdecydują, tak będzie. (...) Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski. To jest słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do końca. Nie wiem, jak będzie z Polską, ale nawet jeśli Polska będzie pod władzą Solidarności, to tylko jedna sprawa. A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie". Z kolei szef radzieckiego MSZ Andriej Gromyko powiedział na tym samym posiedzeniu Politbiura: "Żadnego wprowadzenia wojsk do Polski być nie może. Sądzę, że możemy polecić naszemu ambasadorowi, aby odwiedził Jaruzelskiego i poinformował go o tym".

"Nie będziemy wprowadzać wojsk" - usłyszał od sowieckiego ambasadora Borysa Aristowa gen. Mirosław Milewski, który zareagował na to następująco: "To dla nas straszna nowina! Przez półtora roku paplanina o wprowadzeniu wojsk - wszystko odpadło. Jaka jest sytuacja Jaruzelskiego?!". Okazało się, że sytuacja Jaruzelskiego nie była najgorsza, bo opór zmęczonego i poddanego socjotechnicznej obróbce społeczeństwa okazał się mniejszy, niż się spodziewał generał i jego współpracownicy.

Stan wojenny na kilka długich lat odseparował jednak polską gospodarkę od Zachodu, gdzie zamiast naszych towarów (stwarzających szansę spłaty odziedziczonego po Gierku zadłużenia) zjawiło się kilkaset tysięcy uchodźców. "Błąd szerokiego otwarcia Polski - oskarżał Jaruzelski na posiedzeniu Biura Politycznego w lutym 1982 r. - i uzależnienia jej od Zachodu obciąża nie tylko byłe kierownictwo PZPR, lecz również przedstawicieli różnych środowisk, naukowców, specjalistów, handlowców itp."

Rezultatem takiego sposobu myślenia było podwojenie w latach 80. - wskutek zawieszenia spłat - zadłużenia zagranicznego PRL.

W tym czasie Jaruzelski pozbył się z kierownictwa PZPR wszystkich konkurentów, a jego przywódcza pozycja pozostawała niezagrożona aż do 1989 r., gdy pierestrojka Gorbaczowa i wzbierająca na nowo fala niezadowolenia społecznego skłoniły go do próby rozładowania kryzysu przy pomocy operacji "okrągłego stołu".

Dyktator z "immunitetem"

"Wprawdzie oddaliśmy przedsiębiorstwo, ale zapewniliśmy sobie kontrolny pakiet akcji - jest to udział w rządzie, w organach bezpieczeństwa i w wojsku oraz urząd prezydenta". Te słowa wypowiedział Jaruzelski do ostatniego komunistycznego przywódcy NRD Egona Krenza na tydzień przed upadkiem muru berlińskiego. A zatem w czasie, gdy w Polsce od dwóch miesięcy istniał już rząd Tadeusza Mazowieckiego.

Pakiet kontrolny stopniał wprawdzie w następnych latach, ale nie na tyle, by Jaruzelski podzielił los Krenza, który trafił na cztery lata do więzienia. Jeśli spojrzymy na losy przywódców państw komunistycznych z lat 80. (Honeckera, Żiwkowa czy Ceauşescu), to wypada przyznać, że w nowej postkomunistycznej epoce najlepiej znalazł się Jaruzelski.

W 1996 r., po umorzeniu przez Sejm głosami ówczesnej koalicji SLD-PSL postępowania przeciw autorom stanu wojennego, przekreślona została prawna możliwość postawienia go przed Trybunałem Stanu. Z pewnością byłoby to lepsze miejsce do osądzenia Jaruzelskiego i innych autorów stanu wojennego niż sąd powszechny. Ponieważ jednak taka prawna możliwość nie istnieje, pozostawał proces przed zwykłym sądem - bądź też zignorowanie zdania tych Polaków, którzy od lat domagają się pociągnięcia Jaruzelskiego do odpowiedzialności.

Rezygnacja z tego procesu w wątpliwym świetle stawiałaby inne postępowania, toczone w minionych latach przeciw milicjantom i funkcjonariuszom SB, którzy dopuścili się przestępstw w okresie stanu wojennego. Dlaczego bowiem miano by sądzić zomowców strzelających do górników w kopalni "Wujek", a równocześnie zrezygnować z procesu generałów, którzy ich tam posłali? Przecież nigdy generałowie Jaruzelski i Kiszczak nie twierdzili, że milicjanci strzelający do ludzi na Górnym Śląsku, w Gdańsku, Krakowie czy Wrocławiu przekroczyli wydane im rozkazy. Mało tego: jak pokazał przypadek zabójstwa Grzegorza Przemyka, potrafili wyreżyserować proces, w którym odpowiedzialnością za zbrodnię, dokonaną przez milicjantów, obciążono niewinną załogę karetki pogotowia.

***

Dopiero 11 lat po zakończeniu postępowania w parlamencie, w kwietniu 2007 r., prokuratorzy IPN skierowali do sądu akt oskarżenia, zarzucający Jaruzelskiemu kierowanie "związkiem zbrojnym o charakterze przestępczym", który wprowadził stan wojenny, łamiąc obowiązujący w PRL porządek prawny.

Przez ponad rok sądy odsyłały sobie ten akt oskarżenia, najwyraźniej nie mając przekonania do zajęcia się sprawą sędziwego generała. Dopiero gdy próbowano definitywnie uniemożliwić rozpoczęcie procesu - do czego doprowadziłoby uwzględnienie wniosku obrońców Jaruzelskiego, by przed jego rozpoczęciem przesłuchać kilkunastu przywódców państw z początku lat 80. (m.in. Gorbaczowa, Thatcher, Schmidta i Andreottiego) - pod naciskiem opinii publicznej i mediów sąd apelacyjny nakazał rozpoczęcie procesu.

Nie sposób dziś ocenić, czy - z uwagi na wiek oskarżonych - w tym procesie zapadnie jakikolwiek wyrok. Ważne jednak, że w ogóle do niego doszło. Oznacza to bowiem, że wymiar sprawiedliwości III RP odważył się w końcu dokonać prawnej oceny wydarzenia, o którego sens będą się w przyszłości spierać głównie historycy.

Dr hab. ANTONI DUDEK jest politologiem i historykiem, pracownikiem naukowym UJ oraz doradcą prezesa IPN. Opublikował m.in. "Historię polityczną Polski 1989-2005" (2007) i "PRL bez makijażu" (2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2008